Jestem starym człowiekiem. Mam prawie osiemdziesiąt lat i wszystko, co ważne, już za sobą. Nie lubię rozmyślać o tym, co było, zastanawiać się, co będzie. Przecież ani na jedno, ani na drugie nie mam żadnego wpływu, więc takie myślenie jest zwyczajnym przelewaniem z pustego w próżne.
Z moją żoną jestem 58 lat
Pobraliśmy się młodo, ona była tuż po osiemnastce, ja trochę starszy, ale dalsze czekanie nic by nie dało. Kasia szła do ołtarza ciasno ściśnięta gorsetem, a i tak było widać, że jest w ciąży. Kajtek urodził się półtora miesiąca później. To nie było moje dziecko.
Od początku wiedziałem, że nie mam u Kasi szans, bo ona wodzi oczami za innym, takim, u którego z kolei ona nie miała szans na nic więcej niż przelotny romans. Poszła na to. Była bardzo młoda i zakochana, wydawało się jej, że kiedy tamtemu odda całą siebie, on się wzruszy i zostanie. Pomyliła się.
Mieszkaliśmy po sąsiedzku, więc słyszałem, jak jej dokuczali w domu, kiedy się wydało, że jest w ciąży. Matka Kasi wyklinała, że lepiej jej było poronić. Ojciec raz czy dwa brał się nawet do bicia, ale Kasia zdążyła uciec i pierwszą pijacką furię przeczekać w mojej komórce.
Ojciec Kasi zawsze popijał, ale od kiedy uznał, że ma prawdziwy powód, właściwie nie trzeźwiał. Wiadomo było, że w końcu spełni swoje groźby i spierze Kasię na kwaśne jabłko, nie zważając na jej stan.
Raz pojechałem z Kasią do miejscowości, w której mieszkali rodzice tamtego mężczyzny. Kasia chciała poprosić o pomoc. Miała nadzieję, że może u nich zamieszka aż do rozwiązania, a może liczyła na coś więcej?
Czy liczyła, czy nie – bardzo się zawiodła, bo ją po prostu wyśmiali. To było ponad pół wieku temu; inne czasy, inne obyczaje, inna moralność. Wracaliśmy jak skopani i wtedy ja postanowiłem iść do spowiedzi, bo miałem zamiar popełnić grzech ciężki i chciałem jakoś Pana Boga uprzedzić o moich zamiarach.
Od pierwszej komunii spowiadał mnie ten sam ksiądz, więc i tym razem jego wybrałem. Bo ja postanowiłem dopaść tego łobuza, który tak skrzywdził Kasię. Byłem silny, wysoki, umiałem się bić, nie dałby mi rady. Więc ukląkłem przy konfesjonale i powiedziałem, co i jak. Chciałem zrzucić z serca ciężar, bo zakładałem najgorsze. Nienawidziłem tamtego drania. Tak, chciałem go nawet zabić…
Po drugiej stronie drewnianej kratki długo panowała cisza. Czekałem na jakieś słowa, pouczenie, pokutę, napomnienie, a tu nic. Głucho. Więc chrząknąłem raz i drugi, a potem zapytałem:
– Czy ksiądz tam jest?
– Ja jestem – usłyszałem. – Ale czy ty jesteś? Bo zamiast porządnego chłopaka, którego znam od urodzenia, widzę i słyszę kogoś obcego: nienawistnika, łobuza gotowego dla swojej pomsty obrazić Stwórcę. Więc pytam, czy ty tam jesteś?
Ta spowiedź bardzo długo trwała
Na koniec usłyszałem:
– Módl się do swego patrona, nikt cię nie zrozumie lepiej niż on.
Już wtedy wiedziałem, co robić. Kasia była przerażona moim pomysłem, mówiła, że to nie ma sensu, że ona mnie nie kocha, że się boi, bo co będzie, jak się okaże, że nie daję rady? I że ona nie chce mieć wyrzutów sumienia ani kiedyś usłyszeć, że mnie wrobiła w cudzego dzieciaka.
Przyznała też, że tamtego nie umie wyrzucić z serca, a co to za życie będzie takie, jakby we troje? I że nie będę szczęśliwy, i że mnie szkoda. To samo powtarzali moi rodzice. Kumple mówili, że jestem wariat i że będę żałował.
Było tyle plotek w okolicy, że w końcu sami rozpuściliśmy jeszcze jedną: jakobym ja też spotykał się z Kasią i dlatego jestem gotów uznać dziecko, bo kto wie, czy to nie moje? Niczego od Kasi nie chciałem.
Gotów byłem czekać, aż się do mnie przekona. To trwało długo, bo całe cztery lata. Żyłem jak mnich, mieliśmy oddzielne łóżka, byłem gotów męczyć się dłużej, ale przyszedł dzień, kiedy Kasia zdecydowała zakończyć to nasze białe małżeństwo.
Od tamtej pory uważałem się za szczęśliwego człowieka. Urodziły się nam jeszcze dwie córki, byliśmy zdrowi, zgadzaliśmy się, dzieci rosły, dobrze się uczyły, byliśmy z nich dumni. Najstarszy Jacek został inżynierem, dziewczyny poszły na medycynę. Kochałem je tak samo, bez żadnych różnic, natomiast Kasia w stosunku do Jacka była przesadnie wymagająca, zupełnie jakby chciała sobie samej coś udowodnić.
Tylko jedno się zmieniło: otóż Kasia nadal chodziła ze mną do kościoła, obchodziliśmy uroczyście święta, było wiadomo, że jesteśmy katolicką rodziną, ale żona jakby ostygła w swej wierze.
Nie chciała ze mną o tym rozmawiać
Mówiła, że przesadzam, prosiła, żebym nie wywierał presji, więc dałem spokój, ale obserwowałem z niepokojem, jaka jest daleka podczas mszy świętej, i jak czasami sprawia wrażenie zmęczonej, znudzonej, a nawet złej.
Rok temu Kasia zachorowała. Lekarze zdecydowali, że konieczna jest poważna operacja. Rokowania były niepewne. Dzień przed zabiegiem Kasia poprosiła, żebym spokojnie wysłuchał tego, co ma mi do powiedzenia, bo coś jej leży kamieniem na duszy i chce tę duszę uspokoić.
Leżała więc na tym szpitalnym łóżku pod kroplówką i cicho opowiadała, jak wiele, wiele lat temu mnie zdradziła z tym samym facetem, który jest biologicznym ojcem naszego Jacka.
Mówiła, że to było sporo po ślubie, że trwało bardzo krótko, bo on jak zwykle ją wykorzystał, wyśmiał i zostawił.
Podobno chciał jedynie udowodnić jej i sobie, jaką nadal ma władzę nad głupią kobietą, która nie umie o nim zapomnieć. Mówiła także, że dopiero wtedy przestała go kochać i zrozumiała, jakim człowiekiem jestem ja. I że robiła mi straszną krzywdę.
Chciała się przyznać, ale nie miała odwagi. Uznała, że najlepiej będzie, kiedy zamknie tamten rozdział i zacznie ze mną żyć jak prawdziwa żona. Chciała mi podobno wszystko wynagrodzić, a z czasem mnie naprawdę pokochała.
Starała się być jak najlepszą żoną i matką, pragnęła mnie uczynić szczęśliwym, ale tajemnica ją uwierała jak gwóźdź w bucie, dlatego jest nawet zadowolona z choroby. Gdyby nie to, pewnie by się nie zdecydowała powiedzieć prawdy. Teraz jej ulżyło. A ja słuchałem jak ogłuszony…
Jakby ktoś zdjął mi różowe okulary
Kasia nie poprosiła mnie o wybaczenie. Ona po prostu zrzuciła na mnie swój ciężar. Pozbyła się go, powiesiła na moich plecach, uznając, że ja wszystko wytrzymam. Nie było w niej żalu ani współczucia dla mnie, ona zdobyła się na uczciwość tylko po to, aby ulżyć sobie.
– Stało się, i już – powiedziała. – Źle, że się wcześniej nie przyznałam, bo mnie męczyła ta sytuacja. Ale dobrze, że nareszcie wiesz. Zawsze byłeś silny, więc i teraz nie upadniesz. Ja jestem w porządku.
I tak oto po tylu latach wiernej, psiej miłości dostałem potężnego kopniaka. Zakręciło mi się w głowie, na chwilę straciłem równowagę, ale wróciłem do siebie i teraz myślę, co dalej? Czy to możliwe, żeby kochać nieprzerwanie i wiernie przez prawie sześćdziesiątkę, a odkochać się w ciągu godziny? Budować, siać, gromadzić i zbierać, a potem się nagle zniechęcić i mieć dosyć?
Czy to możliwe, żeby pragnąć jednej kobiety, wierzyć jej, ufać, trwać przy niej i – w minutę mieć jej dosyć? I najważniejsze: czy można swoje życie uznawane za celowe, wartościowe, udane, pełne i sensowne nagle zobaczyć jako falsyfikat, podróbkę, tandetną kopię tego, czym naprawdę miało ono być?
Jeśli to wszystko jest możliwe, to właśnie tak się czułem. Jakbym wszystko, co miałem – po prostu zmarnował. To było okropne. Wydawało mi się, że idę prostą drogą i nagle – łup! Wysoki mur, a ja walę w niego łbem. Dalej nie ma nic oprócz bólu i ciemności. Nie wiedziałem, co dalej.
Operacja mojej żony się udała
Kasia szybko wróciła do zdrowia, odzyskała siły i sprawność. Nawet dała na mszę za to swoje wyzdrowienie i znowu chodzi chętnie do kościoła. Jest pogodna, zadowolona, często się uśmiecha. Zupełnie jakby czerpała energię z jakiegoś dodatkowego źródła. Wszyscy mówią, że to dziwne, ale po chorobie nawet odmłodniała…
Za to ja – nie mam się najlepiej. Nigdy nie wróciliśmy do tamtej, szpitalnej rozmowy. Kasia uznała, że sprawa jest załatwiona i nie ma o czym gadać. Ja siedzę cicho, bo się boję, że mógłbym powiedzieć za dużo, gdyby jednak temat wrócił. Musiałbym zapytać, kim dla niej byłem przez te wszystkie lata. Może nie chcę usłyszeć, że tak naprawdę nikim.
W moim wieku już się człowiek niewiele spodziewa, ale jeszcze chciałbym się przekonać, że nie byłem tylko „zamiast” tamtego. Chciałbym wierzyć w to, że jednak nie byłem takim beznadziejnym frajerem…
Czytaj także:
„Dorota opowiadając o swoich miłosnych podlotach, pożerała mojego męża wzrokiem. Czy na moich oczach tworzył się romans”
„Synowa jest pielęgniarką, a w domu smród, brud i chaos. Nie chce być złośliwą teściową, ale czas dać jej lekcję życia”
„Pomogłam samotnej matce w potrzebie i los mi to wynagrodził. Dostałam najcenniejszy skarb: wyczekaną córkę i wnuczkę”