Kilka miesięcy temu nie sądziłam, że jeszcze kiedykolwiek będę umiała być szczęśliwa. Że jeszcze kiedykolwiek się uśmiechnę, a co dopiero poczuję motyle w brzuchu. Uczucie przyszło zupełnie niespodziewanie i uratowało mnie przed pogrążeniem się w otchłani smutku – ale i przyniosło mi parę problemów.
Mój świat zawalił się cztery miesiące temu
Nic nie mogło przygotować mnie na pustkę, która zapanowała w domu po śmierci Andrzeja. Przeżyliśmy razem trzydzieści pięć lat, z czego większość była pełna szczęścia i naprawdę niemalże beztroska. Zawsze uważałam nasz związek za udany, mimo że, jak to w małżeństwie, zdarzały się gorsze dni. A teraz... Tęskniłam nawet za tymi najgorszymi. Wszystko było lepsze od tej ciszy.
Andrzej zmarł szybko, o wiele za szybko. Choroba, która go zabrała, została wykryta za późno. Kiedy poznaliśmy diagnozę, wiedzieliśmy, że zostało nam razem ledwie kilka miesięcy. Każdy dzień mógł być tym ostatnim. Aż w końcu nadszedł ten naprawdę ostatni.
Pamiętam, jak w pierwszych tygodniach po pogrzebie chodziłam na cmentarz codziennie. Zanosiłam znicze na jego grób, modliłam się, rozmawiałam z nim w myślach, jakby mógł mnie usłyszeć. Te wizyty stały się częścią mojego rytuału, jedyną rzeczą, która trzymała mnie przy zdrowych zmysłach. Może sama przed sobą udawałam, że Andrzej tak naprawdę nie do końca odszedł. A może po prostu potrzebowałam rutyny, czegoś stałego.
Nasz znajomy, Marek, mieszkał po sąsiedzku od lat. Nigdy nie był nam szczególnie bliski, choć Andrzej zawsze go lubił. To taki mężczyzna, który potrafił zrobić wszystko – złota rączka, zawsze gotowy do pomocy, ale też bardzo powściągliwy. Po śmierci Andrzeja, ku mojemu zdziwieniu, Marek zaczął jednak coraz częściej pojawiać się pod moimi drzwiami.
– Helenko, czy czegoś ci potrzeba? – pytał, kiedy widział mnie na podwórku.
Z początku odmawiałam
W końcu chciałam poradzić sobie sama. Ale gdy trafił akurat na moment, w którym myślałam, że zwyczajnie nie dam rady, uległam. Zaczęło się od drobnych rzeczy. Raz przyniósł mi zakupy, innym razem pomógł z pralką, która nagle przestała działać. Zawsze z uśmiechem, z tym swoim kojącym głosem. Byłam mu wdzięczna, ale i zaczęłam przyjmować jego pomoc coraz częściej. A potem samo się potoczyło...
Dwa miesiące po śmierci Andrzeja Marek jakoś tak uroczyście zaprosił mnie na kawę. Zgodziłam się, choć wewnątrz czułam opór. Miałam wrażenie, że to nie będzie już zwykłe koleżeńskie spotkanie. A z drugiej strony... Gdzieś w głębi duszy nie chciałam, żeby było.
Siedzieliśmy na pięknym tarasie kawiarni, otoczeni zielenią, a ja po raz pierwszy od miesięcy poczułam, że mogę po prostu być sobą. Bez konieczności tłumaczenia się, bez udawania, że wszystko jest w porządku. Opowiedział mi o swoim dzieciństwie, o żonie, która go zostawiła przed laty, a ja wyznałam mu całą prawdę o rychłej śmierci męża, o tym, jak samotna się czuję.
Już pod koniec tego wieczoru poczułam coś, czego nie powinnam była czuć. Pragnienie. Nie był to żar, który mógłby mnie od razu pochłonąć, ale delikatne ciepło, które zaczynało topić lód w moim sercu. Co więcej... Wiedziałam, że on też to czuł. Był bardzo oczywisty w swoich zamiarach. Gdy jednak spróbował mnie pocałować, spanikowałam.
Wróciłam do domu z mętlikiem w głowie. „Co ja wyrabiam?!”, beształam się w głowie. Andrzej jeszcze nie ostygł w grobie, a ja uganiam się za innymi facetami?! W nocy nawet nie zmrużyłam oka. Każdy dźwięk, każdy ruch, każdy cień wydawał mi się być znakiem, że Andrzej mnie obserwuje. Jakby wrócił, by ukarać mnie za zdradę.
Następne dni były jeszcze gorsze. Marek próbował się ze mną kontaktować, ale unikałam go. Czułam się winna, miałam kompletny bałagan w głowie, ale on nie dawał za wygraną. Dzwonił, przychodził, pytał, czy wszystko w porządku. Widziałam, jak jego oczy szukają odpowiedzi na pytanie, którego nie zadał na głos, ale ja milczałam. Przecież to nie miało prawa się zdarzyć.
A jednak coś się wydarzyło
Szybko zaczęłam się łapać na myśli, że chcę go zobaczyć, że chcę z nim porozmawiać, a nawet... że pragnę jego dotyku. Walczyłam z tymi uczuciami, próbowałam je zdusić, ale im bardziej się opierałam, tym silniejsze się stawały. Czułam się, jakbym znowu była nastolatką, która nie potrafi kontrolować swoich miłostek i żądz. Wpędzało mnie to nie tylko w poczucie winy, ale i wstydu. Przecież byłam poważną panią w średnim wieku, w dodatku dopiero co pochowałam ukochanego męża. Jak mogłam czuć takie rzeczy? Ale logika jedno, a serce drugie...
