„Córeczka chodziła na drogie imprezy urodzinowe koleżanek, a potem chciała mieć taką samą. Zarabiam 2 tysiące, nie stać mnie”

Mama przelewała swoje ambicje na moje dziecko fot. Adobe Stock,dikushin
„Było mi przykro, że nie mogę zapewnić córeczce przyjęcia z animatorem, klaunem czy sztukmistrzem. Byłam zła na rodziców którzy potrafili wydać ponad tysiąc złotych na jedną imprezę dla dziecka. To przez nich mojemu dziecku poprzewracało się w głowie! Czy naprawdę trzeba piąte urodziny obchodzić z takimi fanfarami?”.
/ 15.02.2023 10:30
Mama przelewała swoje ambicje na moje dziecko fot. Adobe Stock,dikushin

– A co to? – Basia włożyła rączkę do swojej przegródki nad wieszakiem w przedszkolnej szatni. – Ojej, jakiś list! Do mnie? Mamo, przeczytasz?

Z różowej koperty wyjęłam kartkę z narysowanym tortem i balonikami.

– To zaproszenie od Marysi – przeczytałam podskakującej z niecierpliwości córeczce. – W sobotę ma urodziny. W sali zabaw, o szesnastej.

Znałam ten lokal

Byłam tam raz z Basią i Igorem. Zapłaciłam czterdzieści złotych, żeby dzieci mogły nurkować w basenie pełnym kolorowych piłek, zjeżdżać po zjeżdżalniach i skakać na trampolinie. Moja kawa kosztowała kolejnych dziewięć złotych. W sumie prawie pół stówki za trzy godziny zabawy. Ale dzieciaki były zachwycone. Temat urodzin Marysi zdominował oczywiście wszystkie rozmowy w naszym domu. Basia nie mogła się doczekać soboty i kinderbalu.

– I jak? – zapytał mąż, kiedy wróciłam z córką; ona miała pomalowaną buzię, podarte rajstopy i szeroki uśmiech na twarzy, ja w pierwszej kolejności rzuciłam się do szafki z lekami po tabletkę na ból głowy.

– Straszny hałas – skomentowałam, ale tak, żeby Basia nie usłyszała. – Było dwadzieścioro dwoje dzieci plus rodzice. Dzieci miały swoją salkę i animatorkę, my zostaliśmy poczęstowani kawą i ciastkami przy stolikach. Ciekawa jestem, ile to musiało kosztować rodziców solenizantki…

Mąż wszedł na stronę internetową sali zabaw i zaspokoił moją ciekawość. Okazało się, że takie przyjęcie dla całej grupy przedszkolnej plus poczęstunek dla rodziców to koszt około tysiąca złotych. Pokręciłam z niedowierzaniem głową. Prawie połowa mojej pensji na dwie godziny zabawy! Nie minął miesiąc, a Basia dostała kolejne zaproszenie na urodziny, tym razem od Kajtka, ulubionego kolegi. Znowu wydałam kilkadziesiąt złotych na prezent i jak poprzednio zaprowadziłam córkę na „imprezkę”.

– Witamy, witamy! Proszę sobie usiąść i coś zamówić, a Basieńkę zapraszamy na dół! – mama Kajtka, elegancka bizneswoman, przywitała nas w drzwiach restauracji, gdzie odbywało się przyjęcie.

Dzieci miały dla siebie całą salę na dolnym poziomie lokalu, oczywiście z animatorami, poczęstunkiem i atrakcjami, rodzice zaś siedzieli na górze i rozmawiali przy kawie oraz ciastach.

Restauracja nie należała do najtańszych 

W karcie zobaczyłam, że porcja sernika kosztuje piętnaście złotych, a zwykłe espresso siedem. I tym razem przyjęcie dla całej grupy z przedszkola, bo tyle było dzieci, musiało kosztować niemal półtora tysiąca złotych.

– Podobało ci się? – zagadnęłam Basię, kiedy wyszłyśmy.

– Było super! – mała tańczyła na chodniku. – A gdzie ty mi wyprawisz urodzinki, mamusiu? W sali zabaw, tam gdzie Marysia, czy tutaj?

– Yyyy… – zrobiło mi się głupio. – Ja ci upiekę tort, zaprosimy babcię i będziemy świętować w domu.

– Ale dzieci się nie zmieszczą! – Basia aż przystanęła, porażona tą myślą. – U nas nie da się tańczyć ani biegać! To w sali zabaw, dobrze? Napiszemy zaproszenia i też włożymy dzieciom do przegródek!

Jakoś wtedy udało mi się uniknąć dalszego drążenia tematu. Ale urodziny Basi miały być już w połowie kwietnia i wiedziałam, że córka zaznaczyła to z babcią w kuchennym kalendarzu.

– Jacek, musimy jej jakoś wytłumaczyć, że nie zaprosimy całej jej grupy do tej sali zabaw ani do kawiarni – powiedziałam do męża. – To jest dla bogatych ludzi, nas na to nie stać.

– To może zaprośmy dzieci tutaj? Jak byliśmy mali, to przecież tak się robiło, prawda? Nie było żadnych „fikolandów” i animatorek skręcających pieski z baloników.

– Tutaj? W tych dwóch pokoikach? Ale jak? Gdzie?

– No, nie wiem… – Jacek potarł czoło. – Powiemy jej, że na urodziny pójdziemy na lody. Musi zrozumieć, że nie każdy ma dużo pieniędzy.

Ale Basia nie mogła tego zrozumieć

Było dla niej oczywiste, że wszystkie dzieci na urodziny zapraszają całą grupę, dostają górę prezentów i są gwiazdami imprezy. Nie pomogło nawet to, że porozmawialiśmy z mamą Małgosi, jej przyjaciółki, i okazało się, że Małgosia obchodziła niedawno urodzinki tylko z rodziną.

Bo jej mama jest niedobra! – skomentowała potem Basia.

– A może to Małgosia była niegrzeczna i za karę miała urodziny tylko w domu?

– Ale ja byłam grzeczna, prawda, mamusiu? Prawda? A wiesz, że Nikola będzie mieć urodziny po wakacjach i jej tata obiecał, że przyjdzie magik, który robi sztuczki? Taki z cylundrem!

– Cylindrem – poprawiłam odruchowo, a potem zacisnęłam usta.

Było mi przykro, że nie mogę zapewnić córeczce tego, o czym marzy: przyjęcia urodzinowego z animatorem, klaunem czy sztukmistrzem. Ba! Nie mogłam nawet pozwolić jej zaprosić ulubionych koleżanek i kolegów na przyjęcie domowe, bo zwyczajnie nie mieliśmy do tego warunków. Byłam zła na tę modę w stylu „zastaw się, a postaw się”, na rodziców którzy potrafili wydać tysiąc złotych na jedną imprezę dla dziecka.

Czy świat oszalał? – myślałam. – Czy naprawdę trzeba piąte urodziny obchodzić z takimi fanfarami?”.

Jeszcze raz wytłumaczyłam córce, że niestety nie będzie mogła zaprosić całej grupy do sali zabaw. Płakała i pytała, co złego zrobiła. A potem, czy tata i ja jej nie kochamy. Do sceny dołączył się trzyletni Igor, który zrozumiał tylko tyle, że nie chcemy, żeby Basia miała urodziny, i też zaczął szlochać.

– Jacek, musimy coś zrobić – wieczorem byłam wykończona. – Trudno, taki świat, takie realia. Weźmy kredyt konsumpcyjny czy coś. Nie chcę, żeby nasza córka czuła się gorsza niż inne dzieci, żeby miała kompleksy… To się potem pamięta przez całe życie.

– Kredyt? Ale z czego go spłacimy? – Jacek wyglądał na przerażonego moim pomysłem. – Nie, tak nie można. Ona musi to zrozumieć.

Jednak córka nie chciała zrozumieć i tydzień przed swoimi urodzinami zaczęła… zapraszać na nie dzieci.

– W sobotę? – zagadnęła mnie mama Jasia. – A gdzie mamy się stawić?

O której te urodzinki? – chciał wiedzieć kolejny tatuś. – Bo Lucynka ma w sobotę basen…

Było mi głupio. I trochę wstyd. No i nie miałam jak się wycofać, więc wszystkim powiedziałam, że impreza będzie w sobotę o czternastej, a szczegóły podam w zaproszeniu i zostawię dzieciom w szatni.

Ale nas załatwiła

– I co teraz? – zapytał Jacek, gdy mu powiedziałam, jak to nasza mała spryciara sprosiła pół przedszkola na swój piąty jubileusz.

– Teraz muszę wyprawić jej urodziny – zacisnęłam zęby. – Nie wiesz, jaka będzie pogoda w weekend?

Miało być murowane słońce, dwadzieścia stopni i bezchmurne niebo. Idealny dzień na garden party… Tyle że my nie mamy ogrodu. Jedynie niewielki balkon wychodzący na wiatę śmietnikową.

– Ale mamy głowy na karku i wychowaliśmy się w peerelu, gdzie nie było żadnych sal zabaw ani animatorek – powiedziała Kaśka, moja siostra, mama trójki dzieci, do której zadzwoniłam po radę. – Macie niedaleko domu ogródki działkowe, nie? I skwerek z fontanną? I plac zabaw?

– No mam – przyznałam. – I co?

