„Zamiast oszczędzać na własne lokum, pozwalaliśmy sobie na wczasy, narty, raz nawet byliśmy za granicą. Gorzko pożałowaliśmy”

nieszczęśliwa para fot. Nebojsa
„Aż trudno uwierzyć, jak wiele ta decyzja zmieniła w naszym życiu. Niby nic, niby ciasno było zupełnie jak przedtem, ale teraz w tym tunelu, błyskało jednak światełko”.
/ 14.07.2023 14:00
nieszczęśliwa para fot. Nebojsa

Bo jakie mieliśmy szanse? My, zwykli ludzie. A jednak! To niewiarygodne, ale wystarczyło tylko przestać się bać...

- Posłuchaj, Marylko, tak dalej naprawdę być nie może – teściowa weszła za mną do kuchni i przysiadła na taborecie koło stołu.
– Zaraz będzie mama usprawiedliwiać kochanego synka – burknęłam, odwracając głowę i usiłując rękawem wytrzeć oczy. Bez sensu zresztą. Tylko ślepy by nie zauważył, że płaczę. Teściowa podsunęła mi paczkę chusteczek higienicznych, ale nie odezwała się ani słowem. Zrobiło mi się głupio.

– Przepraszam – chlipnęłam. – Ja przecież wiem, że mama nigdy...
– Wiem, dziecko, wiem. I wszystko rozumiem, ale naprawdę musimy o tym porozmawiać. - Cała nasza czwórka albo nawet piątka, bo Iza też jest prawie dorosła. Uspokój się. Kiedy Paweł wróci, zrobimy rodzinną naradę.

Kiedy Paweł wróci... Właśnie

Coraz łatwiej przychodziło mu trzasnąć drzwiami i wyjść. Od jakiegoś czasu robił to niemal przy każdej głupiej sprzeczce, nie mówiąc już o prawdziwej kłótni. A i jednych, i drugich było coraz więcej.
Tym razem mój mąż wrócił do domu zaledwie po kilkunastu minutach i od razu przyszedł mnie przeprosić.
– To nie chodzi o to, że między nami coś miałoby być nie tak – tłumaczył, przytulając mnie. – Ja po prostu nie wytrzymuję tego ciągłego ścisku, tego, że bez przerwy siedzimy sobie wszyscy na głowie. Musimy coś z tym zrobić.

Łatwo powiedzieć, coś zrobić. Tylko co? Zastanawialiśmy się nad tym od wielu miesięcy i jakoś nikt nic nie wymyślił. Może gdybyśmy od razu po ślubie musieli mieszkać z rodziną, jakoś byśmy przywykli. Ale trafił nam się cud prawdziwy – opiekowaliśmy się mieszkaniem, które znajomi odziedziczyli po babci. Troszeczkę im płaciliśmy, ale w porównaniu z cenami za wynajem, było to tyle co nic.

Przez pięć lat mieliśmy z głowy kłopoty mieszkaniowe i wydawało nam się, że tak będzie zawsze. Zamiast oszczędzać na własne lokum, pozwalaliśmy sobie na wczasy, narty, raz nawet byliśmy za granicą. Ale znajomi w końcu postanowili sprzedać mieszkanie i diabli wzięli nasz spokój. I jeszcze na dodatek kupca znaleźli błyskawicznie.

Tego się nie spodziewaliśmy

Niemal z dnia na dzień, zostaliśmy bez dachu nad głową.
– Przeprowadźcie się na razie do nas, a potem coś się wymyśli – zaproponowała teściowa.
Przeprowadziliśmy się więc, bo nie mieliśmy innego wyjścia, ale z tym wymyślaniem nie szło najlepiej. Zresztą, co tu jest do wymyślania, skoro nie mamy ani oszczędności, ani bogatych rodziców, ani zarobków takich, żeby bank nie kręcił nosem na pytania o kredyt.

Całe szczęście chociaż, że rodzice Pawła są do rany przyłóż. Jego mama jest chyba tym wyjątkiem, którego nie dotyczą dowcipy o teściowych. Jeśli czasem (zdarzało się to jednak bardzo rzadko) opowiadała się po którejś stronie, to zwykle po mojej, a nie własnego syna. Mimo to zadrażnień nie brakowało.

Nawet nie chodziło o jakieś konkretne problemy. Ale jeśli w dwóch, nawet sporych pokojach z kuchnią, mieszka siedem osób, to nie ma siły, żeby nie było konfliktów. Poranne wizyty w łazience przypominały taniec na linie – jeśli ktoś wyłamał się z ustalonej kolejki, bo na przykład wstał 5 minut za późno, już robił się problem. A chodzenie spać? Nasze dzieciaki kładły się zaraz po dobranocce, w pokoju dziadków.

Zaraz potem szła spać babcia i wtedy już wszyscy musieli być umyci, bo teściowa ma lekki sen, a pokój sąsiaduje z łazienką, więc budziło ją nawet spuszczenie wody z wanny. Teść jest już na emeryturze i zwykle siedzi do późna. To znaczy chętnie by siedział, gdyby miał gdzie. Ale jeśli my chcemy się położyć, to on też musi, bo duży pokój w którym śpimy, jest przechodni. Z kolei, gdyby chciał położyć się wcześniej, to nie może, zanim nie zabierzemy dzieciaków z jego łóżka.

Proza życia

Najlepiej ma młodsza siostra Pawła. Kuchnia jest duża, Iza oddzieliła sobie kawałek rozkładanym parawanem i ma jakiś kąt. Niezbyt luksusowy, ale przynajmniej własny. Przytulona do Pawła snułam te niewesołe myśli, gdy do kuchni zajrzała teściowa.
– Już się pogodziliście? To chodźcie na naradę – powiedziała.
– Tu nie ma co radzić, trzeba kupić mieszkanie – zaczął teść, gdy usiedliśmy w pokoju na wersalce – Wiem, wiem – machnął ręką, widząc, że otwieram usta, żeby zaprotestować – Sami nie dacie rady, no to trzeba pomóc. Tu niedaleko, budują nowe osiedle. Dowiadywałem się i mają jeszcze całkiem ładne dwupokojowe mieszkania. A co najważniejsze, jeśli wpłaci się 20 procent, to oni pośredniczą w załatwieniu kredytu na resztę. Wymagania banku też sprawdzałem i myślę, że dadzą wam kredyt.
– No tak, ale skąd wziąć te 20 procent – zasępił się mój mąż – My wprawdzie oszczędzamy, ale przez te parę miesięcy nie udało nam się odłożyć zbyt wiele – przyznał – Pożyczyć też nie ma skąd. Zresztą pożyczone trzeba przecież oddać. A skoro mielibyśmy spłacać kredyt, nie będzie z czego.
– No właśnie. Pies jest pogrzebany w tych 20 procentach, ale myśmy z Dusią wymyślili – teść spojrzał na żonę z dumą – Po prawdzie, to ona wymyśliła. Sprzedamy działkę.

– Jak to? – przerwałam. Działka pod miastem była ich nadzieją na pogodną starość. Na razie stała tam tylko drewniana chatka, taki letniskowy domeczek, ale marzyli, że kiedyś wybudują prawdziwy letni dom i będą się tam przenosić na całe lato.
– E tam – włączyła się teściowa – To takie mrzonki. Prawdziwego domu tam nie wybudujemy, bo teren nie jest ani uzbrojony, ani przeznaczony pod zabudowę. Zresztą, to jednak daleko. Bez samochodu trudno tam dojechać.

Trafił się chętny. Sprzedamy tę działkę, wy dostaniecie na pierwszą wpłatę, a resztę podzielimy na pół – dla Izy, niech wpłaci sobie na jakiś fundusz albo założy lokatę i dla nas. Co wy na to? – patrzyła na nas wyczekująco.
O matko jedyna, a co ja mogłam na to? Chyba krzyczeć z radości. Tylko... Postanowiłam od samego początku postawić sprawę jasno.
– Ale... – zaczęłam, czując, że nawet uszy mam czerwone z zażenowania. Zdecydowałam się jednak dokończyć.
– Ale moi rodzice nie mogą...
– ...daj spokój – teść serdecznie poklepał mnie po ręce – Wiemy, że akurat w tej sprawie twoi rodzice nie mogą wam pomóc. A ty nie musisz się wstydzić. Brak pieniędzy, to nie jest grzech. To co? Postanowione? – zapytał.
– Postanowione – przytaknął mój mąż – Dziękujemy – dodał cicho.

