Są takie chwile w życiu samotnej kobiety, kiedy czuje się upokorzona faktem, że jest bez pary. Na sylwestrach, weselach czy spotkaniach w rodzinie nie wypada się pojawić bez drugiej połówki. Kobieta, która się na to odważy, z pewnością zostanie przez wszystkich obgadana, ze szczególnym uwzględnieniem wad, które nie pozwoliły jej dotąd wyjść za mąż. Narzeczone i mężatki obrzucą ją litościwymi spojrzeniami, aż jakaś wreszcie szepnie teatralnie do męża czy narzeczonego: „Biedactwo… Idź, zatańcz z nią”.
Nie wybierałabym się, gdyby to nie był ślub Elki
Dlatego jako 34-letnia „stara panna” staram się unikać takich imprez. Z reguły świetnie mi się to udaje, ale nie tym razem. Bo moja najlepsza przyjaciółka właśnie wychodziła za mojego kuzyna.
Sama poznałam ich ze sobą dwa lata temu, uznając, że będą do siebie doskonale pasowali. I nie myliłam się.
Skoro taka świetna z ciebie swatka, to dlaczego ty nadal jesteś sama? – pomyślałam teraz z przekąsem. Uświadomiłam sobie bowiem, że w moim otoczeniu nie mam nawet jakiegoś dobrego kumpla, który mógłby pójść ze mną na wesele i udawać zakochanego przed wszystkimi wścibskimi ciotkami.
– Kochana, nie można wyswatać samej siebie! – przyjaciółka uściskała mnie serdecznie, słysząc moje rozterki. – Nie jesteś w stanie obiektywnie spojrzeć ani na siebie, ani na faceta. Zostaw to mnie! Nie mogę przecież dopuścić, żebyś się źle bawiła na moim weselisku!
Ucałowała mnie i na tym się skończyła nasza rozmowa od serca. Prawdę mówiąc nie bardzo wierzyłam, że Eli uda się coś wymyślić. W końcu znamy się od lat i obracamy się w tym samym towarzystwie. Fajny facet nie wyskakuje jak królik z pudełka.
A jednak moja przyjaciółka dotrzymała słowa i miesiąc przed planowanym ślubem wpadła do mnie z dobrą nowiną.
– Mam dla ciebie partnera! Świetny facet i do tańca, i do różańca – wykrzyknęła, chwytając mnie w objęcia.
– A gdzie się taki uchował? – mruknęłam, bo jakoś nie byłam przekonana, że tak szybko znalazła mi księcia z bajki.
– Z odzysku – uśmiechnęła się Ela. – Niby był zaręczony, ale narzeczona znalazła sobie bogatszego, i to całkiem niedawno. Sama więc rozumiesz, jest wolny, choć może wciąż jeszcze ma złamane serce – tu puściła do mnie oko.
„Przez cały wieczór będę wysłuchiwać jego żalów na temat nieudanego związku, złej kobiety, z którą miał żyć, i prześladującym go pechu” – prychnęłam w duchu, ale lepszy rydz niż nic. Zgodziłam się go poznać.
– Nazywa się Tomek Janicki. Dałam mu twój numer telefonu. Na pewno zadzwoni – ucieszyła się Elka, uściskała mnie z całych sił i już jej nie było.
Faktycznie, zadzwonił. Brzmiał rozsądnie, a w jego głosie wyczułam wyraźne zdenerwowanie, co mnie podniosło na duchu. Nie tylko ja przeżywałam to spotkanie. Umówiliśmy się w kawiarni, żeby się lepiej poznać.
Ujrzałam chłopaka, który kiedyś mi strasznie podpadł
Powiem wprost: wszystkiego się spodziewałam, tylko nie tego, że będzie tam na mnie czekał Tomek Bruski – chłopak, który 15 lat temu wystawił mnie do wiatru!
Był kolegą z równoległej klasy. Mieliśmy iść razem na studniówkę. To on mnie zaczepił i spytał, czy nie chciałabym mu towarzyszyć. Byłam taka dumna i tak podekscytowana, że mam z nim iść na bal! W ten dzień długo na niego czekałam, stojąc w oknie. Nie pojawił się.
Poszłam na studniówkę sama i spóźniona, jednak nie na tyle, żeby nie odtańczyć tego idiotycznego poloneza. W parze z Grażyną, naszą klasową kujonką i pomiętą, wypłoszowatą okularnicą, za którą nikt nie przepadał… W życiu nie zapomnę tych ironicznych uśmieszków koleżanek i kolegów. Marzyłam, żeby się zapaść pod ziemię.
