Od kiedy pamiętam, zawsze na wakacje jeździłem pod namiot. Na początku z rodzicami, później z kumplami, wreszcie sam. I choć na urlop miałem coraz mniej czasu, zawsze przynajmniej raz w roku lądowałem na parę dni na polu namiotowym, choćby już po sezonie. Potrzebowałem przez kilka dni pobyć tylko z samym sobą.
W tym roku zjawiłem się na biwaku późnym wieczorem. Rozbiłem namiot po ciemku, napompowałem materac. Nie jestem nastolatkiem i po nocy spędzonej na karimacie łamie mnie w kościach. W końcu poszedłem spać. Zerwałem się już o szóstej rano.
Najpierw poszedłem nad jezioro, dwie godziny pływałem, a w drodze powrotnej do namiotu zrobiłem zakupy w pobliskim sklepie. Na śniadanie zjadłem świeże bułki z pasztetem ze słoika i pomidorem. Następnie psiknąłem sprayem odstraszającym owady na głowę oraz na ciuchy i byłem gotowy na czterogodzinną wyprawę do lasu. Zaplanowałem przemierzyć całą trasę wokół jeziora.
Dopiero po długim i wyczerpującym marszu poczułem, że jestem na wakacjach. I ogarnął mnie nastrój tak błogi, że kompletnie nie zwracałem uwagi na komary ani jeszcze bardziej męczące towarzystwo. Tuż za moim namiotem rozłożyła się hałaśliwa paczka dwudziestoparolatków – cztery dziewczyny i trzech pozujących na twardzieli facetów.
Namioty rozbili jeszcze bardziej krzywo niż ja. Pora była obiadowa, a oni wypili już przynajmniej po trzy piwa na głowę. Zachowywali się głośno, a prym wiodła mocno umalowana, drobna blondyneczka, która filigranowość rekompensowała wrzaskliwością, wulgarnością i zadziornością. Sztorcowała ostro całe towarzystwo, wymachując na wszystkie strony butelką z piwem.
A teraz stary dziad zaprosi cię na obiad
Znałem takie dziewczyny aż za dobrze. Udawały twarde i cyniczne, w balowaniu i rozróbach próbowały dorównać facetom, hurtowo robiły głupstwa, nierzadko posuwając się w robieniu sobie krzywdy za daleko. Jak moja siostrzenica. Westchnąłem ciężko.
Przyjechałem, by naładować baterie, a nie tęsknić za zagubioną dziewczyną, która była dla mnie jak córka. Wszystko przez tę pyskatą gwiazdę. Obudziła wspomnienia, których wolałbym nie przywoływać. No ale przecież nie będę się przenosił na inny kemping wyłącznie z powodu nieodpowiedniego towarzystwa.
Zresztą działam odwrotnie do typowego rytmu życia na polu namiotowym. Chodzę spać, kiedy wszyscy balują w okolicznych knajpkach. Wstaję, kiedy oni ledwie posnęli. Z plaży schodzę, gdy towarzystwo jeszcze śpi, a kiedy oni się budzą, ja już chodzę po okolicy albo wypoczywam po obiedzie. A kiedy oni zaczynają balować, ja szykuję się do snu.
Uznałem zatem, że nie będziemy sobie przeszkadzać. Przebrałem się w luźne szorty i postanowiłem przed obiadem pójść jeszcze nad jezioro, żeby nabrać większego apetytu. Mam swoją ulubioną zabawę: pływam pod pomostem i szukam monet, które wypadły ludziom z kieszeni i dostały się do wody poprzez szpary w deskach. Pomost na kąpielisku to spora konstrukcja, do zbadania mam ponad dwadzieścia pięć metrów, a ja za punkt honoru stawiam sobie przepłynięcie tej długości na jednym wdechu. Oczywiście zbierając po drodze wszystkie monety, jakie uda mi się zauważyć w piasku.
Tego dnia szczęście mi dopisało: znalazłem dwie piątki plus garść drobniaków, więc uznałem, że w nagrodę mogę sobie pozwolić na dwa piwa do obiadu. Bardzo miła perspektywa. Dałem ostatniego nurka, kierując się ku drabince, przy której rozłożyłem ręcznik.
Wypływałem na powierzchnię, kiedy woda przede mną nagle zabulgotała. Szybko pokonałem odległość dzielącą mnie od źródła tej kotłowaniny, by odkryć, że w wodzie wylądowała złośnica z pola namiotowego. Cała w ubraniu. Złapałem ją pod pachy i wypłynęliśmy na powierzchnię. Parskała i pluła wodą jak źrebak. Rozejrzałem się wokół i dostrzegłem na pomoście resztę jej towarzystwa. Świetnie się bawili, czego nie można było powiedzieć o mojej wściekłej jak osa towarzyszce.
