Nie mam męża, ani dzieci, ale nie czuję się samotna. Mam cztery bratnie dusze w domu. Lusię, Cezarego, Celinę i Kacpra. Jestem odludkiem. Owszem, czasami lubię się spotkać z ludźmi, zabawić, pogadać. Ale na co dzień nikt nie jest mi potrzebny do szczęścia.
Odkąd skończyłam 20 lat, mama ubolewała, że nie mam nikogo. Nie była to do końca prawda, bo zawsze jakiś chłopak kręcił się koło mnie. Ale to nie było nic poważnego. Ot, tak po prostu, poszliśmy gdzieś razem, spotkaliśmy się na kawie czy wybraliśmy się do kina, i to wszystko. Takich facetów „na chwilę” zawsze miałam koło siebie, ale nigdy żaden nie wzbudził we mnie jakiegoś większego uczucia.
Jedynym wyjątkiem był Paweł, którego poznałam, jak miałam 25 lat. Wydawało mi się, że to jest to! Po raz pierwszy w życiu czułam coś, chciałam z nim być. Może to była miłość? Nawet się zaręczyliśmy i planowaliśmy ślub. Ale on wyjechał na kontrakt za granicę. Odwiozłam go na lotnisko, pożegnaliśmy się i tyle. Dał mi znać, że jest na miejscu, i że wszystko w porządku. Podziękował mi za wszystko. Tak po prostu, jakby to, co między nami było, nie miało znaczenia. Bardzo to przeżyłam. I chyba właśnie ten związek, nieudany i pełen goryczy sprawił, że już nigdy więcej nie zaufałam żadnemu facetowi.
Może chciałabym, ale wyszło inaczej
Nie powiem, żeby życie singla było szczególnie łatwe. Niby jestem samotna z wyboru, ale nie dlatego, że tak jak inne osoby w podobnej sytuacji postawiłam na karierę, zabawę lub podróże. Nie, ja po prostu nie chcę być z kimś na siłę, z kimś, kogo nie kocham. I może dlatego odczuwam samotność i krytykę bardziej niż inni.
Bo właśnie krytyka boli najbardziej. Nie jestem ani głucha, ani ślepa, widzę i słyszę te pełne politowania albo złośliwości komentarze: „Nikogo nie ma, widocznie charakterek ma niezły”. Albo: „Wybrzydzała, wybrzydzała i teraz jest sama”. Oczywiście padają też słowa o mojej wątpliwej urodzie, że jestem egoistką i nie umiem kochać. A już najgorsza jest rodzina! Wydziwiają i pytają, czy wiem, co robię. Mama załamuje ręce, że zostanę sama jak palec i będę nieszczęśliwa. Ciotka stale opowiada historie o starych pannach. Nie pomyślą, jak mnie to rani.
Chyba takim, co to z góry zakładają, że mąż, ciepłe kapcie i pieluchy to nie dla nich, jest łatwiej. Bo ja w głębi duszy chciałabym być kochana. I kochać. Chciałabym być mamą. Ale przecież nie zafunduję sobie dziecka z byle kim. Albo z probówki. Na to jestem zbyt odpowiedzialna. I nie ma to nic wspólnego z wygodnictwem, o jakie jestem posądzana! Po prostu tak mi się ułożyło i próbuję się z tym pogodzić.
Ale przez to całe ludzkie gadanie jest mi naprawdę trudno. Kiedy kilka lat temu kupiłam sobie kotka, moja mama niemalże się załamała.
– No, to już stara panna z ciebie – narzekała. – Skoro ty już koty zamiast dziecka kochasz…
– Mamo, nie koty, a kota – tłumaczyłam. – A poza tym, to zawsze chciałam mieć zwierzę. Tylko wy się nie zgadzaliście. A potem, jak zaczęłam pracować, to nie miałam na to czasu. Za to teraz mam ustabilizowane życie i mogę sobie pozwolić na czworonoga.
– Ustabilizowane życie to jest mąż i dziecko. A nie zwierzę! – prychnęła.
Nie przejmuję się już żadną krytyką
Trochę na złość mamie, a trochę przez przypadek, przygarnęłam kolejnego kota. Od kilku dni wałęsał się po naszym osiedlu. Ktoś go musiał wyrzucić, bo nie był ani zdziczały, ani zaniedbany. Tylko wygłodzony. Raz i drugi coś mu wyniosłam, a potem po prostu zabrałam go do domu. Stwierdziłam, że dla niego tak będzie lepiej. A moja Lusia przynajmniej nie zostanie sama, kiedy ja będę w pracy.
No a potem… Potem doszły jeszcze następne dwa. Jednego przynieśli mi znajomi, twierdząc, że nie znają nikogo, kto by się nim zaopiekował. A to była taka mała bida potrącona przez samochód. Wymagał opieki. I miłości. Jak miałam go nie przyjąć?
Ostatni z czworonogów, Cezary, przyszedł do mnie sam. Pewnego dnia znalazłam go po prostu siedzącego pod drzwiami mieszkania. Pytałam sąsiadów, wywiesiłam ogłoszenie na osiedlu, ale nikt się po niego nie zgłosił. To co, miałam go wyrzucić?
I prawdę mówiąc, teraz jestem dopiero szczęśliwa. Wiem, że futrzaki mnie kochają, ja je też wprost ubóstwiam. Kochają mnie taką, jaką jestem. Nie zdradzają mnie, nie oszukują, nie wyśmiewają. Może to i świadczy o staropanieństwie czy dziwactwie samotnicy, ale wolę koty niż ludzi.
I wreszcie, po latach samotności, upokorzeń i krytyki jestem szczęśliwa. Takim singlem mogę być. A co ludzie mówią, staram się mieć w nosie. Jeszcze czasami się tym przejmuję, ale gdy siadam na fotelu i na moje kolana wskakuje trójkolorowa Lusia i czarny Cezar, a tuż obok moszczą się dwa buraski, Celina i Kacper, to szybko zapominam o przykrościach. I wcale nie czuję się jak singiel. Przecież mam aż cztery bratnie dusze w domu!
Czytaj także:
„Zdaniem mojej mamy jestem starą panną. Nie planuję jednak w desperacji rzucać się na pierwszego lepszego faceta”
„Byłam starą panną. Tylko dlatego zgodziłam się pójść na wesele Elki z facetem, który już kiedyś mnie wystawił”
„Cała rodzina wmawiała mi, że jestem zbyt wybredna i będę starą panną. Dobrze, że czekałam, bo spotkałam księcia z bajki”