Zawsze zastanawiałam się, czemu mama tak bardzo faworyzowała moją siostrę, Weronikę. Często zdarzyło mi się ronić łzy w poduszkę, rozmyślając, pod jakim względem jestem od niej gorsza. I nic takiego nie mogłam wymyślić.
Co więcej, doszłam do wniosku, że ja w sumie byłam bardziej posłuszna... Moja młodsza siostra już od małego stwarzała mnóstwo problemów wychowawczych, a gdy weszła w wiek nastoletni, to jej bunt osiągnął apogeum. W tym czasie, kiedy ja grzecznie przesiadywałam w domu, skupiając się na nauce, ona latała po różnych imprezach i podrywała, kogo popadnie.
Konsekwencją takiego stanu rzeczy było to, że nie zdążyła nawet ukończyć edukacji, a już spodziewała się dziecka. Niedługo po egzaminie dojrzałości stanęła na ślubnym kobiercu i wyprowadziła się od rodziców. Matka jednak wcale nie ubolewała nad takim obrotem spraw.
Była z córki bardzo dumna!
– Weź przykład z Werki– powtarzała. – Ona wie, jak poradzić sobie z wyzwaniami, jakie niesie życie. W wieku 18 lat zdążyła już założyć własną rodzinę. A ty? Jesteś od niej starsza, a nigdy nie miałaś nawet chłopaka.
Moja mama należała do wymagających osób. Zarządzała domem twardą ręką, jakbyśmy wszyscy byli oddziałem wojska, a ona naszym generałem. Jedynie w stosunku do Weroniki okazywała więcej wyrozumiałości.
Tata raczej stronił od angażowania się w życie rodzinne. Mama bezustannie utyskiwała na jego bezużyteczność. Podejrzewam, że nieustanne słyszenie tych zarzutów sprawiło, że w końcu sam w nie uwierzył, co jeszcze bardziej pogłębiło jego wycofanie.
Można by sądzić, że po tym, jak Weronika postanowiła zamieszkać osobno, to w końcu ja będę tą najważniejszą córką dla naszej mamy. Nic bardziej mylnego. Nadal traktowała mnie z dużą niechęcią, zupełnie jakbym to ja ponosiła winę za to, że jej młodsza pociecha tak szybko opuściła rodzinne strony.
Podjęłam decyzję
Wyszukałam kawalerkę w zupełnie innej części miasta i oznajmiłam rodzicom:
– Wynoszę się stąd.
Mama aż oniemiała ze zdumienia.
– Słucham?! I zamierzasz żyć sama, jak ostatnia ladacznica?
– Ale o co ci chodzi mamo? – odparłam. – Jak Weronika brała ślub, to się cieszyłaś!
– Tyle tylko, że ty ślubu nie bierzesz! Ty zwyczajnie nas opuszczasz, zupełnie jakbyśmy cię skrzywdzili. Nie masz za grosz wdzięczności!
Na pożegnanie usłyszałam właśnie te słowa.
Przypuszczam, że mama tak gwałtownie zareagowała na moją przeprowadzkę, ponieważ po moim odejściu z domu rodzinnego tatą został jej jedynym obiektem ciągłego pouczania i krytykowania. Ja z kolei starałam się poukładać swoje sprawy i zacząć żyć na własny rachunek. Marzyłam o znalezieniu odpowiedniego partnera, z którym mogłabym stworzyć rodzinę i mieć dzieci. Przez pewien okres spotykałam się nawet z jednym facetem, ale ta relacja ostatecznie nie przetrwała próby czasu.
Gdy przekroczyłam magiczną granicę trzydziestu lat, moja mama zaczęła przezywać mnie starą panną, złośliwie podkreślając, że nikogo nie interesuje moja osoba. Relacje z moją siostrą były od zawsze napięte, a w tamtym czasie uległy dalszemu pogorszeniu. Wraz ze swoim mężem często organizowali imprezy, na które nigdy nie dostawałam zaproszenia. Pewnego razu zwróciłam jej na to uwagę, a ona jedynie niedbale uniosła ramiona.
