Po tym, jak auto potrąciło mnie na pasach, trafiłam do szpitala. Nie widziałam kierowcy, policja ustaliła tylko, że z tyłu samochodu był mocowany na haku bagażnik na rowery. Rzadko używany model. Taki sam jak ma... Nie, to niemożliwe, to musi być zbieg okoliczności!
Ledwo uszłam z życiem
Nikt prócz mnie nie czekał na tym skrzyżowaniu. Kiedy światło zmieniło się na zielone, nie ruszyłam od razu – podniosłam jeszcze z chodnika torbę z zakupami. Potem zobaczyłam światła tego samochodu, usłyszałam przeraźliwy pisk opon i w ułamku sekundy dotarło do mnie, co się zaraz stanie…
Przytomność odzyskałam dopiero następnego dnia, w szpitalu – po operacji.
Mój telefon nie ucierpiał, więc policja znalazła kontakt do mojej mamy, która tego dnia, jak zawsze gdy mam drugą zmianę, odebrała Amelkę z przedszkola.
– Chciałabym dopaść tego drania. Potrącił cię na pasach, na zielonym świetle i uciekł z miejsca wypadku… – moja mama miała w oczach łzy i wściekłość. – Każdy może popełnić błąd, ale jakim trzeba być tchórzem, żeby zrobić coś takiego i ratować siebie – zamiast tego, kogo się potrąciło…
Ja jednak myślałam tylko o tym, jak szybko będę w stanie znów normalnie funkcjonować, zająć się Amelką i pracą. Lekarze powiedzieli, że miałam trochę szczęścia – gdybym w chwili uderzenia była pół kroku z tyłu, mogłabym nie przeżyć wypadku albo zostać kaleką. A tak zaledwie po dwóch tygodniach w szpitalu miałam wyjść do domu. A potem jeszcze „tylko pięć miesięcy rehabilitacji”. Blizna na czole wygoi się „już po roku”…
W szpitalu kilka razy odwiedziły mnie koleżanki z banku, w którym pracowałam. Załoga w naszym oddziale była wyjątkowo zgrana, naprawdę się lubiliśmy. Miałam życzliwego kierownika, który nigdy nie robił problemu, kiedy mała była chora i musiałam wziąć wolny dzień. Wszystkie dziewczyny wiedziały, że zostałam sama z córką i muszę to jakoś pogodzić z pracą na etacie. Na alimenty od eksmęża nie mogłam liczyć, był alkoholikiem i nie potrafił utrzymać żadnej pracy. Ale Kaśka, Wieśka i Lidka były gotowe mi pomóc.
To był początek problemów
Poprosiłam Lidkę, żeby odebrała mnie ze szpitala – nie miałam jeszcze odwagi jechać autobusem, a mama, podobnie jak ja, nie prowadziła samochodu. Lidka przyjechała punktualnie, pomogła mi się spakować, zrobiła nawet podstawowe zakupy, żebym miała w domu wszystko, co niezbędne. Mówiła dużo i głośno, próbowała mnie rozśmieszać, ale i tak wyczułam, że coś ją dręczyło.
– Lidka, czy jest coś o czym powinnam wiedzieć, a czego nie masz odwagi powiedzieć? Przecież widzę, że coś przede mną ukrywasz… – zapytałam wprost.
– No, dobra. Odwlekałam to, ale… I tak muszę ci przecież powiedzieć… – Lidka nagle straciła świetny humor. – Kiedy leżałaś w szpitalu, była u nas reorganizacja. Zostałaś przeniesiona do innego oddziału.
– Do innego oddziału? To znaczy dokąd?! – zapytałam pełna najgorszych przeczuć, a Lidka odwróciła ode mnie wzrok.
– Na ulicę Brzozową…
– Co takiego?!! Wszystko, tylko nie to…
Oddział na Brzozowej wcale nie był gorszym oddziałem od naszego, był nawet nowocześniejszy i znacznie ładniej wyposażony, ale nie to było dla mnie najważniejsze. Miejsce, w którym pracowałam do tej pory, znajdowało się trzy minuty drogi piechotą od naszego domu i przedszkola Amelki, a Brzozowa była na drugim końcu miasta! Nawet za nim, na nowym osiedlu, gdzie dojeżdżał jeden autobus. Z punktu widzenia rozkładu dnia pracującej matki, to była katastrofa…
– Czyja to decyzja? Mogę się od niej odwołać? – pytałam przerażona. – Co na to Darek? Będzie mógł mi jakoś pomóc?
