„Zamiast wczasów w Ciechocinku wybrałam Grecję. Mam 78 lat i nie znam języków, ale poradziłam sobie znakomicie”

starsza pani na wakacjach w grecji fot. iStock by Getty Images, Valeriy_G
„– To grecka staruszka, z którą piłam ouzo – wyjaśniłam, zadowolona z siebie. – A tu ośle taksówki, ten chłopak przy nich to też mój znajomy. O, a ten pan wiózł mnie swoim trzydziestoletnim samochodem przez pół wyspy do domu. Myślałam, że odpadnie nam koło albo wylecą szyby”.
/ 14.08.2023 09:45
starsza pani na wakacjach w grecji fot. iStock by Getty Images, Valeriy_G

Każdego lata wyjeżdżałam nad Bałtyk i, prawdę mówiąc, zaczęło mi się tam nudzić. Ciechocinek też przestał spełniać moje oczekiwania, a w góry bałam się jechać sama, bo przecież od razu zgubiłabym się na szlaku, nawet najwyraźniej oznakowanym. Tak więc rok temu, kiedy nadeszły wakacje, podliczyłam swoje roczne oszczędności, przeszukałam oferty biur podróży i wykupiłam wycieczkę do Grecji. Po sezonie, czyli we wrześniu, bo tak wychodzi dużo taniej. Biuro oferowało wszystko, co konieczne, by uznać wakacje za niemal luksusowe: wygodny, odnowiony hotel z basenem, trzy posiłki dziennie i prywatną plażę do dyspozycji gości.

– Mamo, ale jak ty tak sama pojedziesz? – zmartwiła się Maja, moja dorosła już córka. – Przecież ty nie znasz języków, nigdy nie byłaś za granicą…

– Owszem, dziecko, byłam! – przerwałam jej. – Zanim się urodziłaś, jeździliśmy z ojcem do Rumunii, Bułgarii, raz nawet wybraliśmy się do Włoch!

– Na miłość boską, to było trzydzieści parę lat temu! – wykrzyknęła. – Od tego czasu świat się zmienił, a ty nie bardzo… Nawet nie chcesz nauczyć się korzystać z laptopa i internetu, a planujesz samotny wyjazd do Grecji?!

Byłam trochę na nią zła, bo trafiła mnie w czuły punkt. Rzeczywiście, nie byłam „na czasie”. Zięć kiedyś przyniósł mi laptopa, bo kupili wnukowi nowego. Chciał pokazać, jak się wysyła e-maile i szuka w internecie rozkładu jazdy pociągów. Zniechęciłam się po piętnastu minutach. Wolałam zadzwonić na infolinię PKP i wysłać do kogoś staromodną pocztówkę. Ale jeśli chodzi o podróżowanie, to uważałam się za dość samodzielną.

Postanowiłam wybrać się na wycieczkę

Od śmierci męża wyjeżdżałam wielokrotnie, nie oglądając się na córkę, zięcia, koleżanki. To nawet nie tak, że nie próbowałam, bo nieraz chciałam wyjechać z kimś. Ale młodzi chcieli mieć czas tylko dla siebie, a koleżanki wolały jeździć na działkę albo do sanatorium. Podróżowałam więc sama, chociaż tylko po Polsce. Bałam się wypuścić za granicę, gdyż nie znałam angielskiego, a ponadto nie czułam się zbyt pewnie w obcych miejscach. Uznałam jednak, że wyjazd zorganizowany do Grecji może być nawet łatwiejszy niż szukanie pensjonatu na Helu.

– Przecież oni mnie tam odbiorą z lotniska, zawiozą do hotelu, a potem przetransportują z powrotem – wytłumaczyłam Majce. – A w hotelu będę umiała sobie nałożyć obiad na talerz, prawda?

I w ten sposób pojechałam do Grecji. U nas był już wrzesień, ale wyspa Rodos przywitała mnie gorącym, afrykańskim podmuchem wiatru i ostrym słońcem. Pilotka z biura podróży odhaczyła mnie na liście, wskazała miejsce, z którego odjeżdżał autokar, i po kolejnych kilkudziesięciu minutach byłam już w hotelu.

 Od razu zadzwoniłam do córki.

– Jest pięknie! Z okna widzę basen i kawałek morza. Zaraz idę na plażę, a potem poleżę sobie na leżaku i poczytam. Nie martw się, tu się nie ma jak zgubić!

Miejsce, w którym mnie zakwaterowano, było jak zamknięte osiedle. Nawet dróżka na plażę została odgrodzona siatką od reszty wyspy. Czułam się tam pewnie i bezpiecznie. A po trzech dniach byłam także… potwornie znudzona. Na Helu czy w Ciechocinku miałam do dyspozycji całą miejscowość, kilometry plaż, promenady. A tu wylądowałam w „getcie”. Poza terenem hotelu – jak okiem sięgnąć, tylko greckie bezdroża, co zaobserwowałam z okien autokaru w drodze z lotniska. A wybrzeże było usiane ogrodzonymi hotelami. Prywatne plaże, kamienne mury, siatki ogrodzeniowe.

Na szczęście miałam możliwość skorzystania z wycieczki fakultatywnej. Wybrałam jednodniowe zwiedzanie Lindos. Mieliśmy zobaczyć ruiny antycznej świątyni bogini Ateny, a potem jechać do lokalnych winnic, żeby degustować różne rodzaje win. Zapowiadało się zachęcająco.

Wycieczka zaczęła się wczesnym rankiem, gdy upał jeszcze tak bardzo nie dokuczał. Jednak już na miejscu, po tym, jak wysadzono nas z autokaru na parkingu, poczułam się jak smażona ryba, grecka specjalność zresztą. Było upalnie i bezwietrznie, a ludzie zamiast podziwiać piękny widok na zatokę, rozglądali się wyłącznie za kawałkiem cienia. Na szczęście kiedy nasza grupa doszła do antycznego miasteczka, skąd mieliśmy wspinać się na święte wzgórze Ateny, można było skryć się w cieniu kamiennych domów i wysokich cedrów.

Wszędzie pełno sklepików, kawiarenek urządzonych na parterach domostw, a przed nimi stały ośle taksówki i riksze. Wystawy sklepików i stragany kusiły kolorowymi obrusami i chustami – feeria barw i mnogość zapachów przyprawiała o zawrót głowy.

– Spokojnie, w drodze powrotnej dam państwu trochę czasu wolnego na zakup pamiątek – przewodniczka odciągnęła mnie od haftowanych serwet.

Droga do ruin świątyni była potwornie męcząca, plecy miałam zlane potem, a ruiny jak ruiny… Widziałam takie w telewizji.

Przewodniczka ogłosiła czas wolny, gdy zeszliśmy ze wzgórza.

– Proszę wszystkich państwa o uwagę! – próbowała przekrzyczeć szum rozmów. – Można się rozejść po miasteczku,  ale dokładnie za czterdzieści pięć minut spotykamy się przy autokarze. Wszyscy pamiętają, gdzie jest parking? Trzeba pójść tą szosą trochę pod górę, a potem na lewo. Miłych zakupów! I bardzo proszę o punktualność!

Autobus najwyraźniej odjechał beze mnie

Przestępowałam z nogi na nogę niczym zniecierpliwione dziecko, bo nie mogłam się doczekać, kiedy ona skończy mówić.  Gdy wreszcie zamilkła, skręciłam w pierwszą kamienną uliczkę, gdzie – jak mi się wydawało – wcześniej widziałam te piękne serwety.

To jednak nie było tam. Podeszłam więc kamiennymi schodkami pod górę, potem znowu skręciłam, trafiłam na jakiś placyk, zrobiłam zdjęcie osiodłanym osłom służącym tu za taksówki, obejrzałam piękne ceramiczne misy i kupiłam szklany młynek do pieprzu z obrazkiem świątyni… Słowem, kluczyłam po uliczkach, zupełnie zatraciwszy poczucie kierunku. Oraz, niestety, jak się miało okazać, także poczucie czasu…

Kiedy po kolejnym udanym zakupie pamiątki dla wnuka spojrzałam na telefon było siedem minut po terminie umówionej zbiórki! Wpadłam w lekką panikę, bo na domiar złego nie miałam pojęcia, gdzie jestem i w którą stronę powinnam iść. Każda uliczka wyglądała tak samo, wszędzie stragany, kawiarenki, Grecy siedzący na fotelach w drzwiach swoich domów i sklepików…

