Zakochałam się w górach w czasie szkolnej wycieczki w pierwszej klasie ogólniaka. To była tylko wycieczka do Zakopanego, ale wróciłam z niej przekona, że muszę w góry wrócić. Wracałam, kiedy tylko mogłam. Rodzice kręcili nosem. Byli molami książkowymi, jakikolwiek sport wydawał im się marnowaniem siły i czasu. A do tego góry były niebezpieczne. Jednak niewiele wskórali. Zaczęłam uprawiać wszystkie sporty związane z górami. Wspinaczka, narty, snowboard. Na skałkowym kursie instruktorskim poznałam Kacpra. Choć był moją pierwszą miłością, to miałam pewność, że to mężczyzna mojego życia.
Kacper zabrał mnie w Dolomity
Po raz pierwszy wspinałam się poza Polską. Widoki zapierały dech w piersiach.
– Magda, wiem, że mamy jeszcze czas, nie musimy już teraz, ale musisz wiedzieć, że chcę, żebyś została moją żoną – Kacper oświadczył mi się na szczycie Marmolady.
Założył mi na palec tani pierścionek z jarmarku, a ja powiedziałam „tak”. Rodzice przekonali mnie, żebym w tamten lutowy weekend została w domu i się uczyła.
– Matura za trzy miesiące, zdecyduj, jakie są twoje priorytety – powiedział tata.
Dałam się przekonać. W sobotę uczyłam się do późna. SMS, który Kacper wysłał do mnie o 5 rano w niedzielę, mnie nie obudził. Przeczytałam go około 10 rano.
„Ciemno wszędzie, głucho wszędzie… Ale ruszamy. Przyślę ci fotkę wschodu słońca. Kocham cię”.
Później dowiedziałam się, że kiedy czytałam tę wiadomość, Kacper już nie żył. Jego i dwóch kolegów porwała trochę po 8 rano lawina. Bartek odkopał się sam i wezwał pomoc. Jędrka i Kacpra wykopali toprowcy. Mój narzeczony już nie żył. Po pogrzebie mama Kacpra dała mi jego komórkę.
– Zobacz ostatnią zapisaną wiadomość.
To był MMS z pięknymi zdjęciami wschodzącego nad górami słońca, zaadresowany do mnie. Nie udało się go wysłać, bo pewnie nie było zasięgu. Moi rodzice do dziś uważają, że zatrzymując mnie wtedy w domu, uratowali mi życie. Ja zaś jestem pewna, że gdybym pojechała z Kacprem, to ciągle by żył. Pewnie ruszylibyśmy później, szli wolniej. Na pewno byłoby inaczej. Przez kilka miesięcy jechałam na autopilocie. Jadłam, spałam, uczyłam się. Zdałam maturę i dostałam się na studia. Rodzice byli pewni, że po śmierci Kacpra już nie wrócę w góry. Szczególnie że bardzo długo o nich nie mówiłam. Nie znali mnie. Na studiach od razu zapisałam się do klubu wysokogórskiego. Wiedziałam, że muszę iść coraz wyżej. Teraz już nie dla mnie. Dla Kacpra. Pracowałam jako sprzątaczka, opiekunka do dzieci, korepetytorka, zimą jako instruktorka narciarstwa. Zarabiałam na kolejne wyprawy. Alpy, Ural, Sierra Nevada. Na wyjazdy na inne kontynenty na razie nie było mnie stać.
Po studiach zatrudniłam się w szkole
Tylko jako nauczycielka miałam wolne całe lato i jeszcze dwa tygodnie w zimie. Miałam czas na realizowanie mojej pasji. Tylko pieniędzy mi brakowało. Na wyprawę w Himalaje szykowałam się cztery lata. Szkoliłam się, kompletowałam sprzęt i zbierałam pieniądze. Udało mi się dołączyć do czesko-włoskiej wyprawy. Miałam już pozwolenie i bilet do Katmandu. Najtańszy, bezzwrotny. Odliczałam już dni do wylotu. Pięć, cztery, trzy. Było piątkowe popołudnie. Z ostatnimi sprawunkami wracałam do domu. Miałam jeszcze kilkadziesiąt metrów do przystanku, gdy minął mnie mój autobus. Nigdzie się nie spieszyłam, mogłam spokojnie poczekać na następny. Ale zaczęłam biec. Nagle poczułam gwałtowne szarpnięcie. Straciłam równowagę i poleciałam twarzą na chodnik. Z przystanku przybiegło dwóch chłopaków.
