Całe moje życie było jakieś… nie bardzo. Młodość przyniosła tylko rozczarowanie, małżeństwo miałam szare i smutne. Dopiero starość dała mi spokój, mam przyjaciół, dom pełen życia i kolorów.
Mieszkam w niedużym, powiatowym miasteczku, w połowie bliźniaka. Moja jest sionka, duża kuchnia i dwa pokoiki w amfiladzie; jeden spory, drugi mały jak szafa. Dom jest murowany, kryty karpiówką, jednak wszyscy mówią o nim „chata” – chata Agaty…
Ma już prawie sto lat, ale jeszcze wiele wytrzyma. Kiedyś naprawdę solidnie budowano! W kuchni stoi wielka, kaflowa kuchnia z fajerkami i mosiężną ramą dookoła płyty. Palę w niej od wielkiego dzwonu, lecz zawsze wtedy jest niezwykły nastrój i gorąca woda w pojemniku wpuszczonym obok rusztu. Moje zwierzaki uwielbiają się rozkładać na podłodze i patrzeć w popielnik; mruczą wtedy i wzdychają… Uwielbiam tę kocio-psią muzykę.
Moje serce biło dla niego
Drugą stronę domu zajmuje Władysław. Jesteśmy w tym samym wieku, znamy się od dziecka, w bardzo dawnych czasach się lubiliśmy. Może nawet trochę więcej, lecz Władek poszedł do wojska i po dwóch latach wrócił z narzeczoną i półrocznym synem. Szybko się ożenił i przejął gospodarkę po rodzicach – wtedy nasze miasteczko było wioską z uprawnymi polami, żytem, koniczyną i lasem na horyzoncie.
Z tego wszystkiego został tylko las, ale teraz jakby się zbliżył i nie jest taki dziki jak dawniej, bo ludzie się budowali i skracali odległość. Ja też wyszłam za mąż, chociaż bez miłości. Serce mi nadal biło do Władka; kiedy brał ślub, z rozpaczy chciałam się rzucić do studni! Moja mama mnie powstrzymała siłą, a później pilnowała dzień i noc, aż się uspokoiłam i pogodziłam z losem.
Dzieci nie mam, nie mogłam ich mieć
Nasze mamy były dobrymi koleżankami. Cieszyły się, kiedy zaczęliśmy z Władkiem myśleć o wspólnym życiu, ale po latach stanęły po przeciwnych stronach muru między nami i rozpoczęły wojnę. Nigdy się nie pogodziły, moja mama odeszła wcześniej i było mi naprawdę przykro, że nikt z rodziny Władka nie przyszedł na pogrzeb. Wtedy i ja się zacięłam; Władek, jego żona i syn trafili na moją czarną listę.
Małżeństwo miałam szare i nijakie. Niby żyliśmy z Edwardem zgodnie i bez awantur, jednak zimno było między nami jak pod lodem.
Po paru latach mój mąż znalazł sobie inną kobietę i żył z nią prawie oficjalnie, na oczach całej wsi. Było mi wszystko jedno – nawet się cieszyłam, że śpimy osobno i ja mam spokój. Dwa razy zachodziłam w ciążę i dwa razy roniłam. Wreszcie nas porządnie przebadali i powiedzieli, że nie zgadzają się nam grupy krwi, stąd te kłopoty z donoszeniem dziecka. Wtedy postanowiłam, że to koniec.
Nie będę więcej próbowała! Władek ze swoją żoną też nie był szczęśliwy. Wiem, bo kiedyś sam mi to powiedział…
Czekaliśmy na autobus do miasta. Oprócz nas na przystanku nie było nikogo. Sypał mokry śnieg, choć to był już początek kwietnia, wiało, ziąb przenikał do kości. Ja skuliłam się na ławce, on chodził nerwowo wzdłuż drogi.
– Chyba już nie przyjedzie – powiedział wreszcie. – Za duże spóźnienie. Musiało się coś stać.
– Myślisz? – zapytałam. – To chyba nie ma co dalej czekać… – Może to wszystko przez tę pogodę? Ślisko i świata nie widać. Pewnie jeżdżą wolniej niż zwykle.
- Ja jeszcze trochę postoję – odparł on. – To się przynajmniej szalikiem okręć, bo zachorujesz i żonka się zmartwi – nie mogłam się powstrzymać, żeby mu nie dopiec.
– Nie zmartwi się. Ma w nosie, czy jestem zdrowy, czy chory. Nie słyszałaś, jak ludzie nas obgadują?
– Ja się plotkami nie zajmuję! Nie obchodzi mnie twoje małżeństwo. Wtedy usłyszałam:
– Szkoda, że cię nie obchodzę, ale zdziwiłbym się, gdyby było inaczej. Sam spaprałem swoje życie. Żałuję. Mogło być inaczej… – westchnął.
Nie czułam satysfakcji, że i jemu się nie udało. Było mi żal tych wszystkich lat; szarych, niemrawych, byle jakich, zmarnowanych. Mogło być inaczej, ale przecież nie miałam żadnej pewności, że z nim byłabym szczęśliwa. Musiałabym przeżyć dwa albo trzy życia, żeby stwierdzić, jakie jest lepsze, z Władkiem czy bez niego.
Gdy Edek odszedł, poczułam ulgę
Rok po tej rozmowie zostałam sama; Edek odszedł do kochanki.
– Po co ciągnąć tę fikcję? – pytał. – Ja chcę przynajmniej na stare lata poczuć, że moja kobieta mnie lubi. Ciebie dotknąć nie było można, żebyś się nie krzywiła jak po occie. Prawda, miałem ugotowane i posprzątane, ale wolałbym bałagan i puste garnki, byleby po domu nie snuła się wiecznie kwękająca i niezadowolona baba! Mam dosyć! Kto wie, ile mi jeszcze czasu zostało? Chcę na starość mieć luksus przyjemności. Nie zatrzymuj mnie.
Nie miałam zamiaru go zatrzymywać. Poczułam ulgę! Zapytałam tylko, czy chce rozwodu, jednak zapytał, po co. On się nie ma zamiaru żenić drugi raz. Jego przyjaciółce też na tym nie zależy. Pomogłam mu się nawet spakować. Zabrał wszystko, co chciał. Na szczęście podział naszego wspólnego dorobku był sprawiedliwy.
Pożegnaliśmy się przyjaźnie. Tak oto zamieszkałam sama w naszym domu. Drugą połowę zamknęłam, bo nie była mi potrzebna. Tylko zimą, co parę dni, przepalałam tam w piecach, by wilgoć nie weszła i nie zrobił się grzyb. Żeby mieć pieniądze, załatwiłam sobie pracę chałupniczą – robiłam ramki do obrazków, szyłam poduszki ozdobne i składałam zabawki. Kokosów z tego nie było, ale na moje potrzeby – wystarczało.
Miałam własne warzywa, ziemniaki i owoce, mięsa prawie nie jadłam. Po nic nie musiałam do nikogo wyciągać ręki… Tylko czułam się trochę samotna, więc najpierw wpuściłam do sieni kota, który szybko zmienił miejsce na kanapę w głównym pokoju, potem kot przyprowadził kolegę, więc już było nas troje. A jeszcze później zamieszkał z nami pies podobny do owczarka, którego znalazłam w lesie.
Był przywiązany do drzewa, odwodniony, chudy jak szkielet i tak słaby, że nie miał siły powarkiwać, kiedy podchodziłam do niego. Nie miałam czym przeciąć grubego sznura, a pętla była tak zamotana, że nie dała się rozsupłać. Musiałam go zostawić i iść do domu po nożyczki. Prawie płakał, kiedy odchodziłam.
Szybko byłam z powrotem – przyniosłam kawałek serdelka, żeby go przekonać, że nie mam złych zamiarów. Zjadł, a właściwie połknął kiełbasę, a potem polizał mnie po ręce, jakby rozumiejąc, że wreszcie kończy się jego męczarnia. Był taki słaby, że musieliśmy się zatrzymywać co parę metrów. Kładł się, dyszał, patrzył błagalnie, prosząc spojrzeniem: „Nie zostawiaj mnie. Trochę odpocznę i pójdę dalej. Ratunku!”.
W nocy miał gorączkę. Bałam się, że psisko nie przeżyje, więc poprosiłam sąsiada, żeby wezwał weterynarza z miejscowej lecznicy. Okazało się, że pies ma zapalenie płuc, i faktycznie krucho z nim. Prawie jedną trzecią emerytury wydałam na zastrzyki i inne lekarstwa. Jeść dostawał mało, ale często. Podkładałam mu stare gazety, bo brudził, nie mając siły stanąć na nogach i wyjść na dwór. Za każdym razem, kiedy sprzątałam, przepraszał mnie wzrokiem.