Potem w szkole nie dałam po sobie poznać, jak bardzo mnie Tomek upokorzył. Kiedy w końcu podszedł do mnie na jakiejś przerwie, po prostu uniosłam dumnie głowę i odeszłam, w ogóle nie dopuszczając go do głosu…
Trudno więc się dziwić, że gwałtownie skoczyło mi ciśnienie, gdy go teraz zobaczyłam siedzącego jak gdyby nigdy nic przy kawiarnianym stoliku.
– To ty?! – krzyknęłam, nie kryjąc zdumienia i wściekłości. – Zmieniłeś nazwisko, bo było więcej takich naiwnych bab jak ja, które wystawiłeś do wiatru, więc teraz musisz się ukrywać?!
Przez jego twarz przeleciał lekki cień, lecz odparł tylko, że to długa rodzinna historia. W ogóle nie miałam zamiaru jej słuchać. Najchętniej bym po prostu wyszła, ale… Tomek był naprawdę przystojny!
A mnie nie uśmiechała się perspektywa samotnej zabawy przy weselnym stole… Zatem, z miną obrażonej księżniczki, łaskawie zostałam.
„Niech się przynajmniej w ten sposób zrehabilituje, a potem go pogonię” – postanowiłam w duchu.
Tymczasem Tomek okazał się całkiem sensownym i sympatycznym chłopakiem. Bawił mnie rozmową i wypytywał dyskretnie o różne szczegóły z mojego życia, aby potem grać przed wszystkimi, że doskonale się znamy. Kilka dni przed imprezą poprosił nawet, bym mu opisała kolor swojej sukienki, bo chciał do niej dobrać krawat.
No i mój przyszły partner zapewnił mnie, że lubi tańczyć i robi to całkiem nieźle. W sumie więc wesele rysowało się w całkiem sympatycznych barwach. W dniu ślubu po południu czekałam na Tomka okropnie podekscytowana w niewielkiej kawiarence niedaleko kościoła. Umówiliśmy się tam, bo niestety musiał jeszcze wpaść do pracy i nie zdążyłby po mnie przyjechać do domu.
No nie, znowu wyszłam przez niego na idiotkę!
Najpierw czekałam spokojna i rozluźniona, lecz im bliżej było do godziny ślubu, tym bardziej stawałam nerwowa i tym częściej spoglądałam na zegarek. Za kwadrans piąta poczułam, jak oblewa mnie zimny pot. Pięć po piątej byłam już pewna, że ten cholerny facet znowu wystawił mnie do wiatru!
Miałam jeszcze cień nadziei, że spotkamy się w kościele. Może wyszedł z pracy późno, wsiadł w samochód i od razu pognał do świątyni?
Niestety, nie było go tam.
„Nie zadzwonię do niego, niedoczekanie!” – myślałam, zagryzając wargi i czując zalewającą mnie falę upokorzenia, jak wtedy przed studniówką.
Byłam jedyną osobą, która składała parze młodej życzenia przed kościołem, nie trzymając w ręku nawet złamanego kwiatka. Nasz okazały bukiet miał przecież przywieźć Tomek…
Ela na szczęście od razu zorientowała się, w czym rzecz, i zorganizowała mi transport do domu weselnego. Siedząc w rozklekotanym aucie jednego z wujków, między dwiema podstarzałymi kuzynkami, czułam się jak piąte koło u wozu. Gdybym z góry założyła, że idę na to wesele sama, to pewnie bym się jeszcze jakoś bawiła. Ale ja się już zdążyłam nastawić na towarzystwo i nie potrafiłam ukryć swojego rozczarowania, i żalu, beztrosko pląsając na parkiecie.
„Cholerna gadzina” – tłukło mi się po głowie, gdy samotnie siedziałam przy stole i wcinałam kolejną porcję ciasta. Bo co mi pozostało oprócz tortów, ciastek i wina? „Gnojek! Nawet nie zadzwonił, żeby się wytłumaczyć…” – przeklinałam go, załamana i wściekła.
Do domu odwiózł mnie jakiś pociotek mojej przyjaciółki. Z trudem dowlokłam się do sypialni i nieprzytomna rzuciłam na łóżko. Miałam ochotę już się nigdy nie obudzić, a przynajmniej nie w tym życiu i nie jako owa „stara panna”…
Po kilku godzinach ze snu wyrwał mnie dzwonek do drzwi
Nakryłam głowę poduszką, lecz nieproszony gość nie odpuszczał. Musiałam więc podjąć wyzwanie. Głowa mi pękała na milion kawałków…
Zarzuciłam na ramiona szlafrok i ruszyłam do drzwi. Nawet nie zerknęłam w wizjer, żeby sprawdzić, kto mi zawraca mi głowę o tej porze. I dobrze, bo inaczej z pewnością bym ich nie otworzyła. W progu stał Tomek. W pierwszym odruchu chciałam mu zatrzasnąć drzwi przed nosem, a najlepiej właśnie na nim, jednak on jakby czytał w moich myślach i przezornie włożył stopę między te nieszczęsne drzwi a futrynę.