Lidka znów wpatrywała się w lampę.
– Pewnie go zmusili. No, ale to on się pod tą decyzją podpisał…
Teraz zrobiło mi się naprawdę przykro. Kierownik naszego oddziału – Darek był sympatycznym, pogodnym człowiekiem w moim wieku, dbającym o pracowników, lojalnym. Szeptano, że trochę za bardzo lubi wypić, ale żadna z nas nigdy nie widziała go pijanego. Darek doskonale znał moją sytuację rodzinną. Nigdy nie było między nami żadnego konfliktu, odwrotnie, jeszcze niedawno przyznał mi premię za dobre wyniki. Zawsze sobie ufaliśmy…
A teraz? To nie mieściło mi się w głowie! Widocznie wykonywał polecenie z góry. Ktoś przesunął mnie jak pionka na szachownicy, a Darkowi nie udało się mnie wybronić… Jeszcze przed końcem zwolnienia lekarskiego dostałam wiadomość, że moje rzeczy przeniesiono już na Brzozową. Nie będę mogła nawet pożegnać się z kolegami. Jakbym po sześciu latach nienagannej pracy była tam intruzem! Stojąc przed lustrem, wpatrywałam się w miejsce po zdjętym opatrunku. Czy to możliwe, że chodzi o ślad po wypadku? Dyrekcja nie chce, by klientów obleganego oddziału obsługiwała urzędniczka z blizną?
Nie było mi łatwo
Cokolwiek myślałam, musiałam zmierzyć się z nową sytuacją. Tak jak się spodziewałam – dojazdy na Brzozową bardzo utrudniły nam życie. Wstawałam godzinę wcześniej i szłam spać godzinę później. Mama dzielnie zniosła „nadgodziny” przy Amelce, ale połączenie nowego miejsca pracy z moją codzienną rehabilitacją po wypadku było niezwykle trudne…
W sprawie wypadku toczyło się śledztwo. Policjanci przesłuchali mnie jeszcze w szpitalu, ale nie zapamiętałam niczego, co mogłoby pomóc ustalić sprawcę. Co gorsza, kamera monitoringu nie objęła akurat tej części skrzyżowania. Jedyny świadek zapamiętał tylko, że samochód miał bagażnik na rowery – taki charakterystyczny, bo mocowany na haku z tyłu samochodu.
Jak twierdził policjant prowadzący śledztwo, takich bagażników używa się rzadko, bo pasują tylko do niektórych marek samochodów. Tylko że można go zdemontować w pięć minut i sprawca zapewne tak właśnie zrobił.
– Nie zależy ci na tym, żeby go złapali? – dziwiła się mama. – Zabrał ci kawałek życia, okaleczył, tylko cudem cię nie zabił.
Powtarzała, że jak go nie znajdą i nie wsadzą, to może zabije kogoś innego. Uważała nawet, że to przez tego kierowcę musiałam zmienić oddział.
– Moim zdaniem, padłaś ofiarą intrygi! Ktoś, dobrze ustawiony w dyrekcji, upatrzył sobie miejsce w waszym oddziale dla jakiegoś znajomka. No i kogoś trzeba było przenieść. Jakbyś była na miejscu, w pracy, to pewnie by przesunęli kogoś innego. Wiesz, nieobecni nie mają racji…
Moja mama czasem mówiła za dużo i miewała skłonności do snucia spiskowych teorii, ale tym razem przyznałam jej słuszność. Wypadek miał dodatkowe, przykre konsekwencje, poza tymi oczywistymi, zdrowotnymi. Nie, to nie ja byłam winna, ale to ja zostałam ukarana. Może dlatego nie umiałam polubić nowych koleżanek z oddziału na Brzozowej. Cały czas dręczyło mnie pytanie, dlaczego zostałam tak potraktowana. Z tego powodu przyjęłam zaproszenie na imieniny Kaśki.
– Idź, oczywiście, że musisz pójść – stanowczo oświadczyła mama. – Rozerwiesz się trochę. Poplotkujecie, pośmiejecie się, a może dowiesz się, jak to było z tym twoim przeniesieniem? Wiesz, alkohol rozwiązuje ludziom języki… A o Amelkę bądź spokojna: ja z nią posiedzę, a jak zaśnie, pooglądam telewizję i poczekam na twój powrót…
Na szczęście Kaśka zawsze organizowała osobne przyjęcie dla znajomych z pracy. W moim starym oddziale i tak wszyscy wiedzieli o wypadku. Jakoś zniosę to, że mojej blizny nie da się jeszcze skutecznie zapudrować. Zapytałam Kaśkę, czy będzie Darek, nasz kierownik. Pomyślałam, że może, przy tej nieoficjalnej okazji, zapytam go wprost, dlaczego dyrekcja, bo nadal nie wierzyłam, że to mogła być jego decyzja – zdecydowała się przenieść akurat mnie.
– Nie. Zaprosiłabym go nawet, ale – Kaśka zawahała się na chwilę – po tym, co Marcin powiedział…
– Który Marcin? I co powiedział?
– Wiesz, ten od komputerów – Kaśka ściszyła głos. – Chyba odkrył tajemnicę Darka. Kiedyś wezwali go nocą do jakiejś pilnej awarii i musiał zajrzeć do szafy w pokoju szefa. W środku zobaczył chyba ze trzydzieści pustych flaszek po wódce! Marcin powiedział to tylko mnie, więc błagam: nikomu ani słowa! No i, sama rozumiesz, nie chcę, żeby mi się alkoholik urżnął na imieninach i zepsuł przyjęcie. Żałuję, bo bardzo go lubię, ale cóż…
Coś zaczęło mi świtać
Na przyjęciu u Kasi, jak zawsze, było bardzo smacznie i sympatycznie. Poza dziewczynami był ten Marcin od komputerów i Rysiek – od kredytów. Zauważyłam, że między Marcinem a Kasią coś jakby iskrzyło. Nic dziwnego, że akurat jej opowiedział o wstydliwym sekrecie kierownika… Oczywiście nie obyło się bez plotkowania. Porcja drobnych uszczypliwości pod adresem szefa, nawet tak lubianego jak Darek, była częścią rytuału. Rysiek i Lidka znaleźli sobie nawet świeży temat – najnowszy samochód Darka.
– Kompletny wariat! – Rysiek zawsze mówił, co myśli. – Miał porządny wóz, prawie nowy. Nagle go sprzedał i z marszu kupił na giełdzie jakieś byle co. Ktoś mu ponoć powiedział, że w tym jego modelu wykryto wadę fabryczną i za chwilę te samochody nie będą nic warte. Oczywiście, to była plotka. A ten nowy grat stale mu się psuje. I teraz Darek jeździ do banku rowerem, ale takim do jazdy po wertepach, bo chyba innego to on nie ma…
Uśmialiśmy się, ale gdy Rysiek to mówił, przypomniałam sobie, że kierownik był kiedyś zapalonym kolarzem górskim. Jeździł nawet na jakieś specjalne trasy. Włączyłam się do rozmowy.
– A wiecie, faktycznie, on ma takie specjalne rowery – i to chyba ze trzy. Raz widziałam, jak parkował przed bankiem i miał te rowery na ba… gażniku… – szybko dokończyłam i natychmiast sięgnęłam po szklankę, żeby ukryć zmieszanie.
Niedorzeczne. Niemożliwe. Bzdura. To, że ktoś ma ten rzadko spotykany bagażnik na rowery o niczym nie świadczy! Przyjęcie trwało w najlepsze, ale ja pożegnałam się już chwilę później, musiałam sobie to wszystko spokojnie przemyśleć. W nocy nie mogłam zasnąć. Idiotyczne podejrzenie powracało i powoli zaczęło zmieniać się w pewność. Puste butelki w szafie Darka i bezsensowne, pospieszne pozbycie się dobrego samochodu. Czy to mógł być przypadek?
Z rana zadzwoniłam do Ryśka. Jego pamięć była przedmiotem biurowych legend. Zapytałam, kiedy Darek sprzedał samochód. Nie wahał się ani chwili.
– To było właśnie wtedy, kiedy miałaś ten wypadek. Z dnia na dzień to zrobił, z zaskoczenia, auto było – i nie ma…
Powtarzałam sobie, że muszę myśleć racjonalnie, że nie wolno mi ulegać emocjom. To może być wyłącznie zbieg okoliczności, choć… Fakty składały się w logiczną całość. Darek był alkoholikiem, który ukrywał swój nałóg. Jako była żona alkoholika wiedziałam, że można latami pić tak, żeby nikt w pracy tego nie zauważył. I że po całym dniu wymuszonej trzeźwości Darek musiał się napić – być może w domu, ale może już w samochodzie…
Bał się, że coś sobie przypomnę
Jeżeli tego dnia był pod wpływem alkoholu, mógł łatwo spowodować wypadek. Uciekł stamtąd, bo wiedział, że spowodowanie wypadku po pijanemu to poważna sprawa. Szybka sprzedaż samochodu była sposobem na zatarcie śladów – auto mogło zresztą ucierpieć w wypadku…
Był tylko jeden sposób, żeby się upewnić. Zadzwoniłam na Brzozową i powiedziałam, że dziś nie przyjdę do pracy. Zamiast tego pojechałam do działu kadr w głównej siedzibie banku. Nie dałam się zatrzymać sekretarce i weszłam wprost do gabinetu dyrektorki. Musiałam wyglądać na zdeterminowaną, bo po moich wyjaśnieniach bez słowa podeszła do szafy z segregatorami. Wyjęła jedną z teczek…
– O przeniesienie wystąpił kierownik oddziału, pan Dariusz. W uzasadnieniu podał, że ze względu na stan zdrowia po wypadku i kłopot z opieką nad dzieckiem, chce pani pracować bliżej domu rodziców. Nie miałam powodu się nie zgodzić – idziemy na rękę dobrym pracownikom… Rozumiem, że to było kłamstwo? Pan S. chciał się pani pozbyć z powodów osobistych?
Wykorzystałam tę okazję, aby poprosić dyrektorkę o przeniesienie z powrotem do starego oddziału. Darka już tam nie spotkałam. Zaraz po wizycie w dyrekcji pojechałam na policję i złożyłam zeznanie. Chyba zrobiłam niezłe wrażenie, bo nasz kierownik został zatrzymany następnego dnia w drodze do banku.
To, co zrobił, musiało mu ciążyć, bo od razu przyznał się do winy. Zeznał, że w dniu wypadku został dłużej w pracy. Był sam i przed wyjściem z biura sporo wypił. Usiadł za kierownicą i chwilę później potrącił mnie na pasach. Przeraził się. Wiedział, że badanie krwi wykaże obecność dużej ilości alkoholu, więc uciekł z miejsca wypadku. Postanowił pozbyć się samochodu. Bał się, że ktoś widział auto podczas wypadku i może je rozpoznać. Pojechał na złomowisko i pod pretekstem niebezpiecznej wady konstrukcyjnej, dopilnował rozbiórki samochodu.
Podczas wypadku Darek mnie nie rozpoznał, ale następnego dnia, gdy po przyjściu do oddziału dowiedział się, że miałam wypadek, od razu skojarzył fakty i wszystko ułożyło mu się w przerażającą całość. Wpadł w panikę. Bał się spojrzeć mi w oczy, obawiał się, że zdradzi go jakaś reakcja, albo że mając z nim codzienny kontakt prędzej czy później coś sobie przypomnę. Dlatego, korzystając z mojej nieobecności, załatwił mi przeniesienie do innego oddziału naszego banku…
Moja rehabilitacja skończyła się sukcesem, a blizna powoli zaczyna znikać.
Amelka się cieszy, że znów mamy dosyć czasu na zabawę. A na zwolnione po aresztowaniu Darka stanowisko kierownika oddziału nie przysłano nikogo obcego. Tylko ja się znowu przeniosłam – tym razem do gabinetu Darka.
Czytaj także:
„W rok zrobiłem 100 tysięcy i mam kasy jak lodu. Rodzice myślą, że robię karierę w korpo, a ja zarabiam ciałem”
„Przez 8 lat bezskutecznie starałam się o dziecko. Mąż i jego rodzina zataili jego chorobę, a ja straciłam czas”
„Chciałam dodać pikanterii mojemu małżeństwu. Gorące fotki w skąpej bieliźnie przez pomyłkę wysłałam do kolegi syna”