„Zaprosiłem Justynę na randkę, a ona spytała, czy to z litości. Nie mogła uwierzyć, że zakochałem się w niej jak wariat”

zakochana para fot. Adobe Stock, Jacob Lund
„– Z Bartkiem byliśmy parą już w liceum – zwierzyła mi się. – Razem poszliśmy na studia, planowaliśmy przyszłość, byliśmy jak papużki nierozłączki… Osiem lat temu wracaliśmy autem od znajomych. Mieliśmy wypadek. On zginął na miejscu, ja przeżyłam, ale… Sam widzisz”.
/ 19.05.2022 09:30
zakochana para fot. Adobe Stock, Jacob Lund

Znajomi uważali mnie za szczęściarza i mieli dużo racji. Wszystko w życiu znakomicie mi się układało: byłem wychuchanym jedynakiem, skończyłem dobre liceum, po którym udało mi się zdać na wymarzone studia. Po stażu w Londynie bez problemu dostałem dobrze płatną pracę w korporacji. Na dodatek odziedziczyłem po babci mieszkanie. Stać mnie było i na meble, i na całkiem przyzwoity samochód. 

Prowadziłem bezproblemowe życie singla: chodziłem na basen, siłownię, do pubów. Nie brakowało mi ani stabilizacji, ani rodziny. Po co się wiązać, skoro na świecie jest tyle dziewczyn chętnych, by przeżyć przygodę? Wszystko zmieniło się dwa lata temu, gdy poznałem Justynę. Świetnie pamiętam ten dzień…

Najpierw odwiedzałem ją służbowo

Zobaczyłem, jak wyjeżdża wózkiem inwalidzkim z gabinetu szefa. Pomyślałem, że równie ładnej dziewczyny dawno nie widziałem. Miała długie, ciemne włosy, niebieskie oczy, delikatne rysy twarzy, była szczupła i choć siedziała, doskonale widziałem, jaka jest zgrabna. Gdyby nie… no wiecie, natychmiast wystartowałbym do niej z propozycją kina, spaceru, wspólnej kawy.

– Justyna, poznaj Mikołaja, zajmuje się w naszej firmie strategią kampanii reklamowych, będziecie się często kontaktowali – przedstawił nas sobie szef.

– A ja jestem grafikiem – wyjaśniła Justyna miłym, spokojnym głosem.

Gdy wyjechała z naszego pokoju w kierunku windy, natychmiast posypały się komentarze. Moi współpracownicy ubolewali, że taka laska ma zmarnowane życie. Zastanawialiśmy się też, dlaczego szef zatrudnił niepełnosprawną dziewczynę. Praca w naszej korporacji jest szczytem pragnień dla młodych, zdolnych i – co tu kryć – zdrowych ludzi.

– Jest dobra w tym, co robi. To znakomita inwestycja – w odpowiedzi Marek tylko się uśmiechnął.

Czas pokazał, że miał całkowitą rację. Justyna była bardzo utalentowana, jej projekty nie miały sobie równych. Kontaktowała się z nami głównie telefonicznie i przez Internet, w biurze bywała rzadko. Nie wszystko jednak dawało się załatwić na odległość.

Marek poprosił mnie, żebym w ramach godzin pracy odwiedzał Justynę od czasu do czasu w domu i przekazywał jej to, czego przez Internet przekazać nie sposób. Przystałem na propozycję z radością, w końcu była to niezła okazja do wyrwania się z firmy.

Justyna mieszkała z mamą w całkiem przeciętnym mieszkaniu w bloku. Pokoje, korytarz i łazienka były wyposażone w podjazdy, miały szersze drzwi, na ścianach zamocowano poręcze. Dziewczyna na swoim terenie wydawała się całkowicie samodzielna. Dziwiłem się, że jest uśmiechnięta, radosna, pogodna. Ja na jej miejscu prawdopodobnie miałbym pretensje do całego świata! A Justyna nigdy nie mówiła o swojej niepełnosprawności.

Podczas którejś z wizyt zauważyłem zdjęcie przystojnego chłopaka na jej biurku.

– Czy to twój brat, czy może narzeczony? – nie mogłem powstrzymać ciekawości.

– To Bartek, byliśmy parą już w liceum – zwierzyła mi się Justyna. – Razem poszliśmy na studia, planowaliśmy przyszłość, byliśmy jak papużki nierozłączki… Osiem lat temu wracaliśmy samochodem od znajomych. Padał deszcz, była słaba widoczność. Bartek prowadził ostrożnie, jednak nie mógł przewidzieć, że ktoś będzie go wyprzedzał na zakręcie. Mieliśmy wypadek. On zginął na miejscu, ja przeżyłam, ale… Sam widzisz.  Mam uszkodzony rdzeń kręgowy.

Dopiero teraz czuję, że żyję

Na chwilę straciłem rezon. Nie miałem pojęcia, jak powinienem się zachować, co powiedzieć. Justyna mnie wyręczyła.

– Na początku było mi ciężko, w końcu pozbierałam się – powiedziała spokojnym głosem. – I zrobiłam wszystko, żeby nie być ciężarem dla innych. Pracuję, zarabiam, właściwie jestem samowystarczalna.

– I bardzo dzielna – wyrwało mi się.

Każde kolejne spotkanie zbliżało nas do siebie coraz bardziej. W ogóle nie obchodziło mnie to, że Justyna jest niepełnosprawna. Lubiłem dźwięk jej głosu, uśmiech, wewnętrzne ciepło. Dobrze się z nią czułem, jej obecność budziła we mnie same dobre uczucia. Podziwiałem ją, ale i podobała mi się coraz bardziej… Tak po prostu – jak kobieta facetowi.

– Nie miałabyś ochoty wyskoczyć ze mną w sobotę na kolację? – zaproponowałem pewnego dnia. – Znam parę miłych knajpek…

– Mikołaj, czy naprawdę chcesz spędzić ze mną czas? Czy to może litość? – zapytała wprost.

– Justyna, jak możesz? Przy tobie czuję się jak… jak zakochany szczeniak! Wpadłem po uszy, dziewczyno! – nagle zdecydowałem się powiedzieć prawdę.

Zarumieniła się i wyraźnie zmieszała, jednak na kolację pojechaliśmy. Spędziliśmy cudowny wieczór w restauracji, a potem wylądowaliśmy u mnie. W ciepłym blasku świec Justyna przyznała wreszcie, że i ja nie jestem jej obojętny. Pocałowałem ją, a widząc w jej oczach przyzwolenie, delikatnie przeniosłem z wózka na łóżko.

Przyznaję – bałem się, jak to będzie. Zastanawiałem się, czy potrafię dać rozkosz kobiecie po tak poważnym wypadku.

– Wyluzuj się, Misiu – uspokoiła mnie Justyna. – Po prostu się ze mną kochaj…

Jesteśmy rok po ślubie, a ja dopiero teraz czuję, że żyję. Jestem szczęśliwy i wdzięczny Justysi, że zechciała wyjść za mnie za mąż.  Bo moja żona jest wyjątkową kobietą.

Czytaj także:
„Po śmierci męża przestałam się stroić i codziennie sprzątać. Córka myśli, że przeżywam stratę, a ja wreszcie odpoczywam”
„Córka kłamała, że szef jej nie płaci, żeby wyciągać od nas kasę. Wspomniałam o inspekcji pracy i wyszło szydło z worka”
„Mąż wyjechał za granicę, by zarobić na markowe ciuchy i gadżety dla syna. Żyjemy osobno, ale nie wyzywają nas od biedaków”

Redakcja poleca

REKLAMA