„Anka zostawiała 4-latka samego na całe noce. Serce mi się krajało, gdy słyszałem za ścianą jego płacz”

chłopiec, który był notorycznie zaniedbywany przez matkę fot. Adobe Stock, Sergii Kondrytskyi
Piotruś to bardzo samotne i zaniedbane dziecko. Mimo 4 lat wciąż nosił pieluchę. Jego zasób słów był bardzo ubogi. Do tego był zalękniony i niepewny siebie. Spytał mnie kiedyś: „A dlaczego mamusię tak często odwiedzają panowie?”; „Bo ona jest bardzo miła i uczynna”.
/ 30.07.2021 10:03
chłopiec, który był notorycznie zaniedbywany przez matkę fot. Adobe Stock, Sergii Kondrytskyi

Była prawie mojego wzrostu, a ja do niskich facetów nie należę. Miała długie blond włosy, które lekko zawijały się na końcach. I ciężkie od brokatu powieki, wymalowane błyszczykiem usta, opalone nogi osłonięte byle jak obcisłą mini. Kilku sąsiadów omal z okien nie powypadało, kiedy pierwszy raz pojawiła się pod naszym blokiem. Jedynym zgrzytem w tym erotycznym show był czteroletni na oko chłopczyk o przestraszonym spojrzeniu, którego ciągnęła za sobą za rączkę.

– Ty szczęściarzu! – zakrzyknął Ben, Pakistańczyk mieszkający dwa piętra pode mną. – To twoja nowa sąsiadka! I to przez ścianę!

Nie chciało mi się tłumaczyć, że nie robi to na mnie wrażenia. W Polsce zostawiłem przecież narzeczoną, a do Wielkiej Brytanii przyjechałem zarobić na wesele i remont jej mieszkania po babci, w którym mieliśmy zamieszkać po ślubie.

– Jestem Ania – przedstawiła się nowa lokatorka, kiedy zaoferowałem jej pomoc w noszeniu nielicznych mebli. – Cieszę się, że mam za sąsiada Polaka. Nie mówię jeszcze zbyt dobrze po angielsku – dodała.

Zobaczyłem, że jej zjawiskowa uroda trochę blaknie z bliska

Na twarzy miała grubą warstwę fluidu kończącego się na szyi dobrze widoczną granicą, a otulone doklejonymi rzęsami oczy patrzyły czujnie i badawczo – jak u kogoś, komu życie już nieraz dało w kość. Przykucnąłem i wyciągnąłem dłoń do jej synka.

– Cześć! Jak masz na imię?

Dzieciak wyraźnie się mnie przestraszył. Cofnął się o krok, chowając się za mamę.

– To Piotruś – przedstawiła go Ania. – Jest bardzo nieśmiały. I w ogóle słabo mówi. Nawet po polsku.

Trochę mnie zdziwiło, że słyszę w jej głosie nuty irytacji i lekceważenia. Pochodzę z licznej rodziny, mam braci, siostry, kuzynki i kuzynów, więc uwielbiam dzieciaki. I jestem pewien, że gdy sam kiedyś zostanę ojcem, o swoim dziecku będę zawsze mówił wyłącznie z dumą. Zaraz jednak skarciłem się w myślach za pochopne ocenianie tej kobiety. Wyglądało na to, że jest samotną matką, być może musiała się wyprowadzić z lepszego mieszkania do tego naszego bloku komunalnego. Pewnie jest po prostu zmęczona i sfrustrowana.

– Gdybyś potrzebowała jakiejkolwiek pomocy, wal śmiało! – rzuciłem więc na do widzenia wyświechtaną formułkę i zamknąłem za sobą drzwi.

Nie spodziewałem się, że skorzysta z tej oferty tak szybko…

Już tego samego wieczoru usłyszałem delikatne pukanie do drzwi. Zdziwiłem się, bo zwykle pracuję na noce, o czym wiedzą wszyscy moi nieliczni w tym kraju znajomi. Otworzyłem. W progu stała Ania.

– Wiesz… – okręciła wokół palca kosmyk złocistych włosów – czuję się nieco samotna. Zaprosiłbyś mnie na filiżankę herbaty?
– A Piotruś? – spytałem. Spojrzała na mnie jak na kosmitę.
– Co: Piotruś? – spytała o ton chłodniejszym głosem.
– Chyba nie powinnaś zostawiać takiego małego dziecka samego.

Lekceważąco machnęła ręką i śmiało weszła do środka.

– Przecież on śpi – prychnęła.

