„Zaprosiłam samotnego sąsiada na obiad, bo było mi go szkoda. W życiu nie spodziewałam się, w co się tym wpakuję”

Zaprosiłam samotnego sąsiada na obiad fot. Zaprosiłam samotnego sąsiada na obiad/Getty Images, Vladimir Vladimirov
„Pewnego dnia wpadłam na sąsiada w naszym wiejskim sklepiku. Przypadkiem zauważyłam też jego zakupy. W koszyku miał głównie jakieś konserwy, gotowe gołąbki, pulpety, gulasze ze słoika. Zrobiło mi się go żal. Czy on żyje tak na co dzień?”.
/ 20.03.2025 07:15
Zaprosiłam samotnego sąsiada na obiad fot. Zaprosiłam samotnego sąsiada na obiad/Getty Images, Vladimir Vladimirov

Po rozwodzie ze Zbyszkiem postanowiłam całkowicie odmienić swoje życie. Przez lata byliśmy udanym małżeństwem. Wspólnie dorobiliśmy się mieszkania i działki, wychowaliśmy dwójkę wspaniałych dzieci. Paulina skończyła farmację i zaczęła pracę w aptece w mieście, gdzie studiowała. Dwa lata temu wyszła za mąż za Bartka. Adam studiuje na czwartym roku politechniki i robi staż w zagranicznej firmie. Od czasów liceum spotyka się z Moniką i wszystko wskazuje na to, że mają w przyszłości poważne plany.

Nasze drogi z mężem zaczęły się rozchodzić

Dzieci miały więc już swoje życie i plany, a drogi moje i Zbigniewa zwyczajnie się rozeszły. Nie, nikt nikogo nie zdradził, nie zostawił dla kogoś innego, nie oszukał. Po prostu nasze uczucie już dawno się wypaliło i doszliśmy do wniosku, że to ostatnia szansa na zmianę.

– Ze Zbyszkiem łączył nas tylko dom. Wspólne rachunki, przeglądy samochodu, remonty. No i odkładanie na przyszłość dzieci. Gdy Paulina, a potem Adam się wyprowadzili, uświadomiliśmy sobie, że my praktycznie ze sobą od lat nie rozmawiamy. Nie wychodzimy na randki, nie znamy swoich marzeń – opowiadałam, a moja przyjaciółka, Ilona, pokiwała głową ze zrozumieniem i nałożyła sobie na talerzyk kolejny kawałek sernika z rodzynkami z przepisu przekazywanego w naszej rodzinie z pokolenia na pokolenie.

– Ale nie boisz się samotności? Wiesz, gdyby Zbyszka dopadł kryzys wieku średniego i znalazł sobie młodszą, zrozumiałabym, że po prostu spakowałaś mu walizki i wystawiłaś je za próg mieszkania. Ja sama zdrady nigdy bym nie wybaczyła – po jej minie widziałam, że w myślach przywołała swojego narzeczonego z czasów studenckich, który przez dłuższy czas ją oszukiwał, a ona jego kolejne romanse wykryła, gdy szykowała się już do ślubu.

– Wiesz co, nie boję się. Nie na darmo teraz się mówi, że życie zaczyna się po pięćdziesiątce. Czuję się jeszcze młodo, mam energię i ochotę, żeby coś zmienić. Myślę, że to jest ostatnia szansa. Jeśli teraz nie zaryzykuję, najpewniej już nigdy się nie zdecyduję na rozwód. A nie chcę, żebyśmy za kilka lat nie mogli na siebie patrzeć – wiedziałam, że na Ilonę zawsze mogę liczyć, dlatego teraz również podzieliłam się z nią swoimi przemyśleniami, czując, że, kto jak kto, ale ona na pewno nie będzie mnie oceniać.

Wkrótce przeprowadziliśmy nasz plan. Zbyszek nie miał do mnie pretensji. Po rozwodzie sprzedaliśmy mieszkanie i podzieliśmy pieniądze po połowie. Działkę zostawiliśmy jako zabezpieczenie dla naszych dzieci. Na szczęście i syn, i córka zrozumieli naszą decyzję.

– Wiesz, mamo, zawsze myślałam, że wy z ojcem jesteście szczęśliwi. Ale to chyba takie patrzenie z perspektywy dziecka, dla którego związek rodziców jest świętością – Paulina była ze mną szczera. – W każdym razie chcę, żebyś była szczęśliwa i będę cię wspierać w twojej decyzji.

Po rozwodzie wyprowadziłam się na wieś

Życie w mieście zaczęło mnie męczyć. Pomyślałam o przeprowadzce w spokojniejsze miejsce. Dotychczas pracowałam jako księgowa w dużym biurze rachunkowym i szefowa poszła mi na rękę, pozwalając przejść na pracę zdalną.

