„Moja narzeczona jeździ na wózku, a moja matka nie chce pojawić się na naszym ślubie. Uważa, że zmarnuję sobie życie”

mężczyzna oświadcza się swojej niepełnosprawnej ukochanej fot. Adobe Stock, Viacheslav Iakobchuk
– Co ludzie powiedzą, Marcin, no zastanów się! Będziesz ją pchał na tym wózku do ołtarza? A jak się jej welon wkręci w kółka? Kompromitacja... A mogłeś się ożenić z Justyną…
/ 17.05.2021 19:15
mężczyzna oświadcza się swojej niepełnosprawnej ukochanej fot. Adobe Stock, Viacheslav Iakobchuk

Za kilka dni zostanę mężem Ewy. To będzie najpiękniejszy dzień w naszym życiu. Nigdy by mi nie przeszło przez myśl, że tego trudnego do opisania szczęścia będzie próbowała nas pozbawić moja własna matka.

Na kurs tańca zaciągnęła mnie siostra

Modę na taniec towarzyski rozpowszechniły telewizyjne programy. W ogłoszeniu było napisane, że trzeba przyjść z partnerem. Marta przekupiła mnie połową swojej tygodniówki. Wytargowałem też batona. Marcie taniec znudził się po miesiącu, a ja zostałem. Chudy, nieśmiały piętnastolatek, który nigdy nie był na randce. A w klubie miałem powodzenie! Z powodu braku chłopaków. Piąłem się po szczeblach tanecznej kariery.

Ile razy z partnerką dochodziłem do klasy C – coś się zacinało. Z kolejną trzeba było zaczynać znowu od klasy E czy D.

– Marcin, to jest Justyna. Też ma klasę C i potrzebny jej partner, z którym będzie mogła zajść wyżej – powiedział mi trener pięć lat temu.

Wyglądała… profesjonalnie. Jak tancerki, które oglądaliśmy w filmach z prestiżowych zawodów międzynarodowych. Wysoka, zgrabna, opalona, czarne włosy miała upięte w kok. Spojrzała mi oczy, potem zmierzyła mnie od stóp do głów.

– Czuję, że razem zajdziemy daleko – zawyrokowała, a ja byłem już zakochany.

Laluś, który chciałby imponować paralityczce

Trenowaliśmy naprawdę ciężko. W dwa lata awansowaliśmy do klasy A. Zaniedbałem studia, musiałem powtarzać rok. Ale było warto. No i zostaliśmy parą. Moja mama była Justyną zachwycona. Wyobrażała sobie, jak pięknie będziemy wyglądać przed ołtarzem. Doskonale pamiętam dzień, gdy zdobyliśmy brakujące punkty, by awansować do klasy S – mistrzowskiej. Wiedzieliśmy, że się udało jeszcze przed werdyktem jury. Wygraliśmy turniej i zdobyliśmy upragniony awans.

Teraz przed nami zagraniczne zawody, mistrzostwa… Tak przynajmniej myślałem przez dwa dni. Gdy przyszedłem na wieczorny trening, Justyny nie było. Czekał na mnie trener.

– Musimy porozmawiać.

W pokoju siedziała Justyna. Była smutna.

– Coś ci się stało? Jakaś kontuzja? – spytałem zaniepokojony. Gdy rano wychodziłem na uczelnię, wyglądała zdrowo.

– Justynie nic nie jest, nie denerwuj się – odezwał się trener. – Ale chcieliśmy z tobą o czymś porozmawiać. To jest nasza wspólna decyzja. Myślę, że sam czujesz, że duszą i motorem waszej pary jest Justyna. Marcin, ona jest po prostu lepsza. Z tobą już więcej nie osiągnie. A wiem, że marzy o przejściu na zawodowstwo. Justynie potrzebny jest nowy partner.

Spojrzałem na nią, oczekując, że zaprzeczy. Ale nie podniosła nawet głowy. Wyszedłem z klubu. Gdy wieczorem usłyszałem zgrzyt klucza w zamku, zgasiłem światło i udałem, że śpię. Nigdy o tym poważnie nie rozmawialiśmy. Wpadłem parę razy na treningi Justyny i jej partnera, Michała. Ale nie mogłem na nich patrzeć.

Gdy wygrali pierwszy zagraniczny turniej, popłakałem się. Miałem wrażenie, że ktoś ukradł moje życie. Wiedziałem, że długo nie przetrwamy też jako para prywatnie. Oficjalnie to ja zerwałem, ale przecież widziałem, jak Michał na nią patrzy, w jaki sposób jej dotyka.

– Marcin, jak mogłeś wypuścić taką dziewczynę z rąk?! – powtarzała mama.

Miałem wrażenie, że nie chodzi jej o moje szczęście, a o te piękne ślubne fotografie, których teraz nie będzie. Zerwałem z tańcem. Wziąłem się na poważnie za naukę. Pół roku później na uczelni spotkałem Tomka – kolegę, z którym razem trenowaliśmy, gdy mieliśmy po 16-17 lat. Z entuzjazmem opowiadał, że na naszej uczelni działa klub tańca na wózkach.

– Przyjdź koniecznie, tancerz z takim doświadczeniem jak ty będzie dla nas skarbem – zachęcał.

Głupio mi było odmówić, wydawało mi się, że to taka forma działalności charytatywnej. Po pierwszych zajęciach zmieniłem zdanie. Tancerki i tancerze na wózkach byli niewiarygodni. Zdeterminowani i gotowi trenować dwa razy ciężej niż zdrowi. Rumba w wykonaniu Tomka i Marysi – jego partnerki na wózku – sprawiła, że zwilgotniały mi oczy. To był piękny i zmysłowy taniec, pełen emocji i gracji. Od razu zdecydowałem, że zostaję.

– O nie, tak łatwo się nie wykpisz – zawołał Tomek, gdy zobaczył, że przyglądam się początkującym dziewczynom kręcącym niezdarne piruety na wózkach. – Dla ciebie mam inne zadanie. Zaraz poznasz Ewę, naszą gwiazdę, mistrzynię Polski.

Gdy czekaliśmy na Ewę, Tomek wyjaśnił mi, że jej partner połamał się na nartach. W tym sezonie już na pewno nie zatańczy. A zbliżają się kolejne mistrzostwa Polski, a zaraz po nich – Europy.

– Jeśli mamy osiągnięcia, to i uczelnia daje więcej kasy i sponsorzy się znajdą. W Ewie cała nasza nadzieja. My i Marysia to jeszcze nie to… A z twoim doświadczeniem i sukcesami – macie naprawdę spore szanse… – nawijał Tomek.

Nie słuchałem, bo właśnie zjawiła się Ewa. Fizycznie nie przypominała tancerek, które znałem. Drobna, bez makijażu, ze skromnym warkoczem. Ale gdy podjechała do nas i zaczęła mówić, zrozumiałem, że nie mam przed sobą grzecznej i spokojnej osóbki.

– Musiałam czekać kwadrans na windę. Okazało się, że jakiś idiota ją zablokował, bo kolega musiał się wrócić po czapkę. Myślę, że po tym, co ode mnie usłyszał, zacznie korzystać ze schodów... A to kto? – wskazała na mnie.
– To Marcin. Twój nowy partner. Oczywiście, jeśli się zgodzisz – dodał błyskawicznie Tomek.
– Niech zgadnę. Kolejny laluś z B klasą, który myśli, że zaimponuje paralityczkom – parsknęła pogardliwie Ewa. – No dobra, pokaż, co potrafisz.
Może i laluś, ale z S klasą – zrispostowałem z godnością, bo nic mądrzejszego nie przyszło mi do głowy.

Oczywiście okazało się, że całą moją wiedzę i doświadczenie z tańców ze zdrowymi partnerkami mogę schować do kieszeni. Znajomość kroków i figur się przydała, ale taniec z partnerką na wózku to inna dynamika i synchronizacja. Ale Ewa była naprawdę dobra i po kilku tygodniach nasze zmagania przypominały taniec.

Ukrywałem prawdę o tym, co nas łączy

Ewa urodziła się z porażeniem mózgowym. Gdy nie tańczyła, często jej ręce i głowa żyły własnym życiem. Ale na parkiecie wszystkie te nerwowe ruchy znikały. To było niesamowite. Jakby muzyka i rytm wprawiały jej ciało w trans. Wtedy na chwilę stawała się panią swojego ciała. Odzyskiwała nad nim kontrolę.

– Widzisz, dlatego tak kocham taniec. Rozumiesz to? – spytała, gdy zobaczyła zdziwienie w moich oczach po naszym pierwszym wspólnym tańcu.

Skinąłem głową. Już wiedziałem, że chcę być częścią tej magii. Ale nie było łatwo. Ewa miała charakterek. Gdy była spokojna, mówiła prawie normalnie. Czasem tylko po jej twarzy przebiegał drobny grymas. Ale gdy się wkurzyła, zaczynała się jąkać, a jej tiki bardzo się nasilały.

– Już teraz wiesz, że lepiej mnie nie wkurzać, co? Po prostu bądź grzeczny i wszystko będzie dobrze – zażartowała po pierwszym takim ataku.

Trenowała codziennie po kilka godzin. Czasem beze mnie, gdy musiałem pouczyć się do egzaminu. Nie wiem, jak znajdowała czas na własne studia. Ale była wyróżniającą się studentką czwartego roku psychologii. I jeszcze działała w fundacji promującej sport niepełnosprawnych.

– Dzielna dziewczyna – moja mama kiwała głową z uznaniem. – Tak boleśnie doświadczona przez los, a taka dzielna.

Nie chciało mi się dyskutować z mamą, że Ewa nie uważa się za doświadczoną przez los. Że żyje pełnią życia i to, czego potrzebuje najmniej, to właśnie litość. Po pół roku osiągnęliśmy pierwszy cel – zdobyliśmy mistrzostwo Polski. Dwa miesiące później pojechaliśmy do Berlina na mistrzostwa Europy. Byłem bardziej zdenerwowany niż Ewa. Bałem się, że się że pokrzyżuję jej plany i przeze mnie nie osiągnie tego, o czym marzyła od dziecka. Tuż przed pierwszym wyjściem na parkiet Ewa złapała mnie za rękę.

– Uspokój się. Jesteś najlepszy. Jesteśmy najlepsi. Zróbmy swoje i zobaczysz – wygramy to – dodała mi otuchy.

Było tak, jak przewidziała. Parę godzin później trzymaliśmy w rękach wielki złoty puchar. Zostaliśmy mistrzami. Z całą ekipą z klubu, która przyjechała nam kibicować, poszliśmy świętować. Szaleliśmy na parkiecie, piliśmy wino. Świat należał do nas. To Ewa pierwsza mnie pocałowała. A ja znowu poczułem się jak nieśmiały sztubak… Ze zdenerwowania trzęsły mi się ręce. Gdy żegnaliśmy się pod jej pokojem, chciałem, żeby zaprosiła mnie do środka.

Na szczęście to był ten wieczór, gdy marzenia się spełniają. Przeniosłem ją na łóżko. Rano zjedliśmy nasze pierwsze wspólne śniadanie. Gdy staliśmy się parą w życiu, na parkiecie byliśmy jeszcze lepsi. Żadne udawanie nie zastąpi prawdziwej chemii. Ewa zaczęła bywać na niedzielnych obiadach u mojej mamy, która nie miała pojęcia, co naprawdę nas łączy.

– Jak to ładnie, że jesteś dla niej dobry. Takie osoby pewnie nie mają zbyt wielu znajomych – roztkliwiała się mama, a ja nie miałem odwagi powiedzieć jej prawdy o naszym związku.

Aż w końcu którejś niedzieli, gdy na obiedzie była też moja siostra z mężem i córką, postanowiłem obwieścić rodzinie prawdę o mnie i o Ewie. Przy deserze poprosiłem wszystkich o uwagę, wstałem i na jednym oddechu powiedziałem:

– Kochani. Bardzo chciałem to zrobić tu, przy was wszystkich. Ewa pewnie mnie zaraz zabije, bo jej nie uprzedziłem. Ale jesteśmy razem już ponad rok, więc na pewno się nie dziwi, gdy usłyszy to pytanie… – nie musiałem patrzeć na mamę, wiedziałem, że cała sztywnieje, ale brnąłem dalej, nie przerywałem, żeby tylko nie dać jej się wtrącić.

Wyjąłem z kieszeni pierścionek zaręczynowy i, bardzo wzruszony, ukląkłem przed Ewą:

– Ewuniu, czy zgodzisz się zostać moją żoną… Powiedz „tak”, błagam cię – spojrzałem jej głęboko w oczy.

Ewa siedziała tyłem do mojej rodziny. Chyba tylko dlatego, że nie widziała przerażenia malującego się w oczach mojej mamy, wyszeptała:

– Tak.

Chciałem ją pocałować, ale Ewa trochę się jednak zdenerwowała, bo dostała ataku

Ręce zaczęły jej się trząść, głowa drgała. Trwało to zaledwie kilkanaście sekund, ale wystarczyło, żeby moja mama wybiegła z płaczem z pokoju. Usłyszeliśmy tylko trzask drzwi od łazienki. Siostra próbowała ratować sytuację.

– Gratulacje, wspaniale, jak się cieszę życzę wam dużo szczęścia – rzuciła się do nas z ciut zbyt żarliwymi uściskami.

Szwagier trochę za mocno uścisnął moją rękę i niezgrabnie cmoknął Ewę w mankiet. Na szczęście była jeszcze mała Zosia. Wskoczyła Ewie na kolana, przytuliła się do niej tak szczerze, po dziecięcemu.

– Będziesz moją ciocią? Super! – i sprzedała jej mokrego buziaka w policzek.

Nalałem wszystkim wina i poszedłem zobaczyć, co się dzieje z mamą. Nadal siedziała w łazience i nie chciała nawet otworzyć drzwi, choć ją o to prosiłem.

– Mama się źle poczuła. Kazała przeprosić, ale już nie wróci do stołu – skłamałem.

Wieczorem Ewa złapała mnie za ręce i spojrzała mi głęboko w oczy.

– Wiem, co się stało twojej mamie. Nawet ją rozumiem. Jesteś pewien, że tego chcesz? Że chcesz w to brnąć? Nie obrażę się, jak zmienisz zdanie. Nie musimy brać ślubu. Możemy poczekać. To nie jest dla mnie takie ważne, dopóki jesteśmy razem.

– Nie ma takiej opcji. Chcę, żebyś została moją żoną. Bardzo tego pragnę. Wyobrażasz sobie nasz pierwszy taniec? Przecież nie możemy pozbawić świata takiego pierwszego tańca młodej pary – starałem się dowcipkować.

Widziałem jednak, że Ewie wcale nie jest do śmiechu. Nie musiałem nawet pytać ani nasłuchiwać, żeby wiedzieć, że w nocy bardzo płakała.

Synu, ja nie chcę mieć kalekich wnuków!

Następnego dnia pojechałem do mamy. Byłem gotów tłumaczyć, kłócić się, przekonywać. Miałem w głowie gotowe zdania o hipokryzji, o braku tolerancji… Ale mama sięgnęła po swoją najskuteczniejszą broń. Znowu wybuchnęła płaczem. Który kochający syn potrafi spokojnie patrzeć, jak jego matka płacze? Ja nie potrafiłem. Dlatego, wbrew swoim wcześniejszym zamiarom, nie umiałem jej zrobić awantury.

Próbowałem jedynie tłumaczyć, że Ewa jest wspaniałą dziewczyną. Mądrą, wrażliwą, zaciętą, wysportowaną... Naprawdę wartościową.

– Co ludzie powiedzą, Marcin, no zastanów się! Będziesz ją pchał na tym wózku do ołtarza? A jak się jej welon wkręci w kółka? Kompromitacja... A mogłeś się ożenić z Justyną…

Jednak okazałem się złym synem. Nie wytrzymałem. Co to były za argumenty? I to mówiła kobieta, która zawsze uważała się za taką nowoczesną i pozbawioną uprzedzeń. Wózek? Welon?

– Mamo, co ty wygadujesz!? – zacząłem krzyczeć. – Czy ty siebie słyszysz? Czy małżeństwo, miłość dla ciebie sprowadzają się do koronek? Ja kocham Ewę i się z nią ożenię. A od ciebie zależy, czy będziesz na tym ślubie, czy nie. Ale z tobą czy bez – on się odbędzie! Bądź tego pewna!

Myliłem się, myśląc, że moja mama się podda albo przynajmniej się obrazi i da nam święty spokój. Nic z tych rzeczy. Dwa dni później dostałem od niej mejla, a w nim linki do tekstów o różnych chorobach genetycznych. M.in. o tym, że jest duże ryzyko, że kobieta z zespołem Downa urodzi dziecko z tą wadą. Przez chwilę myślałem, że źle widzę... Zespół Downa? Jaki zespół Downa? Czy moja matka kompletnie oszalała? Złapałem za telefon i, nie zważając, że jest po północy, zadzwoniłem do niej.

– Po co ty mi wysyłasz te bzdury? Jakie choroby genetyczne? Jaki zespół Downa? Ewa jest trzy razy sprawniejsza intelektualnie od ciebie. A gdybyś choć raz spytała, co jej jest, dowiedziałabyś się, że jej porażenie to skutek komplikacji przy porodzie. I od razu ci powiem, że nie musisz się martwić, że Ewa urodzi ci kalekie wnuki. Ewa nie może mieć dzieci!

I po kłopocie. To była prawda. Ewa powiedziała mi o tym parę miesięcy wcześniej. Ustaliliśmy, że na razie żadne z nas nie marzy o potomstwie. Ale jeżeli kiedyś do tego dojrzejemy, to pomyślimy o adopcji. Naprawdę nie miałem z tym problemu. Nigdy nie rozumiałem tego przymusu rozsiewania własnych genów. Zamierzałem ignorować histerię mamy.

Miałem ważniejsze sprawy: razem z Ewą planowaliśmy ślub. Skromny. Mama Ewy już nie żyła, tata był na rencie. Na pomoc mojej mamy nie mogliśmy liczyć. Musieliśmy wszystko zorganizować sami.

– Jak to, nie będzie wesela? Ślub tancerzy bez tańców? Chyba kpisz. Wesele zrobimy tutaj, w klubie. Koniec dyskusji – zadecydował Tomek.

Ślub chcieliśmy brać w urzędzie. Żadne z nas nie było religijne.

– No i krócej niż przez cały kościół będziesz musiał mnie pchać na tym wózku – zażartowała Ewa, bo w końcu jej opowiedziałem o tamtym „występie” mojej mamy. – I nie będę wkładać welonu!

I gdy już wydawało się, że zbliża się happy end, okazało się, że nie doceniłem desperacji mojej mamy. Mama od mojej siostry wyciągnęła informację, w którym urzędzie stanu cywilnego planujemy się pobrać. Do dziś nie wiem, jak dotarła do jego naczelniczki. Ale jej plan się powiódł. Dowiedziała się, kiedy mamy spotkanie w urzędzie, i czekała na nas przed drzwiami. Wtedy tego nie wiedziałem, ale jej celem było zdenerwowanie Ewy.

– Czy ty nie masz sumienia? – krzyczała jej prosto w twarz, opierając się, a właściwie niemal wisząc na jej wózku. – Nie widzisz, że krzywdzisz mojego syna? Że pozbawiasz go szansy na normalne życie? Ojcostwo? Jeżeli naprawdę go kochasz, jak mówisz, to powinnaś go zostawić!

Przedstawienie, które zrobiła, przyniosło pożądany efekt. Gdy weszliśmy do gabinetu pani naczelnik, Ewa cała się trzęsła i nie mogła normalnie mówić. I zamiast ustalać termin ślubu, bo w tym celu się tam zjawiliśmy, dowiedzieliśmy się, że on stoi pod dużym znakiem zapytania. Urzędniczka powiedziała, że nie jest pewna, czy Ewa ma świadomość, co chce zrobić. A w takim wypadku musimy dostać zgodę sądu rodzinnego na to, żeby móc zawrzeć związek małżeński.

Starałem się wyperswadować naczelniczce podejrzenie, że Ewa jest niepełnosprawna umysłowo, ale poniosły mnie nerwy i nic nie wskórałem. Tylko tyle, że z gabinetu pani naczelnik wyprowadziła mnie ochrona. Pewnie będę miał sprawę o zniesławienie urzędnika. Ale nie wytrzymałem. Wyzwałem tę kobietę od ignorantek. Krzyczałem, że Ewa jest zdrowsza psychicznie od niej i że jest osobą absolutnie samodzielną i doskonale wie, co robi.

Nie wiedziałem, czy najpierw lecieć do prasy lub rzecznika praw obywatelskich, czy szukać przełożonych pani naczelnik, czy może udusić matkę. Byłem tak nabuzowany, że zacząłem kopać śmietnik. Ewa wzięła mnie za rękę. Teraz była już tak spokojna, jak na parkiecie.

– Zostaw mamę. Ona kiedyś zmądrzeje i zrozumie. Teraz myśli, że robi to dla twojego dobra. A resztą zajmę się sama. Jak zauważyłeś, jestem samodzielna. Daj mi samej powalczyć o siebie.

Miała rację. Zajęła się sprawą na tyle skutecznie, że tydzień później mieliśmy wyznaczony termin ślubu. W innym urzędzie... Tego by tylko brakowało, żeby ceremonię prowadziła tamta zołza. A pani naczelnik dostała od przełożonych naganę. Ewa przekonała ją nawet, żeby nie składała na mnie donosu na policję.

Ślub odbędzie się w najbliższą sobotę. Na świadków poprosiliśmy moją siostrę i Tomka z klubu

Wiem, że mama nie przyjdzie. Zresztą nawet gdyby chciała, to ja chyba nie jestem jeszcze gotowy jej wybaczyć. Potrzebuję czasu. Od tygodnia intensywnie ćwiczymy nasz pierwszy małżeński taniec. Szwagier obiecał nagrać go na wideo. Może mama rzeczywiście kiedyś zmądrzeje i będzie chciała go zobaczyć?

Czytaj także:
Moja córka zakochała się w... narzeczonym własnej ciotki
Mój syn zerwał z dziewczyną, bo zakochał się w nauczycielce
Moja mama i teściowa zajmowały się wnukiem. I ciągle przy nim kłóciły

Redakcja poleca

REKLAMA