Ludzie na osiedlu patrzą na mnie z podziwem. Niektórzy podchodzą, gratulują odwagi. Z jednej strony to bardzo miłe, ale z drugiej, czuję się zażenowana. Przecież nie zrobiłam niczego wielkiego. Po prostu ruszyłam na pomoc sąsiadce. Rodzice zawsze mi powtarzali, że nie można zostawić człowieka w potrzebie. Więc tamtego piątkowego wieczoru nie zostawiłam…
Było około 21. Właśnie leciał w telewizji jakiś niezły film. W przerwie na reklamy poszłam do kuchni, żeby zrobić sobie herbatę. Nalałam wody do czajnika i postawiłam na gazie. I wtedy usłyszałam w mieszkaniu na dole jakieś podejrzane odgłosy. Jakby ktoś coś rozrzucał i przesuwał.
Byłam zaniepokojona
Nadstawiłam ucha. W kawalerce pode mną, na parterze, mieszka samotnie Halinka. Sympatyczna starsza pani, moja przyjaciółka. Cichutka, spokojna. Taka, co nie wadzi nikomu, a już na pewno nie hałasuje. Zwłaszcza późnym wieczorem. Znałyśmy się od lat i lubiłyśmy. Często wpadałyśmy do siebie w odwiedziny. Piłyśmy herbatę, rozmawiałyśmy. W pierwszej chwili pomyślałam, że może zasłabła i się przewróciła. Sama mam na karku sześćdziesiątkę i przy zmianach pogody nie czuję się najlepiej. Te skoki ciśnienia, wiatry, wahania temperatur. Uznałam, że muszę to sprawdzić. Wyszłam na klatkę i najszybciej jak umiałam, zeszłam na dół.
Gdy stanęłam przed drzwiami sąsiadki, dziwne odgłosy się powtórzyły. Łup! Potem chwila przerwy i znów. Bach! A potem czyjeś kroki i jakby szamotaninę. Ciarki przeszły mi po plecach. Dotarło do mnie, że u Halinki rozgrywa się jakaś tragedia, że ktoś na nią napadł, więc nie zastanawiając się ani chwili, chwyciłam za klamkę. Było zamknięte. Zaczęłam więc walić w te drzwi ze wszystkich sił. Kopać.
– Halinko, Halinko otwórz natychmiast! To ja, Bożena! – krzyczałam.
Nikt nie otwierał. Nabrałam więc powietrza w płuca i zaczęłam wzywać pomocy.
– Ludzie, bandyci, mordują! – wrzasnęłam; narobiłam takiego rabanu, że na sto procent słychać mnie było nawet na ostatnim piętrze. Spodziewałam się, że sąsiedzi natychmiast wyskoczą z mieszkań i rzucą się na ratunek. Przecież wszyscy się tu znamy, choćby z widzenia. Powinniśmy sobie pomagać!
Niestety…
Przez pierwszych kilka minut nikt nie zareagował. Wkurzyłam się okropnie. Gdy latem robiłam remont non stop ktoś do mnie przychodził i narzekał na stukanie. A teraz nagle wszyscy ogłuchli. Na ogół jestem grzeczna, nie przeklinam, ale wtedy przypomniałam sobie chyba wszystkie niecenzuralne słowa, jakie znałam. Oj, dostało się sąsiadom, dostało. Nawyzywałam ich od najróżniejszych. Darłam się, że wszystkim na osiedlu rozpowiem, jakie to z nich tchórze. Trochę pomogło. W mieszkaniu naprzeciwko usłyszałam nagle odgłos otwieranego zamka.
– Dlaczego pani się tak wydziera? Czy coś się stało? – wyjrzał ostrożnie sąsiad.
Aż się zatrzęsłam
Chłop wielki jak dąb, a czaił się za drzwiami jak trusia.
– Nie udawaj, człowieku, głupiego tylko dzwoń na policję! Halinkę napadli – wrzasnęłam.
– No, nie wiem. Jest pani pewna? – zaczął się zastanawiać.
Miałam wrażenie, że chce się wycofać, na szczęście w drzwiach pojawiła się jego żona. W ręce miała komórkę. Szybko wystukała numer. Słyszałam, jak podaje nasz adres i mówi, żeby wezwać też karetkę. Wiadomo, kobieta! Gdy sąsiadka dzwoniła, ja nie próżnowałam. Łomotałam dalej w drzwi przyjaciółki i wrzeszczałam do bandytów, że za chwilę przyjedzie policja i ich wszystkich powystrzela jak kaczki. Dlatego lepiej będzie, jeśli natychmiast się wyniosą. Plotłam, co mi ślina na język przyniosła w nadziei, że się wystraszą.
Faktycznie w pewnym momencie w mieszkaniu zapadła głucha cisza. Przeraziłam się nie na żarty. Bałam się, że pomoc nadejdzie zbyt późno, że stało się najgorsze. Po chwili jednak coś zaszurało, szczęknął zamek, drzwi uchyliły się, a za nimi stanęła Halina…
Boże, jeszcze dziś robi mi się słabo, jak sobie przypomnę tamten widok. Moja przyjaciółka wyglądała jak postać z horroru. Była zakrwawiona, ubranie miała poszarpane, porwane. Bidula ledwie trzymała się na nogach. Ostrożnie zaprowadziłyśmy ją z sąsiadką do pokoju i posadziłyśmy na kanapie. W oknie jeszcze łopotała firanka. Widać było, że dosłownie przed chwilą ktoś tamtędy wyskoczył.