– Kochana, to przecież idealny teren na podchody! – oznajmiła i przypomniała mi, jak się bawiłyśmy, kiedy same byłyśmy dziećmi.

– To się może udać – mruknął Jacek, kiedy powiedziałam, co planuję zrobić. – Pomogę w przygotowaniach!

I tak w sobotę o czternastej czekaliśmy na ponad dwudziestkę dzieci na skwerku pod fontanną. Wcześniej każdy dostał zaproszenie na „wspólne poszukiwanie skarbów” z okazji urodzin Basi. Rodzicom powiedziałam, że mogą zostawić pociechy pod naszą opieką, a sami mają trzy godziny wolnego, co chyba ucieszyło ich bardziej niż przymusowa kawa i sernik w kawiarni. Mamusie i tatusiowie ucałowali swoje dzieci, kazali im wręczyć Basi prezenty, po czym zniknęli z pola widzenia, szczęśliwi, że mają całe trzy godziny dla siebie.

– A teraz będziemy szukać mapy zaginionego skarbu… – oznajmiłam tajemniczym tonem i razem z Jackiem, Kaśką oraz moją przyjaciółką, zainicjowaliśmy grę w podchody.

Dzieciaki błagały nas o jeszcze chwilkę zabawy

Wskazówki starannie ukryliśmy wcześniej na pniach drzew, u pani w kiosku, pod ławką w parku. Mapę znalazła Nikola, a klucz do kufra ze skarbami – Jasiek. Potem była cała zabawa z wywabianiem niewidzialnego atramentu (sok z cytryny), spotkanie z hersztem piratów (przebrany szwagier), polowanie na bestię, która porwała klucz (pudel mojej mamy – psiak zjawił się tam z nią całkiem przypadkowo i uznał klucz za patyk, który należy aportować); w końcu odkopywanie skrzyni ukrytej pod stertą gałęzi w jednym z ogródków działkowych. W skrzyni natomiast było wszystko, co potrzebne do świętowania urodzin: spiczaste czapeczki, balony, gwizdki i tamburyn oraz soczki i przekąski. Zabraliśmy cały skarb do ogródka jordanowskiego, gdzie pod drzewem rozłożyłam dwa obrusy i poustawiałam przysmaki. Dzieci, zupełnie jak w sali zabaw, miały do dyspozycji zjeżdżalnie, huśtawki i karuzelę, a zamiast basenu z piłkami – wielką kolorową chustę przyniesioną przez Kaśkę. Z chustą można było się bawić na tysiąc sposobów: chować pod nią, bawić w potwora z Loch Ness i meksykańską falę oraz w bilard, czyli wspólne kierowanie piłeczki na chuście do dziury pośrodku.

Trzy godziny minęły bardzo szybko i zaczęli schodzić się rodzice. Żadne z dzieci nie chciało wracać do domu! Wszystkie oblegały mnie i Kaśkę, prosząc o jeszcze chwilę zabawy. Wszystkie były zmordowane i szczęśliwe, najedzone domowymi babeczkami i szarlotką, i na koniec jeszcze raz zaśpiewały Basi „Sto lat!”. Kiedy wróciliśmy do domu, córeczka rzuciła się do otwierania dwudziestu dwóch prezentów, a ja zaparzyłam sobie i mężowi zielonej herbaty.

Tak, byliśmy ledwo żywi, ale też szczęśliwi!

Nasza córka miała najoryginalniejsze urodziny w całej grupie, była zachwycona. Rodzice zaproszonych dzieci dziękowali wylewnie, że zabraliśmy je na świeże powietrze, i nie musiały siedzieć w pomieszczeniu. Do tego nie ukrywali zadowolenia, że mogli oddać nam dzieciaki pod opiekę i na przykład iść na zakupy. Przecież normalnie za opiekę trzeba płacić…

– Widzisz, udało się! – stwierdził mąż, zanosząc z powrotem na balkon skrzynię na skarby. – I nie musieliśmy brać żadnego kredytu konsumpcyjnego! Ile nas to w sumie kosztowało?

– Dokładnie sto złotych i szesnaście groszy – sięgnęłam po rachunek z supermarketu za soczki i akcesoria imprezowe. – W sali zabaw wydalibyśmy dziesięć razy tyle!

Ale to nie do końca była prawda. Bo wprawdzie na same gadżety i picie wydaliśmy niewiele, to jednak musieliśmy zainwestować w tę imprezę coś innego: nasz czas, energię i chęci. Fakt, nie każdego stać na to, by urządzić dziecku przyjęcie w restauracji, z magikiem i klaunem. Ale każdy może poświęcić dziecku kilka godzin, zrobić coś fantastycznego razem z nim i sprawić, by poczuło się najważniejsze na świecie. Choćby tylko przez jeden dzień w roku! 

Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA