Chciałam sobie jedynie poprawić nastrój. Tego dnia się dowiedziałam, że moja najlepsza przyjaciółka poderwała faceta, do którego sama startowałam.
Najpierw z opadniętą do podłogi szczęką długo wpatrywałam się w zamieszczone na Instagramie zdjęcie zrobione u Aśki w mieszkaniu. Wtuleni w siebie, szczęśliwi, radośni. Rany! Kiedy to się stało?! Przecież dopiero co jej się zwierzałam, że poznałam w pracy superfaceta o aparycji modela i robię do niego podchody. On chyba też jest mną zainteresowany, więc może coś z tego będzie. Później poszliśmy we czwórkę z ówczesnym chłopakiem Aśki do kina. I nie minął tydzień, a trzask-prask i Krzyś już u niej mieszka!
– Zdrajczyni! – zaczęłam kląć, a potem popłynęły mi z oczu łzy.
Chlipiąc i pomstując, stało się dla mnie jasne, że ten wieczór spędzę w swoim pokoju, a moim jedynym towarzystwem będzie butelka wina.
Chciałam się zemścić
Kiedy właściwie wpadłam na ten pomysł z magicznym rytuałem? Jakoś chyba w połowie flaszki, kiedy bezmyślnie skakałam po portalach ezoterycznych. Czego tam nie było! Rytuały na kasę, karierę, na szczęście, miłość i spełnienie marzeń. Gdyby faktycznie były skuteczne, na świecie nie byłoby takich frajerek jak ja! Rechocząc złośliwie, wybrałam dla zgrywu ten na miłość i szczęście, bo nie wymagał wielu rekwizytów. Tylko świeczka, kartka i długopis.
Napisałam na kartce, że odniosę taki sukces w życiu, że Krzyśkowi i Aśce w pięty pójdzie i spaliłam ją w płomyku świecy, czytając ze strony internetowej jakieś słowa, których nawet nie rozumiałam (na szczęście dali transkrypcję). Następnie nalałam sobie kolejny kieliszek wina, a potem kolejny. Nie mogłam się powstrzymać od uporczywego wgapiania się w Krzyśka i Aśkę. Jak ja ich w tamtym momencie nienawidziłam!
Rano obudziłam się z potwornym bólem głowy. A raczej gałek ocznych. Z niedowierzaniem spojrzałam na pustą litrową butelkę leżącą na podłodze obok resztek stopionej świecy i popiołu ze spalonej kartki. Ja to wszystko wypiłam? Sama?! Nic dziwnego, że nie pamiętałam zakończenia wieczoru!
Zwlokłam się z łóżka i powlokłam pod prysznic. W łazience spojrzałam w swoje udręczone oczy i… zadrżałam. Wyglądałam, jak z krzyża zdjęta.
Zawsze miałam pecha w miłości! Dlaczego?
– Nigdy więcej alkoholu! – skwitowałam, wchodząc pod strumień wody.
Reszta niedzieli upłynęła mi pod kocem z kubkiem gorącej herbaty w jednej dłoni i książką w drugiej. Choć nie. Książkę szybko odłożyłam. Ciągle bolały mnie oczy i nie mogłam czytać. Włączyłam telewizor – nie po to, by wytężać wzrok patrzeniem się w ekran, ale żeby rozproszyć ponurą ciszę panującą w mojej kawalerce.
Nie słuchałam uważnie. Było tam coś o wielkiej polityce, pandemii i gospodarce, a ze spraw lokalnych – trąbili o wypadku, w którym jakiś facet odniósł poważne rany. Bardziej zajmował mnie mój własny smutek. Wczorajsze myśli o zemście zastąpiło zwykłe użalanie się nad sobą.
– Zawsze miałam pecha w miłości! – ponownie chlipnęłam. – Trudno! Taka karma. A co mi tam, niech się temu Krzyśkowi dobrze układa z Aśką!