– Halinko, kochana, kto to był? Wiesz? – zapytałam.
– Nie jestem pewna, bo mieli na głowie kominiarki. Ale to chyba ten Michał spod piątki. Poznałam go po głosie. I jeszcze jakiś drugi – odparła z trudem.
Dobrze wiedziałam, co to za Michał. Kawał łobuza, postrach całego osiedla. Osiemnaście lat toto niedawno skończyło, a już nie ma sumienia. Znamy go tutaj od małego. Jeszcze niedawno w piaskownicy siedział, na rowerku trójkołowym po alejkach jeździł… Rodzice i brat tacy porządni, ciężko pracują. A on? Narkotyki bierze, z bandziorami się zadaje.
Nie było czasu pytać wtedy, co dokładnie się stało. Trzeba było ratować Halinkę! Słabła w oczach. Ciężko oddychała, trzymała się za serce. Miałam wrażenie, że za chwilę straci przytomność. Szczęśliwie policja i pogotowie przyjechali po dziesięciu minutach. Ledwie do drzwi się przecisnęli, bo na klatce nagle pojawiło się mnóstwo ludzi. Wyciągali z ciekawością szyje, dopytywali się, co się stało, próbowali nawet zajrzeć do mieszkania. Znowu się zatrzęsłam ze złości.
– Teraz przyszliście, jak jest już po wszystkim? Banda tchórzy!
– Wcześniej nic nie słyszeliśmy – odburknął jeden z sąsiadów.
– No właśnie – zawtórowali mu inni.
– Akurat! Wracajcie do swoich bezpiecznych domków. Nic tu po was – wrzasnęłam, gdy medycy i policja znaleźli się już w środku.
Nikt nie reagował. Dopiero jak jeden z policjantów tupnął nogą, rozeszli się jak niepyszni. Potem, gdy notował moje zeznania, powiedział, że tak jest prawie zawsze. Jak za ścianą słychać krzyk lub podejrzane hałasy, to ludzie jakoś dziwnie głuchną i ślepną. Nosa zza drzwi nie wyściubią, bo niby nie chcą się wtrącać. Ale potem, już po tragedii, zlatują się jak muchy nie powiem do czego. Eh… Halinka trafiła do szpitala. Przeleżała tam, biedulka, prawie miesiąc. Gdy już troszkę doszła do siebie, postanowiłam ją odwiedzić.
– Michał i jego kolega siedzą już w areszcie. Policja złapała ich po kilku godzinach. Zapłacą za to, co zrobili – powiedziałam z satysfakcją.
Halinka odetchnęła z ulgą
A potem nagle zaczęła płakać, dziękować mi za uratowanie życia.
– Gdyby nie ty, Bożenko, pewnie nie byłoby mnie już na tym świecie – mówiła.
– Nie przesadzaj. Nic wielkiego nie zrobiłam. Tylko waliłam w drzwi i darłam się na cały blok – machnęłam ręką.
– Wcale nie przesadzam! Jeszcze chwila i byłoby po mnie! – zaprotestowała.
A potem opowiedziała, co tak naprawdę działo się wtedy w jej mieszkaniu. Okazało się, że ten bandzior Michał i jego kolega zaczaili się na nią w piwnicy. Gdy po powrocie z wieczornej mszy otworzyła drzwi, wepchnęli ją do mieszkania. A potem zażądali pieniędzy. Gdy odparła, że nie ma, bo emerytura jeszcze nie przyszła, Michał dostał szału. Kazał koledze przeszukać mieszkanie, a sam zaczął Halinkę bić i kopać. Ze strachu i bólu nie była w stanie nawet wzywać pomocy. Tylko modliła się w duchu.
– Pogodziłam się z tym, że to już mój koniec, że za chwilę dołączę do swojego Stasia na tamtym świecie. No i właśnie wtedy usłyszałam twój krzyk i walenie do drzwi. Michał chyba się przestraszył. Krzyknął coś do tego drugiego i obaj czmychnęli przez okno. Jakimś cudem podniosłam się i dowlokłam do drzwi. No a co było potem, już wiesz – zakończyła swoją opowieść.
Pamiętam, że aż pięści same zacisnęły mi się z wściekłości. Gdybym dorwała tych bandziorów, rozerwałabym ich chyba na strzępy w trymiga. Pewnie zastanawiacie się, dlaczego opowiadam to wszystko.
Nie po to, żeby się pochwalić! Chcę, żeby ludzie przestali być obojętni, żeby przestali udawać, że niczego nie widzą i nie słyszą! Żeby uświadomili sobie, że nie trzeba być wielkim facetem z mięśniami, by uratować życie drugiej osobie! Wystarczy tak jak ja narobić rabanu, wezwać policję… To naprawdę nic wielkiego!
Czytaj także:
„Uderzyłem szefa, żeby zaimponować pięknej koleżance z pracy. Chciałem, żeby uważała mnie za samca alfa”
„Dałam synowi serce na dłoni, a on rozszarpał je na strzępy i uciekł bez słowa. Od 15 lat czekam, aż wróci do starej matki”
„Jan zaadoptował dziecko swojej żony i przez 8 lat wychowywał je jak swoje. Do czasu aż pojawił się biologiczny ojciec...”