Zaczęły się dla nas inne czasy

Aż trudno uwierzyć, jak wiele ta decyzja zmieniła w naszym życiu. Niby nic, niby ciasno było zupełnie jak przedtem, ale teraz w tym tunelu, błyskało jednak światełko. Tym bardziej, że formalności poszły błyskawicznie. Niespełna trzy miesiące później wszystko były załatwione, pierwsza wpłata dokonana, kredyt przyznany. W sobotnie przedpołudnia całą rodziną chodziliśmy patrzeć, jak się buduje "nasz" blok.

A budowa rzeczywiście szła jak burza. Co tydzień widać było jakieś zmiany.
I nagle... grom z jasnego nieba – budowa wstrzymana!

Sama już nie wiem, o co tam naprawdę chodziło. Okazało się, że developer nie dopatrzył jakichś formalności związanych z prawami własności ziemi. Z kolei pani w biurze tego developera twierdziła, że to urzędnik miejski wydał decyzję, do której nie był uprawniony i że, to co się stało, to nie ich wina. Pytałam, co w takim razie mamy robić.
– Czekać – odparła.
– Ale... Wiadomo mniej więcej, jak długo? – jąkałam się ze zdenerwowania.
– Nie wiem. Póki się sprawa nie wyjaśni.

Nawet w koszmarnych snach nie spodziewałam się takiej odpowiedzi. Próbowałam jeszcze uzyskać choćby przybliżony termin wznowienia prac, ale nic z tego nie wyszło. Na dodatek na zebraniu przyszłych lokatorów ktoś powiedział, że ma informację o podwyżce. Oczywiście, spodziewaliśmy się, że ostateczna cena metra kwadratowego może trochę wzrosnąć – tak zresztą było
w umowie – ale byliśmy przygotowani na najwyżej dziesięcioprocentową podwyżkę. Tymczasem podobno trzeba się liczyć nawet z dwudziesto- a może i trzydziestoprocentowym wzrostem.

I właśnie wtedy okazało się, że na osiedlu teściów, nawet w tym samym bloku, jest do sprzedania mieszkanie – o 10 metrów większe niż to nowe, a dokładnie w tej samej cenie. I na dodatek moglibyśmy się tam wprowadzić niemal natychmiast. Zdecydowaliśmy się z mężem w ciągu 10 sekund. Oczywiście, sprawdziliśmy, czy bank nie będzie stwarzał żadnych problemów – okazało się, że nie. Pewni, że znaleźliśmy rozwiązanie naszych kłopotów, poszliśmy z Pawłem do biura developera.
– Jeśli państwo zrezygnujecie, zaliczka przepada – stwierdziła sucho urzędniczka za biurkiem.
– Jak to przepada? – zdziwiłam się, pewna, że to tylko jakiś prawny kruczek, z którym sobie poradzimy.
– No, oczywiście, możecie państwo wycofać pieniądze, ale pod warunkiem, że znajdziecie kupca na to mieszkanie, z którego rezygnujecie. Tak jest w umowie – urzędniczka podsunęła mi kartkę
i wskazała palcem jeden z punktów.

Dobre sobie. W takiej sytuacji tylko głupi by się na to zdecydował.
– Ale przecież pani wie, że takie klauzule w umowie są niedozwolone – nadal byłam pewna swego, bo spodziewałam się kłopotów i przed przyjściem tutaj poczytałam sporo na ten temat.
– Taaak? To trzeba było nie podpisywać – pani za biurkiem wyraźnie miała mnie dosyć – Oczywiście, możecie państwo iść do sądu, ale to potrwa – uśmiechnęła się złośliwie.

