Kiedy przyznałam się starszej córce, co zrobiłam, aż pokręciła głową z niedowierzaniem.
– Mamo, nie gniewaj się. Ale w twoim wieku? Czy to nie przesada? – zapytała.
– Przesada? Ale dlaczego? Nigdy nie jest za późno na spełnianie marzeń – odparłam.
– No wiem, ale… Malarstwo dobrze, dzierganie okej. Mogłabyś wydziergać coś dla wnuków. Albo zająć się gotowaniem. Przecież ty masz prawie 60 lat! – nie ustępowała Marzena.
– Fakt, może to trochę dziwne. Ale co ja poradzę na to, że nigdy nie lubiłam malować ani robić na drutach? Za to zawsze chciałam tańczyć w balecie – uśmiechnęłam się.
Kiedy to się zaczęło? Dawno, dawno temu…
Miałam wtedy dziewięć albo dziesięć lat. Dokładnie nie pamiętam. Ciotka zaprosiła mnie z okazji moich imienin na przedstawienie baletowe do opery. To było „Jezioro łabędzie”. Do dziś mam przed oczami zaskoczoną minę mamy.
– Co ty wymyśliłaś, Helenko?! – zwróciła się do siostry. – Iwonka nic z tego nie zrozumie, będzie się nudzić, wiercić. Trzeba jej było książkę kupić albo zabawkę – powiedziała.
– Nie doceniasz swojego dziecka. To bardzo wrażliwa dziewczynka. Artystyczna dusza. Na pewno się jej spodoba – odparła ciocia.
Rzeczywiście, spodobało mi się. Nawet nie wiecie, jak bardzo! Jak w transie wpatrywałam się w ubrane na biało tancerki. Marzyłam, by zostać jedną z nich. Po powrocie do domu powiedziałam rodzicom, że chcę iść do szkoły baletowej. Mama tylko westchnęła i wzniosła wzrok do góry. A tata?
– Co to za fanaberie? Masz zdobyć konkretny zawód, wyjść za mąż i żyć jak wszyscy – sprowadził mnie bezpardonowo na ziemię.
I tak zostały mi tylko marzenia o balecie. Często przed snem wyobrażałam sobie, jak stoję na scenie w śnieżnobiałej, zwiewnej sukience i pointach, i kłaniam się zachwyconej moim tańcem publiczności.
Po śmierci Tadzia i ja umarłam
Czas płynął, marzenia schodziły na dalszy plan. Skończyłam technikum ekonomiczne, zaczęłam pracować w księgowości. W międzyczasie wyszłam za mąż, urodziłam dwie córki. Przez następne lata moje życie kręciło się wokół pracy, domu, męża, dzieci. Nie miałam zbyt wiele czasu dla siebie. Dwa czy trzy razy do roku udawało mi się jednak wyskoczyć na przedstawienie baletowe. Dawne marzenia odżywały wtedy na nowo. Patrząc na tancerki, zastanawiałam się, jakby potoczyło się moje życie, gdyby rodzice posłali mnie jednak do szkoły baletowej. Ale gdy spektakl się kończył, wracałam do rzeczywistości.
Znowu byłam przykładną matką Polką zmagającą się z trudami dnia codziennego. Nie narzekałam na swój los. Najbliżsi doceniali moje starania. Czułam się potrzebna i szczęśliwa. A potem córki wyfrunęły w świat. Prawie jednocześnie wyszły za mąż i wyjechały za granicę. To chyba wtedy po raz pierwszy poczułam wokół siebie pustkę. Na szczęście miałam jeszcze swoją pracę, no i męża. Tadeusz zawsze obiecywał mi, że będzie żył długo i nigdy mnie nie opuści. Niestety, nie dotrzymał słowa. Trzy lata temu zmarł nagle, na zawał.
Rano żegnałam go jeszcze z uśmiechem przed wyjściem do pracy, a po południu już nie żył.
Omal nie oszalałam z rozpaczy
– Trudno ci w to teraz uwierzyć, ale z czasem ból minie. Najważniejsze, żebyś się nie poddawała i żyła dalej – słyszałam od koleżanek.
Starałam się, lecz smutek był silniejszy. Zmuszałam się, aby pójść do pracy, ale potem od razu wracałam do domu i zamykałam się na cztery spusty. Nie chciałam z nikim rozmawiać, nikogo widzieć. Nawet córek. Pamiętam, jak przestraszone moim fatalnym samopoczuciem przyjechały mnie odwiedzić z wnukami. Najpierw jedna, potem druga. Byłam im wdzięczna za troskę, ale cieszyłam się, kiedy wreszcie wróciły do siebie. Coraz głębiej zapadałam się w jakąś czarną otchłań, z której nie było wyjścia. I nie wiadomo, czym by się to wszystko skończyło, gdyby nie przypadek.