W końcu chciałam prosić o pomoc miejscowych, ale cała moja znajomość angielskiego sprowadziła się do powiedzenia:

– Eeee, sorry…

No tak – przecież nie znam języków obcych, nie miałam zatem pojęcia, jak zapytać o drogę na parking…

Coraz bardziej spanikowana gestykulowałam, próbując wytłumaczyć starszej pani, od stóp do głów w czerni, że szukam parkingu. Powtarzałam w kółko: „Parking”. Kiwała głową, ale nic nie rozumiała. Nagle przyszło mi do głowy, że gdybym znała angielski, nic by mi to nie pomogło. Staruszka mówiła wyłącznie po grecku.

– Parking, lady? – nagle zapytał ktoś, a ja odwróciłam się z nadzieją.

To był młody chłopak, uśmiechnięty, z życzliwym wyrazem twarzy. Zaczęłam potakiwać, że tak, chodzi mi właśnie o parking. Pokazał gestem, żebym poszła za nim. Kwadrans później znaleźliśmy się na znanej mi szosie, skąd dostrzegłam upragniony parking. Tyle że nie było już na nim mojego autokaru… Nie mogłam w to uwierzyć!

Przebiegłam tę asfaltową patelnię dwa razy w każdą stronę – i nic. Autobus odjechał beze mnie… Najwyraźniej przewodniczka źle policzyła pasażerów, bo nie wierzyłam, że zostawili mnie świadomie w obcym mieście. Nawet jeśli byłam spóźniona prawie o godzinę.

– Okay, lady? – spytał mój nowy znajomy z zatroskaną miną. – No bus?

„Tak, chłopaku – chciałam odpowiedzieć. – No bus”. Nie było autobusu… Byłam tylko ja – w obcym kraju, bez znajomości języka i choćby bladego pojęcia, co teraz ze sobą zrobić…

Zachciało mi się płakać. Córka miała rację – nie powinnam była sama wyjeżdżać za granicę! Byłam za stara na takie przygody. Zgubiłam się na głupiej wycieczce fakultatywnej i teraz nie miałam pojęcia, jak wrócić do hotelu…

Chłopak drapał się po czole pod daszkiem czapki – takiej, jaką nosi mój wnuk – i najwyraźniej nie wiedział, jak mi pomóc. Byłam mu wdzięczna, że jeszcze nie zostawił mnie samej.

– Muszę wrócić do mojego hotelu – powiedziałam po polsku, próbując powstrzymać łzy. – Hotel. My hotel. „Royal Prince Beach” – wymieniłam nazwę w nadziei, że coś mu to powie.

Chyba nowi znajomi nie pozwolą mi zginąć

Patrzył na mnie bezradnie. Nagle poczułam, że strasznie chce mi się pić, i uznałam, że muszę kupić butelkę wody. Dziesięć minut później byliśmy z powrotem w miasteczku. Chłopak zatrzymał się przy oślich taksówkach, gdzie najwyraźniej pracował. Ja kupiłam wodę. On zawołał kogoś i po chwili podszedł do mnie wąsaty, starszy Grek. Zaczął coś mówić po angielsku, pokazując w stronę parkingu, więc założyłam, że mój młody, samozwańczy przewodnik opowiedział mu, co mi się przydarzyło.

– Hotel „Prince Beach” – powtarzałam, kiwając głową. – No bus.

– Taxi to hotel? – zapytał.

Przez moment myślałam, że oferuje mi oślą taksówkę. Rany boskie, autokar pokonał trasę z hotelu do Lindos w jakieś półtorej godziny. Ileż ja bym jechała na ośle?!

– My taxi! – uściślił i machnął ręką w stronę cedrów na końcu uliczki.

Zauważyłam, że stoi tam okropnie brudny i poobijany samochód.

– Taxi hotel „Prince Beach” – powtórzyłam wolno wszystkie zrozumiałe dla nas obojga słowa. – Yes.

Uznałam, że to jedyne rozwiązanie. Taksówka do hotelu. Pewnie zapłacę jak za zboże, ale przynajmniej wrócę do domu na kolację. W ogóle wrócę!