– Zaczekaj, Karolina… – poprosił zduszonym głosem, co jeszcze bardziej mnie rozwścieczyło.
– Czekałam – warknęłam w odpowiedzi. – Jeśli chodzi o ciebie, to bez przerwy czekam. Jeszcze się nie doczekałam, więc mi nie mów, co mam robić, tylko zabieraj tę stopę.
– Proszę, pozwól mi się wytłumaczyć – zaskomlał jak szczeniak.
– Ani myślę – byłam nieugięta. – Chcę, żebyś zniknął z mojego życia, tym razem na zawsze. I nie próbuj znowu zmieniać nazwiska, żeby mnie zmylić.
– Dobrze, masz to jak w banku… – spuścił głowę, po czym dodał: – Może to i lepiej. Najwyraźniej nasze spotkania naznaczone są jakimś pechem. Nawet nie odbierałaś ode mnie telefonów… Jakbyś nie chciała mnie wysłuchać…
Pechem?! Aż mnie zatkało z wrażenia. „Trzeba mieć tupet, żeby tak twierdzić” – wkurzyłam się jeszcze bardziej. Pewnie dlatego druga część jego wypowiedzi dotarła do mnie z opóźnieniem. „Bezczelny! Jak mogłam odebrać choć jeden telefon, skoro w ogóle nie dzwonił!” – zapieniłam się, z poślizgiem gdy Tomek już zbiegał ze schodów. I właśnie wtedy mój wzrok padł na szafkę w korytarzu, na której spokojnie leżała sobie moja komórka.
„Co ona tu robi? Powinna być w torebce… Przecież nie wyjmowałam jej po powrocie” – zdumiałam się.
Wzięłam komórkę do ręki i spojrzałam na wyświetlacz. Widniało tam 17 nieodebranych połączeń!
Wpatrywałam się w nie przez długą chwilę, nim zrozumiałam, że zapomniałam na wesele telefonu i nawet się nie zorientowałam. Przecież nie zaglądałam do torebki...
Rany boskie, tym razem to nie on nawalił, tylko ja!
Podbiegłam do okna i otworzyłam je na całą szerokość, nie zważając na zimno wdzierające się do środka. Wychyliłam się tak, że o mało nie wypadłam. W dole zobaczyłam oddalającą się sylwetkę Tomka. Pochylony próbował brnąć przez zaspy i prószący wielkimi płatami śnieg. Nie czekając, aż moja szansa zniknie mi raz na zawsze z pola widzenia, wrzasnęłam z całej siły:
– Hej! Wracaj! Proszę! Tomek, błagam! Myliłam się! Wróóóóć!
Na szczęście wrócił… A ja przyznałam się uczciwie do gafy z komórką.
– O co chodzi z tym pechem? – zapytałam, robiąc nam obojgu kawę.
– Potrąciłem wczoraj kobietę z dzieckiem, kiedy jechałem na spotkanie z tobą – wyznał, a ja wstrząśnięta omal nie wypuściłam z rąk kubka.
– To była jej wina, wbiegła mi na jezdnię w niedozwolonym miejscu. Sama jednak rozumiesz, że ani trochę mnie to nie pocieszyło. Policja, karetka, szpital… Matce nic się nie stało, ale była w szoku, bo jej synek, siedmioletni chłopiec, ma uraz głowy, złamaną rękę i prawą nogę. Nie mogłem ich tak po prostu zostawić. Tym bardziej że jest tutaj sama. Mąż pracuje gdzieś za granicą, a rodziców nie chciała niepokoić, dopóki nie stało się jasne, co dzieje się z dzieckiem.
– I co, wszystko z nim dobrze? – zapytałam, próbując zebrać myśli.
Tomek skinął głową.
– Wykaraska się. Przyjechałem do ciebie od razu ze szpitala.
Dopiero teraz spostrzegłam ciemne obwódki pod jego oczami. Biedak, był naprawdę zmęczony. „A ja, głupia, biadoliłam, że nie mam z kim tańczyć!” – zbeształam sama siebie w myślach.
I zaraz się nim zajęłam.