– Nic pani nie jest? – dopytywali i zbierali porozrzucane po chodniku paczki.
– Nie, nie, dziękuję, wszystko dobrze – wydusiłam z siebie.
Po chwili poczułam coś ciepłego na twarzy. Podniosłam rękę do nosa. Krew.
– Cholera – warknęłam.
Z wdzięcznością przyjęłam paczkę chusteczek. Pomacałam się po nosie. Chyba cały. Spróbowałam się podnieść. I wtedy się okazało, że prawa stopa wygina mi się pod dziwnym kątem. Poczułam ostry, kłujący ból. Usiadłam znowu.
– Chyba wezwiemy pogotowie – zdecydowali młodzieńcy.
Trzy godziny później zrozumiałam, że z Tybetu nici.
– Ma pani złamaną kość strzałkową z przemieszczeniem. Do tego zerwane więzadło w stopie. Bez operacji się nie obejdzie – usłyszałam wyrok.
– Ale ja nie mogę, ja w poniedziałek lecę w Himalaje – zaprotestowałam.
– W Himalaje? – lekarz aż podniósł brwi. – I może jeszcze się wspinać? Nic z tego. Przez najbliższe tygodnie dla pani sukcesem będzie wspięcie na sedes – ten niezbyt mądry żart spowodował, że się poryczałam.
Dotarło do mnie, że to może być koniec moich marzeń. O Himalajach, a może w ogóle o górach. Miałam strzaskaną kostkę i byłam spłukana. Nawet jak noga się dobrze zrośnie, to przecież prędko znowu takich pieniędzy nie zbiorę! Trzy dni później wróciłam z ześrubowaną i zapakowaną w gips nogą. Koledzy z wyprawy przysłali mi zdjęcie z lotniska w Katmandu. Odesłałam uśmiechniętą buźkę. I oczywiście się poryczałam. Mój ortopeda zalecał, żebym rehabilitację rozpoczęła jak najszybciej, bo to gwarancja powrotu do pełnej formy.
Okazało się, że to nie takie proste
Pierwszy wolny termin, jaki udało mi się znaleźć, był za dwa miesiące.
– Musisz iść się rehabilitować prywatnie. A jak już masz płacić, to tylko najlepszym – poradził mi kolega taternik.
I polecił najlepszego jego zdaniem rehabilitanta w mieście – Jacka. Nasze pierwsze spotkanie nie zapowiadało, że się polubimy. Zwyzywałam go, gdy tylko dotknął mojej nogi. A potem było tylko gorzej.
– Pan jest sadystą! Czy pana przełożeni o tym wiedzą?! – darłam się.
A on niewzruszony dalej miętosił moją obolałą stopę. Po powrocie poczytałam o nim w internecie. Same peany.
„Pan Jacek postawił mnie w dwa miesiące na nogi”. „Gdyby nie pan Jacek, pewnie dziś chodziłbym o kulach”, „Gdyby nie on, dawno bym się poddała”. Zadzwoniłam do kliniki i zapisałam się na 10 kolejnych wizyt. Pieniądze pożyczyli mi znajomi. Wiedziałam, że jeżeli kiedyś chcę jeszcze zrealizować moje marzenie o Himalajach, to muszę być zdrowa. A reszta się jakoś ułoży.
– Wróciła pani? No cóż, skoro ja jestem sadystą, to pani musi być masochistką. Dobrana z nas para – powitał mnie rehabilitant z szerokim uśmiechem.
Przeprosiłam go.
– Ale nie obiecuję, że nie będę pana wyzywać znowu. Aż taka twarda nie jestem.
Na naszym trzecim spotkaniu przeszliśmy na ty. Dowiedziałam się, że Jacek też się wspina. Zaczęliśmy rozmawiać o górach. Noga dalej bolała jak wściekła, ale momentami o tym zapominałam. Bo Jacek pięknie opowiadał o górach. Powiedziałam mu o Himalajach.
– Miałam teraz być tam, w bazie. Wszystko było dopięte na ostatni guzik. Po cholerę ja goniłam ten autobus…
Jacek potrafił słuchać. Czułam, że mogę mu powiedzieć wszystko. Nawet o Kacprze. O jego śmierci nie opowiadałam nikomu. W moim klubie nikt nie wiedział, że w naszych Tatrach jest takie miejsce, w które nigdy nie chodzę, bo nawet po tylu latach nie potrafię się na to zdobyć. Nikt też nie wie, dlaczego choć niedługo będę mieć trzydziestkę, jestem sama. Kilku kolegów próbowało mnie zaprosić na randkę. Odmawiałam. Kolejni już nie próbowali.
To było na mojej przedostatniej sesji z Jackiem
Pochyliłam się i spod bluzki wysunął mi się łańcuszek. Od śmierci Kacpra nosiłam na nim pierścionek od niego. Szybko go schowałam, ale wiedziałam, że Jacek zauważył.
– Chcesz mi opowiedzieć historię tego pierścionka? – zapytał na koniec.
Skinęłam głową.
– Ale nie tutaj.
Umówiliśmy się wieczorem w pubie. Nie potrafiłam powiedzieć dlaczego, ale po tylu latach po raz pierwszy czułam, że chcę o Kacprze opowiedzieć. I nie komukolwiek, tylko właśnie Jackowi. Rozmawialiśmy najpierw o wszystkim i o niczym. Piliśmy wino. Jacek nie naciskał. Nie dopytywał. Czekał.
– Ten pierścionek… – zaczęłam. – Dostałam od Kacpra. Zaręczyliśmy się…
Mówiłam przez prawie godzinę. O miłości do Kacpra, do gór, o jego śmierci i pustce, którą po jego stracie czułam. Czasem się śmiałam, czasem płakałam. Jacek mi nie przerywał, tylko od czasu od czasu dolewał wina.
– Wiesz, od tamtego dnia byłam pewna, że już nigdy nikogo nie pokocham. Że te drzwi już się dla mnie zamknęły. Aż do teraz.…
Sama siebie zaskoczyłam tym wyznaniem. Zamilkłam. Jacek nakrył moją rękę swoją. I spojrzał mi w oczy. Nie zapytał, o kogo chodzi. On po prostu wiedział. Tamtego wieczoru nie padły żadne więcej deklaracje. Żadne wyznania. Wyszliśmy z knajpy i szliśmy pustymi ulicami, trzymając się za ręce. Na dobranoc pocałowałam Jacka w policzek. Trzy dni później byłam u niego po raz ostatni jako pacjentka.
– Magda, to teraz mogę cię już oficjalnie zaprosić na randkę. Może sprawdzimy twoją kostkę na rowerach?
Pojechaliśmy. Rok później wzięliśmy ślub. A teraz szykujemy się na wyprawę w Himalaje. Razem. Naszym sponsorem została klinika, w której pracuje Jacek. Właściciel uznał, że trudno o lepszą reklamę niż była pacjentka, która z naprawioną u nich nogą zdobywa ośmiotysięcznik!
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Zostawiłam syna z babcią, żeby zarobić w Stanach na jego przyszłość. Gdy wróciłam, zastałam zepsutego, rozpuszczonego egoistę”
„Mściłam się na byłym mężu dojąc go z kasy. Jego dzieci z drugą żoną nosiły ciuchy po kuzynach, a moje miały najnowsze smartfony”