Kiedy zostałam sama po śmierci męża – z niewielką emeryturą, za to ze sporym mieszkaniem – jakoś musiałam sobie radzić. To przyjaciółka podpowiedziała mi, żebym wynajęła komuś pokój. Tak w moim życiu pojawiła się Basia. Śliczna, długowłosa dziewczyna. Zgodziła się na wszystkie moje warunki, nawet ten o niezapraszaniu gości po 22.
Trochę się bałam na początku, ale Basia była cichutka jak myszka. Nikt do niej nie przychodził i ona właściwie nigdzie nie wychodziła, tylko do pracy. Wieczory spędzała sama w swoim pokoju.
– Jeśli masz ochotę na telewizję, to zapraszam – powiedziałam jej kiedyś.
– Nie, nie – zaprzeczyła natychmiast – nie chciałabym sprawiać pani kłopotu.
– To żaden kłopot, dziecko. Całymi wieczorami siedzisz tak sama…
– Czytam – mruknęła niewyraźnie.
Nie chciałam żadnych problemów
Pewnego wieczoru przyszła do niej koleżanka, zupełnie inna niż Basia, jak z innego świata. W jasnych, kolorowych ciuchach, w ostrym makijażu. Na bladej twarzy Basi natychmiast pojawiło się coś w rodzaju przestrachu.
– Po co przyszłaś? – usłyszałam, zanim zamknęły za sobą drzwi. – Nie mogę tu przyjmować gości.
– Nie przesadzasz?
No, chyba trochę przesadzała, nic przecież nie mówiłam na temat przyjmowania gości, chodziło mi tylko o późne nocne godziny. Dziewczyny rozmawiały dość gwałtownie, po raz pierwszy z pokoju mojej lokatorki dobiegały odgłosy rozmowy. Basia mówiła coś przyciszonym tonem, ale jej koleżanka od czasu do czasu podnosiła głos.
– Głupia jesteś! – krzyknęła nagle.
– Nie możesz mu tak odpuścić!
– Cicho, proszę, nie krzycz tak – w głosie Baśki usłyszałam hamowany płacz.
Byłam pewna, że ta dziewczyna ma jakieś kłopoty, tylko jakie? Wolałabym, aby nie wplątała mnie w coś, z czym sobie nie poradzę. Próbowałam porozmawiać na ten temat z Zosią, moją przyjaciółką, ale ona stwierdziła krótko:
– Jeśli coś ci się nie podoba, wyrzuć ją.
– No co ty? Nie mogłabym!
– Przecież to twoje mieszkanie. A ona… diabli wiedzą, co narozrabiała.
Może i Zosia miała rację, ale nie umiałabym
Pewnego ranka, bardzo wcześnie obudziły mnie dziwne dźwięki. Leżałam przez chwilę nieruchomo i zastanawiałam się, co to. Dopiero kiedy się powtórzyły, raz i drugi, zrozumiałam.
To Basia wymiotowała w łazience. Czyżby się czymś zatruła? Niestety, nie było to zatrucie. Bardzo szybko się domyśliłam, że dziewczyna po prostu jest w ciąży.
– Wyrzuć ją – powtórzyła Zosia, kiedy opowiedziałam jej o podejrzeniach.
– Przecież może się mylę.
– Nawet jeśli się mylisz, to i tak lepiej się jej pozbyć. Coś z nią jest nie tak, Marysiu, dobrze o tym wiesz.
Może i tak, tylko że mnie było zwyczajnie żal tej dziewczyny.
– Spróbuję z nią porozmawiać.
– Niby o czym? Co cię obchodzi jej ciąża lub jej brak? Powiedz jej, żeby się wyprowadziła i koniec.
Jakoś nie byłam przekonana, wolałam, żeby Zośka już poszła, zanim Basia wróci z pracy. Wolałam sama porozmawiać z dziewczyną. I jak się okazało, miałam rację. Na moje pytanie, czy przypadkiem nie jest w ciąży, Basia zbladła, a potem po prostu się rozpłakała.
Znów odpowiedzią był płacz, rozpaczliwy, żałosny
– Teraz mnie pani wyrzuci – zaszlochała zamiast odpowiedzi.
– Nie płacz, wcale nie chcę cię wyrzucać – zaoponowałam, chociaż nie była to do końca prawda.
Nie wyobrażałam sobie, że miałaby tutaj zostać, urodzić dziecko i je wychowywać. Nigdy nie mieszkałam pod jednym dachem z niemowlęciem…
– A ojciec dziecka? – zapytałam.
Odpowiedzią był rozpaczliwy płacz.
– Przestań płakać i opowiedz mi wszystko po kolei. Gdzie jest ojciec twojego dziecka? – wiedziałam, że właściwie nie mam prawa o to pytać, przecież to nie moja sprawa, no ale w końcu, jeśli miała u mnie mieszkać…
Basia wytarła nos i spojrzała na mnie bezradnie jak mała dziewczynka.
– On nas nie chce – stwierdziła. – Wyjechał, powiedział, że dziecko to moje zmartwienie. Nie zabezpieczałam się, to teraz mam kłopot. On go nie chciał.
– A co na to twoi rodzice?
Długo musiałam czekać, aż Basia się uspokoiła. Jeszcze dłużej, by mi wszystko opowiedziała. Jej mama zmarła kilka lat temu. Wychowywał je ojciec, dziewczyna, która była tu wcześniej, to jej siostra. Kiedy Basia przyznała się, że jest w ciąży, ojciec zwyzywał ją i wyrzucił z domu.