Był ze mną dziesięć lat. Zabrała go straszna powódź tysiąclecia, w lipcu tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego siódmego roku, niszcząca nie tylko Polskę, ale i Czechy, Niemcy, Słowację i Austrię. Czarna Woda to dopływ Kaczawy na ogół płynącej spokojnie i leniwie. Ale wtedy rzeka się rozszalała, rozlała, pochłaniając wszystko, co jej stanęło na drodze. Zabierała domy, zabudowania gospodarcze, maszyny rolnicze, zwierzęta i czasami ludzi…Rozpętało się piekło na ziemi, nikt nie był pewny, co się z nim stanie za godzinę albo następnego dnia. Posłuchał swego psiego instynktu Mój dom stoi na uboczu, lecz martwiłam się o starszą, niepełnosprawną sąsiadkę mieszkającą w niebezpiecznym terenie. Postanowiłam ją sprowadzić do siebie; żyła samotnie jak ja, ale poruszała się za pomocą laski, więc istniało realne zagrożenie, że kiedy woda podejdzie pod jej próg, nie da sobie rady.
Pomagali mi w transporcie żołnierze na pontonach, udało się nam wsadzić sąsiadkę do środka, zapakować tam również mojego psa, który mnie jak zawsze nie opuszczał, i omijając rwący nurt, płynąć w bezpieczniejsze miejsce. Wtedy zobaczyliśmy szczeniaka walczącego z falą i rozpaczliwie próbującego się utrzymać na powierzchni. Nie miał szans, woda szalała, wciągając w czarne wiry wszystko, co było na powierzchni.
Po tym strasznym kataklizmie mój dom przetrwał. Stojący dosyć wysoko, nie został podmyty i nadawał się do bezpiecznego mieszkania. Inni nie mieli tyle szczęścia, niektórzy stracili wszystko, dorobek całego życia popłynął z Czarną Wodą! Również dorobek Władka.
Został dosłownie tak, jak stał, bez niczego. Jego żona chwyciła tylko ich ślubny portret i różaniec, i z tym portretem, prawie w ostatniej chwili wskoczyła do łodzi ratunkowej. Nie mieli do czego wracać… Ludzie się skrzykiwali, pomagali sobie, jak mogli i jak umieli. Niektórych zabierały rodziny, inni klecili jakieś prowizorki, by mieć gdzie mieszkać i czekali na pieniądze od państwa, żeby się odbudowywać, i żeby móc zacząć wszystko od początku.
Władek nie miał rodziny blisko siebie. Ich syn mieszka bardzo daleko i chyba nie kwapił się, żeby zabrać rodziców do siebie. Podobno sam był w trudnej sytuacji materialnej, miał czwórkę dzieci i chorą żonę. Dwoje niestarych jeszcze ludzi zostało bez środków do życia i pomocy. Co miałam robić? Moja niepełnosprawna sąsiadka pojechała do córki i tam zamieszkała.
Byłam sama w dużym domu
Spokojnie mogłam kogoś przyjąć na mieszkanie. Pomyślałam, że powinnam to Władkowi zaproponować… Jesteśmy sobie bliskie jak siostry Nie od razu się zgodził, chociaż naprawdę nie stać go było na takie honorowe gesty. Od razu mu to, prosto z mostu, powiedziałam:
– Ty się, chłopie, nie rzucaj jak wesz na grzebieniu, tylko pomyśl, co dla was teraz będzie lepsze. Komorne u mnie czy dom opieki?
– Ja nie chcę łaski od nikogo, a już od ciebie to szczególnie – zarzekał się burkliwie. – Niby z jakiej racji miałabyś nam pomagać? – Musi być jakaś racja?
– Według mnie musi!
– A według mnie niekoniecznie! Ja cię nie mam zamiaru błagać, nie to nie, tylko żebyś potem nie żałował! – powiedziałam twardo.
Ta rozmowa odbywała się w obecności jego żony, nie wyobrażałam sobie, że mogłoby być inaczej… Ona na początku milczała. Siedziała ponuro, ze spuszczoną głową i słuchała, o czym gadamy. Kiedy jednak Władek zaczął się wymądrzać z tymi racjami, Marysia nagle jakby się obudziła.
– Ty sobie rób, co chcesz – powiedziała twardo. – Śpij na gołej ziemi, przykrywaj się deskami albo starą dachówką. Ja chcę mieszkać jak człowiek. Dosyć się wycierpiałam. Mam ciężki reumatyzm, wszystko mnie boli! Niedługo zima będzie, a ty kręcisz nosem, kiedy ci dają taki podarunek? Zamiast w rękę całować i dziękować, ty wybrzydzasz? Potem podeszła do mnie i wyściskała mnie serdecznie.
– Jeśli naprawdę chcesz, Agatko, mnie przygarnąć, idę od razu. A on niech zostaje, aż zmądrzeje. Trudno.
