„Zamiast pierścionka zaręczynowego, mój chłopak podarował mi świnię. Rodzice zamiast się cieszyć, załamywali ręce"

świnka wietnamska fot. iStock by Getty Images, Svetlana Belkina
„– Jeszcze nie odpowiadaj. Jeszcze moment! Muszę mieć pewność, że się zgodzisz. Poczekaj, proszę – i zniknął w łazience, zostawiając mnie zszokowaną tymi osobliwymi oświadczynami. Wrócił po dwóch minutach, niosąc na rękach… cudnego, łaciatego malucha! To była świnka wietnamska!".
/ 25.04.2023 21:15
świnka wietnamska fot. iStock by Getty Images, Svetlana Belkina

Kocham je od dziecka. Uwielbiam ich małe, mądre ślipka, tłuściutkie krótkie nóżki, zachwycają mnie ich płaskie, zabawne nosy i wiecznie uśmiechnięte ryjki… Miałam siedem lat, gdy oznajmiłam rodzicom, że jak dorosnę, będę hodować świnie.

Akurat jedliśmy obiad...

Tato zaczął strasznie kaszleć, mama podbiegła do niego i zaczęła uderzać go w plecy, choć sama miała minę, jakby coś jej się stało. Dziś rozumiem, że takie wyznanie z ust ukochanej jedynaczki, córki szanowanych nauczycieli, musiało zrobić naprawdę duże wrażenie na ambitnych rodzicach. Tym bardziej że akurat zajadałam kotlet schabowy.

Bardzo szybko pojawił się jeszcze jeden domownik. W miarę upływu czasu docierało do mnie, że życie wśród zagród ze świnkami nie jest jednak najlepszym miejscem dla miastowej dziewczyny. Po liceum wybrałam więc studia anglistyczne, lecz miłość do chrumkających stworzeń nigdy mi nie minęła. Lubiłam czytać o ich niedocenionej mądrości, inteligencji, wierności. W duchu marzyłam, że gdy kiedyś wyprowadzę się „na swoje”, zamieszka ze mną świnka. Nie taka różowa, wielka (ta by się raczej w mieszkaniu nie odnalazła), lecz mniejsza, wietnamska, z jaką spaceruje na przykład George Clooney.

Zakochałam się nagle i bez opamiętania

Pod koniec studiów na imprezie u koleżanki, poznałam Marcina, przystojnego informatyka. To była miłość od pierwszego wejrzenia, w dodatku z wzajemnością! Już po trzech miesiącach znajomości postanowiliśmy razem zamieszkać – na co mieliśmy czekać, skoro chcieliśmy ze sobą być? Wkrótce udało nam się wynająć przytulną kawalerkę.

Pierwszego wieczoru w naszym wspólnym mieszkaniu otworzyliśmy szampana.

– Kocham cię. Chcę spędzić z tobą życie – wyszeptał Marcin.

– Ja też cię kocham – wyznałam w rewanżu mojemu lubemu. – Tak bardzo, że chcę mieć z tobą świnię!

Zanim komizm sytuacji do mnie dotarł, Marcin dosłownie tarzał się ze śmiechu po dywanie.

– Nie mogę! Nie wytrzymam! Muszę to gdzieś zapisać! – powtarzał co chwila.

Całe szczęście, że Marcin wcześniej wiedział o mojej fascynacji chrumkającymi zwierzakami, bo inaczej mógłby zrozumieć to, co powiedziałam, opacznie…

Nie wiem, czy gdzieś sobie moje wyznanie zapisał, ale na pewno zachował je w pamięci. Gdy bowiem pół roku później ukląkł przede mną i wsunął mi na palec śliczny pierścionek, uprzedził:

– Jeszcze nie odpowiadaj. Jeszcze moment! Muszę mieć pewność, że się zgodzisz. Poczekaj, proszę – i zniknął w łazience, zostawiając mnie zszokowaną tymi osobliwymi oświadczynami. Wrócił po dwóch minutach, niosąc na rękach… cudnego, łaciatego malucha!