– Zostaw mnie, zboku! – warknęła, kiedy już przestała się szamotać.
Makijaż spływał jej z twarzy czarnymi nitkami. Tusz rozmazał się wokół oczu, przez co wyglądała żałośnie i demonicznie zarazem.
– A umiesz pływać, smarkulo? – zapytałem poirytowany, na co odruchowo mocniej objęła mnie za szyję.
– A co? Tak głęboko tu jest? – zapytała przezornie.
– Jakieś dwa metry.
Gdy to usłyszała, zacisnęła usta i mocniej się we mnie wczepiła. Instynkt wygrał z dumą i złością. Z trudem udało mi się ją odkleić od siebie przy drabince.
– Debile! – rozdarła się na pomoście i zaczęła okładać kolegów pięściami. – Tu jest głęboko, a ja nie umiem pływać! Gdyby nie ten… – machnęła ręką w moim kierunku – wujek, to bym się mogła utopić! Powaliło was?!
– No i nie ochłonęłaś. Za to fartownie dla siebie wylądowałaś na głowie tego frajera, który kompletnie nie ma pojęcia, jakie szczęście go kopnęło – odpowiedział jeden z debili. – Może teraz on się tobą zajmie? Ja mam dosyć. Przygarniesz taką z łaski, a ta ci na łeb wlezie. Co jest z tobą nie tak? Co cię gniecie? Nawiałaś z chaty? A może cię wywalili, bo też nie mogli z tobą wytrzymać, co?
Po tym pytaniu zrobił w tył zwrot i odszedł, a za nim reszta bandy. Dziewczynę na chwilę zatkało, wyraźnie była zbita z tropu. Ja też milczałem, bo o czym tu gadać, gdy panna najwyraźniej dostała bana od swoich towarzyszy.
– I co teraz? – zapytała, rozbrajająco bezradnie.
– Zboczony frajer zabierze cię na obiad. Lubisz ryby? Piwo też postawię, pod warunkiem, że jesteś pełnoletnia.
– A co, kręcą cię małolaty? Jeśli tak, muszę cię rozczarować, ponieważ stara d… ze mnie, i mam na to dowód.
Westchnąłem zrezygnowany. Gdyby nie wspomnienia, wieczne poczucie winy i pulsująca w sercu troska… pogoniłbym pannę jak jej koledzy.
Ej, wujek, ależ smaczny ten rekin
Tuż powyżej plaży znajdowała się mała smażalnia. Ustawiliśmy się w króciutkiej kolejce, a kiedy przyszła nasza pora, zaordynowałem dwa steki, podwójną surówkę, dwie porcje frytek i dwa piwa. Dziewczyna spojrzała na mnie podejrzliwie.
– Niby skąd ten rekin? Z jeziora? Nie ma go w menu. Rwiesz laski na takie żenujące teksty? Mnie też zamierzasz, wujek? I co? Śledź będzie rekina udawał? – błysnęła dowcipną dwuznacznością.
Osłabiony, pokręciłem głowę.
– Czy ty masz jakąś obsesję seksu? – mruknąłem, a do pani Kasi, która przyjmując zamówienie, przyglądała się nam z zaciekawieniem, powiedziałem: – Koleżanka siostrzenicy. Przepraszam za nią. Wydaje się jej, że każdy dorosły to wróg, a osoby po czterdziestce to zgredy i zboczeńcy, zwłaszcza faceci.
Blondyneczka wykrzywiła się, jakby napiła się soku z cytryny. Za to pani Kasia uśmiechnęła się ze zrozumieniem i podała przyjemnie schłodzone piwo. Na rybę musieliśmy poczekać. Po dwudziestu minutach dziewczyna wpatrywała się sceptycznie w sporą porcję steku z rekiniego mięsa. Sądziłem, że znowu zacznie marudzić, ale spróbowała i mruknęła zdumiona:
– Ej, wujek, ale smaczny ten rekin.
– I bez ości – dodałem.
– Super!
Potem zamilkła, bo pałaszowała, jakby od tygodnia nic nie jadła. Kiedy skończyła, poczuła się w obowiązku nawiązać kulturalną rozmowę.
– A czym ty się, wujek, zajmujesz?
– Naprawiam stare auta, a potem odsprzedaję
– A skąd je bierzesz?
– Różnie. Szukam na aukcjach internetowych, na szrotach, w komisach, po wsiach, na złomowniach…
– Aha – pokiwała głową. – Jesteś złomiarzem. Powinnam się domyślić po tym gracie, którym jeździsz.
Parsknąłem w szklankę z piwem. Różnie mnie nazywali, ale że jestem złomiarzem, usłyszałem po raz pierwszy. Podobnie jak nikt nigdy nie śmiał nazwać gratem mojego zabytkowego willisa z czasów drugiej wojny światowej. Odpicowałem go dla siebie i już mój pozostał, choć proponowano mi za niego niezłą kasę.
– Domyślam się, że ty wolisz takie bryki – wskazałem brodą parkujący przed pobliskim motelem olbrzymi terenowy samochód.
– I źle się domyślasz, wujek – warknęła. – Nie jestem blacharą.
– Przepraszam, jeśli cię uraziłem, ale nazwałaś mojego williego gratem.
Wzruszyła ramionami.
– Faceci naprawdę mają fioła na punkcie swoich wozów. Dobra, wujek, już się nie krzyw. Wiem, że ten twój to cenny okaz. Tym debilom oczy się zaświeciły na jego widok. Nawet chcieli ci go buchnąć. Ale im powiedziałam, że nie wyglądasz na aż tak rzadkiego frajera, by tacy idioci jak oni dali radę zajumać ci auto.
– A oni co?
Wakacje z wujkiem. Po prostu bajka
W odpowiedzi tylko zacisnęła usta i odwróciła wzrok. Z tą miną, ostentacyjnym milczeniem i udawaną obojętności była tak podobna do Agi, że aż mnie serce zabolało. Chyba powinien trzymać się od tej małolaty z daleka. Odprowadziłem ją na pole namiotowe. Bez słowa dołączyła do swojego towarzystwa, a ja przebrałem się szybko i ruszyłem na spacer.
Kiedy pod wieczór wróciłem, okazało się, że wesoła kompania poszła imprezować, a blondyneczka siedziała przed moim namiotem na torbie. Cała była zapłakana, zasmarkana i pijana w sztok.
– Wprowadzam się do ciebie – wymamrotała. – Może być?
Miałem wybór? Mogłem odmówić? I gdzie by poszła w takim stanie? Gdyby coś jej się stało, nigdy bym sobie nie wybaczył. Już nie była mi obca. Już ją znałem i chciałem czy nie, czułem za nią odpowiedzialność.
– Może – otworzyłem namiot, a ona bez ceregieli wrzuciła do niego torbę, po czym sama wpełzła do środka. Wślizgnąłem się za nią. Zajęła lewą stronę materaca. Kiedy ułożyłem się obok, zaczęła mamrotać:
– Tylko bez macania żadnego, bo sorry, ale za stary dla mnie jesteś, no i niedobrze mi jest, więc dla swojego dobra lepiej mnie nie tykaj…
– A ta znowu… – westchnąłem.
– Wolę się upewnić – wybełkotała. – Żeby potem nie było, że nie mówiłam. Zawsze uprzedzam, że nie płacę w taki sposób za pomoc.
Ciarki mnie przeszły po tym jej wyznaniu. I niby ta zasada miała ją uchronić przed molestowaniem czy gwałtem? Boże, była bardziej naiwna, niż sądziłem. A jeśli do tej pory nikt jej nie wykorzystał, to miała więcej szczęścia niż rozumu.
– Żadnego macania ani trącania – obiecałem. – Ani mi to w głowie. Nie jesteś w moim typie, gówniaro. A teraz już lepiej śpij.
Martwiłbym się, gdyby z nimi wyjechała
Rano powietrze w namiocie, przesycone oparami alkoholu, niemal nie nadawało się do oddychania. Dziewczyna chrapała przez lekko otwarte usta, a bez wyzywającego makijażu i tej zadziornej miny wyglądała na o wiele młodszą i bardziej bezbronną niż wczoraj. Niech śpi. Cicho wydostałem się z namiotu i poszedłem nad jezioro, a potem do sklepu.
Kiedy zjawiłem się z zakupami, jej ekipy już nie było. Zwinęli się tak wcześnie? I zostawili mnie z kłopotem na głowie? Może tak lepiej. Martwiłbym się, gdyby z nimi wyjechała. Obudziłem dziewczynę niezawodnym sposobem, czyli podtykając jej pod nos kubek aromatycznej kawy.