Jeśli liczyłam, że przyniesie mi to ulgę, to się pomyliłam. – O rany, jeszcze nigdy nie miałam takiego kaca! – pomyślałam. – Żeby mieć aż takie zawroty głowy?
Poczułam się nieswojo. Nie jestem hipochondryczką, ale na serio zaniepokoiłam się o swoje zdrowie. Najchętniej zadzwoniłabym do Aśki. Tak dotąd robiłam, kiedy łapałam doła. Niestety, była przyjaciółka miała teraz dużo ciekawsze zajęcia, niż pocieszanie jakiejś histeryczki. Oczami wyobraźni ujrzałam ich w łóżku. Czym prędzej wyrzuciłam ten bolesny obraz z głowy.
Ani się obejrzałam, jak zrobiło się ciemno. W sumie nic dziwnego – był listopad! Przygotowałam lekką obiadokolację, posłałam łóżko i położyłam spać. Byłam skonana! Mięśnie drżały mi jak po wysiłku, głowa wciąż ćmiła.
– Od jutra biorę się za siebie! – postanowiłam. – Ćwiczenia, dieta…
Zasnęłam kamiennym snem. Zwykle sypiam lekko i nie pamiętam snów. Tym razem było na odwrót, śniłam, że szybuję nad miastem i patrzę z pogardą na całe to ludzkie mrowisko. Takie poczucie było na tyle silne i tak dla mnie obce – na jawie jestem przecież wrażliwą i empatyczną osobą – że aż się obudziłam. W środku palił mnie żar, język przysychał do podniebienia – wstałam więc, żeby się napić. Zapaliłam światło i tupiąc bosymi stopami po podłodze, pobiegłam do kranu.
Od poniedziałku faktycznie pogoniłam się do galopu. Żeby nie rozpamiętywać utraconej miłości i zawiedzionej przyjaźni, ostro zabrałam się do roboty. Moja praca to nic specjalnego, jestem office managerem, a mówiąc po ludzku sekretarką. Poza parzeniem szefowi kawy i blokowaniem przejścia interesantom mam zadania biurowe. I to na nich się skoncentrowałam.
Jak będziesz taka pyskata, to cię wyleją!
– Bardzo dobrze się spisałaś z tymi sprawozdaniami! – w piątek pochwalił mnie szef. – Tylko tak dalej, a pomyślę o awansowaniu cię do księgowości!
Ta pochwała dodała mi skrzydeł, nie na tyle jednak, żeby przestać myśleć o Krzyśku i Asi. Na początku tygodnia solennie sobie obiecałam, że nie będę śledzić ich życia, ale w piątkowy wieczór nie wytrzymałam i otworzyłam Instagrama. Dziwne! Ostatnim zamieszczonym przez przyjaciółkę zdjęciem było to, które tydzień temu tak bardzo wytrąciło mnie z równowagi. Nie dorzuciła żadnej nowej relacji!
– Pewnie są tak zajęci sobą, że nie mają czasu na portale społecznościowe – pomyślałam z goryczą.
Nazajutrz czułam się samotna, jak ostatni człowiek na Ziemi. Tęskniłam za Aśką, dziwiłam się jej, że się nie odzywa, choćby po to, by mi wytłumaczyć, jak to się stało, że związała się z Krzyśkiem. Wcześniej dzwoniłyśmy do siebie albo pisałyśmy codziennie. Źle się czułam z tą ciszą. W końcu nie wytrzymałam i sięgnęłam po telefon, ale komórka mi się rozładowała. Zaskoczona wpatrywałam się w ciemny ekran, kiedy nagle uderzyła we mnie złość, jakiej dotąd nie znałam.
– A żebyś zdechła! – wrzasnęłam, ciskając o ścianę telefonem.
Podobne wybuchy nagłej złości zaczęły przydarzać mi się coraz częściej. Do tej pory potulna i cicha myszka, nagle przestałam przepraszać, że żyję. Najpierw opieprzyłam kuriera, który spóźnił się z przesyłką dla szefa, potem zrugałam sprzątaczkę za przegapioną plamę pod jego biurkiem. Kilka dni później wkroczyłam na zebranie jednego z działów, ochrzaniając prowadzącego, że mnie nie zaprosił. Jako office menager powinnam wiedzieć, co dzieje się w całej firmie! Po każdym takim wybuchu byłam przerażona.
