Mieszkam w piętnastopiętrowym bloku z wielkiej płyty. Nie jest to może powód do dumy, ale ja lubię swoje osiedle. Przede wszystkim dlatego, że znajduje się blisko zagłębia korporacji. Dzięki temu nie muszę jeździć do pracy samochodem, tylko co rano odbywam przyjemny spacer przez urokliwe uliczki Służewa. Jednak życie w bloku posiada też poważne wady, o czym przekonałam się całkiem niedawno.
Windy psują się u nas stosunkowo rzadko, może dlatego zupełnie nie byłam przygotowana, kiedy wszystko zgasło i winda zatrzymała się, ja zaś utknęłam między piątym a szóstym piętrem. Wracałam akurat z pracy, a że musiałam zostać dłużej, więc było już koło dwudziestej. Jęknęłam, bo zrozumiałam, że nieprędko ujrzę pomoc techniczną. Nie lubiłam ciemności i bałam się podobnych awarii technicznych. Gdybym jeszcze była sama…
– Proszę się nie martwić – powiedział sąsiad z ósmego piętra, jedyny mój współpasażer windy. – Zaraz wezwiemy pomoc.
Wsiadając do kabiny, byłam zmęczona i rozkojarzona, więc tylko skrajem świadomości zauważyłam, że jedzie ze mną wysoki młodzian, lat może dwudziestu pięciu, obcięty w wojskowy „kwadrat”. Chyba nawet powiedział mi „dobry wieczór”, ale nie byłam tego pewna. Dopiero po ciemku dobrze i wyraźnie usłyszałam jego głos. Nie mogłam tego widzieć, ale czułam, że się uśmiecha.
– Piątek wieczór. Ciekawe, za ile godzin przyjadą… – mruknęłam.
– Zaraz zobaczymy, czy coś poradzimy własnymi siłami – odparł irytująco uprzejmy pasażer.
Nie palę, jestem harcerzem
Słyszałam, że szuka czegoś w plecaku, a potem zobaczyłam silny płomień, jak się potem okazało, wydobywający się z zapalniczki benzynowej. W tym świetle ujrzałam nieco upiornie wyglądającą twarz współpasażera. Miałam rację: uśmiechał się, jakby był powód.
– To dziwne, nie pali się nawet kontrolka alarmowa – powiedział. – Ma pani zasięg w komórce?
Pewnie bym miała, gdyby mój aparat działał. Po raz kolejny przeklęłam wymyślnego smartfona, który posiadał wszelkie możliwe aplikacje i gadżety, nie wyłączając latarki, ale akurat skończyła mu się bateria. Na widok czarnego ekranu mój współpasażer znów zaczął szukać czegoś w plecaku, aż wreszcie wyciągnął niewielką latarkę z korbką.
– Spróbuje pani? Mam mało benzyny w zapalniczce.
– Wytrawny palacz powinien mieć zapasową butelkę – zakpiłam, na co on odparł śmiertelnie poważnym, acz wciąż uprzejmym tonem:
– Nie palę, jestem harcerzem.
– Nie wiedziałam, że ktoś jeszcze bierze to na serio – zdziwiłam się, niemniej posłusznie zaczęłam kręcić korbką, podczas gdy dzielny skaut wciąż czegoś szukał. – Nie ma druh może zestawu do naprawy windy? Albo przynajmniej do otwarcia tej klapy awaryjnej na górze? – spytałam, wzdychając.
– Niestety. Zresztą nie powinniśmy tak ryzykować i samowolnie wychodzić na dach windy. A gdyby nagle ruszyła? Lepiej spróbujmy porozumieć się z serwisem.
Jego komórka (stara cegła, zapewne odporna na wodę, ogień i promieniowanie elektromagnetyczne, za to nierobiąca niczego innego poza łączeniem rozmów) nie łapała zasięgu w windzie. Nic dziwnego: byliśmy otoczeni metalowymi ścianami kabiny, zbrojeniem betonu w bloku oraz setkami mieszkań, w których działały tysiące urządzeń elektrycznych, zagłuszających sygnał. Nawet u siebie czasem wychodziłam na balkon, aby poprawić jakość rozmowy. Zakłócenia w windzie należały do standardowych „atrakcji” życia w bloku.
– Nie chwyta – powiedział mój harcerz. – Ale może pani spróbuje…
– Przecież mówię, że bateria mi padła.
– To podładujemy!
Wyciągnął z kieszeni plecaka kabel USB, po czym podłączył go do latarki. Czułam się jak na jednoosobowym pokazie promocyjnym jakiegoś domu wysyłkowego. Jasne, wiedziałam, że robią latarki z ręcznymi prądnicami, ale nigdy nie przyszło mi do głowy interesować się takim gadżetem, zupełnie zbędnym w świecie łatwo dostępnych gniazdek.
– Proszę jeszcze chwilę pokręcić, a ja zaraz panią zmienię.
Po kilku minutach uruchomiłam telefon, aby odkryć, że też nie chwytam zasięgu. Zaczęłam już walić w drzwi, bliska paniki. Ale niezawodny harcerz znów się uśmiechnął i wydobył z plecaka butelkę wody.
– Proszę się nie denerwować. Najgorsze, co może nas spotkać, to desperacja. Trochę nawodnienia organizmu zawsze pomaga w odzyskaniu jasności myśli.
– Będziemy tu siedzieć do jutra! – jęknęłam zdenerwowana.
– Niekoniecznie. Proszę mi pomóc z tą klapą.
– Przecież mówiłeś, że to niebezpieczne, nie powinniśmy wyłazić na dach windy – przypomniałam mu.
– Dlatego my nie wyjdziemy – oznajmił i zaczął odkręcać śruby jedną z końcówek niewielkiego scyzoryka. – Nie ma pani może większego śrubokrętu? Ja zabrałem tylko przybornik rowerowy.
– Po co to wszystko?
– Wezwiemy pomoc – odparł.
Spodziewałam się wszystkiego, chyba nawet tego, że podepnie się do kabli wysokiego napięcia i zacznie nadawać sygnał SOS alfabetem Morse’a. Ale obyło się bez tego. Po prostu podpięliśmy moją słuchawkę bluetooth, a telefon spuściliśmy z boku kabiny, i niżej do szybu, używając paska do spodni oraz dratwy (przyznaję: po tej przygodzie wpisałam w Google: „czym jest dratwa?”).
Jakimś cudem pół piętra niżej telefon złapał zasięg, a ja zadzwoniłam na pogotowie techniczne. Przyjechali godzinę później, ale ja tego czasu nie zmarnowałam. Dokładnie przepytałam mojego współpasażera, kim jest i co robi.
Nazywał się Franek i naprawdę był harcerzem, drużynowym mokotowskich skautów oraz instruktorem pierwszej pomocy, sztuki przetrwania, majsterkowania oraz jeszcze kilku innych rzeczy. Zdziwił się, że w ogóle go nie kojarzę.
– Przecież organizowałem kursy pierwszej pomocy rok temu na wiosnę. Ksiądz proboszcz ogłaszał z ambony…
– Nie chodzę tutaj do kościoła – odparłam dyplomatycznie.
– I rozwieszałem ogłoszenia na tablicy przy wejściu – dodał, a ja wolałam się nie przyznać, że nigdy nie czytam ogłoszeń administracyjnych.
Jakoś nie wypadało.
– Cóż, szkoda, że mi umknęły – powiedziałam szczerze. – To dziwne, że tyle czasu mieszkam obok tak interesującego sąsiada, a nigdy nie rozmawialiśmy. A można chociaż wyżyć z prowadzenia tych kursów?
Opowiedziałam o nim w mojej pracy
Wtedy Franek po raz pierwszy spochmurniał i opowiedział mi smutną historię z ostatniego roku. Opiekował się chorą ciotką, przez co musiał rzucić dobrą pracę i tylko dorabiać na pół etatu w sklepie jako magazynier. Organizowanie szkoleń zajmowało dużo czasu i wymagało wyjazdów, a póki zdrowie cioci Heleny było niepewne, nie mógł sobie na to pozwolić. Dlatego zdecydował się rzucić zaoczne studia na wydziale geografii, aby zaoszczędzić pieniądze i czas.
– Mam coraz mniej czasu na drużynę. Chyba muszę oddać prowadzenie chłopaków komuś młodszemu – westchnął ciężko.
– Przykro mi – powiedziałam. – Mam nadzieję, że jakoś ci się wszystko ułoży.
– Też mam taką nadzieję, bo bez munduru i lasu długo nie wytrzymam…
Serwisant wydobył nas z windy około dwudziestej drugiej. Pożegnałam druha Franka i żeby nie kusić losu, weszłam na swoje piętro schodami, po czym szybko położyłam się spać.
W poniedziałek powiedziałam o wspaniałym druhu Franciszku w pracy, a szef od razu zainteresował się tak niezwykłym osobnikiem.
Dział promocji jednego z naszych autoryzowanych salonów w Warszawie chciał otworzyć punkt nauki pierwszej pomocy, a w dodatku gdyby szefostwo przekonało Franka do współpracy, mieliby wiele pociechy z takiego „idealnego harcerzyka” na plakatach reklamowych.
Franek nie chciał promować produktu, którego nie znał, bo to przecież nieuczciwe, ale propozycję prowadzenia kursów przyjął od razu i zabrał się do tego z wigorem. Zaczął od szkolenia szefowej działu promocji i obsługi warsztatu, czyli ode mnie. Pewnie ktoś inny taką fanaberią rozsierdziłby nowych zwierzchników, ale jak tu się gniewać na uśmiechniętego harcerza?
Od tego czasu śledzę losy i karierę Franka bardzo uważnie, byłam nawet na jednym z jego ciekawych kursów. Co więcej, już zupełnie nie boję się wind w moim bloku.
Czytaj także:
„Córka zakochała się w synu mężczyzny, który złamał mi serce. Nie mogę pozwolić jej na dołączenie do tej rodziny”
„Nie chciałem brać ślubu z Gosią, aż nie zauważyłem, ilu facetów chce mi ją zabrać. Trzeba zaklepać i po sprawie”
„Całe życie poświęciłam pracy. Kiedy już zdobyłam posadę marzeń, rodzina nawet nie chciała ze mną rozmawiać”