– Doskonale zdajesz sobie sprawę, że wśród naszych znajomych są wyłącznie pary. Gdybyś pojawiła się na takiej imprezie, tylko wprawiłabyś się w przygnębienie – stwierdziła.
W końcu ten najgorszy moment nastąpił – dzień, gdy usłyszałam o odejściu taty. Pomimo braku silnej więzi emocjonalnej z ojcem spędziłam długie godziny we łzach, zanim udało mi się wziąć w garść i zacząć organizować z mamą uroczystość pogrzebową. Strasznie mnie denerwowało, że Weronika kompletnie nie angażowała się w pomoc.
– Mam swojego męża i dzieci – rzuciła krótko. – Nie dam rady zajmować się wszystkim naraz. Ty nie masz nikogo, więc spokojnie możesz pomóc mamie.
Tak też zrobiłam. Służyłam jej pomocą we wszelkich kwestiach, również po tym, jak pochowaliśmy ojca. Jego odejście kompletnie wytrąciło ją z równowagi. Przez jakiś niedługi czas jako tako dawała radę, lecz potem z dnia na dzień coraz trudniej było jej się pozbierać.
Mama wymagała pomocy
Zrobiła się jeszcze bardziej zrzędliwa, a że miała już trochę lat, to jej głowa zaczęła fiksować. Zauważyłam, że dzieje się coś niepokojącego jakoś po roku od kiedy tata zmarł. Idąc z pracy, skoczyłam do marketu i przyniosłam jej jedzenie na kolejne siedem dni. Na dzień dobry usłyszałam od niej:
– Gdzieś ty się pałętała od rana? Powinnaś siedzieć nad książkami, a nie szlajać się nie wiadomo gdzie!
– Byłam po zakupy, mamo – odparłam, nie zwracając uwagi na to, że gada do mnie jak do jakiejś smarkuli. Zerknęła na to, co przyniosłam ze sklepu i zaczęła mnie ochrzaniać:
– Pomidory?! Przecież doskonale wiesz, że ojca one uczulają!
– Mamo… – popatrzyłam na nią z niepokojem.
– Koniec z twoim chodzeniem na zakupy, bo tylko trwonisz forsę, którą z trudem zarabiam.
Wraz z upływem czasu podobne zdarzenia pojawiały się coraz częściej. Stan mamy pogarszał się niemalże z godziny na godzinę. Sprawiała wrażenie, jakby straciła łączność z otaczającym ją światem. Przeszłość stała się dla niej ważniejsza od tego, co dzieje się tu i teraz. Zupełnie tak, jakby zegar w jej życiu nagle stanął w miejscu. W końcu lekarz postawił przerażającą diagnozę i już wiedziałam, że z mamą nigdy nie będzie lepiej.
Niedługo później byłam już zmuszona zacząć opłacać rachunki i przejąć mnóstwo innych zadań, z którymi mama przestała sobie radzić, a niekiedy najzwyczajniej w świecie o nich zapominała.
Sama musiałam ogarniać absolutnie każdą rzecz. Weronika tradycyjnie już była zajęta "własnymi sprawami".
– Może byś tak czasem pomyślała o mamie, co? – mówiłam do niej z wyrzutem. – Ja tu tyrami za nas wszystkie!
Ciągle miała jakieś wymówki, zasłaniając się "najbliższymi" i "swoimi sprawunkami", zupełnie jakbym ja nie miała własnego życia tylko dlatego, że nie jestem zamężna i nie mam dzieci. Jej lekceważenie moich kłopotów, z którymi samotnie się zmagałam, irytowało mnie jeszcze bardziej, bo mama bez przerwy ganiła każdy mój ruch, a jednocześnie wychwalała pod niebiosa siostrę, której nawet nie chciało się do niej zajrzeć.
Aż któregoś razu mama poślizgnęła się na oblodzonym chodniku i skręciła nogę. Padło na mnie, żeby zawieźć ją na pogotowie. Możecie sobie wyobrazić moje zaskoczenie, gdy po skończonych badaniach doktor poprosił mnie na słówko i oznajmił:
– Nie mam zamiaru ferować wyroków, ale pani mama twierdzi, że została przez panią pobita.