Nie poszliśmy jednak do zdezelowanego auta pod cedrami. Wąsacz zabrał mnie do jednego z kamiennych domków, gdzie zaczął rozpytywać znajomych, powtarzając nazwę hotelu. Tylko to zrozumiałam z ich dialogów. W końcu posadził mnie przy drewnianym stole w chłodnym pomieszczeniu, a sam nachylił się nad innym, młodszym mężczyzną, który wyraźnie szukał czegoś w telefonie. Zaczęłam się bać, że nic z tego nie będzie. Wyglądało na to, że nikt nie ma pojęcia, gdzie stoi mój hotel. „A może przekręciłam nazwę?!” – przestraszyłam się. 

Szukanie w internecie trwało dość długo. W tym czasie jakaś młoda kobieta przyniosła mi ciepłą i bardzo słodką herbatę oraz talerz ciastek z bakaliami. Potem w drzwiach pojawiła się kolejna staruszka, cała w w czerni, i zaczęła coś do mnie mówić. Odpowiedziałam jej, co tam robię. Ona po grecku, a ja po polsku. Oczywiście nie rozumiałyśmy się, ale staruszka uśmiechnęła się, ukazując niemal bezzębne dziąsła, poklepała mnie po dłoni i krzyknęła coś w stronę kuchni. Po chwili mała dziewczynka przyniosła coś w rodzaju pasztecików na słono i… dwa kieliszki ouzo, czyli greckiej wódki anyżowej.

Pół godziny później byłam najedzona i lekko szumiało mi w głowie od ouzo. Zdążyłam się już przywitać się z jakąś piętnastką Greków, którzy przychodzili mnie oglądać, i w zasadzie było mi już wszystko jedno, czy kiedykolwiek wydostanę się z Lindos. Miałam wrażenie, że nowi znajomi nie pozwolą mi zginąć, nakarmią mnie, przenocują, a pewnie w końcu wpadną na pomysł, żeby ściągnąć tu kogoś z polskiego konsulatu albo choćby policję. Przestałam się martwić i zajęłam przepyszną sałatką grecką, którą poczęstowała mnie kolejna młoda kobieta.

– Lady? – nagle zmaterializował się przy nas wąsacz. – This hotel?

Pokazywał mi coś w telefonie i stał z wyczekującą miną.

– Yes! – krzyknęłam uradowana, bo na zdjęciu rozpoznałam swój hotel.

Jestem gotowa na kolejne przygody

I dopiero wtedy dotarło do mnie, że wielki napis nad wejściem to wcale nie „Prince Beach”, tylko „Rhodos Princess Beach”… Dlatego nie mieli pojęcia, gdzie on się znajduje, ani nie mogli go długi czas namierzyć w nternecie… Jak mogłam nie znać nazwy hotelu?!

– Okay – wąsacz wcale nie wydawał się zły, że wprowadziłam go w błąd, i że stracił przeze mnie z godzinę, a może nawet  więcej. – Come, lady. Come!

Tyle tylko zrozumiałam. „Come”, czyli „chodź”. Zanim wsiedliśmy do taksówki, pokazałam mu otwarty portfel, a w nim sześćdziesiąt parę euro. Skinął głową, że może mnie za tyle zawieźć na miejsce. Odetchnęłam z ulgą.

Wsiedliśmy do nagrzanego jak piec, kompletnie zdezelowanego samochodu i ruszyliśmy w drogę. Po dość niebezpiecznym, ale ekscytującym rajdzie po greckich drogach i bezdrożach stanęliśmy przed wejściem do „Rhodos Princess Beach”.

– Thank you! – podziękowałam Grekowi wylewnie, wręczając mu banknoty.

Zdążyłam akurat na początek obiadokolacji. Moja grupa wycieczkowa jeszcze nie wróciła, co mnie ucieszyło. Zamierzałam zamienić kilka zdań z przewodniczką, która kilka godzin temu zostawiła mnie na pastwę losu na greckiej prowincji. Kiedy znajomy autokar zajechał pod hotel, czułam, że po tej przygodzie jestem zupełnie inną osobą. Nie byłam już zahukaną starszą panią, która boi się wielkiego świata. Zostałam sama pośrodku greckiej wyspy – i dałam sobie radę!