Zrobiłem dwie herbaty i postawiłem je na stole. Ania zajęła miejsce na sofce, ja przysunąłem sobie krzesło. W moim lokalu luksusów nie było. I dobrze. Do Anglii przyjechałem przecież tylko na rok. Od razu znalazłem pracę w pakowalni mięsa na nocną zmianę, bo jestem wysoki i dobrze zbudowany. Zarabiałem lepiej niż przyzwoicie, ale nie zamierzałem szastać forsą na miejscu. Wszystkie oszczędności słałem mojej Agusi, z którą planowaliśmy ślub, i mojej mamie, skromnej rencistce spod Lublina. Nie piłem, nie przesiadywałem w pubach, z domu wychodziłem właściwie tylko do pracy lub po zakupy.

– Opowiedz o sobie – zaproponowałem, kiedy Ania zamoczyła usta w herbacie.

Znowu wzruszyła ramionami, a ja pomyślałem, że niewerbalne gesty to istotna część języka, jakim porozumiewa się ze światem. Ania tymczasem założyła nogę na nogę (znów miała na sobie mini), poprawiła włosy i wypaliła:

– Nie ma o czym opowiadać. Miałam faceta, Polaka. Dziany koleś, handlował trochę prochami w klubach. Ale się na mnie wypiął i kazał spadać. Razem z dzieciakiem. Więc jestem tutaj.

Ta wyjątkowo krótka opowieść lekko mnie oszołomiła

Takie rzeczy znałem dotychczas jedynie z seriali.

– Nie interesuje się synem? – spytałem, by podtrzymać rozmowę.

Znów obrzuciła mnie tym swoim spojrzeniem będącym mieszanką zdumienia i przygany.

– Jakim synem? On nie ma dzieci.
– A Piotruś?
– Ach, Piotruś! – powiedziała to tak, jakbym dopiero przypomniał jej o jego istnieniu. – Nie, on jest z wcześniejszego związku. Jeszcze z kraju.

Znów miałem wrażenie, jakby grunt lekko usunął mi się spod stóp. Bez dwóch zdań, nowa sąsiadka prowadziła bujne życie uczuciowe! Zapadła między nami chwila napiętego milczenia, które Ania przerwała w bezceremonialny sposób:

– To jak? Będziesz tak siedział i wypytywał mnie jak jakiś pogranicznik, czy przyjdziesz do mnie i w końcu mnie przelecisz?

Aż zakrztusiłem się herbatą. Nie to, żebym był taki święty. Pochodzę ze wsi, ale i u nas nie brak dyskotek, w których znajdziesz wszystko – także przygodny seks. Nigdy jednak żadna dziewczyna nie zaproponowała mi tego w tak bezpośredni, a zarazem kompletnie wyzuty z emocji sposób. No a poza tym miałem swoją Agę!

– Wiesz, dziwny jesteś – oznajmiła Anka, kiedy najdelikatniej, jak mogłem, odprowadzałem ją do drzwi. – Normalny facet tak się nie zachowuje. Ty! A może jesteś gejem albo jakimś innym zbokiem? – spytała pogardliwie.

Od tego czasu nasze relacje wyraźnie się ochłodziły. Kiedy spotykaliśmy się na korytarzu, Anka obrzucała mnie pogardliwym spojrzeniem i nie odpowiadała nawet na „dzień dobry”. Może dlatego, że rzadko kiedy bywała sama. Zwykle wtulała się w jakiegoś faceta. Prawie nigdy tego samego. Zmieniały się twarze, kolory skóry i narodowości – wszystkich jej gachów łączyło jednak to, że byli duzi i muskularni. W sumie niewiele mnie to obchodziło. Żal było mi tylko jej synka.

Szybko się zorientowałem, że Anka zostawia Piotrusia samego na całe noce

Kiedy ja szedłem do roboty, ona wychodziła w objęciach kolejnego mięśniaka na ubaw. Gdy jednak wracałem wczesnym rankiem, jej jeszcze nie było! Skąd o tym wiem? Bo nierzadko słyszałem przez ścianę płacz jej synka. To było nie do zniesienia! Serce się po prostu krajało! Pukałem wtedy w ścianę, wołałem do niego, żeby się nie bał, bo jestem obok. Doszło nawet do tego, że śpiewałem mu przez ścianę piosenki i opowiadałem bajki.

– Wujciu, głodny! Piotruś głodny! – po kilku tygodniach, kiedy najwyraźniej zyskałem jego zaufanie, zaczął do mnie nawoływać przez ścianę.

