Podczas niedzielnej mszy dowiedzieliśmy się, że odchodzi od nas ksiądz Franciszek. Nie byliśmy zaskoczeni; od jakiegoś czasu chorował, rzadko się pojawiał w kościele i w konfesjonale, chociaż do tego drugiego nigdy nie było kolejek: wiadomo było, że ksiądz Franciszek spowiada długo i jest surowy; „nie dla ludzi, tylko dla grzechów” – mówił, ale i tak raczej wszyscy go unikali.
Nawet najżarliwsze parafianki omijały boczny ołtarz, przy którym stało rzeźbione krzesło z kratką i niewygodnym, wąskim klęcznikiem. Ksiądz Franciszek nie korzystał z całkiem zakrytych konfesjonałów, gdzie można się bezpiecznie schować i nie narażać na to, że wszyscy dookoła słyszą, czym się obraziło Pana Boga.
– Nie wstyd było robić, to i nie wstyd jest żałować – powtarzał podniesionym głosem. Dlatego rzadko kiedy ktoś pokornie klękał u jego boku i czekał na rozgrzeszenie. Raczej widać było samotnego księdza, który w okularach spadających na nos czytał brewiarz.
Całe miasteczko znało jego przygarbioną sylwetkę w ciemnym płaszczu i sutannie. Twierdził, że jest starej daty i bez sutanny czułby się rozebrany, więc nosił ją zarówno zimą, jak i latem, nawet podczas największych upałów.
Był wykształcony, z doktoratem, znał parę języków, ale nigdy się z tym nie afiszował. Dopiero kiedy wyjechał, dowiedzieliśmy się, że niejeden mieszkaniec naszej gminy korzystał z jego wiedzy, prosząc o tłumaczenia, jakieś korekty albo konsultacje przy pisaniu prac na studiach czy dyplomach i magisterkach. Na pytanie, czy i jak mu zapłacić, ksiądz nieodmiennie odpowiadał:
– Wrzuć do puszki dla biednych, co tam ci zbywa. Ja niczego nie potrzebuję.
Nie mieliśmy pojęcia, że stworzył specjalny fundusz apteczny dla tych, którym brakowało pieniędzy na zrealizowanie recepty. Twierdził, że skoro dawniej wierni fundowali kościoły i inne budynki użyteczności publicznej, to i dzisiaj jest czas i miejsce na dobroczynność.
Nikt nie śmiał mu odmówić
Dlatego często gęsto do zadanej pokuty w postaci odmawiania modlitw ksiądz dorzucał na przykład:
– Opłacisz dwie, trzy recepty emerytowi bez rodziny albo samotnej matce. Możesz się dołożyć do pampersów, środków czystości, albo mleka w proszku. Zrobisz dobry uczynek miły naszemu Stwórcy. Zgoda?
Niechby się ktoś nie zgodził… Ksiądz Franciszek wstawał wtedy ze swego rzeźbionego krzesła i głośno mówił:
– Zapraszam przed ołtarz. Tam się wspólnie pomodlimy za zbawienie naszych dusz.
Ta modlitwa trwała i trwała, bo ksiądz jakby nie czuł zmęczenia, bólu w krzyżu, odgniecionych kolan i spojrzeń innych wiernych. Nigdy się nie zdarzyło, żeby ktoś wstał i po prostu sobie poszedł; raczej pochylał się w stronę księdza i mamrotał:
– Zgoda. To co mam zrobić dla tych biednych?
Innemu ksiądz mówił:
– Przez tydzień fundujesz obiady dzieciakom z (tu podawał adres). Właściciel restauracji jest uprzedzony. Już postawił specjalny stolik w zacisznym miejscu i tam od trzynastej do szesnastej może przyjść każde głodne dziecko. Dołożysz grosz, żeby je nakarmić?
Nie wszystkim się to podobało
Również władze kościelne podobno kręciły nosem na taką działalność księdza Franciszka, twierdząc, że to nie średniowiecze i że takie metody duszpasterskie bardziej wiernych od Kościoła odpychają, niż do niego przyciągają, bo nikogo nie wolno zmuszać do dobroci. Człowiek ma wolną wolę i niech robi, co mu się podoba!
Do tego ksiądz Franciszek nie był zgodny i miły. Nie przypominał dobrotliwego dziadunia, raczej był wymagającym i krytycznym nauczycielem, który zanim postawił pozytywną ocenę, wycisnął z delikwenta ostatnie soki. Podobno nawet proboszcz czuł się przy nim niepewnie i wręcz marzył, żeby kuria podjęła jakieś kroki.
Nawet zaangażował w to radę parafialną, która na początku nie miała zdania na ten temat, ale później zdecydowała, że najlepiej byłoby odesłać księdza Franciszka na emeryturę, skoro był już w odpowiednim wieku, a do naszej parafii sprowadzić młodego, nowoczesnego i otwartego zapaleńca, który pociągnie młodzież i przewietrzy stare kąty.
Tak się stało
Ci, którzy bronili księdza, zostali zakrzyczani, że przecież w gminie działa MOPS i inne organizacje, a parafia spokojnie może się do nich dołączyć, więc dzieło księdza Franciszka będzie kontynuowane.
Niestety, w międzyczasie zlikwidowano prywatną aptekę, a na jej miejsce otwarto sieciówkę, w której nie ma funduszu dla biednych. Stolika w restauracji też nie ma. Ale głównie nie ma księdza Franciszka. A my zostaliśmy tutaj sami jak sieroty!
Czytaj także:
„Byłem księdzem, ale odszedłem z Kościoła, bo miałem dość fałszu i obłudy. Moja matka-dewotka przeklęła mnie na wieki”
„Miałam 19 lat i romans z księdzem. Wykorzystał mnie i zostawił, ale dzięki niemu poznałam miłość życia”
„Marzyliśmy o ślubie kościelnym, ale ksiądz z nas zakpił. Najedliśmy się wstydu na naukach przedmałżeńskich”