Czy nasze życiowe decyzje mają jakieś znaczenie, czy też wszystko jest z góry zaplanowane przez wyższą instancję? Te myśli mi towarzyszyły, gdy pewnego dnia kładłam kwiaty na grobie własnego męża. A potem podobny bukiet położyłam na sąsiedniej marmurowej płycie. I na obu grobach zapaliłam po jednej świecy. Dlaczego?
Czterdzieści lat temu uchodziłam za dziewczynę ładną, ale niedostępną i zapatrzoną jedynie w książki. Cóż, każdy ma swój sposób na życie. Jedna z moich koleżanek, Irka, zaraz po maturze wyszła za mąż. Kilka tygodni później urządziła spotkanie dziewczyn z klasy. Podczas zabawy i pogaduszek jakoś tak się zgadało o małżeństwach (dziwne byłoby, gdyby nie) i świeżo upieczona mężatka rzuciła, że jest ciekawa, w jakiej kolejności my, pozostałe panny, będziemy stawały na ślubnym kobiercu.
Dziewczyny spojrzały na mnie ze współczuciem
– Pewnie Baśka będzie po mnie – powiedziała. – Jurek aż nogami przebiera, żeby się do ciebie dobrać.
Wszystkie się roześmiałyśmy, a Baśka udawała, że czuje się urażona taką sugestią, ale oczy aż jej błyszczały z zadowolenia.
– Ostatnia na pewno będzie Jolka, mogę się o to założyć – spojrzała na mnie Irka. – Pod warunkiem, że w ogóle komuś się uda oderwać ją od tych wszystkich książek.
Dziewczyny spojrzały na mnie ze współczuciem, którego ani nie potrzebowałam, ani nie rozumiałam.
– Do czego tak się wam spieszy? – spytałam. – Do prania, gotowania, rodzenia? Jak słucham krzyków i domowych kłótni u sąsiadek, to myślę, że byłoby lepiej dla nich, gdyby nigdy żaden facet nie stanął na ich drodze.
Dziewczyny nie zwróciły uwagi na moje słowa, pewne, że ich życie będzie lepsze i ciekawsze, bo przecież one trafią na odpowiednich facetów.
Wyrzucałam sobie, że to moja wina
Irka miała rację. Jedenaście lat później tylko ja jedna z klasy wciąż byłam panną, i nie narzekałam. Pracowałam jako nauczyciel akademicki, prowadziłam ciekawe życie. Ale pod naciskiem mamy i siostry, a także otoczenia (nie słyszano wtedy o singlach), zaczęłam rozglądać się za mężem.
Większość mężczyzn, których kiedyś mogłam nazwać swoimi adoratorami, znalazło już przystań u boku pań, dla których założenie rodziny było priorytetem. Pozostało tylko dwóch najbardziej wytrwałych facetów. Andrzej, główny księgowy w dużej firmie, nieźle zarabiał, miał mieszkanie własnościowe i trabanta.
W połowie lat 70. czyniło go to atrakcyjną partią. Julian natomiast miał niewielki antykwariat, z którego się utrzymywał, ale kokosów tam nie było. Mieszkał z rodzicami i o samochodzie nawet nigdy nie marzył. Mnóstwo pieniędzy zawsze wydawał na książki.
Wybrałam Julka. Dlaczego? Tak naprawdę nie wiem, ale może dlatego, że sama pochodziłam z rodziny moli książkowych i też zaliczałam się do tego „gatunku”? Jak to mówią – ludzi pociągają rzeczy, które znają.
Na początku finansowo szło nam nie najgorzej, ale z czasem antykwariat zaczął przynosić straty i żeby go uratować, wkładałam w niego własną pensję. Niekiedy pożyczaliśmy pieniądze od rodziców, bo nie wystarczało nam do pierwszego. Trudno było nam związać koniec z końcem, coraz częściej się kłóciliśmy. W końcu mąż zaczął pić.
Pewnego dnia okazało się, że systematycznie sprzedawał nasze książki w innych antykwariatach, a pieniądze za nie… przepijał. W takich chwilach myślałam, że powinnam była wybrać Andrzeja. Może nie mogłabym pogadać sobie z nim o ciekawych lekturach, ale z pewnością nie musiałabym liczyć drobniaków, by kupić chleb. A może wyjechałabym na wczasy do Bułgarii?
Czułam się winna jego śmierci
Pewnego dnia powiedziałam mężowi, że chcę się z nim rozwieść. Kilka godzin później Julek wszedł zamyślony na jezdnię na czerwonym świetle. Czułam się winna jego śmierci. Rok później obok grobu mojego męża pojawiła się inna mogiła. Nazwisko na tabliczce nagrobnej było mi znane. Andrzej. Co za przypadek!
Przyjrzałam się dacie śmierci – też piętnastego maja! Tak jak mój mąż. Kilka tygodni później, kiedy przyszłam na cmentarz, spotkałam kobietę, która zapalała świeczkę na grobie Andrzeja. Zaczęłyśmy rozmawiać, a z czasem się zaprzyjaźniłyśmy.
Opowiedziała mi o swoim małżeństwie. Nie było różowe. Po kilku latach Andrzej został oskarżony o machlojki finansowe. Nie bez podstaw. Cały ich majątek poszedł na adwokatów. Andrzej się rozpił. Uniknął więzienia, ale z alkoholizmu już nie wyszedł.
– Tamtego dnia rano – opowiadała Katarzyna – powiedziałam mu, że chcę się z nim rozwieść.
Parę godzin później został wepchnięty pod nadjeżdżający samochód, gdy szarpał się z jakimś menelem o butelkę piwa. Pomyślałam, że widocznie takie było moje przeznaczenie. Niezależnie od tego, którego z nich: Andrzeja czy Juliana bym nie wybrała, i tak przychodziłabym na cmentarz w to samo miejsce, targana wyrzutami sumienia.
Czytaj także:
„Przygarnąłem młodą, ładną i chętną smarkulę do swojego namiotu. Może jestem frajerem, ale nie tknąłem jej nawet palcem”
„Na imprezie wpadłam na faceta, któremu kiedyś dałam kosza. Wtedy przypominał żabę, teraz był... księciem z bajki”
„Andrzej miał plan idealny: kochanka na boku, w domu oddana żona i... żadnych dowodów zdrady. Jednak kłamstwo ma krótkie nogi”