„Danusia opowiadając o swoich miłosnych podlotach, pożerała mojego męża wzrokiem. Czy na moich oczach tworzył się romans”

Zazdrosna kobieta fot. Adobe Stock, Prostock-studio
„Siedzi za stołem dziewczyna. Kobieta bez wieku i bez ograniczeń. Swobodna, wesoła, dowcipna. Na swój sposób piękna. Na pewno czarująca. Opowiada, żartuje, droczy się. Jest coraz bardziej pewna siebie, alkohol dodaje jej odwagi, a nasze spojrzenia animuszu”.
/ 02.06.2022 08:15
Zazdrosna kobieta fot. Adobe Stock, Prostock-studio

Czekaliśmy na tę emeryturę Marka z utęsknieniem, tyle było planów! Pojedziemy nad morze, w góry, za granicę. A jak przyszło co do czego, siedzimy w domu i oglądamy seriale. Gnuśność i nuda.

Olga jest kuzynką mojego męża. Bardzo się lubili od dziecka, ich mamy spośród czterech sióstr były sobie najbliższe. Spędzały razem wakacje i odwiedzały się tak często, jak się dało. Jako dorosły człowiek Marek nie palił się do utrzymywania zażyłych kontaktów z rodziną. Ale z Olgą wciąż co jakiś czas rozmawiał przez telefon.

Ciotka Marka przeniosła się „na chwilę” do małego miasteczka nad Odrą, ale przeciągnęło się to na resztę jej życia. Teraz została już tylko Olga, jej mama umarła, dzieci poprzenosiły się do innych miast, ale ona nie chciała.

Dobrze jej się żyło, wszędzie miała blisko, a tempo życia nie przyprawiało o zawrót głowy. Pani Danusia zjawiła się w godzinę po naszym przyjeździe. Wcześniej ponoć dzwoniła wielokrotnie.

– Czy już? Są już wreszcie? – dopytywała niecierpliwie.

Nie wiem, co Olga naopowiadała jej na nasz temat, ale cokolwiek powiedziała, musiało to być dla pani Danusi wielce ekscytujące.

Goście z Warszawy!

Powiew wielkiego świata w zaduchu prowincji. Wydarzenie towarzyskie. Wydawała się zdecydowanie bardziej przejęta naszą wizytą niż sama Olga. Koniecznie chciała, ba, musiała nas poznać. Przyjechała na rowerze z koszykiem pobrzękującym flaszkami.

Pani Danusia mieszka na wsi, zaledwie kilka kilometrów za miasteczkiem Olgi. Znają się od wielu lat, obie były nauczycielkami. Niegdyś razem pracowały, później pani Danusia została dyrektorką szkoły we wsi, w której teraz mieszkała. Na emeryturze zajmowała się głównie uprawą ogrodu i wyrobem win.

– I jak już nie mam siły do roboty, to się napiję i od razu czuję się jak młody bóg. To moje wino działa cuda. Zapraszam na degustację. A na razie, proszę, to tak na próbę, żeby wieczór był weselszy.

Postawiła koszyk na stole. Patrzyła na nas z wielką ciekawością. Miała bardzo jasne, niebieskie niczym niezapominajki oczy, a z uszu zwisały jej kolczyki w identycznym kolorze.

Długie siwoblond włosy upięła modnie na czubku głowy w kok, co podkreślało regularność i czystość rysów, a także smukłą szyję. Jej twarz mimo zmarszczek wydawała się gładka i świeża. Rzadko widuje się tak czerstwe twarze, pomyślałam. Usta pomalowała karminową szminką.

To nie wino, tylko eliksir młodości!

– Ile ta kobieta ma lat? – zapytałam zdezorientowana, gdy Danusia wyszła.

– Osiemdziesiąt pięć! – odpowiedziała Olga, chichocąc jak podlotek.

– Nie wy jedni, każdy rozdziawia buzię, gdy to słyszy – powiedziała. – Danusia to nasza lokalna gwiazda. Każdy ją tu zna. Na rowerze jeździ okrągły rok i nie rusza się z domu nieumalowana.

Pozostawione flaszki stały na stole i kusiły przejrzystym rubinowym kolorem. Markowi aż się oczy świeciły, gdy spróbował wyrobu Danusi.

– Ale pyszne! – zachwycił się.

Wino było gęste, słodkie, mocne jak diabli. Po dwóch lampkach zaczęliśmy bełkotać. Ze zgrozą pomyślałam o następnym dniu i „właściwej degustacji”. Danusia czekała w pełnej gotowości. Jeszcze wyraźniej umalowana. Oprócz ust podkreśliła kości policzkowe, pociągnęła tuszem rzęsy.

Uśmiechała się szeroko, ukazując idealnie równe i białe zęby.

Pani dyrektor na emeryturze

Mieszkała w starym, poniemieckim domu, mocno zaniedbanym. Obrośnięty winoroślą ganek, czerwona cegła, wielkie podwójne okna, kilka dużych pokoi. W każdym meblościanka pełna przypadkowych książek, kryształowych wazonów, porcelanowych syjamskich kotów.

Przetarte dywany, kwiaty na parapetach, stylonowe firany. Kiedyś właśnie w tym budynku mieściła się szkoła. Wystarczyło przymknąć oczy, by wyobrazić sobie starodawne drewniane ławki. Sama w takich siedziałam.

Pulpity i siedziska tworzyły jedną całość. Na środku dziura na kałamarz. W ławkach dziewczynki z warkoczykami i grzywkami, krótko przystrzyżeni chłopcy. Granatowe fartuszki, białe kołnierzyki. Oczy wpatrzone w panią.

Na przykład w Danusię. W białej bluzce, szarej spódnicy i czarnych pantoflach. Podeszła do stołu zastawionego półmiskami. Biesiada po polsku. Sałatka jarzynowa, grube plastry wędlin, żółty ser, grzybki marynowane.

– Mam też bigos. Od razu czy później? Pan Marek to powinien jeść, pani Magdo, jak przystało na chłopa – zaśmiała się. – A do bigosu wódeczka chyba, prawda, panie Marku?

Oczywiście, w baterii flaszek nie brakowało i mocniejszych trunków.

– Ale my przecież na wino przyszliśmy.

– Przyjdzie kolej i na wino, spokojnie.

Padło na mnie, ja miałam być kierowcą i pozostać trzeźwa. I dobrze. Mogłam uważnie obserwować, co się dzieje. Po kolejnych kieliszkach pani Danusia zrzucała kolejne warstwy konwenansu.

Najpierw odkleiła się od niej starość, bo jakby najsłabiej była przyklejona. Szafirowe spojrzenie siłą i wyrazem unieważniło obwisłość policzków, papierową cienkość skóry, gęstość i głębokość zmarszczek, przebarwienia.

Gdybym piła, myślałabym zapewne, że mam alkoholowe zwidy. Ale nie. Twarz pani Danusi stawała się coraz piękniejsza, jakby nie wino, a eliksir młodości w siebie wlewała. Zarumieniona skóra wygładziła się, a uśmiech… upodobnił ją do filmowej gwiazdy na czerwonym dywanie.

Kobieta bez wieku i bez ograniczeń

Cały czas mówiła. A my słuchaliśmy wpatrzeni w nią jak w pozaziemskie zjawisko. Nikt nie miał śmiałości przerwać.

– Samotna się czuję, to prawda. Smutno mi czasem i nudno. Ale z drugiej strony dobrze, bo przynajmniej robię, co chcę. Nikt mi niczego nie narzuca. Syn w Niemczech, mówi czasem „przyjedź, posiedź z nami, rozerwij się”. Ale co ja tam będę robić? Z kim się rozrywać, z wnukami? Chyba że za jakimś Niemcem bym się rozejrzała… Tylko że ja po niemiecku nie mówię, szkoda… –zaśmiała się.

– Miałam takiego jednego parę lat temu. Stary był, to fakt, chyba już pod stówkę dochodził! Kto go tam wie, tajemnica. PESEL-u pilnował jak skarbu, chyba w ziemi zakopał, żebym nie zobaczyła. Pomyślałam sobie, przygarnę dziadka, ja sama, on sam, co mi szkodzi. Gotowałam mu obiadki, prałam, prasowałam, bo schludny taki był, szelma jeden, buty zawsze wypastowane, krawat. I nie mówię już nawet o seksie, ale żeby chociaż posiedział ze mną czasem!

– Ale on, jak tylko wieczór przyszedł, fru! I gdzie on tak jeździł, proszę państwa? No gdzie? Do lafiryndy jakiejś? Nigdy się nie dowiedziałam. Pogoniłam dziada – westchnęła.

– A weźmy takiego Stacha na przykład. Co za mężczyzna! Przystojny, wysoki, wygadany. Książki czyta, gazety, wszystkim się interesuje. Gość jak z telewizji. Za niego to bym nawet wyszła. Trzeci raz, bo przecież do trzech razy sztuka, prawda? – mówiąc to, nie spuszczała wzroku z Marka.

Od pewnego czasu właściwie wszystkie opowieści skierowane były do niego.

Olga i ja przestałyśmy dla niej istnieć

– Ale nie wiem jeszcze, czy się zdecyduję. Bo to właśnie dobry przykład, ten Stach. Ja nie jestem taka, że zawsze musi być coś za coś, wiadomo, co mam na myśli. Ale jeśli on jeździ po tych dyskontach, jak to teraz mówią, i kupuje wszystko, co najtańsze, i przynosi mi najtańszy serek, mortadelę jakąś, parówki z papieru toaletowego, no to ja dziękuję za takiego męża! I też pogoniłam go, hi, hi, hi… Taka już jestem.

Siedzi za stołem dziewczyna. Kobieta bez wieku i bez ograniczeń. Swobodna, wesoła, dowcipna. Na swój sposób piękna. Na pewno czarująca. Opowiada, żartuje, droczy się. Jest coraz bardziej pewna siebie, alkohol dodaje jej odwagi, a nasze spojrzenia animuszu.

Za chwilę zacznie śpiewać? Włączy muzykę i ruszy w tany z moim mężem? Cały czas pożera go łakomym wzrokiem. Marek jest młodszy od niej o dwadzieścia lat, ale kto w tym wieku przejmowałby się taką drobnostką? A choćby i tym, że ma żonę? Czy nie lepiej na chwilę o tym zapomnieć?

Czytaj także:
„Wzięłam sobie za męża bawidamka, który żadnej nie przepuści. Byłam młoda, głupia i wierzyłam, że po ślubie się zmieni”
„Moi przyjaciele się rozwodzą. Nie chcę opowiadać się po żadnej ze stron, ale każde z nich właśnie tego ode mnie oczekuje”
„Od Sylwka dostałam to, czego mi brakowało: czułe słówka, namiętność, spontaniczność. Ale to za mało, by odejść od męża”

Redakcja poleca

REKLAMA