– Powinna była pani zaczekać, aż wszyscy wsiądą do autokaru – powiedziałam do przewodniczki z nieukrywaną pretensją, kiedy tylko weszła do holu. – To niedopuszczalne, że zostawiła mnie pani w Lindos! Żądam, żeby biuro podróży zwróciło mi pieniądze za wycieczkę i koszt transportu z Lindos do tego hotelu. Sześćdziesiąt euro. Wie pani, ile ja się stresu najadłam, kiedy mnie pani zostawiła tam samą?!

Dziewczyna zbladła, a ja wtedy zrozumiałam, że aż do tamtej chwili nawet nie zdawała sobie sprawy, że o mnie zapomniała. Przez cały dzień nie zauważyła, że brakuje jej jednej wycieczkowiczki!

Nasza dyskusja trochę trwała, bo w końcu ja też nie byłam bez winy: spóźniłam się na zbiórkę. W końcu jednak wynegocjowałam zwrot za transport „taksówką”. Biuro obiecało zrobić mi przelew po moim powrocie do kraju. Straciłam więc tylko część kwoty za wycieczkę, bo nie obejrzałam winnic. Ale uznałam, że zyskałam dużo więcej.

Przede wszystkim przeżyłam niezwykłą przygodę, choć na początku najadłam się strachu. Udowodniłam wszystkim, że potrafię sobie poradzić w obcym kraju i miejscu. Przekonałam się, że świat nie jest taki straszny, a ludzie potrafią być życzliwi i pomocni. A na koniec – umiałam upomnieć się o swoje prawa i odzyskałam stracone pieniądze!

– Mamo, tutaj! – krzyknęła Majka, kiedy wyszłam z hali przylotów. – No i jak było? Wszystko w porządku?

Uściskałam ją i powiedziałam, że w jak najlepszym. Nie chciałam relacjonować swojej przygody przez telefon, zachowałam to na pokaz zdjęć z Grecji.

– A to kto? – zdziwiła się moja rodzina, gdy zaprezentowałam im fotki w telefonie.

– Taka grecka staruszka, z którą piłam ouzo – wyjaśniłam, zadowolona z siebie. – A tu ośle taksówki, ten chłopak przy nich to też mój znajomy. O, a ten pan wiózł mnie swoim trzydziestoletnim samochodem przez pół wyspy do domu. Myślałam, że odpadnie nam koło albo wylecą szyby!

Oczywiście zrobili wielkie oczy, a ja opowiedziałam im o Lindos. Córka była przerażona, zięć chyba pod wrażeniem, wnuk patrzył na mnie zafascynowany.

– Naprawdę, mamo, nie wiem, czy ja bym sobie tak dobrze dała radę – wykrztusiła w końcu Maja. – Ale jednak dobrze, że już wróciłaś i jesteś bezpieczna w domu.

– No wiesz, teraz jestem, ale niedługo znowu wyjeżdżam – oznajmiłam im. – Widziałam fantastyczną ofertę wycieczki promem do Danii. Chyba się wybiorę.

– Do Danii?! Promem?! Sama?! – zapiszczała moja córka ze zgrozą.

Przytaknęłam z uśmiechem. A co?! Poradziłam sobie na greckiej wyspie, to i na promie sobie poradzę, prawda? A tę promocję znalazłam w internecie. Też sama, bo okazało się, że sporo zapamiętałam z tego, co mnie zięć uczył. Naprawdę, nic tak nie dodaje pewności siebie jak poradzenie sobie w trudnej sytuacji.

Ja dodatkowo nabrałam apetytu na przygody. Bo na podróże i uczenie się nowych rzeczy nigdy nie jest za późno. A jeśli mi ktoś powie, że jestem na coś za stara, to mu odpowiem jak ta didżejka, która skończyła 75 lat, a ciągle gra na różnych imprezach dla tysięcy ludzi:

– Ja stara? Chyba ty!

Czytaj także:
„Mam tylko 50 lat, a ten facet zakłada, że jestem za stara na silne emocje. Pokażę mu, co potrafią takie staruszki, jak ja”
„Córka zabraniała mi realizować swoje pasje. Mówiła, że jestem na nie za stara i mam zająć się siedzeniem w garach”
„Wymarzone greckie wakacje stały się piekłem. Zamiast plażować, musiałam niańczyć dwie zbuntowane smarkule”

Redakcja poleca

REKLAMA