– Trzeba iść z duchem czasu. Zależy mi głównie na efektach pracy, a nie odsiedzianych godzinach. Wystarczy, że pojawisz się w biurze na początku i na końcu miesiąca, aby omówić przydzielane zadania. Dokumenty spokojnie możemy dostarczać ci elektronicznie – pani Maria zgodziła się na moją propozycję, chociaż w naszej firmie nie było tradycji pracy on-line.

Dzięki temu mogłam wyprowadzić się do domku, który odziedziczyłam po swojej babci. Przez lata nieco go zaniedbaliśmy, ale na szczęście miałam oszczędności, które pozwoliły na remont i porządne odświeżenie. W ten sposób zaczęłam nowe życie z daleka od swojego dawnego mieszkania i osiedla.

Po przeprowadzce intensywnie wzięłam się do pracy, bo chciałam stworzyć piękny ogród. Marzył mi się kącik z altaną, huśtawką, hamakiem, stolikiem, fotelami, gdzie będę mogła wypoczywać i podejmować gości.

– Będziemy mogły organizować grille i ogniska w otoczeniu kwiatów – z entuzjazmem opowiadałam Ilonie. – A tam za tą starą jabłonią urządzę ogródek warzywny. Wiesz, własny szczypiorek, pietruszka, rzodkiewki, a może nawet pomidory prosto z krzaczka – marzyłam.

– I koniecznie posiej lawendę. Wyobrażasz sobie zachody słońca w towarzystwie tego zapachu? Będzie niczym w Prowansji – przyjaciółka wyraźnie wczuła się w klimaty, dzieląc się swoimi pomysłami na mój mały raj w ogrodzie.

Ja nie czułam się samotna

W nowym miejscu szybko się zadomowiłam. Zwłaszcza, że odnowiłam kontakty z dwoma koleżankami jeszcze z czasów mojego dzieciństwa i wakacji u babci na wsi. Z Moniką i Agnieszką przed laty biegałyśmy beztrosko po polach, plotłyśmy wianki z rumianków i mleczy, bawiłyśmy się w chowanego, budowałyśmy prowizoryczne domki na drzewie z desek przybijanych do gałęzi. Teraz wszystkie trzy miałyśmy odchowane dzieci i więcej czasu dla siebie. Dziewczyny już od jakiegoś czasu miały tradycję przedwieczornego spacerowania z kijkami po okolicy. Zaprosiły mnie do tej aktywności.

Trzeba po prostu więcej się ruszać. Jasne, że wokół domu człowiek też ma cały czas coś do zrobienia, ale to całkiem co innego. Dla nas te spacery są takim rytuałem, który pozwala oderwać myśli od codziennych kłopotów – Aga, dzieląc się ze mną swoimi przemyśleniami, pokazywała mi techniki trzymania kijków.

– No i to świetny sposób na spalenie kalorii – dodała Monia, wymownie chwytając się za biodra, które, swoją drogą, były całkiem zgrabne i szczupłe.

W weekendy często odwiedzał mnie syn z dziewczyną, czasami wpadała też córka z rodziną albo Ilona z mężem. W ogóle więc mi się nie nudziło. Życie płynęło swoim tempem.

Pewnego dnia pojawił się nowy sąsiad

Zajęta swoimi sprawami, dopiero po jakimś czasie zauważyłam, że ktoś kupił dom oddzielony od mojego sadem i sporym kawałkiem pola. Podpytałam miejscowych i okazało się, że wprowadza się tam jakiś wdowiec z miasta wojewódzkiego.

– Ryszard dwa lata temu stracił żonę. Ponoć biedaczka bardzo długo chorowała i on wiele przeszedł, wiedząc, że nie ma szans na wyzdrowienie. Po jej śmierci nie mógł odnaleźć się w starym miejscu, bo wszystko przypominało mu o Krysi – relacjonowała mi Monika, która, nie wiedzieć skąd, zawsze znała najświeższe plotki z okolicy.

– A dzieci?

Dzieci chyba nie mieli. Przynajmniej nic o nich nie mówił.

Remont domu przebiegł sprawnie i Ryszard zamieszkał w naszej wsi na stałe, stając się moim najbliższym sąsiadem. Z czasem dowiedziałam się, że jest cztery lata starszy ode mnie, ale od dłuższego czasu jest na emeryturze, ponieważ był policjantem.

– Teraz dorabia sobie w mieście jako stróż nocny – tłumaczyła mi Monia. – To pewnie z nudów, bo co można tak robić samemu całymi dniami w domu – dodała, wymownie spoglądając w stronę jego podwórka.

Rzeczywiście, Ryszard wydawał się bardzo samotny. Z nikim nie nawiązał bliższego kontaktu. Owszem, gdy go ktoś zagadał w sklepie czy na spacerze z psem, był bardzo uprzejmy. Ale na co dzień utrzymywał dystans. Zauważyłam też, że praktycznie nie miewa gości. Czasami odwiedzał go jakiś kolega, ale to były sporadyczne wizyty. Zwykle po dyżurze w tym swoim zakładzie wracał do domu i zajmował się ogrodem, robił coś w warsztacie albo na podwórku.

Sąsiad wydawał się bardzo samotny

Nawet święta Bożego Narodzenia i sylwestra spędził samotnie. Doskonale wiem, bo obserwowałam, czy ktoś w tych dniach do niego przyjeżdża. Nie wiem czemu, ale sąsiad zwyczajnie mnie intrygował.

U mnie już dzień przed Wigilią zrobiło się tłoczno. Przyjechała córka z mężem i maleństwem, syn z narzeczoną i jej rodzicami. Było naprawdę wesoło i rodzinnie. W sylwestra zorganizowaliśmy ognisko i imprezę w domu. Zaprosiłam Ilonę z mężem, przyszły też Monika i Agnieszka ze swoimi drugimi połówkami. Tymczasem u Ryszarda znowu nikogo nie było.

Pewnego dnia wpadłam na sąsiada w naszym wiejskim sklepiku. Przypadkiem zauważyłam też jego zakupy. W koszyku miał głównie jakieś konserwy, gotowe gołąbki, pulpety, gulasze ze słoika.

„Czy on tak żywi się na co dzień?” – myślałam o nim przez kilka kolejnych dni. Zrobiło mi się go szkoda. W głowie zakiełkowała mi myśl, że mogłabym kiedyś zaprosić sąsiada na prawdziwy, domowy posiłek. Czemu nie?

Postanowiłam zaprosić go na obiad

Weekend akurat spędzałam w domu sama, bo dzieciaki i przyjaciółki miały inne plany. Postanowiłam zatem ugotować rosół na trzech rodzajach mięs. Do tego własnoręcznie robiony makaron, ziemniaki z kruchutką pieczenią i surówkę z pora. Na deser oczywiście miał być mój popisowy sernik.

Byłam przekonana, że będę musiała długo przekonywać sąsiada do tej wizyty, ale o dziwo, błyskawicznie się zgodził. Przyznam szczerze – to wszystko dlatego, że trochę było mi go żal. W końcu nie dość, że niemal cały czas spędza samotnie w domu, to do tego najpewniej nie potrafił gotować i żywił się jakimiś gotowcami ze słoików.

I co się okazało? Otóż Ryszard okazał się całkiem ciekawym rozmówcą. Dotąd wydawał mi się uprzejmy i kulturalny, ale bardzo zdystansowany. Podczas tego obiadu otworzył się jednak przede mną i opowiedział mi o swoim życiu.

– Bardzo kochałem moją Marysię i długo nie mogłem pozbierać się po jej śmierci. Myślę, że gdybyśmy mieli dzieci, byłoby mi łatwiej. A tak, to zostałem niemal zupełnie sam. Mam brata, ale od lat mieszka z rodziną w Niemczech i widujemy się od wielkiego dzwonu. Wiadomo, znajomi się wykruszyli – widziałam, że ta szczerość wobec mnie wiele go kosztuje.

Teraz doskonale się dogadujemy

Od tego obiadu minęły już ponad trzy miesiące. Aktualnie z Ryszardem spotykamy się bardzo często i naprawdę świetnie się dogadujemy. Nie, to jeszcze nie jest związek. Ale naprawdę doskonale się nam rozmawia, mamy podobne marzenia i poczucie humoru. Myślę, że przyszłość może przynieść wiele zmian. Ostatnio nawet córka to zauważyła.

– Ten pan Rysiek zerka na ciebie z takim błyskiem w oku. Czy ty chcesz mi coś powiedzieć mamo? – zaczęła śmiać się podczas swojej ostatniej wizyty.

Kto wie? Być może kiedyś zostaniemy parą. Nigdy bym się nie spodziewała, że to spontaniczne zaproszenie na obiad rzucone z uprzejmości pozwoli mi nawiązać taką ciekawą znajomość.

Janina, 55 lat

Czytaj także:
„Bałam się tej wiosny. Mąż nie robił już kompletnie nic, żebym rozkwitała, a ja cierpiałam po cichu”
„Wszyscy myślą, że żyję w luksusie, a mnie nie stać nawet na tanie parówki. Nikt ze znajomych nie rozumie, co przeżywam”
„Po latach samotności zakochałem się w młodszej kobiecie. Dzieci kpią, że to kaprys, a ja chcę kochać i być kochanym”

Redakcja poleca

REKLAMA