Mała czarna jest dobra na kaca. Zwęża naczynia krwionośne i pomaga zwalczyć ból głowy. Dla młodej miałem jeszcze napój izotoniczny, sok pomidorowy i sok pomarańczowy. I zamierzałem przypilnować, by to wszystko wypiła. Na razie sączyła kawę małymi łykami, zerkając na mnie podejrzliwie i niepewnie. Najwyraźniej wczoraj urwał jej się film i nie pamiętała, jak trafiła do mojego namiotu.
– Czy my…? – nie dokończyła i skrzywiła się lekko.
– Teraz się o to martwisz? Byłaś w takim stanie, że gdybym chciał… – spojrzałem na nią surowo – ale bez obaw, nie chciałem. I nie zechcę. Ustalmy to raz na zawsze, bo widać wciąż nie dociera do twojego otępiałego od używek i hormonów mózgu. Może naprawdę jestem zboczony, ale nie kręcą mnie gówniary, które mogłyby być moimi córkami. To raz. A już ty w szczególności mnie nie pociągasz. To dwa. Mam też swoje zasady i nie wykorzystuję pijanych kobiet. To trzy. Wystarczy?
Myślałem, że się oburzy, ale ona tylko mruknęła:
– Wiedziałam, że dobry z ciebie wujek – podała mi pusty kubek, wygrzebała się ze swojego śpiwora, wzięła przybory toaletowe i poczłapała w stronę łazienki. Zanim wróciła, co trochę jej zajęło, zrobiłem śniadanie. Orzeźwiona zimnym prysznicem, bo ciepłej wody w biwakowej łazience nie było, patrzyła na świat przytomniej, więc zauważyła, że jej towarzystwo zniknęło.
– A oni gdzie? – zapytała cicho.
Wzruszyłem ramionami.
– Rano już ich nie było.
– I zostawili mnie samą? – wykrzywiła usta, jakby miała się rozpłakać. – A to gnoje skończone.
– Nie samą, tylko ze mną – przypomniałem jej o swoim istnieniu.
Spojrzała na mnie spode łba.
– Wakacje z wujkiem, po prostu bajka – wymruczała.
– Długo nie potrwają, więc się nie stresuj. Zjedz śniadanie. I wypij to – wskazałem brodą napoje na kaca. – Jak ci się nie zmieści, możesz wziąć ze sobą na spacer. Kiedy poczujesz się lepiej i minie niebezpieczeństwo, że zabrudzisz mi auto, odwiozę cię, gdzie będziesz chciała.
– O matko! Aleś ty wujek drażliwy. I kto powiedział, że chcę wracać? Kto powiedział, że mam dokąd, co? Cholera! – zorientowała się, że wymknęło się jej za dużo. – Mniejsza z tym, też mam wakacje. Skoro już ustaliliśmy, że nie będziesz się pchał z łapami, to możemy jeszcze pourlopować. Wspólnie. Co mi tam.
Autentycznie mnie zaskoczyła
Nie wiedziałem, jak zareagować, więc zareagowałem kpiną:
– Że niby łaskę mi robisz? Chyba naprawdę nie wiem, jaki zaszczyt mnie spotkał.
– Otóż to! Potrafię być miła, kiedy chcę – uśmiechnęła się od ucha do ucha. Przesadnie i wyzywająco, acz niewątpliwie ładnie.
Jednak nie uśmiech mnie zmiękczył, tylko jej spojrzenie, w którym czaiło się coś, czego nie mogłem zlekceważyć. Bezbronność. Prośba. Samotność. Lęk. Mieszanka tego wszystkiego. Widziałem to już kiedyś w dziewczęcych oczach, ale nie zrozumiałem i zbagatelizowałem. A potem było za późno. Aga zniknęła i do dziś nie udało nam się jej odnaleźć. Nie umiałem jej odmówić bez względu na to, jak dziwaczna czy niestosowna wydawała się jej prośba.
– Okej. Ale ja też mam warunek. Nie pij. A przynajmniej nie tyle.
– Bo co?
– Po alkoholu pchasz się obcym facetom do namiotu, w którym potem śmierdzi jak w melinie.
– Pouczasz mnie? W ogóle nie muszę pić! – obruszyła się. – Nie jestem jakąś pijaczką!
– To świetnie.
Przez chwilę milczeliśmy, mierząc się wzrokiem jak bokserzy przed walką. Potem ona uśmiechnęła się nieśmiało i chyba pierwszy raz szczerze.
– Już nie przesadzaj. Nie jesteś obcy, wujek. Obcemu bym do namiotu nie wlazła, nawet na urwanym filmie. Nie wyobrażaj sobie Bóg wie czego, ale… wzbudzasz zaufanie.