Nigdy wcześniej się nie kolegowałyśmy
Nie było między nami sympatii, dzień dobry mówiłyśmy tylko wtedy, gdy weszłyśmy na siebie nos w nos. Ja pewnie byłam dla niej tą, którą kiedyś kochał jej mąż, ona dla mnie to wredna rywalka łapiąca mojego chłopaka na dziecko! Władek stał między nami jak ciemna szyba… Zamieszkanie pod jednym dachem było ryzykowne. Ani ja, ani żona Władka, ani tym bardziej on sam nie zakładaliśmy, że to się tak dobrze powiedzie.
I że ja się szczerze zaprzyjaźnię z Marysią, żoną Władka, i że staniemy się sobie bliskie jak siostry! Ludzie twierdzą, że najczęściej przez mężczyznę kobiety się kłócą i są gotowe względem siebie do największych podłości. My z Marysią udowadniamy coś wręcz przeciwnego – mądre kobiety nie będą się wzajemnie zadziobywać, choćby dlatego, że mądrych kobiet nie sieją, więc powinny być pod ochroną!
Mnie na początku trochę bolały wstrętne plotki, że żyjemy w trójkącie, ale Marysia od razu mi wytłumaczyła, jak powinnam do tego podchodzić.
– Mądrzy głupot nie posłuchają, a głupich ty nie słuchaj! – powiedziała mi. – Masz czyste sumienie? Masz! To ci wystarczy! I mnie tak samo.
Co tam przeszłość, ważne to, co teraz
Na początku obecność Władka mi trochę przeszkadzała, jednak szybko przestałam zwracać na niego uwagę i podglądać przez okno, gdzie idzie, i co robi. Stał się kimś z rodziny. Wybaczyłam mu, i od razu mi ulżyło. Finansowo też mi było lżej, od kiedy zamieszkaliśmy pod jednym dachem, bo Marysia i Władek płacili połowę podatku gruntowego, kupili węgiel i drewno, a potem założyli osobne liczniki na prąd, żeby było wiadomo, ile kto wypalił elektryczności.
Władek to pracowity chłop, więc połatał ogrodzenie, powymieniał stare dachówki, skopał ziemię na grządki warzywne, a Marysia posadziła lilie, piwonie i tulipany. W ich dawnym domu ogród pielęgnowany przez Marysię był przepiękny, więc postanowiła, że i tutaj zrobi kwiatowy raj! Marysia pomaga mi w chałupnictwie – zaczęła wycinać serwetki z cienkiego filcu, robi różne drewniane korale i bransoletki z kamieni półszlachetnych. Ma zmysł plastyczny, więc jej pomysły się podobają. Dzielimy się po równo zarobkami.
Ta wspólna robota jeszcze bardziej nas do siebie zbliżyła. Dużo rozmawiamy i kiedyś Marysia mi się przyznała, że między nią i Władkiem także nie było wielkiej miłości. Ją rzucił chłopak, on, jak to młody wojak, był samotny i chciał się zabawić… Spotkali się, zaszumiało im w głowach od taniego wina, no i stało się – dziecko w drodze!
– Mój ojciec i bracia zabiliby Władka, gdyby się ze mną nie ożenił – mówiła Marysia. – Teraz żałuję, że posłuchałam. Taki zimny dom to nic dobrego. Popatrz na naszego syna. Uciekł od nas i jest jak obcy! Dziwiłyśmy się, że życie czasami tak dziwnie się układa. Najpierw wszystko się poplącze, a potem prostuje i wygładza jak obrus na stole.
– Tylko szkoda, że tak późno – dodawał Władek, który czasami przysłuchiwał się naszym rozmowom. – Młodzi są zapalczywi, szybcy, nie mają cierpliwości, a taki kłębek jak nasz trzeba było rozwijać wolniutko i spokojnie. Myśmy tego nie umieli…
Marysia i Władek zbudowali na tyłach chaty kurnik, i odtąd mamy świeże jajka. Marysia piecze niezwykłe torty, ludzie je zamawiają na rodzinne uroczystości. Pomagam jej, jak umiem, z tego też jest świeży grosz! Część odszkodowania za zalane gospodarstwo Władek i Marysia przeznaczyli dla mojego męża.
– Niech nie mówi, że mu krzywda. Nie wzięliście rozwodu, ma prawo do części domu, więc go spłacimy u notariusza. Już się zgodził.
Czytaj także:
„Po rozwodzie wszystkie przyjaciółki się ode mnie odsunęły. Bały się, że... ukradnę im mężów"
„Od 20 lat mam kochanki w całej Europie. Myślałem, że Zosia nic nie wie. Miałem ją za głupią gęś”
„Kiedy tata trafił do domu opieki, mama znalazła sobie kochasia. Byłam na nią wściekła. Przecież to zdrada!"