– Jak będziesz taka pyskata, to cię wyleją! – powtarzałam w myśli.
Ale nie. Okazało się, że ludzie nagle zaczęli mnie zauważać, a nawet – i tu już kompletne zaskoczenie – liczyć się z moim zdaniem. A już po miesiącu dostałam awans do księgowości. I to nie na byle jaką szeregową urzędniczkę – ale na szefową działu!
Od tego czasu zaczęłam się nieco inaczej ubierać. Szpilki, ołówkowa spódnica, żakiet i ostrzejszy makijaż. Podwładne początkowo pozwalały sobie na głupie uśmieszki, ale tak je ustawiłam, że wyszły z pracy z płaczem.
– Co się ze mną dzieje? – zapytałam w kolejny piątkowy wieczór. Niby wiodło mi się w pracy, ale czułam, że od środka zjada mnie gorycz. Nie czułam się szczęśliwa. Byłam samotna, jak diabli, a i ludzie w pracy przestawali mnie lubić, a zaczynali się bać.
Jedynym plusem, oprócz większej wypłaty było to, że Krzysiek przyglądał mi się z coraz większym zainteresowaniem.
Sama to sobie zrobiłam!
Cały weekend szukałam rozwiązania swoich problemów. Przeklikałam stertę poradników, obejrzałam kilka webinarów i zaobserwowałam kilkanaście kont motywacyjnych na Instagramie. Byłam zmotywowana, żeby poczuć się szczęśliwa.
W niedzielę jednak byłam już tak zmęczona tą walką o sobie, że w akcie desperacji postanowiłam zadzwonić do mamy. Powinniście wiedzieć, że ja w ezoteryczne zabobony nie wierzę właśnie dlatego, że odkąd pamiętam, mama bawiła się w taroty i astrologię. Opowiedziałam jej wszystko.
– I co myślisz mamo? Dziwne to wszystko, prawda? – zapytałam.
– Myślę, że trzymasz w sobie dużo złości na przyjaciółkę i żalu do tego faceta. To jest twoim motorem napędowym dla kariery, ale twoja dusza cierpi – powiedziała swoim ciepłym i zarazem mistycznym tonem, którego szczerze nie znosiłam.
Rozmawiając z nią, co chwila przewracałam oczami i chodziłam po mieszkaniu w tę i z powrotem. Dobrze, że rozmawiałyśmy przez telefon, bo to akurat ją doprowadzało do szału.
– No dobrze mamo. Rozumiem, energia krąży bla bla. Ale co mam zrobić?
Byłam już naprawdę zmęczona sobą i zrezygnowana.
– Ech, po pierwsze kochanie, umów się na wizytę do psychologa. A po drugie, musisz zrozumieć, że na Krzyśku i Aśce świat się nie kończy. Poszukaj nowych, lepszych i życzliwych ludzi wokół siebie.
Pierwszy raz byłam jej wdzięczna, że nie gadała o koniunkcji Jowisza do Saturna, ani, że zapyta karty, co dalej.
I rzeczywiście, po kilku spotkaniach z terapeutą okazało się, że muszę popracować nad poczuciem własnej wartości i najlepiej zmienić otoczenie. Także szukam nowej pracy i znajomych. Trzymajcie kciuki.
Czytaj także:
„Po śmierci męża straciłam wigor i chęć do życia. Przypadkiem wróciłam do dawnej pasji, i codzienność znów nabrała kolorów”
„Kochałam Artura całe życie. Próbowałam go zeswatać z przyjaciółką, potem z siostrą. Teraz jesteśmy razem, ale mam poczucie winy”
„Po trzydziestu latach małżeństwa wykopałam darmozjada na bruk. Zaczynam drugą młodość i zamierzam szaleć do upadłego”