Chrząknąłem i burknąłem:
– My, frajerzy, tak mamy.
Nie pozwolę tej smarkatej zniknąć
Inga dotrzymała słowa. Spędziliśmy razem pozostałe trzy dni mojego urlopu i w tym czasie nie wypiła nawet łyka piwa. Ja też dotrzymałem obietnicy. Traktowałem ją tak, jakby była Agą. Sztorcowałem i pouczałem, żartowałem i opowiadałem żenujące dowcipy, uczyłem pływać, kupiłem kapelusz i kazałem nosić, żeby nie dostała porażenia słonecznego, poiłem wodą, żeby się nie odwodniła, opiekowałem się, karmiłem i rozmawiałem, gdy tylko chciała rozmawiać. I czułem, że wbrew sobie coraz mocniej angażuję się w ten dziwny związek.
Zaczęło mi zależeć na smarkuli, choć nie było w tym cienia erotycznego podtekstu. Inga wzbudzała we mnie wyłącznie ojcowskie uczucia, za to coraz silniejsze. Może widziałem w niej swoją siostrzenicę? Może chciałem ją w niej widzieć. Może zdawało mi się, że pomagając jej, spłacam dług komuś, kto gdzieś tam kiedyś pomógł albo pomoże Adze?
W końcu musiałem wrócić do miasta. Młoda powiedziała, że pojedzie ze mną. Nie spytałem, co dokładnie ma na myśli. Spakowaliśmy się w kwadrans i wskoczyliśmy do williego. Oboje mieliśmy kiepskie humory. Jakiś kwadrans jechaliśmy w milczeniu. Wreszcie Inga przerwała ciszę.
– Ile ta twoja siostrzenica ma lat?
– Jeśli żyje, dwadzieścia siedem.
– A może nie żyć?
Niełatwo mi było odpowiedzieć. Choć minęło ponad dziesięć lat, emocje wciąż pozostawały żywe i trudno mi było pogodzić się ze stratą.
– Nie wiem. Nie umieliśmy do niej trafić, być może za słabo się staraliśmy. Myśleliśmy, że wyrośnie z tego swojego destrukcyjnego buntu, że zmądrzeje, ale było coraz gorzej. Nie chciała nikogo słuchać, z nikim rozmawiać, w końcu zerwała kontakt z rodziną. Nie wiemy, gdzie jest, co robi, z kim się zadaje, czy ma co jeść i gdzie spać. Chcę wierzyć, że żyje i że jeśli kiedyś zechce wrócić, to znajdzie do nas drogę albo spotka kogoś, kto jej w tym pomoże.
Dawno się przed nikim tak nie otworzyłem
I chyba ta moja szczerość przytłoczyła dziewczynę. Siedziała w ciężkim, pełnym wyrzutu milczeniu. Aż nagle wybuchła:
– Dlatego mnie przygarnąłeś jak bezpańskiego kota? Pomagasz mi ze względu na pannę, której nie widziałeś od dziesięciu lat? Która cię olała, jak całą rodzinę, a ty nadal na nią czekasz? Tak? Przypominam ci ją? Boisz się, że mogę skończyć jak ona?
– O co ci chodzi? Nie mam pojęcia, dlaczego tak się wściekasz.
Prychnęła, westchnęła, po czym zaśmiała się ponuro.
– Bo jestem zazdrosna. Czy jak mnie bliżej poznasz, mógłbyś mi pomagać ze względu na mnie? Czy w ogóle bierzesz pod uwagę taką ewentualność? Że nie zerwiemy kontaktu, jak tylko wysiądę z williego? Nie bój się. Nie chcę na tobie żerować, ale może potrzebujesz kogoś do pucowania swoich gratów, co? Wiesz, szukam pracy i szefa, którego nie kręcą smarkule.
No i mnie miała. Chciałem czy nie, nie pozwolę tej smarkatej zniknąć. Nie stracę z oczu kolejnej dziewczyny, która udaje dorosłą. Zamartwiłbym się o nią na śmierć.
Czytaj także:
„Moja rodzina adopcyjna zwróciła mnie jak niechcianego psa, bo miałam zły wpływ na ich biologiczne dziecko. Jak oni mogli?!”
„Mąż odszedł do kochanki, a potem szarpał się ze mną o kasę. Był gotów okraść własne dzieci, byle wyszło na jego”
„Siostrę rodzice wychwalają pod niebiosa, a mnie ciągle krytykują. Widać chcą mieć niegrzeczną córkę, więc będą ją mieli”