Zaniemówiłam. Przedstawiłam doktorowi, jak to naprawdę wygląda z moją mamą. Werka oczywiście nie przyjechała do szpitala nawet na 10 minut.
Otrzymałam za to telefon od niej jeszcze tej nocy. Krzyczała do słuchawki, oskarżając mnie o znęcanie się nad mamą i bycie złym dzieckiem. Nawet nie chciała posłuchać, co mam do powiedzenia na ten temat. Od tamtej chwili kontakt między nami się urwał. Nie odezwałyśmy się do siebie słowem przez kolejne dwa lata, aż do momentu, gdy nasza mama odeszła. Wtedy odbyłyśmy jedynie krótką, suchą rozmowę przez telefon, by dogadać szczegóły dotyczące ceremonii pogrzebowej.
Każda z nas ruszyła w przeciwnym kierunku gdy było po wszystkim. Nie byłam w stanie wymazać z pamięci jej zachowania w dniu, gdy mama miała wypadek, jak również faktu, że przez tyle czasu nie udzieliła mi żadnego wsparcia. Poza tym nie mogłam przeboleć tego, że los się do niej uśmiechnął, choć zupełnie na to nie zasłużyła
Z perspektywy czasu dochodzę jednak do wniosku, że najbardziej bolało mnie to, że mama darzyła ją większym uczuciem niż mnie. W rezultacie nasza relacja zanikła na długi okres.
Pewnego razu odebrałam telefon od mojego szwagra, Jarka, męża Weroniki. Przekazał mi smutną nowinę – moja siostra źle się czuje i przebywa w szpitalu.
– Parę lat temu zdiagnozowano u niej nowotwór złośliwy – wyznał Jarek. – Przeszła już chemię, ale nie widać poprawy. Bardzo chciałaby się z tobą spotkać.
Na początku miałam wątpliwości
W pamięci odżyły bolesne wspomnienia i rozżalenie, jakie czułam w głębi duszy. Ale koniec końców łączyły nas więzy krwi. Narzuciłam więc na siebie płaszcz, wstąpiłam po drodze do kwiaciarni nieopodal po bukiecik i udałam się do szpitala.
Weronika wyglądała fatalnie. Jej cera była pozbawiona kolorytu, pod oczami widniały sińce, a wzrok miała nieobecny. Na mój widok na jej twarzy zagościł słaby uśmiech.
– Cieszę się, że zdecydowałaś się przyjść – odezwała się ledwo słyszalnym głosem.
Siedziałam przy niej przez parę godzin. To było nasze pierwsze spotkanie, na którym gadałyśmy ze sobą jak rodzone siostry. Pogaduszki o tym, jak nam leci, czym się zajmujemy na co dzień i o masie innych błahostek.
Zero sentymentalnych ckliwości rodem z telenoweli. Ani słowem nie wspomniałyśmy o mamie czy o tym, co nas postawiło po dwóch stronach barykady. Mówiąc szczerze, z jej ust nie padło ani jedno "przepraszam". Ja też nie czułam potrzeby, by przepraszać. Teraz to do mnie dociera – jej przeprosinami było to, że w ogóle chciała mnie zobaczyć, a moimi to, że przyszłam, gdy mnie wezwała.
Wkrótce po tym zmarła. Bez względu na to, co działo się między nami, bardzo się cieszę, że przynajmniej ten jeden jedyny raz rozmawiałyśmy ze sobą naprawdę szczerze i od serca, tak jak robią to przyjaciółki, którymi szkoda, że nigdy się nie stałyśmy.
Jagoda, 35 lat
Czytaj także:
„Rodzina bawi się w swatkę, bo wstyd im, że nie mam męża. Nie rozumieją, że wcale nie jestem nieszczęśliwa”
„Ledwo pochowałam męża, a teściowa już zarządza moją przyszłością. To, co mi zaproponowała, nie mieści się w głowie”
„Gdy zaszłam w ciążę jako nastolatka, rodzice zabrali mi dziecko. Serce mi pęka, gdy moja córeczka mówi do mnie >>siostro<<”