Pewnego dnia, po kolejnej samotnej wizycie na grobie Andrzeja, zastałam Marka czekającego na moim ganku.
– Helena, musimy porozmawiać – powiedział spokojnie.
Zaprosiłam go do środka, a on usiadł naprzeciwko mnie przy kuchennym stole. Poczułam, jak moje serce przyspiesza.
– Helena, wiem, że to nie jest łatwe. Ale musisz wiedzieć, że nie zamierzam naciskać. Chcę tylko, żebyś wiedziała, że jestem tutaj – powiedział, patrząc mi prosto w oczy.
Jego głos był miękki, delikatny, jakby bał się, że jedno niewłaściwe słowo może mnie złamać lub wystraszyć.
– Marek... ja... nie wiem, co robić. Czuję się jak najgorsza osoba na świecie – wyznałam, a łzy napłynęły mi do oczu. – Andrzej nie zmarł tak dawno, a ja już... ja już...
Marek wstał i podszedł do mnie, delikatnie dotykając mojej dłoni.
– To nie jest zdrada, Helena. Życie toczy się dalej. Andrzej chciałby, żebyś była szczęśliwa.
Te słowa mnie poruszyły. Andrzej naprawdę by tego chciał. Ale moja rodzina... Cóż, oni nie byliby tak wyrozumiali. Rodzina ze strony męża i tak miała mi za złe, że to ja odziedziczyłam większość jego majątku. Uważali, że przynajmniej część inwestycji czy nieruchomości powinna trafić do nich. Zwłaszcza że mój mąż był zaradnym przedsiębiorcą i zgromadził naprawdę porządne zabezpieczenie. Z jakiegoś powodu jednak uznał, że to ja powinnam je otrzymać, kiedy go zabraknie. I tak właśnie, od momentu, kiedy tylko Andrzej sporządził testament, wyczuwaliśmy napięcie między mną a jego siostrami i teściami.
Byłam pewna, że gdyby dowiedzieli się o Marku, wykorzystali by to jako pretekst, by podważyć testament. Zarzucaliby mi, że nie byłam lojalną żoną, że zdradzałam Andrzeja już wcześniej, albo że w ogóle byłam z nim tylko dla pieniędzy. Wiedziałam, że zrobią wszystko, żeby mnie oczernić, byleby tylko wyszarpać choć część majątku.
Miłość czy rozsądek?
Z każdym dniem czułam się coraz bardziej rozdarta. Z jednej strony miałam świadomość, że to, co robię, nie jest w porządku. Ale z drugiej... Po raz pierwszy od wielu miesięcy czułam się znowu żywa. I odzyskałam wiarę w to, że czeka mnie jeszcze prawdziwe szczęście.
Nasze spotkania stały się regularne. Marek przychodził do mnie wieczorami, piliśmy wino, rozmawialiśmy, oglądaliśmy filmy. W końcu przestałam walczyć z wyrzutami sumienia. Przestałam udawać przed sobą, że mogę pohamować uczucia, które zaczęłam do niego żywić. A prawda była taka, że zakochałam się w nim. W moim sercu pojawiło się nowe miejsce dla niego. Nie zajmowało tego, które wcześniej należało do męża – raczej żyły ze sobą w symbiozie.
Skrzętnie ukrywałam jednak naszą relację przed rodziną. Szwagierki i teściowie nieszczególnie się mną interesowali od śmierci męża, więc nie było to takie trudne.
Ale moja córka, Kasia, mimo że mieszkała w innym mieście, wkrótce zaczęła podejrzewać, że coś jest na rzeczy.
– Mamo, czy coś się zmieniło? Jesteś jakaś... inna – zapytała mnie któregoś razu z wyraźnym niepokojem w głosie.
– Nic się nie zmieniło, Kasiu. Staram się żyć dalej, to wszystko – odpowiedziałam wymijająco.
Prawda była taka, że ukrywanie tego związku zaczynało mnie męczyć, ale wiedziałam, że nie mogę sobie pozwolić nawet na opowiadanie o nim przyjaciółkom czy dalszym znajomym. Wieści szybko by się rozniosły i trafiły nie tam gdzie trzeba, czyli do rodziny. W głębi duszy czułam, że, paradoksalnie, Andrzej rozumiałby mnie najlepiej. I wierzę, że gdziekolwiek teraz jest, patrzy na mnie z troską, a nie z potępieniem.
Nadal kilka razy w tygodniu odwiedzam jego grób, zapalałam znicze i opowiadam o tym, co się dzieje w moim życiu. Mówię o Marku, o tym, jak bardzo go potrzebuję i jak bardzo mnie wspiera. I choć wiem, że nie dostanę od niego żadnej odpowiedzi, czuję, że mnie słyszy i cieszy się, że moje cierpienie nie trwało zbyt długo.
Helena, lat 53
Czytaj także:
„Po śmierci męża wszyscy mieli mnie za ponurą wdowę. Gdy on zmarł, w końcu poczułam, że żyję”
„Na cmentarzu połączyły nas tajemnice. Nie chciałam powtarzać błędu babci, ale coś ciągnęło mnie do tego mężczyzny”
„Kiedy wróciłem z zagranicy, czułem się obco. Żona i córka interesowały się tylko kasą w moim portfelu”