„Kundel-przybłęda okazał się bohaterem. Wszyscy we wsi pomstowali na tego psa, lecz gdyby nie on, doszłoby do tragedii”

rodzina z psem fot. Adobe Stock, Irina84
„Z zamyślenia wyrwał mnie hałas na podwórku. Zerknęłam przez okno. Misiek szczekał jak oszalały, rzucał się na mojego męża i szarpał go za nogawkę. >>A pójdziesz ty, zarazo!<< – wołał mąż, łapiąc kij. Pies odskoczył, ale nie dał się przegonić. Odbiegał tylko parę metrów i wracał. Wyglądało to tak, jakby próbował mu coś przekazać”.
/ 23.08.2022 19:15
rodzina z psem fot. Adobe Stock, Irina84

Wszystkiemu winna była pani Agnieszka, sąsiadka mieszkająca po przeciwnej stronie drogi. Była samotna, nie miała ani dzieci, ani wnuków, dlatego swoje uczucia przelała na zwierzęta. Jak ten święty Franciszek przygarniała wszystko, co żyje. A to się trafił kot pogryziony przez dzikie psy i jechała z nim 50 kilometrów do weterynarza. A to bocian nie odleciał na czas do ciepłych krajów, bo miał uszkodzone skrzydło, więc pani Agnieszka wydzwoniła ludzi z jakiegoś ogrodu zoologicznego, którzy przyjechali i go zabrali, żeby miał szansę przeżyć zimę. Troszkę się podśmiewaliśmy z jej dziwactw, ale nikt nie miał jej ich za złe. Do czasu, kiedy we wsi pojawił się Misiek...

W życiu nie widzieliście takiego brzydkiego psa! Gruby tułów, długie nogi, mały łeb. W dodatku szczekał w nieprzyjemny sposób, jak ratlerek. Przyznam szczerze, że od pierwszego wejrzenia nie budził sympatii. Tymczasem Agnieszka upodobała sobie Miśka – to ona mu nadała to imię – dokarmiała, hołubiła, czasem brała do domu. Jeśli tylko dał się zabrać, bo był to taki dziki pies, który całymi dniami biegał po polach, szukając kretów i nornic.

Wymykał się i atakował kury

Kłopoty zaczęły się, gdy panu Tomaszowi, sąsiadowi pani Agnieszki, zginęła młoda gąska. Wszyscy myśleli, że lis musiał się zakraść na podwórko i ją porwać. Jednak potem ktoś wypatrzył Miśka, jak wpadł na podwórko Tomasza, złapał kurę, wytarmosił i z taką ogłuszoną zaczął gdzieś uciekać.

– Pani Agnieszko, tak nie może być! – powiedziała żona Tomasza, Alina. – Uprzedzam panią, że jeśli jeszcze raz ten przybłęda u nas się pojawi, to sama wezmę wiatrówkę męża i zastrzelę!

Pani Agnieszka nic nie powiedziała, bo i co tu było mówić, ale widzieliśmy, że bardzo ją to wszystko dotknęło. Próbowała przywiązywać Miśka, kiedy się zjawiał, zamykała go w domu. Nic z tego, bestia zawsze znalazła sposób, żeby się wymknąć.

Zima tamtego roku była całkiem byle jaka. Śniegu tyle co kot na płakał. No i co te biedne dzieci miały robić w czasie ferii? Zwykle lepiły bałwana, ale przy tej pogodzie to chyba mogłyby go ulepić tylko z błota. Dlatego nie ma się co dziwić, że gdy mróz trochę ścisnął, maluchy ślizgały się na byle kałuży.

Moja Małgosia z Piotrkiem, dzieciakiem Tomasza i Aliny, umówiła się na łyżwy na jeziorze. Najpierw poszedł mąż, sprawdził, czy lód mocno trzyma, pokazał im obszar, po którym mogą bezpiecznie się ślizgać, i wrócił do roboty. Dzieciaki miały przyjść na obiad. Ja, zajęta w kuchni, zupełnie straciłam rachubę czasu.

Został naszym ulubieńcem

Minęło nieco więcej niż godzina. Z zamyślenia wyrwał mnie hałas na podwórku. Zerknęłam przez okno. Misiek szczekał jak oszalały, rzucał się na mojego męża i szarpał go za nogawkę.

– A pójdziesz ty, zarazo! – wołał mąż, łapiąc kij.

Pies odskoczył, ale nie dał się przegonić. Odbiegał tylko parę metrów i wracał. Nagle na podwórko weszła pani Agnieszka.

– Panie Wojtku, Misiek czegoś od pana chce. On chyba próbuje powiedzieć, żeby pan za nim poszedł. Niech mi pan wierzy, ja się znam na psach.

Mąż się zawahał, wydawało mi się, że mruczy pod nosem „stara wariatka”, ale w końcu ruszył za kundelkiem, który biegł w stronę jeziora. Potem opowiadał, że prawie zemdlał, gdy zobaczył z daleka scenę, która rozgrywała się przy brzegu. Lód załamał się pod dzieciakami, Małgosia i Piotrek próbowali utrzymać się na powierzchni, a byli tak zmarznięci, że nie mieli siły krzyczeć. Łzy same napływają mi do oczu, gdy pomyślę, co by się stało, gdyby nie ten paskudny przybłęda Misiek.

Od tego czasu pies stał się wioskowym ulubieńcem. Na wikcie naszym i Tomasza z Aliną utuczył się, że hej! Owszem, od czasu do czasu próbuje wytarmosić kurę albo ukradnie ze stołu kotlet, ale jakoś mu to wybaczamy. Nasza przygoda miała jeszcze jeden skutek. Pani Agnieszka obiecała nam, że odtąd będzie mieć oko na dzieciaki, gdy zechcą się wyprawić nad wodę. Małgosia bardzo ją lubi i nawet ostatnio spytała, czy może mówić do niej „babciu”. Pomyśleć, że tyle dobrych rzeczy zawdzięczamy jednemu kundelkowi!

Czytaj także:
„Żona zostawiła mi pośmiertny list z obowiązkami. Jestem dorosłym człowiekiem, a ona nawet zza grobu chce mnie kontrolować”
„Przez całe drugie małżeństwo marzyłam o byłym mężu. Doprowadzał mnie do szału, ale w łóżku rozpalał do czerwoności”
„Znalezione na śmietniku kasety okazały się cenniejsze od złota. Właściciele za zgubę prawie całowali mnie po stopach”

Redakcja poleca

REKLAMA