„Cała rodzina wmawiała mi, że jestem zbyt wybredna i będę starą panną. Dobrze, że czekałam, bo spotkałam księcia z bajki”

Kobieta mieszkająca na wsi fot. Adobe Stock
Podobno cuda się zdarzają. Mnie taki cud spotkał tuż przy drodze i dziś jest moim mężem.
/ 16.04.2021 12:18
Kobieta mieszkająca na wsi fot. Adobe Stock

Nie miałam szczęścia do facetów. Mieszkam w mazurskiej wiosce w środku puszczy, do najbliższego miasteczka 30 km, a do Olsztyna ponad 150 km. Jakoś nie było okazji, by spotkać tego jedynego. Koleżanki z mojej wsi są już zamężne, mają dzieci, ale czy wiedzą, co to prawdziwe uczucie? Ja czekałam na miłość. Wolałam słuchać utyskiwań rodziców, że latka lecą i czeka mnie staropanieństwo, niż wiązać się z pierwszym lepszym.

Czas płynął, a ja wciąż czekałam. Miałam powodzenie, jednak – jak mówiła mama – kręciłam nosem. Coraz częściej nachodziły mnie wątpliwości, czy aby nie miała racji i czy nie jestem zbyt wybredna. No bo gdzie w środku lasu znaleźć tego jedynego? Na polanie wśród żubrów? Jednak pewnego wiosennego dnia zdarzyło się coś, czego nie wymyśliłby scenarzysta najlepszej telenoweli.

No nie, ten facet wziął mnie za tirówkę!

Wybierałam się do dentystki. Wizyta w mieście to nie byle co, trzeba wyglądać ekstra. Zmieniałam więc kolejne ciuchy, jakbym szła na randkę. Wreszcie zdecydowałam się na krótką spódnicę, bluzkę z dekoltem, kolorowe rajstopy, buty na obcasie i małą torebkę. No i gdy wreszcie dotarłam na przystanek, okazało się, że jedyny autobus odjechał pięć minut wcześniej. Postanowiłam pójść do skrzyżowania i łapać okazję do miasta.

Ruszyłam ostro, pod górkę. Czas mnie gonił, więc gdy już dotarłam na miejsce, spocona byłam jak mysz kościelna. Pierwsze dni maja okazały się zbyt ciepłe na noszenie rajstop, które teraz oblepiały mi nogi jak gorący kompres. Trzeba było je ściągnąć, i to natychmiast. Rozejrzałam się, akurat nic nie jechało. Skryłam się za krzakiem na poboczu, torebkę powiesiłam na gałęzi, zdjęłam rajtki. Pozostało tylko zapiąć pantofle.

Schyliłam się więc, nierozważnie wypinając na drogę. Gdy już upychałam rajstopy do torebki, tuż przy mnie stanął samochód.
– Po dwieście? – uśmiechnął się do mnie nieziemsko przystojny facet.
Czy ja wyglądam na tirówkę?! – wykrzyknęłam oburzona. Chociaż pewnie tak było… Krótka spódnica, wypięta pupa… W środku puszczy spotkać takiego mężczyznę, to cud. A ten wziął mnie za prostytutkę!
– O co ci chodzi z tą tirówką? – zrobił oczy okrągłe ze zdziwienia.
– Pytałem, czy cię podwieźć. No to podwieźć cię?
– Jasne, dzięki. Ale się wygłupiłam! – uśmiechnęłam się do niego szeroko. – Za pół godziny mam wizytę u dentysty, a uciekł mi pekaes. Przesłyszałam się chyba, myślałam, że mi proponujesz dwieście złotych za seks-usługi.

Żartowaliśmy calutką drogę, bo mój zbawca podwiózł mnie aż pod gabinet. A ja tak się spieszyłam, że… zapomniałam zapytać go o imię i numer telefonu! „No tak, wymarzony początek romantycznej miłosnej historii – myślałam wściekła na siebie. – Szkoda! Przecież mogłam choć dać losowi szansę”.

Miłość znalazła nas w polu

Dentystka naprawiała mi ząb, a ja przypominałam sobie uśmiech tego chłopaka i jego mocne dłonie na kierownicy, zapach wody po goleniu… „Tylko jak mam go teraz znaleźć? Stanąć na szosie i wypatrywać od świtu do nocy?” – zastanawiałam się, wychodząc z gabinetu. Nagle aż się potknęłam. Przed wejściem stał mój znajomy nieznajomy!
Pomyślałem, że może znowu nie zdążysz na pekaes – uśmiechnął się szeroko. – Chętnie zawiozę cię do domu. Jestem Adam, a ty jak masz na imię?
– Ewa – zażartowałam.
– No to chyba jesteśmy sobie przeznaczeni! – parsknął śmiechem.
– A jeśli Karina, to już nie?
– Na wszelki wypadek zawiozę cię do domu pod same drzwi, bo gdyby jednak przeznaczenie chciało wywinąć jakiś numer, wtedy na pewno cię odnajdę.

I tak oto na leśnej drodze spotkałam wymarzonego mężczyznę. Okazało się, że mieszka 60 km ode mnie. Opowiedział mi, że gdy wysiadłam pod przychodnią, zdał sobie sprawę, że jeśli zaraz nie wróci i mnie nie odszuka, to przegapi coś ważnego. I wrócił. Jutro minie pierwsza rocznica naszego ślubu, a ja teraz spodziewam się dziecka.

Postanowiliśmy, że jeśli to będzie córeczka, damy jej na imię Ewa. I kiedyś ją nauczymy, że marzenia o prawdziwej miłości naprawdę się spełniają. Nie wolno jej tylko przegapić. Każdej dziewczynie to powiem: warto poczekać na swojego Adama. Nawet wbrew rodzinie. Rodzina narzekała, mama biadoliła, a ja wiedziałam, że muszę czekać na miłość. 

Czytaj więcej prawdziwych historii:
Rok mieszkałam z teściami. Teściowa wtrącała się we wszystko
Znaliśmy się 2 lata, ale on nie chciał przedstawić mnie rodzinie
Być kochanką to jak żywić się resztkami i odpadkami z cudzego stołu

Redakcja poleca

REKLAMA