Opadały mi wtedy ręce. Jak mu pomóc? Chętnie podzieliłbym się z dzieckiem śniadaniem, ale drzwi mieszkania Anki były zamknięte na klucz, a przez okno przecież się tam nie dostanę – mieszkaliśmy na ósmym piętrze.

– Słuchaj, kobieto, zostawiaj przynajmniej dziecku coś do jedzenia! – nie wytrzymałem i wygarnąłem jej przy najbliższej okazji.

Facet, który ją obejmował, łypnął na mnie wrogo, ale miałem to gdzieś. Byłem wściekły. Nie wolno tak narażać dzieci na niebezpieczeństwo!

– A ty co? Samarytanin? Nie twoje dziecko, więc się nie wtrącaj!

Usiłowała mnie wyminąć, ale zastąpiłem im drogę. Dryblas chciał mnie chyba odsunąć, bo wyciągnął rękę, ale złapałem go w nadgarstku z taką siłą, że zrezygnował – mam krzepę, bo co noc przerzucam w pracy świńskie półtusze. To lepsze od siłowni.

– Skoro tak ci zależy, to zabieraj go do siebie! – syknęła.
– Ale ja pracuję nocami!
– Ja też!

Cóż było robić. Nie rzucę przecież dobrej roboty, żeby opiekować się obcym dzieciakiem. Ale z drugiej strony… strasznie żal było słuchać, jak Piotruś zawodzi za ścianą. Nieraz płakał nawet do samego południa! W końcu więc ustaliłem z Anką, że raz w tygodniu rzeczywiście będę go zabierał do siebie. Przynajmniej dzieciak będzie pod opieką dorosłego, naje się i będzie miał z kim porozmawiać. Wymagało to oczywiście rozmowy z szefem i zmiany grafiku.

Na szczęście w pakowalni mięsa mieli o mnie dobre zdanie, a do tego miałem krzepę i zasuwałem za dwóch – bez większych problemów ugadałem więc, że w zamian za jedną noc w tygodniu będę pracował w niedziele. Szybko się zorientowałem, że Piotruś to bardzo samotne i zaniedbane dziecko. Mimo czterech lat wciąż nosił pieluchę. Jego zasób słów był bardzo ubogi. Do tego był zalękniony i niepewny siebie. Nawet ciężko go było porównać do moich bratanków w Polsce, którzy przegadaliby samego księdza proboszcza, a rozrabiali jak stado gremlinów!

Współczułem mu więc. I z tego współczucia zacząłem zabierać go na spacery, na pizzę, do kina (choć z filmowych dialogów po angielsku to akurat obaj niewiele rozumieliśmy). A po powrocie była kąpiel, czyste łóżko, bajeczki, usypianie i jakieś tam proste „męskie” rozmowy typu: „A dlaczego mamusię tak często odwiedzają panowie?”; „Bo ona jest bardzo miła i uczynna”.

Czy te nasze spotkania raz w tygodniu coś dały?

Czasem miałem wrażenie, że tylko tyle, że chłopak jeszcze donośniej nawoływał mnie w inne dni przez ścianę. Nic, tylko „wujek” i „wujek”. A ja mogłem jedynie zaciskać pięści w bezsilnej złości. Przecież nie wyważę kobiecie drzwi mieszkania… W końcu jednak wyważyłem. Ale po kolei. O tym za chwilę.

– Daj sobie spokój z tym dzieciakiem, misiu! – powtarzała mi Aga, kiedy rozmawialiśmy przez telefon.

Od samego początku zdawałem jej relacje z tego, co działo się w moim „angielskim” życiu.

– To nie twój kłopot.

Nie lubiłem, kiedy narzeczona się na mnie denerwowała, choćby z tak prozaicznego powodu. Szczerze mówiąc, nie czułem się w tej Anglii zbyt dobrze. Tęskniłem. Wolałbym więc usłyszeć, że Aga mnie kocha i także tęskni, a nie bezużyteczne rady, żeby się wycofać. Bo przecież moje relacje z tym małym zaszły już za daleko, żeby nagle zacząć traktować go jak powietrze. Zaczynałem go lubić. I mam wrażenie, że z wzajemnością. Chłopak mi ufał, wierzył, że mu zawsze pomogę. Zrozumiałem więc, że zabieranie go do siebie raz w tygodniu to za mało.

– Nigdy w życiu! – zdenerwowała się Ania, kiedy zaproponowałem, żeby zostawiała mi klucze, bym mógł codziennie dawać śniadanie Piotrusiowi. – Żaden impotent nie będzie mi szperał po szufladach z bielizną!