Zośka stwierdziła, że zwariowałam
– Powiedział, że nie chce mieć ze mną nic wspólnego, a Kaśce zabronił się ze mną kontaktować – opowiadała.
– Jednak do ciebie przyszła.
– Przyszła, ale w tajemnicy. A teraz jak pani mnie wyrzuci, to nie wiem, gdzie pójdę – znowu zaczęła płakać. – Nikt nie wynajmie pokoju dziewczynie w ciąży, a na mieszkanie mnie nie stać. Zresztą mieszkania też mi nikt nie wynajmie.
– Przestań już w końcu płakać – zdenerwowałam się. – Nikt cię nie wyrzuca, możesz tu zostać.
– Naprawdę? – patrzyła na mnie z taką nadzieją w oczach.
– Naprawdę – przytaknęłam.
No bo jak Basia urodzi, to nigdy się jej nie pozbędę.
– Jak wyrzucisz dziewczynę z dzieckiem? – zapytała.
– A jak mam wyrzucić dziewczynę w ciąży? – odpowiedziałam pytaniem.
– Bierzesz sobie na głowę kłopot, kochana – stwierdziła moja przyjaciółka.
– Wiem, ale tak bardzo mi jej żal. Jej nawet nie stać na wyprawkę dla dziecka, to, co zarabia, ledwo starcza na życie. Ojciec ją wyrzucił, siostra jeszcze chodzi do szkoły, więc też jej nie pomoże, a ten chłopak nie wiadomo, gdzie jest. Podobno nie chce dziecka, kazał jej usunąć ciążę albo radzić sobie samej.
Moja Zośka tylko udawała taką twardą i nieprzystępną. Kilka tygodni później przytargała wielką wypchaną torbę.
Zyskałam nową przyjaciółkę
– Trzymaj, mała – wręczyła ją speszonej Basi. – To ubranka po moich wnukach, trochę od mojej córki, trochę od synowej. Dzieciaki już wyrosły. Przejrzyj sobie i wybierz, co ci się przyda. Oczy Basi od razu wypełniły się łzami.
– Dziękuję… – wyszeptała tylko.
– A, łóżeczko też ci moja córka pożyczy – stwierdziła Zośka, jakby to było coś najbardziej naturalnego na świecie. – U nich leży złożone w garażu.
Odkąd Basia przyznała mi się do ciąży i opowiedziała swoją historię, zaczęłyśmy się pomału zaprzyjaźniać. Wieczorami siedziałyśmy razem, popijałyśmy herbatkę i gadałyśmy albo oglądałyśmy telewizję.
Basia opowiedziała mi, jak jej mama zmarła, jak ojciec pił, a one z siostrą były zdane tylko na siebie. O tym, jak ona rozpaczliwie poszukiwała miłości i jak wydawało jej się, że znalazła. A gdy okazało się, że będzie matką, chłopak się przestraszył i wyjechał.
– Chyba powinnaś go odnaleźć – zastanawiałam się – zmusić do płacenia alimentów. Przynajmniej finansowo powinien ci pomagać.
Basia wzruszyła ramionami.
– Ja nie chcę go znać.
– On będzie ojcem – upierałam się. – Nie może odciąć się od dziecka.
– Nie mam sił – powtarzała.
Od połowy ciąży Basia poszła na zwolnienie
Prawie przestała wychodzić z domu, całe dnie spędzała w swoim pokoju. Od czasu do czasu odwiedzała ją siostra, czasem jakaś koleżanka. Poza tym nikt. Bałam się, że ma jakąś depresję albo jeszcze coś gorszego.
Starałam się ją czymś zająć, wyciągnąć na spacer, byle nie siedziała taka smutna i nie patrzyła w okno. Opiekowałam się nią jak rodzoną córką i coraz bardziej się do niej przywiązywałam. Już nie potrafiłam sobie nawet wyobrazić, że mogłaby się wyprowadzić, a ja miałabym zostać sama w pustym, cichym mieszkaniu. Tak dotrwałyśmy do porodu. Na świat przyszła śliczna, mała dziewczynka.
Odebrałam obie ze szpitala i zawiozłam do domu. W pokoju Basi wszystko było gotowe na przyjęcie Emilki. Zamieszkały tam obie, w moim mieszkaniu, w którym nigdy nie było małych dzieci, w którym zawsze było cicho. Dopiero teraz rozlegał się tam płacz niemowlęcia, a ja poczułam się szczęśliwa.
– Może mówiłabyś do mnie ciociu? – zaproponowałam Basi, a ta znowu zareagowała płaczem.
– To znaczy, że mogę u pani, u cioci – poprawiła się – jeszcze trochę zostać?
– Pewnie, że możesz, głuptasie!
Przyzwyczaiłam się już do jej obecności, nie chciałam zostawać sama w pustym mieszkaniu, a poza tym pokochałam moje dziewczynki jak córkę i wnuczkę. Wprowadzały do cichego mieszkania życie, może za jakiś czas wprowadzą i śmiech. Emilka podrośnie, a Basia nauczy się uśmiechać.
Czytaj także:
„Gdy córka się zakochała, rwałam sobie włosy z głowy. Bo co to za chłop bez szkoły i pracy? Ania zasługuje na lepszego”
„Mąż zdradzał mnie z dziewczynami z ulotek zza wycieraczki. Powiedział, że to nie zdrada, bo przecież ich nie kochał”
„W wieku 43 lat byłem wiceprezesem, ale wracałem do pustego domu. Wiadomość o śmierci ojca uświadomiła mi, co jest ważne”