– Pościelę ci na kanapie. Prześpisz się i porozmawiamy – zaproponowałam.
Spojrzał na mnie z wdzięcznością
Przez moment przyglądałam się jego twarzy, włosom, które gdzieniegdzie zdążyły posiwieć od czasów naszej matury, i przysłuchiwałam spokojnemu oddechowi. Poczułam, jak budzą się we mnie pokłady czułości. Kiedy się obudził późnym wieczorem, akurat przygotowywałam leczo.
– Zaraz podam kolację. Masz ochotę na wino? – zapytałam niby obojętnie.
Jednak moje ciało i tak zareagowało na przystojnego, rozczochranego faceta, który wszedł do kuchni… Fajnie było stać obok niego, gdy sprawnie wyciągał korek, nalewał do kieliszków czerwony trunek, wyjmował talerze i sztućce.
– A studniówka? – upomniałam się w końcu, gdy najedzeni sączyliśmy wino. – Dlaczego na nią nie przyszedłeś?
– No cóż… Dzień wcześniej moja matka postanowiła uraczyć mnie rewelacją, że człowiek, którego zawsze uznawałem za ojca i szanowałem, wcale nim nie jest – powiedział Tomek.
Wpatrywałam się w niego zdumiona.
– Jak to? A kto nim był? – zapytałam.
– Było tak, że po prostu zaszła w ciążę z jednym facetem, a wyszła za drugiego – odparł spokojnie, po czym ponownie napełnił kieliszki czerwonym trunkiem.
Słuchałam oniemiała.
– Mój biologiczny ojciec nie miał nawet pojęcia, że ma syna – podjął opowieść. – Dopiero kiedy okazało się, że jest nieuleczalnie chory na raka, matkę ruszyło sumienie i nas sobie przedstawiła. Gdy więc tańczyłaś poloneza, ja siedziałem w szpitalu przy łóżku umierającego ojca i zastanawiałem się, kim tak naprawdę jestem – Tomek westchnął głęboko. – Zmarł trzy tygodnie po tym, jak się poznaliśmy. Zdążył tylko zostawić oświadczenie woli, a w nim uznał mnie za syna i zapisał na mnie wszystko, co miał. Polubiłem go, dlatego postanowiłem zmienić nazwisko. Chociaż tyle mogłem dla nas obu zrobić.
Zapragnęłam, by został w moim życiu na zawsze
„A więc to dlatego” – milczałam poruszona wyznaniem Tomka. W życiu nie spodziewałam się tego, co usłyszałam. Myślałam, że zadrwił wtedy ze mnie albo pojechał na ostry dyżur bo, dajmy na to, rozbolał go ząb, a tymczasem on przez te lata skrywał taką tajemnicę!
– Życie bywa czasem bardzo skomplikowane – powiedziałam, zamyślając się nad tym, co go spotkało. – Kto by pomyślał… Wydaje się, że mamy dom, rodzinę, dzieciństwo, a potem jedna wiadomość i wszystko się zmienia – westchnęłam i spojrzałam Tomkowi głęboko w oczy. – Wiesz, wcale się nie zdziwię, jeżeli nie będziesz chciał się ze mną więcej spotykać. Chyba rzeczywiście mieszam w twoim życiu…
Przez chwilę wyobrażałam sobie, że to naprawdę nasze ostatnie spotkanie. I chwycił mnie tak straszny żal! Bo ten chłopak naprawdę mnie pociągał… Nie tylko dlatego, że był przystojny. Mieliśmy to samo poczucie humoru, podobnie reagowaliśmy w różnych sytuacjach… „Moglibyśmy być fajną parą, ale…” – przebiegło mi przez głowę.
– Zaryzykuję – z zamyślenia wyrwał mnie głos Tomka.
Uśmiechnął się i nie czekając na zachętę z mojej strony, pochylił się nad stołem i mocno mnie pocałował. Ten pocałunek był z gatunku wybitnie upojnych. Aż zawirowało mi w głowie…
Nasze kolejne randki przebiegały już bez żadnych zakłóceń. Chociaż muszę szczerze przyznać, że bałam się trochę, czy Tomek na pewno dotrze na kolejny ślub. Jego i mój. Dotarł!
Czytaj więcej prawdziwych historii:
Marlena uważała, że w imię przyjaźni powinnam ukrywać jej romans
Zostałam starą panną z wyboru i koleżanki mi zazdroszczą
Mama zawsze wolała moją młodszą siostrę, niż mnie
Matka zniszczyła mi życie. Od zawsze mną manipulowała
Były mąż mnie prześladował, bo nie mógł mnie mieć