Pokręciłem tylko głową. Co za kobieta! Dla niej każdy facet odporny na jej wdzięki był gamoniem i fajtłapą. Wierność, uczciwość, stałość w uczuciach – to było dla niej science fiction. Wszystko zostało więc tak, jak było. Ale nie na długo. Pewnego wczesnego popołudnia, kiedy powoli zbierałem się do pracy, usłyszałem nagle zza ściany potworny huk.

Brzęk sypiącego się szkła, a po nim przenikliwy płacz dziecka

Zacząłem bębnić pięściami w ścianę i nawoływać Piotrusia. Nie odpowiedział, płakał. Wyjrzałem więc przez okno. Wychyliłem się, ile mogłem, i zobaczyłem, że szyba w oknie jest rozbita. Dostrzegłem nawet na parapecie kropelki krwi! Dodałem jeden do jednego i pojąłem od razu, że chłopiec musiał rozbić szybę ręką i teraz jest ranny. Cholera! Co robić? Nie miałem telefonu do Anki ani kluczy do jej mieszkania. Odległość między moim i jej oknem była za duża, żeby wejść tam od zewnątrz. Pozostało mi więc tylko jedno.

Wezwałem policję, a potem wybiegłem na korytarz i jednym solidnym kopniakiem wyważyłem drzwi. Dobrze zrobiłem. Chłopiec mocno krwawił i był śmiertelnie przerażony. Czas do przyjazdu radiowozu i karetki spędził wtulony we mnie. Anka oczywiście zrobiła mi chryję. I to nawet po tym, jak odebrała swoje dziecko z zabandażowaną rączką ze szpitala.

– Grozi mi sprawa karna za brak opieki nad dzieckiem! – darła się. – Już kilka razy składano na mnie donosy, więc teraz mogą mnie nawet wsadzić do więzienia!
– Skoro już wcześniej przyjeżdżała do ciebie policja, to dziwię się, że niczego cię to nie nauczyło – zripostowałem. – Przecież to twoje dziecko, powinnaś się o nie troszczyć!

Nie odpowiedziała. Rzuciła mi tylko nienawistne spojrzenie, a potem zniknęła w mieszkaniu. Kwadrans później zobaczyłem, jak wychodzi przez rozwalone drzwi, ciągnąc za sobą walizkę.

– Gdzie się wybierasz? – spytałem.
– Nie zamierzam iść za kraty. Spadam z tego kraju.
– A Piotruś?
– Możesz go sobie zatrzymać.

Łatwo się domyślić, co było dalej. Policja zawiozła dziecko do rodziny zastępczej. Kiedy je zabierali, czepiało się mnie, jakbym był jego ojcem. Ale co miałem zrobić? Miałem swoje życie. I swoje problemy. Moja Agusia, kiedy już wreszcie udawało mi się do niej dodzwonić, była nieobecna duchem, jakaś taka nieczuła. Przestała nawet mówić do mnie „misiu”. Mniej więcej miesiąc później usłyszałem w telefonie:

– Nazywam się Dorothy O’Connell i jestem kuratorką. Zajmuję się sprawą Piotrusia.

Byłem już w Wielkiej Brytanii od ośmiu miesięcy i mój angielski poprawił się na tyle, że zrozumiałem ją bez większego trudu. Spytałem, jak miewa się chłopiec. Ciężko westchnęła i zamiast odpowiedzi zaproponowała, żebym wpadł do jej biura.

– Jego matka zniknęła – oznajmiła bez wstępów, kiedy tam podjechałem. – A chłopiec… ma poważne problemy z dostosowaniem się do nowej rodziny. Ciągle pyta o pana.
– O mnie?! – aż podskoczyłem.

Dorothy zmierzyła mnie bacznym spojrzeniem. Była drobną, niewysoką brunetką. Gdybym miał zgadywać, powiedziałbym, że w jej żyłach płynie krew indyjskich emigrantów. Ciemniejsza karnacja skóry, delikatna egzotyczna uroda, duże migdałowe oczy.

– I to jest właśnie powód, dla którego się z panem skontaktowałam. Wiem, że proszę o wiele… Ale czy mógłby pan choć raz w miesiącu odwiedzić Piotrusia? Oczywiście pokryjemy koszty dojazdów.

Omal jej nie uściskałem. Ja też często wspominałem Piotrusia! Jakoś go polubiłem, małego drania. I od razu zgodziłem się jeździć do niego co tydzień.

– Niestety, będę musiała być obecna przy tych spotkaniach – zastrzegła Dorothy. – Takie przepisy.

I tak to się zaczęło. Każdą niedzielę spędzałem z chłopcem. I z Dorotą, jak ją nazywałem. Znowu chodziliśmy na pizzę, do kina, na plac zabaw. Nie chcę sobie pochlebiać, ale chłopczyk szybko zaczął robić postępy. Przestał się moczyć, zaczął używać angielskich słówek, nareszcie zobaczyliśmy jego uśmiech.

– Dobry będzie z ciebie ojciec – powiedziała mi kiedyś Dorota.
– A z ciebie będzie dobra mama – odparłem, bo już wówczas wiedziałem, że kuratorka Piotrusia nie ma dzieci ani męża.

Spojrzała na mnie wtedy nieprzeniknionym, jakby melancholijnym wzrokiem. Martwiło mnie tylko jedno.

Wielkimi krokami zbliżał się koniec mojej angielskiej przygody

Za dwa tygodnie wracałem do kraju. Czas się ustatkować! I wtedy, w sobotę, zatelefonowała do mnie Agusia. Święto! Od dawna to ja musiałem do niej dzwonić. I coraz trudniej było ją złapać.

– Przepraszam, ale z nami koniec. Nie chciałam cię wcześniej martwić. Ale widzisz… mam kogoś. I jestem z nim w ciąży.

Załamałem się, mówiąc po prostu. Tak mnie to dobiło, że nazajutrz – kiedy Piotruś szalał na placu zabaw – opowiedziałem o wszystkim Dorocie, obcej w sumie osobie.

– To znaczy, że nie musisz wracać do kraju! – wyglądało, jakby się ucieszyła.

Zastanowiłem się chwilę. Faktycznie. Do czego niby miałbym wracać?

– Możesz więc wystąpić do sądu o zgodę na sprawowanie opieki nad Piotrusiem. To trudne, bo jesteś obcokrajowcem. Ale ja ci pomogę!

Zatkało mnie, słowo daję! Trzeba przyznać, że Dorota wiedziała, co znaczy kuć żelazo, póki gorące. Ale po namyśle przyznałem jej rację. Już dawno trzeba było to zaproponować! Chłopiec bardzo się do mnie przywiązał. Jego opiekunowie mówili, że przez cały tydzień czeka na niedzielną wizytę. Zaraz jednak spłynąłem z obłoków na ziemię.

– To niemożliwe – rzekłem.
– Dlaczego?
– Przecież pracuję nocami. Miałbym go zostawiać samego?
– Spokojnie, system opieki społecznej w Anglii jest bardzo rozbudowany. Zorganizujemy ci kogoś do opieki nad dzieckiem w czasie pracy. A zresztą… – dodała, wyraźnie czerwieniąc się pod śniadą cerą – może czasem sama będę zabierała go do siebie.

To oczywiście byłoby zbyt dużym uproszczeniem – powiedzieć, że Piotruś pomógł mi znaleźć miłość. Ale coś jest na rzeczy.

Od tamtej przełomowej rozmowy minęło ponad pół roku

Jestem prawnym opiekunem chłopczyka. Awansowałem też w pracy, zostałem szefem zmiany i pracuję już w normalnym, „dziennym” wymiarze godzin. Ale najważniejsza zmiana polega na tym, że nie mieszkamy już z Piotrusiem sami. Od trzech miesięcy jesteśmy z Dorotą parą. Wspólnie wynajęliśmy wygodny, choć mały domek na obrzeżach Londynu. Dojazdy do pracy obojgu nam się wydłużyły, ale mieszkamy niedaleko stacji, a pociągi kursują regularnie i często – nie ma więc problemu.

Najważniejsze, że znowu jestem zakochany. I nareszcie mam rodzinę. Może wszystko poszło zupełnie innym torem, niż to sobie planowałem, wyjeżdżając do Wielkiej Brytanii półtora roku temu, ale uważam, że dobrze się stało. Piotruś chodzi już do przedszkola, lepiej niż ja mówi po angielsku, jest wesołym i pogodnym dzieciakiem. I jeszcze coś… Wczoraj Dorota mi powiedziała, że już wkrótce będziemy potrzebowali większego domu. Ona jest w ciąży! Bliźniaczej!

Czytaj także:
Mój były mąż okazał się mordercą, ale to na mnie wszyscy wydali wyrok
Jestem samotną matką i mam raka. Jeśli umrę, syn trafi do domu dziecka
Iwona prawie rozwiodła się z mężem, ale zrezygnowała. Nie chciała wstydu

Redakcja poleca

REKLAMA