Z Bartkiem poznaliśmy się w szkole średniej. To znaczy, ja byłam w szkole średniej, on już naukę skończył i odbywał coś w rodzaju stażu w warsztacie samochodowym mojego ojca. A że tata prowadził warsztat przy domu – widywałam Bartka niemal codziennie. Spodobał mi się chyba od razu. Starszy o kilka lat, wesoły, przystojny. Nie przeszkadzało mi nawet to, że zazwyczaj widywałam go w pobrudzonym ubraniu i z dłońmi ubabranymi smarem.
Po jakimś czasie Bartek awansował – ze stażysty na etatowego pracownika i z mojego kolegi na chłopaka. A potem były zaręczyny, ślub, dzieci i… I rozwód.
Po rozwodzie lepiej się dogadywaliśmy
Niestety, nie ułożyło się nam. Dwa lata po ślubie Bartek zrezygnował z pracy u taty i zatrudnił się w wielkim salonie, który powstał kilka kilometrów za miastem. To chyba był początek naszych problemów. Miałam do niego żal, że zostawił ojca, że praktycznie z dnia na dzień porzucił pracę. On z kolei nie rozumiał, dlaczego nie wspieram jego szans na rozwój, i nie rozumiem, że tak naprawdę nie chce być całe życie na łasce i niełasce teścia.
Potem problemy się piętrzyły. Wracał późno z pracy, w międzyczasie awansował, co wiązało się z nadgodzinami, wyjazdami, szkoleniami itp.
– Nie cieszysz się? Koniec z brudnymi rękami, grzebaniem w smarach, olejach i śrubkach! Teraz więcej czasu spędzam za kółkiem i lepiej mi za to płacą! – mówił, ale mnie te argumenty nie przekonywały.
Między nami wznosił się mur nieporozumień, kłótni, pretensji. W końcu postanowiliśmy się rozstać. Kasia miała wtedy 6, a Michał 4 lata. Udało nam się rozejść w dość… może nie przyjaznych, ale na pewno poprawnych stosunkach. Bartek po ślubie wprowadził się do nas, dom należał do moich rodziców, więc logiczne było, że to on się z niego wyprowadził po rozwodzie. Samochód również mi zostawił – sam miał do dyspozycji służbowy. Oszczędności podzieliliśmy.
Dogadaliśmy się co do kwoty alimentów i kwestii jego kontaktów z dziećmi – miały spędzać z tatą co drugi weekend, połowę wakacji i ferii, a także świąt. W praktyce jednak oboje wiedzieliśmy, że będzie mógł odwiedzać je i zabierać do siebie wtedy, kiedy będzie chciał, a nie tylko w wyznaczonych terminach. Czy cierpiałam…? Nie wiem. Na pewno było mi żal. Żal tego, że jednak nam nie wyszło. Uznawałam to za swoją osobistą porażkę, choć uważałam, że oboje jesteśmy winni. Nie mogę jednak powiedzieć, że płakałam po nocach, nie spałam i cierpiałam na depresję. W końcu decyzję o rozstaniu podjęliśmy wspólnie, nie mogę być hipokrytką.
Mijały lata, dzieci dorastały. Żyliśmy z Bartkiem osobno, ale jednak był stałym elementem naszej codzienności. Często wpadał w odwiedziny do dzieciaków, czasem zostawał na obiedzie czy kolacji. Zabierał dzieci i odwoził, czasem zapraszał nas wszystkich na pizzę lub lody. Wspólnie uczestniczyliśmy w szkolnych akademiach i przedstawieniach, a także uroczystościach, typu urodziny czy imieniny naszych najbliższych. Jakoś tak się złożyło, że nadal miałam bardzo dobry kontakt z teściami. Zresztą tak jak i Bartek.
Patrząc na to z perspektywy czasu muszę przyznać, że po rozwodzie rozmawialiśmy częściej, przede wszystkim spokojniej. Nie było kłótni, oskarżeń, pretensji, tylko normalna, zwyczajna konwersacja.
W moim życiu jakoś nikt nie zagościł na dłużej. Było dwóch czy trzech mężczyzn, z którymi się spotykałam, ale nic z tego nie wynikało i zazwyczaj już po dwóch, trzech randkach znajomość się kończyła. Jak wiele partnerek, przygodnych kochanek czy nic nieznaczących przygód miał za sobą Bartek, nie miałam i nie mam pojęcia. Wiem jednak, że z Basią związał się na poważnie.
Dowiedziałam się o niej jakieś pięć lat po naszym rozwodzie. Kasia i Michał wspomnieli jej imię po weekendzie spędzonym u taty. Początkowo nie zwróciłam na to nawet uwagi. Gdzieś mimochodem padło „Basia”. Ale przecież to mogła być sąsiadka, koleżanka, jakaś kuzynka – ktokolwiek. Nie zwróciłam na to większej uwagi. Ale jej imię pojawiało się w opowieściach dzieci coraz częściej. Dość szybko moje wątpliwości rozwiał sam Bartek.
