Zawsze marzyłem o tym, żeby uciec. Mieć swoją przestrzeń, spokój i naturę na wyciągnięcie ręki. Ale życie toczyło się inaczej – praca w korporacji, garnitur, Lexus pod biurowcem. Codziennie wracałem do tego samego mieszkania w centrum miasta, w którym jedyną roślinnością był bluszcz zasadzony na balkonie, ale i tak nigdy nie wyglądał tak, jak w katalogach.
Wtedy podjąłem decyzję
Czułem się, jakbym grał w nie swoim scenariuszu. Otaczający mnie świat wiązał się z wieloma wygodami, ale jednak był... pusty. I wtedy przyszedł moment, który zmienił wszystko w moim dotychczasowym życiu.
Nagle wszystko inne – moja praca, miasto, szum i zgiełk – wydało się tak bardzo odległe.
To było podczas jednego z tych szarych weekendów, które ciągną się w nieskończoność. Pamiętam dokładnie – pochmurny sobotni poranek, ruch w centrum miasta był jak zwykle irytujący, a klakson mojego Lexusa wybrzmiewał w takcie z innymi samochodami. Czekałem na zmianę świateł, a w radiu nagle usłyszałem coś, co zwróciło moją uwagę: „Sprzedam gospodarstwo rolne, w pięknej okolicy, lasy, pola, jezioro. Tylko poważne oferty”. Dziwne, że w ogóle to zarejestrowałem, bo zazwyczaj wyłączałem się na reklamowe hasła, ale tym razem… coś drgnęło.
Bez namysłu spisałem numer. „Co mi szkodzi?” – mruknąłem do siebie, czując, że coś we mnie się łamie. Był to moment, w którym po raz pierwszy od dawna poczułem, że mogę chcieć czegoś więcej. Nie byłem już pewny, czy ta cała miejska gonitwa miała dla mnie sens.
Tego samego dnia zadzwoniłem. Szybkie formalności, kilka dni później wziąłem urlop i pojechałem obejrzeć to miejsce. W głębi duszy myślałem, że pewnie odpuszczę, kiedy zobaczę starą chałupę i zaniedbane pole. Ale kiedy stanąłem przed drewnianym domem, otoczonym hektarami zieleni, poczułem, że to „tu”.
Pachniało żywicą, mokrą trawą i czystym powietrzem. Na horyzoncie, jakby od niechcenia, pasły się krowy, a w oddali widziałem błyskające w słońcu jezioro. Cisza, przerwana tylko odległym śpiewem ptaków. Nagle wszystko inne – moja praca, miasto, szum i zgiełk – wydało się tak bardzo odległe i nieważne.
Byłem gotów na zmianę
– Biorę to! – powiedziałem właścicielowi, zanim zdążyłem się nad tym zastanowić. Starszy mężczyzna spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
– Ale panie, to przecież gospodarstwo rolne, traktor trzeba, pola uprawiać… A pan mi wygląda raczej na takiego, co to biurko obsługuje – zaśmiał się, mierząc mnie wzrokiem od stóp do głów, od eleganckich butów po dobrze skrojony płaszcz.
– To już nie ma znaczenia – odparłem, uśmiechając się pod nosem. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, jak bardzo miałem rację. Byłem gotów na zmianę, choć nie miałem pojęcia, co mnie czeka.
Czułem, że coś w moim życiu idzie w dobrym kierunku. Sprzedaż Lexusa poszła szybciej, niż się spodziewałem. Nie czułem żadnego żalu, choć jeszcze niedawno był dla mnie symbolem sukcesu. Kiedy nowy właściciel odbierał kluczyki, patrzył na mnie, jakby nie mógł uwierzyć, że ktoś wymienia takie cacko na… traktor.
– Serio, sprzedajesz go na rzecz traktora? – zapytał z niedowierzaniem, jakby cała ta sytuacja była żartem.
– Tak. I cieszę się bardziej, niż możesz to sobie wyobrazić – odpowiedziałem szczerze. I faktycznie, po raz pierwszy od dawna czułem, że coś w moim życiu idzie w dobrym kierunku.
Niedługo potem kupiłem traktor. Stary, nieco zardzewiały Ursus, który odpalał z trudem, ale dla mnie był jak nowy. Pierwsza przejażdżka po polu była niesamowita. Siedząc za kierownicą, patrzyłem na otaczające mnie hektary zieleni i czułem, jak z każdym obrotem koła spada z moich barków ciężar, który nosiłem przez lata. Nie musiałem już przemykać przez korki, stresować się kolejnymi spotkaniami. Tutaj wszystko miało swój rytm – cichy, spokojny, nieśpieszny.
Nowe zadania były wymagające
Na wsi życie płynęło zupełnie inaczej niż w mieście. Dni były długie, wypełnione pracą, ale satysfakcja, którą czerpałem z każdej czynności, była nieporównywalna do tego, co czułem wcześniej. Zamiast sterty maili i telefonów, miałem prawdziwe, namacalne zadania. Naprawa płotu, zbiory, praca na roli. Janek, sąsiad z naprzeciwka, szybko stał się moim mentorem. Pokazał mi, jak obsługiwać maszyny, jak nawozić ziemię, kiedy siać i jak naprawiać dach, kiedy ulewy znów zrobią swoje.
– Miastowy, a radzisz sobie całkiem nieźle! – śmiał się Janek, widząc mnie za kierownicą traktora albo z młotkiem w ręku.
– Uczę się – odparłem z uśmiechem. – Ale to jest właśnie to, czego mi brakowało.
Janek kiwał głową. Być może wiedział, o co mi chodzi. Z pewnością miał w sobie tę prostą mądrość, którą zdobywa się przez lata życia na wsi. To nie była wiedza z książek czy z biurowych narad, ale prawdziwa, codzienna, przekazywana z pokolenia na pokolenie.
Były też momenty ciszy. Wychodziłem na ganek o świcie z kubkiem gorącej kawy i obserwowałem, jak mgła snuje się nad polami. W tych chwilach czułem, że cały świat zatrzymuje się tylko dla mnie. To były takie niezwykłe momenty, kiedy natura objawiała się w pełni – cicha, spokojna, jakby w harmonii ze mną. Zaczynałem dzień bez pośpiechu, bez listy rzeczy do zrobienia, która zwykle mnie przytłaczała.
Serce waliło mi jak szalone
Kiedy nastała wiosna, życie na gospodarstwie przyspieszyło. Janek uczył mnie, jak siać zboże, a ja starałem się jak najwięcej zapamiętać. W końcu udało mi się zasadzić pierwsze ziarna. Czekałem z niecierpliwością, aż ziemia ożyje. Każdy dzień był dla mnie małą podróżą w nieznane – pole pszenicy zaczynało kiełkować, a ja z dumą patrzyłem, jak natura współpracuje ze mną, tworząc coś namacalnego, prawdziwego.
Kiedy po raz pierwszy wsiadłem na traktor, by skosić zboże, serce waliło mi jak szalone. To nie była zwykła praca – to był symbol mojego nowego życia. Miałem wrażenie, że buduję coś własnymi rękami. Że jestem w stanie sam zadbać o siebie, swoją ziemię, swoją przyszłość.
Z czasem odkryłem, że wieś ma do zaoferowania znacznie więcej niż tylko piękne widoki i świeże powietrze. Odkryłem przyjemność w prostych rzeczach. Długie spacery po lesie, które nie miały żadnego konkretnego celu, stały się dla mnie ucieczką od wszelkich trosk. Często wędrowałem wzdłuż jeziora, obserwując zachodzące słońce, a potem siadałem na brzegu, słuchając pluskającej wody.
Z czasem stało się to moim codziennym rytuałem – chwila refleksji, której nigdy nie miałem w mieście. Czyste powietrze, zapachy lasu, odgłosy ptaków – to wszystko sprawiało, że czułem się bliżej siebie, bliżej tego, kim naprawdę chciałem być.
Jestem tu szczęśliwy
Minęły lata. Gospodarstwo działało coraz sprawniej, a traktor, choć wciąż ten sam, nigdy mnie nie zawiódł. Zacząłem znajdować radość w rzeczach, które dawniej uznawałem za nudne i zbędne. Sąsiedzi, którzy początkowo patrzyli na mnie z pewną rezerwą, powoli zaakceptowali mnie jako „swojego”.
Staliśmy się społecznością. Na wiejskich targach rozmawiałem z ludźmi o pogodzie, o plonach, o życiu – prostym, codziennym. To dawało mi poczucie przynależności, którego tak bardzo mi brakowało w mieście. Nawet wpadła mi w oko jedna lokalna dziewczyna i... ja chyba też się jej spodobałem. Może coś z tego będzie?
Czasem ktoś ze starych znajomych dzwonił, pytając, jak sobie radzę, czy nie tęsknię za dawnym życiem. Za miejskimi wygodami, za Lexusem, za klimatyzowanymi biurami i spotkaniami przy lunchu.
– Jak sobie radzę? Lepiej, niż kiedykolwiek. I nie zamieniłbym tego życia na nic innego – odpowiadałem z pełnym przekonaniem.
Patrząc teraz na zachód słońca zza kierownicy mojego traktora, wiem jedno: nie ma lepszego wyboru, niż ten, który pozwala mi być naprawdę wolnym. Tu, na wsi, znalazłem to, czego w mieście nigdy nie mogłem kupić – prawdziwe szczęście.
Szymon, 37 lat
Czytaj także:
„Chłopak urządził mi randkę w kuchni. Mnie chodziły po głowie afrodyzjaki, on stroił sobie żarty”
„Moje dzieci nie potrzebują już starej matki. Raz na dwa miesiące kontrolują tylko, czy żyję i znikają po schabowym”
„Matka zagoniła mnie do grabienia liści. Pięknej sąsiadce zza płotu też pomogłem obrobić ogródek i nie tylko”