To była świnka wietnamska!

Póki co, miała gabaryty świnki morskiej i żałośnie popiskiwała. Mój szalony chłopak zwrócił się do niej czule:

– Guciu, od dziś jesteś pełnoprawnym członkiem naszej rodziny. A ta piękna kobieta to twoja pańcia – to mówiąc, wręczył mi zwierzątko. Po czym wreszcie znów ukląkł i spytał:

– To co, zostaniesz moją żoną? Przez chwilę pomyślałam, że wcale nie wiem, czy pyta mnie, czy popiskującego świniaka na moich rękach. W końcu jednak dorwałam się do głosu:

– Tak! – wrzasnęłam radośnie. Mojej życiowej decyzji towarzyszyło już nie popiskiwanie, a wręcz rzewny płacz zdezorientowanej nową sytuacją świnki.

To wszystko musiało wyglądać komicznie, ale i tak nie zamieniłabym tej chwili na żadną inną! Resztę wieczoru spędziliśmy na głaskaniu, uspokajaniu i karmieniu przysmakami naszego nowego domownika. Zamiast o naszej wspólnej przyszłości, rozmawialiśmy o Guciu. Skonsumować przyrzeczenia też nie mogliśmy – Gucio rozłożył się bowiem na samym środku naszego narzeczeńskiego łoża, słodko sapnął i zasnął jak kamień. Nie mieliśmy serca go przenosić, prosiak był naprawdę rozkoszny.  Gdy zadzwoniłam do rodziców ogłosić im wieść o zaręczynach, oboje załamywali ręce. 

 

Szybko okazało się, że Gucio jest mądrym i czystym zwierzem, lecz mieszkanie w bloku mocno go unieszczęśliwia. Jak każda świnka i każdy dzik maluch uwielbiał ryć. Jeździł więc różowym noskiem po dywanie tak mocno, aż zdzierał sobie skórę!

Serce mi się krajało. Co robić?

Przecież nie nawieziemy do naszego jedynego pokoju ziemi! Mięso, chemia, papierosy, kłótnie – koniec z tym! I oto stał się cud. Pewnego dnia Marcin przyniósł dobrą nowinę:

– Znajomi moich rodziców mają do wynajęcia dół domku jednorodzinnego z dużym podwórkiem. Policzą nam tanio, bo oni pracują za granicą, ciągle ich nie ma. W sumie bardziej chodzi im o to, żeby ktoś tam mieszkał, doglądał domu niż o zarobek.

– Cudownie! – ucieszyłam się i wycałowałam Marcina gorąco. – Gucio będzie mógł teraz sobie biegać po dworze i ryć w ziemi do woli!

2 tygodnie później przeprowadziliśmy się na ciche przedmieścia

Ale to był dopiero początek zmian: najpierw przestaliśmy jeść mięso. Co tu dużo gadać – im bardziej zżywaliśmy się z Guciem, tym mniej smakowały nam wyroby przyrządzone z jego większych pobratymców. Szynka i kotlety w gardle nam stawały, gdy patrzyliśmy na tego radosnego kurdupla. Okazało się też, że Gutek jest stworzeniem bardzo wrażliwym na wszelką chemię. Nawet silny zapach proszku do prania i płynu do płukania powodowały u niego perturbacje zdrowotne – biedak kichał, prychał i strasznie kaszlał.

No to zaczęłam prać w ekologicznych orzechach, a podłogi myć naturalnymi środkami. Marcin natomiast rzucił palenie, bo świnka kichała od dymu tak strasznie, że raz mało się nie zadusiła. Marcinowi nie chciało się na każdego papierosa wychodzić na zewnątrz… Prosiak święty nie był, ale za to jaki kochany! Jednak Guciowi nie tylko chemia szkodziła… Jak w każdym związku, mnie i Marcinowi też zdarzały się sprzeczki. Zauważyliśmy jednak, że ilekroć któreś z nas podnosi głos, Gutek zaczyna żałośnie kwiczeć, chowa się za meblami, cały jest roztrzęsiony.

– Nawet pokłócić się przy tym wrażliwcu nie można – kręcił głową Marcin.

– To się nie kłóćmy – odpowiadałam. I tak, pilnując się nawzajem, przestaliśmy się sprzeczać.

Niby staraliśmy się panować nad emocjami ze względu na świnkę, jednak szybko odkryliśmy, że rzeczowa rozmowa o wiele bardziej służy naszemu związkowi niż krzyki. A i Gucio w spokojnej atmosferze domowej nabrał do nas wielkiej miłości, którą okazywał po swojemu: tulił się do nas, nastawiał włochaty łeb do czochrania, pochrumkiwał zadowolony.

Późną jesienią, w jeden z ostatnich ciepłych dni siedzieliśmy z Marcinem w ogródku. Rozmawialiśmy o przygotowaniach do naszego ślubu – choć od pamiętnych zaręczyn minęło już niemal półtora roku, nasz ślub dopiero się odbędzie – w Boże Narodzenie zresztą. W pewnej chwili Marcin wziął mnie za rękę i popatrzył mi głęboko w oczy. Wiedziałam, że chce powiedzieć coś ważnego, wstrzymałam oddech.

– Pamiętasz, jak powiedziałaś kiedyś, że chcesz mieć ze mną świnię? – spytał, ale tym razem wcale się nie śmiał. – Jak mogłabym zapomnieć o takim wyznaniu! – uśmiechnęłam się. – Bo wiesz, uświadomiłem sobie, że nic lepszego od tej świnki nie mogło nas spotkać na początku naszej życiowej drogi – kontynuował Marcin poważnym tonem.

– Popatrz: zdrowo się odżywiamy. Prawie nie korzystamy z chemii, więc jesteśmy ekologiczni. Ja nie palę już papierosów. Nie kłócimy się ze sobą. I jeszcze mieszkamy w spokojnej, zielonej okolicy, z czystym powietrzem. Czy moglibyśmy sobie wymarzyć lepszy posag na nową drogę życia? Nie! A jakby na to nie patrzeć, to wszystko jest głównie zasługą Gutka!

Marcin miał rację!

Chociaż Gucio oczywiście święty nie był: zniszczył kilka mebli, podarł tapetę w przedpokoju, nieraz naniósł błota do mieszkania. Niszczył trawnik wokół domu w tempie odrzutowca, nie lubił gości, więc podgryzał im nogi, i uwielbiał znienacka wsadzać ryjek do naszych talerzy w czasie obiadu. Ale czy to było ważne? Zwłaszcza wobec wielkiej, bezwarunkowej miłości i zaufania, którymi obdarzył nas Gucio…

Oboje popatrzyliśmy na naszą świnię. Leżała obok nas i pochrapywała cicho na trawniku – to znaczy na jego zgliszczach. Znów trzeba będzie siać trawę. „A niszcz sobie tę trawę i zjadaj tapety! Tylko bądź z nami jak najdłużej, świniaku ty nasz kochany!” – pomyślałam ciepło, po czym podeszłam do Gucia i wtuliłam się w jego szorstką, ale dla mnie najmilszą na świecie szczecinę.

Czytaj także:
„Mąż przez urażoną dumę skazał nas na biedę. Nie mieliśmy kasy, a on nadal czekał, aż ciepła posadka spadnie mu z nieba”
„Z upokorzeniem żyję na marnej pensji i biorę zasiłki na dzieci. Nie mam wyboru, nie stać mnie nawet na rozwód”
„Córeczka chodziła na drogie imprezy urodzinowe koleżanek, a potem chciała mieć taką samą. Zarabiam 2 tysiące, nie stać mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA