„Zdaniem mojej mamy jestem starą panną. Nie planuję jednak w desperacji rzucać się na pierwszego lepszego faceta”

kobieta, którą cała rodzina nazywa starą panną fot. Adobe Stock, lado2016
„– Magda, weź się za siebie. Wszyscy w rodzinie się już pożenili. Zobaczysz, zostaniesz sama, a nie ma nic gorszego – mama regularnie prała mi mózg. – Pamiętasz tę naszą ciotkę, Konstancję? Pamiętasz, jaka z niej dziwaczka była? Ale nie od zawsze, staropanieństwo ją tak sponiewierało!”.
/ 18.10.2021 14:23
kobieta, którą cała rodzina nazywa starą panną fot. Adobe Stock, lado2016

Jestem samotna. Albo, posługując się terminologią z kobiecych czasopism, jestem singielką. Zresztą mniejsza o to. Fakty są takie, że na horyzoncie majaczy czterdziestka, a mi już od pięciu lat nie ma kto w sobotni poranek zrobić kawy, nie mogę się z nikim podroczyć o porozrzucane skarpetki, muszę sama wynosić worki ze śmieciami do kontenera, czego serdecznie nie cierpię. Do kina też chodzę sama, a na kawę, jeśli już, to jedynie z dwiema koleżankami.

Oczywiście, jeśli znajdą czas „bo wiesz, muszę z Markiem/Krzyśkiem skoczyć do sklepu/galerii, bo rzucili takie piękne nowe zasłony, bo muszę wybrać kieckę na komunię siostrzeńca, bo…”. Gdy kończył się mój ostatni, ośmioletni związek, z uśmiechem wkraczałam w nowy etap. Pobawię się, odkuję za te wszystkie lata, gdy mnie zdradzał – myślałam wtedy.

Pół roku rozpusty, a potem znajdę sobie kogoś na stałe

Coś jednak poszło nie tak. Minęło kilka lat, a ja weekendy spędzam w szlafroku, zwinięta w kłębek, wpychając w siebie czipsy i lody, zaczynając dzień od telewizji śniadaniowej, a kończąc na telenoweli. Dramat.

– Magda, weź się za siebie w końcu. Wszyscy w rodzinie się już pożenili. Zobaczysz, zostaniesz sama, a nie ma nic gorszego – mama regularnie prała mi mózg. – Pamiętasz tę naszą niby ciotkę, Konstancję? Pamiętasz, jaka z niej dziwaczka była? Ale nie od zawsze, staropanieństwo ją tak sponiewierało!

Gdy mama wyciągała z grobu ciotkę, zazwyczaj poddawałam się i wychodziłam. Ale przed tym często rzucałam jeszcze mój ulubiony argument:

– To nieprawda, że wszyscy się pożenili. A kuzyn Tomek? Ciągle wolny!

Mama wtedy robiła się pąsowa.

– Pewnie, że wolny! A jaki ma być? Przecież on ma dziesięć lat, w zeszłym roku u komunii był! – rzucała wściekła, a ja uciekałam wtedy do swojego pokoju.

Czasem płakałam. Jeszcze jakiś czas temu irytowało mnie to wszystko: frustracja mamy, porady ciotek, złośliwe przytyki znajomych. Teraz już nie, bo po kilku ostrych ripostach z mojej strony, odpuścili. Temat oczywiście wraca, najczęściej przy okazji uroczystości, na którą z racji tanecznej oprawy dobrze byłoby się wybrać w parze. A taką okazją są wesela. Za mąż wychodziła siostra żony mojego młodszego brata.

I rzeczywiście, w dniu, w którym powiedzą sobie tak, nie pozostanie nikt w naszej rodzinie, poza dziesięcioletnim Tomkiem, kto nie byłby w związku. Broniąc ostatniego przyczółku starych panien, na posterunku zostanę już tylko ja. Wraz z zaproszeniem pojawiła się jednak szansa na odmianę mojego losu.

– Jak widzisz, na zaproszeniu masz „z osoba towarzyszącą” i, jeśli nic się nie zmieniło od naszego ostatniego spotkania, miałabym dla ciebie kogoś – Justyna oblizywała łyżeczkę z kremu.

Wpadli z zaproszeniem bez zapowiedzi, ale całe szczęście w lodówce miałam jeszcze dwie karpatki. Niestety wczorajsze, ale jej chyba było to obojętne.

– Kogoś naprawdę super!
– Nic się nie zmieniło, nie mam szczęścia do facetów – westchnęłam. – Fatum jakieś.
– Żadne fatum, po prostu nie wykorzystujesz swoich szans. Piotrek podobnie, chociaż nie mam pojęcia, dlaczego. Ten facet jest jak z żurnala!

Michał, przyszły mąż Justyny, który do tej pory biernie przysłuchiwał się rozmowie, nastawił uszu.

– Może jednak chciałabyś ślubować nie mnie, tylko jakiemuś Piotrusiowi? – zapytał cynicznie. – Zapowiedzi jeszcze nie poszły, wszystko da się zrobić.
– Uspokój się. Ja tu próbuję pomóc Magdzie, a ty jak zwykle się czepiasz – odburknęła. – To jak, Madziu, dasz się namówić?

To właśnie był mój problem, wszyscy chcieli mi pomóc, a ja jedna, która mogła tego dokonać, pomóc sobie nie umiałam. W sumie było mi już wszystko jedno. Na czymś, co można by nazwać randką byłam chyba w zeszłym stuleciu. Raz kozie śmierć.

– Okej – odpowiedziałam.

Nie przesadzała. Facet był idealny

Wysoki, prosty jak strzała ciemny szatyn o głęboko brązowych oczach. Postawny, ale nie w taki przyciężki, zwalisty sposób, widać było po prostu, że uprawia sport i lubi siłownię. Taliowana koszula opinała muskularne barki, podwinięte rękawy dodawały mu nieco luzu i seksownej nonszalancji. Wyglądał jak dyrektor korporacji, który wyskoczył do restauracji na lunch.

– Cześć, jestem Piotrek – szeroko się do mnie uśmiechnął, dając mi przez chwilę podziwiać rząd śnieżnobiałych, równych zębów.

Przyglądał mi się badawczo, mierzył od stóp do głowy. Czułam się trochę nieswojo.

– Magda, miło mi – przedstawiając się bardzo uważałam, aby nie zdradzić swojego zdenerwowania.
– To co, może usiądziemy, jakaś kawa? Poznamy się trochę przed weselem, to już przecież za tydzień.
– Hm… bardzo chętnie, ale dosłownie przed chwilą dostałem ważnego esemesa. Nie dam rady, za dziesięć minut muszę być w centrum – odpowiedział tonem, jakby tłumaczył się przed mamą ze zbicia piłką szyby w oknie. Wciąż gapił się na mnie badawczo. – Jak coś, to zdzwonimy się jeszcze, a w sobotę widzimy się na weselu. Teraz naprawdę muszę lecieć.
– Ale jak…, ale… – ze zdziwienia plątał mi się język.

Co jest grane? Założył okulary przeciwsłoneczne i podał mi rękę na pożegnanie. Powiedział, że zadzwoni, po czym szybkim krokiem wyszedł z restauracji. Obejrzał się jeszcze na koniec z uśmiechem, po czym zniknął za drzwiami. Aha. Ależ ja jestem tępa. Nie spodobałam mu się, to oczywiste. No cóż, zdarza się, ale mimo tego mógł załatwić to w bardziej delikatny sposób. A on po prostu zbiegł z miejsca zdarzenia. Ech, faceci…

Zadzwonił. Nawet dwa razy

Ustaliliśmy szczegóły, godzinę, miejsce, kościół i takie tam. A więc jednak za szybko go oceniłam. Są jeszcze porządni mężczyźni. Nadeszła sobota. Piękny ślub, sypanie ryżem, zdjęcia, wytworny obiad, wspaniały zespół muzyczny. Mój towarzysz od początku spisywał się wspaniale, czułam się, jakby to określić, bardzo „zaopiekowana”. Momentami może nawet trochę za bardzo, ale było miło, gdy z błyskiem w oku podawał mi torebkę, odsuwał krzesło, obejmował ramieniem, gdy rozmawialiśmy krzycząc sobie do ucha w weselnym zgiełku.

No i gdy z troską, wielkim zaangażowaniem dbał, aby mój kieliszek nie był pusty. Nawet nie wiem, kiedy poczułam się pijana. Chyba wtedy, gdy po jakimś tanecznym maratonie pięciu piosenek pod rząd, usiadłam w końcu przy stole. Orkiestra zagrała „A kto z nami nie wypije, tego we dwa kije”, przechyliłam kolejny kieliszek i wtedy wiedziałam, że to był jeden kieliszek za dużo. Zakręciło mi się w głowie.

– Przejdźmy się, spacer dobrze ci zrobi – Piotrek jakby czytał w moich myślach.

Wzięłam torebkę i trzymając go pod rękę, chwiejnym krokiem wyszliśmy przed salę. Było już ciemno, granatowe niebo usiane było tysiącami srebrnych punkcików. Czułam, jak Piotrek prowadzi mnie do altanki, która stała w rogu wielkiego ogrodu. Wokół panowała ciemność, którą lekko rozświetlał księżycowy rogal. Piotrek postawił mnie pod ścianą altany. Jedną rękę oparł o deskę przy mojej głowie, drugą położył na moim biodrze.

– Jesteś piękna, wiesz? – zabrzmiało to jak regułka, którą wyrecytował robot.

Świeże powietrze trochę mnie otrzeźwiło, ale jeszcze nie do końca zorientowałam się, co ma się za moment wydarzyć. Albo inaczej, co chciałby Piotrek, aby się wydarzyło.

– Dziękuję, to miłe – odparłam. – W sumie możemy wracać, już mi lepiej. Na dziś skończyłam z alkoholem – dodałam, próbując zebrać się na uśmiech.
– Chwileczkę – zablokował mnie drugą ręką, gdy chciałam odlepić się od altanki. – Gdzie się wybierasz, tu jest tak przyjemnie. A u mnie będzie jeszcze przyjemniej, już zamówiłem taksówkę.

Mówiąc to włożył mi rękę pod spódnicę i złapał za pośladek. Drugą przyciągnął do siebie i bezceremonialnie pocałował. Odepchnęłam go dopiero po sekundzie, gdy dłoń z pośladków przełożył do przodu. Wcześniej nie dotarło do mnie, co się dzieje. Naukowcy nie kłamią, alkohol spowalnia reakcje.

– Co ty robisz, palancie?! – odepchnęłam go z całej siły, ale nie miałam szans z silnymi ramionami wysportowanego faceta.
– Spokojnie, laleczko. Nie podobam ci się? Wiesz, lubię takie, które udają, że są nie do zdobycia, a potem nie można ich wyrzucić z łóżka. Kręci mnie to strasznie – wymamrotał głosem, który pewnie według niego miał być seksowny, i zbliżył się jeszcze bardziej.

To był odpowiedni moment. Nie było mowy o pomyłce

Facet mnie napastował i ewidentnie nie zamierzał przestać. Jak najcelniej mogłam wymierzyłam mu sprawiedliwość kolanem. Jęknął głośno i przewrócił się na trawę, trzymając się tam, gdzie mężczyznę najbardziej boli.

– Głupia ździra… – wyjęczał.

Próbowałam uspokoić oddech. W jednej chwili wytrzeźwiałam, a przynajmniej tak mi się zdawało. Pod salę podjechała taksówka. Niewiarygodne, nie blefował. Z jednej strony byłam pełna podziwu – gość miał plan, który skrzętnie realizował. Z drugiej, jak mogłam się tak długo nie zorientować?! Facet spotkał się ze mną wtedy w restauracji na pięć minut, żeby ocenić towar. Pewnie jeden z wielu. A dziś miał zamiar go zaliczyć.

Wskoczyłam do auta. Kątem oka widziałam, że tamten powoli się podnosił. Miałam dość oglądania jego gęby. Prawie mu się udało, na samą myśl aż mnie zmroziło. Będę miała do pogadania z Justyną, to pewne.

– Gdzie jedziemy? – zapytał taksówkarz. Oparłam się o fotel i westchnęłam:
–Jak najdalej stąd, a potem zobaczymy.

Taksówkarz obrócił się z taką miną, jakby słyszał ten tekst dziesiątki razy. To była fatalna sobota. Kolejne, które nastąpiły później również. Spędzam je znowu w towarzystwie lodów i czipsów. Ale wciąż mam nadzieję, że pisany mi mężczyzna stanie w końcu na mej drodze. I wcale nie musi być przystojniakiem. 

Czytaj także:
Moje przyjaciółki gadają tylko o wnukach. Mam tego dość
Zostałam kochanką szefowej. Bez tego nie zrobiłabym kariery
Po trzech rozwodach miałem dość kobiet. Skupiłem się na córce

Redakcja poleca

REKLAMA