Wyszliśmy z mężem załamani

To prawda, mogliśmy iść do sądu, ale prawdą jest też że upłynęłoby zapewne parę lat, zanim sprawa by się zakończyła. W domu zrobiliśmy naradę. Co robić?
– Czekać. Może ta budowa wreszcie ruszy. Ile mogą trwać te prawne spory. Parę miesięcy – stwierdził teść.
– Nawet parę lat – zaoponował mój mąż. – Sprawdzałem. Tam w ogóle jest jakieś bagno, bo zdaje się nie chodzi tylko o jedno niedopatrzenie, tylko o całą serię z fałszowaniem dokumentów włącznie. Nieźle ktoś musiał "posmarować", że nawet bank niczego się nie dopatrzył. Lepiej chyba machnąć ręką na zaliczkę i kupić to mieszkanie tutaj, w tym bloku – dodał.

Nie wiedzieliśmy, co robić

Machnąć ręką na zaliczkę? Wyrzucić przez okno trzydzieści tysięcy? Matko święta, przecież to są całe lata oszczędzania. I po co? Żeby jakiś hochsztapler tuczył się naszą krwawicą – zerwałam się z płaczem.
– Nie ma innego wyjścia. Przecież w sądzie nie macie z tym developerem żadnych szans – grzmiał teść – Nawet jeśli wygracie, to kiedy? Sprawa będzie się ciągnęła latami, a oni z pewnością mają cwanych adwokatów, którzy znają wszystkie prawne kruczki.
– Hmm, prawne kruczki – mruknęła teściowa – Zaraz, mam pomysł – powiedziała, ale nie chciała zdradzić nic więcej. Następnego dnia wczesnym popołudniem wróciła do domu z triumfującym wyrazem twarzy.
– Chodźcie wszyscy – zawołała i zamaszystym ruchem położyła na stole kartkę, na której widniała jedna jedyna linijka tekstu – Byłam u tego notariusza, którego tak chwaliła nasza sąsiadka. Nie będzie problemu – uśmiechnęła się.
– O co chodzi? – mój mąż pochylił się nad kartką – „Wyrok Sądu Najwyższego z dnia 13 lipca 2006 roku. Sygnatura akt III SZP 3/06” – przeczytał – Nic nie rozumiem. W czym ma to nam pomóc?
– A w tym, że do tej pory developerzy nie bali się sądów, bo w każdej sprawie musiał się toczyć oddzielny proces. Parę miesięcy temu Sąd Najwyższy wydał uchwałę, że wystarczy jeden wyrok w sprawie niedozwolonej klauzuli, a dotyczy on wszystkich firm. Dzwoń do tego developera, umów się z prezesem, bo sekretarka tego nie załatwi – uśmiechnęła się teściowa. – Nie przewiduję kłopotów.
Miała rację.

W gabinecie prezesa powiedzieliśmy, o co chodzi, a gdy zaczął nas straszyć klauzulą w umowie, Paweł położył na biurku tę samą kartkę, którą jego matka przyniosła od notariusza. Prezes spojrzał i przerwał w pół słowa.
– To co? Nadal pan myśli, że trafił na jeleni? – spytał złośliwie mój mąż.
Prezes popatrzył na nas w milczeniu, a potem podniósł słuchawkę telefonu.
– Pani Elu, proszę druk odstąpienia od umowy – słuchał przez chwilę – Nie, bez żadnych kar umownych – dodał.

Czytaj także:
„Po śmierci teściowej, sąsiadka rzuciła się na spadek jak wygłodniała hiena. Zastanawiało mnie jedno - czemu chciała tylko tę rzecz?”
„Sąsiedzi noszą mnie na rękach, bo uratowałam życie sąsiadki. To nie ja jestem bohaterką, tylko oni są żałosnymi tchórzami”
„Moja sąsiadka to wredny babsztyl. Jest wścibska i zaczepna. Nigdy nie wierzyłem w dobre serce pani Geni”
 

Redakcja poleca

REKLAMA