„Zaopiekowałem się córką nieznajomego. Byłem mu to winien, bo on uratował mi życie, ponosząc największą ofiarę”

poważny mężczyzna fot. Getty Images, Larry Williams & Associates
„Umówiłem się na następny dzień ze znajomym adwokatem z dobrej kancelarii. Zleciłem im sprawę tego przestępcy, a także wydostanie od ubezpieczyciela należnego odszkodowania z polisy na życie. Sześć miesięcy później dobiegł końca proces młodego człowieka, który naćpany usiadł za kierownicą”.
/ 27.11.2023 18:35
poważny mężczyzna fot. Getty Images, Larry Williams & Associates

Chciałem kupić żonie kwiaty, więc dlaczego nie wstąpiłem do żadnej z dwóch mijanych kwiaciarni? Coś przyciągało mnie do trzeciej.

To spadło na mnie jak grom z nieba

Pewnego dnia dowiedziałem się, że z moim sercem nie jest najlepiej, a właściwie… to nawet bardzo źle. Aż tak źle, że został mi tylko rok życia. Jedyną szansą był przeszczep. Wyszedłem z gabinetu lekarza, który mi to obwieścił, na miękkich nogach. Jeszcze do niedawna nic mi nie dolegało. Inni przechodzili anginy, grypy, przyjacielowi wysiadały stawy, żona  miała problemy z cukrzycą. A mnie przez ponad pięćdziesiąt lat życia choroby omijały szerokim łukiem. No, ale jak już się coś pojawiło, to z przytupem!

Oczywiście zgodziłem się na przeszczep, przeszedłem niezbędne badania i przygotowania. Przez następne miesiące żyłem w stałej gotowości, że w każdej chwili może znaleźć się dawca, z którym będę miał zgodność tkankową, i zabiorą mnie na stół operacyjny. Najgorsze było to, że czekałem na czyjąś śmierć, żeby mieć szansę na życie.

Lekarze odradzali zbytnie zagłębianie się w ten problem, bo mogę czegoś nie zrozumieć i się przestraszę, ale ja lubiłem wiedzieć, co mnie czeka. Na przykład – czy jeśli dostanę serce, dowiem się, czyje ono jest. Okazało się, że nie. To tajemnica. Między innymi dlatego, że nie można przewidzieć, jak ludzie zareagują. Zanotowano bowiem wiele przypadków, kiedy to bliscy dawcy zaczęli postrzegać biorcę jako członka swojej rodziny. Ale to jeszcze pół biedy.

Zdarzało się, że biorca był zmuszany do odgrywania roli zmarłego, co miało być swoistą zapłatą za otrzymane życie. Dochodziło też do gorszych sytuacji, o których wolałem już jednak dokładniej nie czytać. Biorcy też nie są święci. Na Zachodzie zdarzyło się nawet, że biorca zaczął naciągać rodzinę dawcy na pieniądze, uznając wręcz, że ma prawo wymagać, by obcy ludzie przyszli mu z pomocą tylko dlatego, że jego rogówki wcześniej należały do członka ich rodziny.

Powoli wracałem do zdrowia

Siedem miesięcy po wpisaniu mnie do rejestru oczekujących, dostałem serce. Operacja przebiegła pomyślnie, rana się goiła, organizm nie odrzucił przeszczepu. Trzy tygodnie później wróciłem do domu. Żyłem, ale moje życie miało się zmienić – do tej pory co jakiś czas żonie udawało się podrzucić mi jakieś witaminy, które i tak często zapominałem łykać. Teraz miałem już żyć w ścisłej symbiozie z lekami, żeby przypadkiem mojemu organizmowi nie przyszła ochota na odrzucenie przeszczepu.

No i musiałem bardzo uważać, by się czymś nie zarazić. Pamiętałem, jak w grudniu 1967 roku prasa doniosła, że doktor Christian Barnard dokonał pierwszej transplantacji serca w klinice w Kapsztadzie. Niestety, po osiemnastu dniach pacjent zmarł na zapalenie płuc. Leki, które otrzymał, by jego organizm nie odrzucił nowego serca, osłabiły jego odporność.

Przez te lata medycyna poszła do przodu i ja miałem jedynie przestrzegać pór brania lekarstw, nie przemęczać się i starać się żyć normalnie, tak jak wtedy, gdy choroba jeszcze nie dała o sobie znać. Wróciłem więc do firmy i deski kreślarskiej, by tworzyć projekty architektoniczne. Wydawało mi się, że nic się nie zmieniło. Jednak znajomi uważali, że operacja mnie zmieniła.

– Nadal jestem twoim kumplem – starałem się ze śmiechem wytłumaczyć to przyjacielowi.

– Chodzi o coś innego. Wydajesz się bardziej poważny, bardziej skrupulatny, a czasami odnoszę wrażenie, jakbyśmy poznali się dopiero po twoim powrocie ze szpitala.

– Przeszedłem przełomowy moment w swoim życiu. Trudno, żebym się nie zmienił – powtarzałem, choć sam czułem, że coś jest na rzeczy. Jakbym w pewnym stopniu był kimś innym. Nie, żeby mi to przeszkadzało. Ale wiedziałem, że muszę coś z tym zrobić.

Widziałem ich pierwszy raz, a byli mi bliscy

To przekonanie stawało się silniejsze, niepokojące. Jakby swędzenie duszy. Powiedziałem to żonie.

– Wiesz, chyba tak czują się na przykład artyści, którzy muszą tworzyć, bo inaczej nie osiągną spełnienia – odparła. – Albo ja, kiedy zbliża się czas, by iść do kosmetyczki – uśmiechnęła się. Sprytnie…

– Myślisz, że jak pójdę do kosmetyczki, to wtedy poczuję się spełniony? – zażartowałem.

Żarty żartami, ale problem istniał. Pewnego dnia wracałem samochodem z pracy. Nagle pomyślałem, że dobrze byłoby kupić kwiaty żonie, która w tym czasie siedziała z wnuczkiem w domu. Po drodze minąłem dwie kwiaciarnie, ale jakoś żadna mi nie pasowała. Skręciłem w prawo. Miałem wrażenie, że na tej ulicy jest kwiaciarnia, w której kupię idealne kwiaty dla Małgosi. Jest.

Zaparkowałem przy krawężniku. Wszedłem do środka. Wnętrze od razu wydało mi się znajome. Na zapleczu, przez uchylone drzwi widziałem młodą kobietę, która przewijała płaczące dziecko. Kiedy zadzwonił dzwoneczek nad drzwiami, zawołała: „Proszę chwileczkę poczekać”. Dostrzegłem, jak ociera łzy z twarzy. Zrobiło mi się niepomiernie smutno, jakbym to sam doświadczył jakiejś przykrości.

Mały wreszcie wylądował w wózku, ale nie przestawał płakać, kobieta westchnęła, po czym weszła do sklepu z wózkiem.

– Bardzo pana przepraszam, ale nie mam go z kim zostawić. Czym mogę służyć? – zapytała.

Popatrzyłem na dziecko i czułem zalewającą mnie czułość. Podszedłem do wózka, nachyliłem się i powiedziałem delikatnie:

– Pamiętasz Kwiatowego Potwora? – zrobiłem jakąś śmieszną minę.

Maluch spojrzał na mnie. Przestał płakać i radośnie się uśmiechnął.

– Kim pan jest? – młoda kobieta spojrzała na mnie wystraszonym wzrokiem. – Mój ojciec w ten sposób uspokajał Jasia.

Moje serce – to, które dostałem w szpitalu – szybciej zabiło. Czyżby?

Skąd ja to wiedziałem?

Słyszałem takie historie, ale nigdy w nie nie wierzyłem. Jednak tylko to, że mam serce jej ojca mogło wytłumaczyć wszystko, co mi się przydarzyło. Ale przecież nie powiem tego obcej kobiecie.

– Przepraszam, ale kiedyś wszedłem do pani kwiaciarni i usłyszałem, jak na zapleczu ktoś tak odezwał się do płaczącego malucha i wtedy ten umilkł. Postanowiłem więc spróbować, a nuż? Pani synek często bywa z dziadkiem, prawda? – szarżowałem, bo musiałem się upewnić.