To było w ubiegłym roku na początku jesieni. Jak zwykle wracałam po pracy od razu do domu, ale nie dojechałam na miejsce. W połowie drogi autobus rozkraczył się na środku drogi. Po kilku nieudanych próbach uruchomienia silnika kierowca ogłosił, że do następnego przystanku musimy dojść na piechotę. Chcąc nie chcąc, ruszyłam więc za innymi pasażerami wzdłuż budynków. I nagle kątem oka dostrzegłam na szybie jednego z nich zdjęcie baletnicy. A pod nim tekst: „Zajęcia baletowe dla dorosłych”. Zamarłam. Jak urzeczona wpatrywałam się w to ogłoszenie.
W jednej chwili odżyły wspomnienia
Niespełnione pragnienia...
„To znak. Jak nic, to znak” – przemknęło mi przez głowę.
Nie zastanawiając się, nacisnęłam klamkę i weszłam do środka. A co tam, mogę spróbować Gdy kobieta w sekretariacie usłyszała, że chcę zapisać się na zajęcia baletowe, była, delikatnie mówiąc, odrobinę zdziwiona.
– Jest pani pewna? – dopytywała.
– Tak. A co, nie nadaję się? Jestem przecież dorosła. Jak pani nie wierzy, to mogę pokazać dowód osobisty – sięgnęłam do torebki.
– Nie, wszystko w porządku. Ale na te zajęcia zapisują się zazwyczaj dużo młodsze kobiety. Nie wiem, czy pani sobie poradzi – nie owijała w bawełnę.
Ogarnęła mnie złość.
– Nogi mam zdrowe, ręce też. Kondycji mi nie brakuje. No więc zapisze mnie pani czy nie? – podniosłam głos.
– Ależ oczywiście, że zapisze – usłyszałam za plecami.
Odwróciłam się. Przede mną stała szczupła, wyprostowana kobieta. Mniej więcej w moim wieku.
– Jestem właścicielką szkoły. Przepraszam za zachowanie pracownicy. Jest tutaj nowa i jeszcze się nie nauczyła, że balet jest dla ludzi od lat trzech do stu trzech – powiedziała z naciskiem.
Przyjrzałam jej się – o Boże, to przecież znana przed laty primabalerina! Nieraz widziałam ją na scenie.
– Czy ja wiem? Może ta pani ma rację i jestem już za stara? Chyba się jeszcze zastanowię – nagle zaczęłam mieć wątpliwości.
– Na to będzie pani miała czas potem. A na razie zapraszam na salę ćwiczeń. Na mały pokaz. Zobaczy pani, jak to wszystko wygląda. A potem podejmie pani decyzję. Dobrze? – uśmiechnęła się.
Tamtego dnia wróciłam do domu w nocy
Zostałam na jednych zajęciach, a potem jeszcze na następnych. Choć innym wydałyby się pewnie monotonne, ja nie potrafiłam ukryć wzruszenia i zachwytu.
– Z pani miny widzę, że chyba pani jednak nie musi się już zastanawiać – podeszła do mnie właścicielka.
– Rzeczywiście, nie muszę. Chcę spróbować! – krzyknęłam uradowana.
Kilkanaście dni później pojawiłam się na pierwszych zajęciach dla początkujących. Nie ma co ukrywać, wzbudziłam lekką sensację. Kobiety, w większości dużo, dużo młodsze ode mnie, z niedowierzaniem patrzyły, jak przebieram się w kostium – jak wkładam specjalne rajstopy i baletki. Niektóre pewnie myślały, że na starość sfiksowałam. Ale szybciutko nabrały do mnie szacunku. Zwłaszcza gdy się okazało, że choć na głowie mam mnóstwo siwych włosów, to radzę sobie nie gorzej od nich.
– To niemożliwe. Mnie każdy mięsień i kosteczka bolą, płakać mi się chce. A pani wygląda na zadowoloną – usłyszałam od jednej z kobiet po pierwszych zajęciach.
– Bo jestem zadowolona i szczęśliwa – odparłam z uśmiechem. I rzeczywiście byłam. Po raz pierwszy od śmierci męża.
Od tamtej pory minęło już prawie pół roku
Nasza grupa dorosłych baletnic jest mniej liczna niż na początku, bo kilka kobiet zrezygnowało z nauki. Doszły do wniosku, że to za trudne i zbyt monotonne. Ale nie ja. Z pasją ćwiczę te wszystkie demi-plié relevé, dégagé, sur le cou-de-pied. To nic, że czasem strzyka w kolanach, że kręgosłup mnie wieczorami pobolewa. Ale jaka satysfakcja i radość, że spełniam swoje marzenia z dzieciństwa! Odżyłam.
Nie chodzę już przygaszona ani przygarbiona, lecz wyprostowana jak struna, uśmiechnięta. Moje ruchy nabrały elastyczności i wdzięku. Nawet córka to zauważyła. Kiedy była u mnie ostatnio w odwiedzinach, w pewnym momencie mocno się do mnie przytuliła.
– Wiesz, mamo, jak mi powiedziałaś o tym balecie, to mi się trochę niewyraźnie zrobiło. No bo kto to widział, żeby kobieta niedługo przed emeryturą biegała po sali w trykocie i baletkach. Ale teraz widzę, że miałaś rację. Nigdy nie jest za późno na spełnianie marzeń. Zwłaszcza takich, co przywracają radość życia – powiedziała.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”