Lokatorzy mówią, że bardziej ciekawskiej i wścibskiej dozorczyni niż ja, nie ma chyba na całym świecie. Ktoś inny może by się obraził, ale ja nie. Bo i za co? Faktycznie lubię wiedzieć, co dzieje się na moim osiedlu. Tyle teraz zła jest wszędzie wokół. Napady, rozboje, włamania, kradzieże… Dlatego mam zawsze oczy szeroko otwarte. I gdy tylko zauważę coś niepokojącego albo podejrzanego, od razu dzwonię na policję…
Dzięki tej swojej ciekawości, niejednego lokatora już przed kłopotami ustrzegłam
Nigdy nie podejrzewałam jednak, że uratuję zupełnie obce, maleńkie dziecko! Tamtego popołudnia siedziałam na ławce przed blokiem i czatowałam na pana Marka z czwartego piętra. Rozglądałam się uważnie, bo sprawa, którą chciałam z nim obgadać, była bardzo pilna. Ale on, jak na złość, nie wracał.
Już miałam pójść do mieszkania zrobić sobie coś do picia, gdy przy sąsiednim budynku zobaczyłam mężczyznę pchającego dziecięcy wózek. Wisiała przy nim sporych rozmiarów skórzana torba. Nie wiem, co wzbudziło moją czujność. Chyba to, że facet dziwnie się zachowywał. Zwykle gdy ojcowie wychodzą z maluchami na spacer, to kroczą powoli, dumnie, z podniesionymi czołami. A ten wręcz przeciwnie, chował głowę w ramionach i rozglądał się wokół siebie, jakby się czegoś bał. Na dodatek szedł bardzo szybko, nie zwracając uwagi na to, że wózek może się w każdej chwili przewrócić na nierównym chodniku.
„Może jest pijany albo naćpany? To dziwne, że w ogóle nie przejmuje się dzieckiem” – przemknęło mi przez głowę. Chciałam się z kimś podzielić swoimi wątpliwościami, ale jak na złość nikogo znajomego w pobliżu nie było. Minęła mnie tylko jakaś obca kobieta, ale jak znam życie, gdybym zaczęła do niej gadać, wzięłaby mnie za wariatkę. Nie było wyjścia, musiałam go gonić… Facet oddalał się bardzo szybko.
Nie zastanawiając się długo, ruszyłam za nim. Tak na wszelki wypadek. Coś w środku mi mówiło, że ten człowiek ma nieczyste sumienie. Pomyślałam, że jak się okaże, że jednak wszystko jest w porządku, to po prostu wrócę do siebie. A jak nie, to zadzwonię na policję. Nie jestem już najmłodsza, choruję na nadciśnienie i nie przywykłam do takich szybkich marszy. Ale wtedy jakaś siła pchała mnie do przodu.
W wózku leżało przecież maleństwo! Byłam tego pewna, bo widziałam, że kocyk kilka razy się poruszył. Kryłam się więc za ścianami budynków, za krzakami. Nie chciałam, żeby mężczyzna zorientował się, że jest śledzony. Ale on jakby coś wyczuł. Nagle zatrzymał się, odwrócił i zaczął mi się przyglądać. Tak mnie przeszywał wzrokiem, że aż nogi się pode mną ugięły. Nie wiedziałam, co robić. Uciekać? Skręcić w najbliższą alejkę? Mogłabym go zgubić!
I wtedy usłyszałam głośne szczekanie. W moim kierunku biegł mały, rudy piesek. Znałam go doskonale. To Fikus pani Makowieckiej. Z pięćdziesiąt razy jej mówiłam, żeby nie spuszczała go ze smyczy, bo któregoś dnia wybiegnie na jezdnię i wpadnie pod samochód. Ale wtedy miałam ochotę ją ucałować za to, że znowu nie posłuchała. Nachyliłam się i zaczęłam go głaskać.
– Fikusik! Dlaczego znowu uciekłeś? Szukam cię i szukam! – specjalnie krzyczałam, by facet usłyszał.
Zadziałało, bo nagle przestał się mną interesować. Odwrócił się i ruszył w kierunku osiedla widmo. Zrozumiałam, że to nie przelewki. To osiedle to taka zmora naszej okolicy. Kiedyś było tam jeziorko. Pływały w nim kaczki i łabędzie. Mieszkańcy chodzili z dziećmi je karmić. Ale dziesięć lat temu jeziorko zostało nagle zasypane. Okazało się, że taki jeden cwaniak postanowił wybudować w tym miejscu domki jednorodzinne. Nawet postawił kilka. Ale zanim zdążył je wykończyć, trafił za kratki. Od tego czasu budynki niszczały i zarastały dzikimi krzewami i wysoką trawą.
Nikt przy zdrowych zmysłach tam się nie zapuszczał. No chyba że szukał kłopotów
Pomyślałam, że jak facet zniknie z dzieckiem w tej dziczy, to nie wiadomo, co się stanie. Nie mogłam dłużej zwlekać z powiadomieniem policji. Wyciągnęłam więc komórkę z kieszeni i wystukałam 997. Szczęśliwie dyżurny szybko odebrał.
– Tu Hanka, dozorczyni… Przyślijcie natychmiast radiowóz na osiedle widmo… Jakiś facet chyba porwał malutkie dziecko… Idę za nim… – wykrztusiłam z trudem i zamilkłam, bo od tej gonitwy brakowało mi tchu.
Trochę się bałam, że dyżurny zamiast natychmiast zareagować, zacznie mnie najpierw wypytywać. Czy to przypadkiem nie fałszywy alarm i takie tam… Nieraz już tak było. Dzwoniłam na przykład, że słyszę przerażające wrzaski na osiedlu, a on czy jestem pewna, bo może ktoś po prostu jakiś horror w telewizji ogląda. Tym razem jednak zachował się zupełnie inaczej.
– Jakiego koloru jest wózek? – zapytał rzeczowo.
– Ciemnogranatowy, głęboki. Z boku wisi torba – wysapałam.
– Już wysyłam patrol. Gdzie pani jest? – dopytywał się. Podałam nazwę ulicy i numer budynku, który akurat mijałam.
– Proszę czekać. Policjanci za chwilę będą – odparł i się rozłączył.
Nie zamierzałam czekać. Co prawda byłam już potwornie zmęczona, ale bałam się, że facet ucieknie. Ruszyłam więc za nim. Niestety był znacznie szybszy niż ja. Może mnie zauważył, a może coś go zaniepokoiło? Sama nie wiem. W każdym razie nagle tak wystartował do przodu, że zostałam daleko z tyłu. Od osiedla widma dzieliło go już tylko ze sto metrów. Zaczęłam się nerwowo rozglądać. „Gdzie jest ten cholerny radiowóz?”. I wtedy wyjechał zza rogu.
Cichutko, bez sygnałów, żeby nie spłoszyć ptaszka. W środku siedziało dwóch znajomych policjantów. To oni najczęściej przyjeżdżali, gdy się coś działo na naszym osiedlu.
– Pani Haniu, gdzie ten bydlak jest? – krzyknął jeden z nich.
– O tam, tam! Gońcie go – wskazałam przed siebie.
Miałam rację, Piotruś został porwany!
Potem wszystko potoczyło się jak w kryminalnym serialu, który oglądam codziennie po południu. Policjanci ruszyli z piskiem opon, dogonili faceta i zajechali mu drogę. Gdy zobaczył, co się święci, porzucił wózek i zaczął uciekać w krzaki. Ale chłopcy szybciutko go dopadli. Kilka minut później prowadzili go zakutego w kajdanki do radiowozu. Tymczasem ja dobiegłam do wózka.
W środku leżał malutki chłopczyk. Płakał, ale wyglądało na to, że jest cały i zdrowy. Odetchnęłam z ulgą. Maluch pojechał do szpitala na badania, a ja na komisariat, złożyć zeznanie. Dobrze, że policjanci zabrali mnie drugim radiowozem, bo gdyby mnie posadzili z tym bydlakiem, to nie wiem, czy by żywy dojechał. Na miejscu dowiedziałam się, że intuicja mnie nie zawiodła. Piotruś, bo tak miał na imię ten chłopczyk, rzeczywiście został porwany. Zniknął godzinę wcześniej sprzed sklepu spożywczego. Gdy to usłyszałam, aż się zagotowałam.
– Co za matka zostawia w dzisiejszych czasach dziecko przed sklepem?! – zapytałam policjanta.
– Nie matka, tylko ojciec. Podobno wszedł tylko na chwilę, po coś do picia. Myślał, że nic się nie stanie – wyjaśnił.
– Myślał, myślał… Akurat… Gdyby rzeczywiście użył mózgownicy, toby nigdy takiej głupoty nie zrobił. Już ja bym mu dała do wiwatu! – fuknęłam.
– Będzie pani miała okazję. Jest w pokoju obok, zresztą razem z żoną. Oboje chcą pani serdecznie podziękować – uśmiechnął się.
Naprawdę zamierzałam powiedzieć temu nieodpowiedzialnemu tatusiowi kilka „ciepłych” słów. Ale gdy biedaka zobaczyłam, to złość mi natychmiast przeszła. Był tak roztrzęsiony, że ledwie trzymał się na nogach. A z jego miny wynikało, że od żony już swoje dostał. Ona zresztą też była aż zapuchnięta od płaczu. Wyściskałam więc tylko ich oboje, a jego poprosiłam, by na drugi raz lepiej pilnował synka i wróciłam do domu. Choć byłam kompletnie wyczerpana, miałam ochotę skakać pod niebiosa. Cieszyłam się, że udało mi się zapobiec tragedii.
Nazajutrz wpadł do mnie w odwiedziny dzielnicowy
Przy herbatce pogadaliśmy sobie o wydarzeniach z poprzedniego dnia. Zdradził mi, że ten porywacz na razie wszystkiego się wypiera. Twierdzi, że zobaczył dziecko bez opieki i chciał odprowadzić wózek na komisariat. Akurat! Przecież wszystko widziałam! Tak sobie myślę, że za parę dni chłopcy wyciągną z niego prawdę. A ja, no cóż… Nadal będę bacznie obserwować, co dzieje się na osiedlu. Tyle zła wokół. Muszę być czujna.
Czytaj także:
Moja córka zakochała się w... narzeczonym własnej ciotki
Mój syn zerwał z dziewczyną, bo zakochał się w nauczycielce
Moja mama i teściowa zajmowały się wnukiem. I ciągle przy nim kłóciły