– Tata nie żyje – w oczach kobiety ponownie ukazały się łzy. – Miał wypadek samochodowy za miastem. Młody kierowca opla był pod wpływem narkotyków, jechał ponad dwieście na godzinę, ale ma wpływową rodzinę, która wynajęła najlepszych adwokatów. Tata umarł na stole operacyjnym. Od pół roku toczy się sprawa mordercy, który zabił mojego ojca. Bo on jest mordercą, prawda? – dziewczyna spojrzała na mnie pytająco, a ja skinąłem głową.

Widziałem, że bardzo przeżywa sytuację.

– Ale drań chyba wywinie się od odpowiedzialności. Jego adwokaci tak namieszali, że wychodzi na to, że całą winę za wypadek ponosi mój ojciec. Nie stać mnie na zapłacenie komuś, żeby bronił dobrego imienia taty. Moja wcześniejsza choroba pochłonęła wszystkie nasze oszczędności. Nawet nie stać mnie na płacenie rat kredytu za kupno tej kwiaciarni. A ubezpieczyciel nie chce zapłacić polisy. Już nie mam na nic siły. Niech to wszystko jak najszybciej się skończy – nieoczekiwanie spojrzała na mnie zaskoczonymi oczyma. – Ale po co ja to wszystko panu mówię. Przecież to tylko mój kłopot. A pan tu przyszedł po kwiaty, prawda?

– Róże. Te w łososiowym kolorze.

– Mój tata również je lubił – wyrwało się dziewczynie.

Zapłaciłem za kwiaty i wyszedłem. Gdy przyjechałem do domu, wręczyłem kwiaty żonie, a potem opowiedziałem jej wszystko.

– Dzięki jej ojcu żyję – wyjaśniłem. – Pewnie gdyby on nie zginął, zaopiekowałby się córką, ochronił. Mam wrażenie, jakby scedował ten obowiązek na mnie. Przynajmniej tak to czuję. Chcę jej pomóc.

– Oczywiście – żona przytuliła się do mnie. – Jeśli będziemy w stanie, pomożemy jej. Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie.

– Ale to może kosztować. Trzeba wynająć adwokata…

– Mamy odłożone pieniądze, pracujemy, damy sobie radę – powiedziała z uśmiechem.

– Kocham cię – fala wzruszenia zalała mi serce.

Mrugnęła okiem.

– Zawsze tak mówisz, kiedy robię coś po twojej myśli. Powiedz tak choć raz, gdy się z tobą nie zgadzam!

Kiedy przestaliśmy się śmiać, wziąłem telefon i umówiłem się na następny dzień ze znajomym adwokatem z dobrej kancelarii. Zleciłem im sprawę tego zabójcy, a także wydostanie od ubezpieczyciela należnego odszkodowania z polisy na życie.

Sześć miesięcy później dobiegł końca proces młodego człowieka, który naćpany usiadł za kierownicą. Dostał rok bezwzględnego więzienia, nakaz zapłaty stu pięćdziesięciu tysięcy złotych odszkodowania rodzinie ofiary i pokrycia wszystkich kosztów procesu. Wynajęci przeze mnie adwokaci dogadali się z jego ubezpieczycielem, który też sypnął groszem w obawie przed procesem sądowym.

Byłem pewien, że teraz pani Anna będzie mogła spłacić kredyt i poczuć się zabezpieczona materialnie. I ogarnął mnie spokój. Jakbym po długiej i męczącej podróży wrócił wreszcie do domu…

– Wiesz, mam wrażenie, jakby nareszcie wrócił dawny Romuald. Mogę więc wreszcie pokłócić się z facetem, którego poznałem pięćdziesiąt lat temu, nigdy się z nim nie zgadzałem i całe życie uważałem za swojego przyjaciela.

Czytaj także:
„Kumpel miał dość wyścigu szczurów i chciał się z niego uwolnić. Z dyrektorskiego stołka uciekł do więziennej celi”
„Byłam zagrożeniem dla szefa, więc się mnie pozbył. Jednym słowem mogłam go wtrącić do więzienia na wiele lat”
„Przyjaciółka odebrała mi faceta. Cierpiałam, jak diabli, ale przynajmniej dostałam awans”

Redakcja poleca

REKLAMA