– Pewnie dzieci wspominały ci o Basi – zaczął rozmowę, kiedy odwoził je do domu. – To moja… Przyjaciółka, partnerka. Znamy się już ponad rok, od kilku miesięcy spotykamy. Ale najpierw chciałem być pewien, że nam wyjdzie, że to coś poważnego Wiesz, żeby nie mieszać dzieciom w głowie. Jednak teraz nie chcę już tego dłużej ukrywać. Mają prawo się poznać, zaakceptować. Zwłaszcza że… – Bartek na moment urwał – chcemy, żeby Basia się do mnie wkrótce wprowadziła.
Wtedy wszystko zaczęło mi się powoli układać w logiczną całość – ostatnio Bartek wpadał rzadziej, często odmawiał wspólnej kolacji. Był jakiś tajemniczy, nie miał już tyle czasu dla nas, co wcześniej. Tak, wiem. To zabrzmi idiotycznie. Od kilku lat byliśmy rozwiedzeni, nawet nie patrzyłam już na Bartka jak na mężczyznę, a jednak poczułam jakieś ukłucie… zazdrości? Po co mu ta cała Basia, skoro dobrze jest, jak jest? Skoro wszystko funkcjonuje, działa. Po co to zmieniać? Komplikować? Wprowadzać chaos i zamieszanie? Wywracać wszystko do góry nogami?
Nie mogłam mu tego jednak powiedzieć. Musiałam się uśmiechnąć (pewnie idiotycznie i nieszczerze) i powiedzieć, że oczywiście bardzo się cieszę i nie mam nic przeciwko temu. A co niby miałabym mieć? Bartek był wolnym człowiekiem! Od kilku lat…
Nie podobała mi się ta kobieta
– Jesteś psem ogrodnika albo nadal go kochasz. Innej opcji nie ma! – orzekła Iwona, moja przyjaciółka, kiedy zwierzyłam jej się ze swoich rozterek.
– Co ty bredzisz? – żachnęłam się – Ani jedno, ani drugie. Po prostu… Po prostu …
– Po prostu co? Proszę cię! Od waszego rozwodu z nikim się nie związałaś, bo ciągle porównywałaś każdego do Bartka. I jakoś żaden do pięt mu nie dorastał.
– Nieprawda, no co ty! – oburzyłam się kolejny raz. – Po prostu z nikim nie iskrzyło, Bartek nie ma nic do tego.
Iwona jednak wiedziała swoje.
– Agata, weź przestań! Mimo rozwodu nadal gruchaliście jak dwa gołąbki. Spacerki, lody, kolacyjki i obiadki. Dzwonisz do niego z każdą pierdołą, chociaż dobrze wiesz, że nie musisz! I chcesz mi wmówić, że robisz to tylko z czystej sympatii?
Chciało mi się śmiać. To, co mówiła Iwona, było niedorzeczne. Fakt, że konsultowałam większość decyzji z Bartkiem. Ale przecież był ojcem naszych dzieci, miał takie samo prawo do wpływu na ich życie jak ja. A to, że czasem zaprosiłam go na kolację? Co w tym złego? Skoro wpadał akurat wtedy, gdy nakrywałam do stołu. No albo że po zakończeniu roku szkolnego poszliśmy na lody? Czy to od razu musiało znaczyć, że nadal coś do niego czułam?
Może po prostu bałam się, co teraz będzie? Nie znałam tej całej Basi. Skąd mogłam wiedzieć, jaka jest? Czego oczekuje? A jeśli będzie ograniczała kontakty Bartka z dzieciakami? Jeśli ich nie polubi? Albo one nie zaakceptują jej? Jeśli będzie chciała mieszać, wtrącać się, mieć na wszystko wpływ…? To chyba normalne, że się denerwowałam!
Kilka dni później Bartek zadzwonił do mnie i już z jego tonu wyczułam, że coś się dzieje. Od razu pomyślałam, że ta cała Basia już miesza i że pewnie chce odwołać weekendowe plany. A dzieciaki tak już się cieszyły, że do niego pojadą! Przysięgam, że już nie lubiłam tej kobiety!
– Chciałem spytać, czy może miałabyś coś przeciwko, temu żebyś to ty przywiozła dziś dzieci do mnie? Chcielibyśmy z Basią zaprosić cię na kawę. Chyba powinnyście się poznać – powiedział.
Zatkało mnie. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, jak się zachować. Nie spodziewałam się takiego zaproszenia. Z jednej strony byłam ciekawa, jak wygląda nowa miłość mojego byłego męża. Z drugiej nie miałam ochoty jej poznawać. Ale co miałam zrobić. Musiałam się zgodzić.
Przyznaję, szykowałam się na to spotkanie ponad godzinę. Ale chciałam dobrze wypaść. W efekcie dojechaliśmy spóźnieni.
– Już się bałem, że się rozmyśliłaś – powiedział na powitanie mój były mąż – Proszę, wejdźcie, Basia właśnie parzy kawę.
Denerwowałam się. Chciałam, żeby ta cała Basia okazała się pomyłką. Grubą, brzydką, wredną kobietą, którą Bartek czym prędzej wyrzuci ze swojego życia! Z drugiej strony może była plastikową, sztuczną laleczką z napompowanymi ustami i piersiami? Może miała być po prostu okładem na kryzys wieku średniego?
Czy to ja przegapiłam szansę?
Została mi jednak przedstawiona zupełnie normalna kobieta, mniej więcej w naszym wieku. Była zwyczajnie… ładna. Atrakcyjna. To zdenerwowało mnie najbardziej. Takiej opcji nie brałam pod uwagę! Do tego wydawała się niesamowicie miła i inteligentna. W moim towarzystwie zachowywała się dość swobodnie. Żartowała, rozmawiała, jakby była w naszym gronie od zawsze! A przecież ewidentnie była tam zbyteczna!
Nasza czwórka w zupełności by wystarczyła, od kilku lat ten schemat funkcjonował idealnie! Po co cokolwiek zmieniać? Po co dokładać kolejny element do złożonej już układanki? Przecież to logiczne, że i tak będzie leżał z boku – niepotrzebny, niepasujący… Dlaczego ona chciała na siłę wejść między nas?! Starałam się ukryć swoje poirytowanie i wątpliwości. Chyba niczego nie zauważyli, bo na odchodnym ta cała Basie zaszczebiotała:
– Cieszę się, że się wreszcie poznałyśmy. Podziwiam was za to, jak wspaniale się dogadujecie po rozwodzie i jaki przykład, mimo wszystko, dajecie dzieciom. To rzadkość w dzisiejszych czasach.
Też się uśmiechnęłam i ruszyłam do drzwi.
– Chyba się polubiłyście? Cieszę się. Zależało mi na tym – Bartek odprowadził mnie do samochodu.
Rzuciłam jakąś grzecznościową formułkę, jak to wspaniale, że kogoś sobie znalazł i że bardzo im kibicuję, a później, wymawiając się bólem głowy, pojechałam szybko do domu.
Cały wieczór przepłakałam, wypijając przy tym butelkę wina. Rano wstałam nie tylko z potwornym bólem głowy, ale i ze świadomością, że Iwona miała rację. Ja chyba nadal… kochałam Bartka. I gdzieś w głębi duszy wierzyłam, że znów staniemy się rodziną. Przecież tak świetnie nam szło! Wspólne wyjścia, kolacyjki, obiadki, rozmowy przez telefon… Miałam przecież nawet zamiar zaproponować mu wspólne wakacje. Oczywiście niby tylko ze względu na dzieci! Tak, innych mogłam nadal oszukiwać, siebie nie…
Ale już wiedziałam, że te moje wszystkie plany, wizje i nadzieje były tylko mrzonkami. Bartek sam wspominał, że zna się z nią już długo, teraz razem zamieszkali… Musiałam sobie odpuścić i spróbować pogodzić się z nową rzeczywistością.
Początki były bardzo trudne. Łapałam się na tym, że co chwilę chcę zadzwonić do Bartka z jakimś pytaniem, prośbą, wątpliwością… Automatycznie szykowałam więcej jedzenia, kiedy wiedziałam, że ma przywieźć dzieci… Ale on już nie miał czasu wchodzić. Albo nie był sam… A nie miałam jakoś apetytu na kolację w piątkę. I chociaż powoli przyzwyczajam się do myśli, że już nigdy do siebie nie wrócimy, chociaż już nie chwytam za telefon, by spytać, czy nie ma nic przeciwko, by Kasia spała u koleżanki (w sumie przecież nigdy nie miał), to wcale nie boli mniej.
I najgorsza jest ta niepewność – czy może ja sama zmarnowałam szansę? Może gdybym wcześniej dała mu jakiś znak, może gdybym spróbowała go odzyskać…? Tego się już nigdy nie dowiem.
Czytaj także:
„Po śmierci rodziców musiałam niańczyć o 2 lata młodszą siostrę. Zajęta jej sprawami, latami nie miałam czasu na miłość”
„Nie dawałam mu szans, bo był zwykłym nudziarzem. Dopiero gdy zdobył się na poświęcenie, przejrzałam na oczy”
„Kundel-przybłęda okazał się bohaterem. Wszyscy we wsi pomstowali na tego psa, lecz gdyby nie on, doszłoby do tragedii”