„Żałuję, że wzięłam do siebie chrześnicę na wakacje. Ta mała złośnica o mały włos nie puściła domu z dymem”

kobieta, która zawiodła się na chrześnicy fot. Adobe Stock, Rawpixel.com
„Naburmuszenie nie opuszczało księżniczki Julii. Dom był prymitywny, a mój syn nudny, bo był chłopakiem, co w oczach Julki dyskwalifikowało go jako towarzysza zabaw. Kanapki obrzydliwe. Pająk w kącie obleśny. Strumyk beznadziejny. Od słuchania tego wybrzydzania żołądek wywracał mi się na drugą stronę, a nóż otwierał w kieszeni”.
/ 03.02.2023 07:15
kobieta, która zawiodła się na chrześnicy fot. Adobe Stock, Rawpixel.com

Razem z synkiem postanowiłam spędzić zeszłoroczne wakacje w domku po mojej cioci. Ostatnio spędzałam w pracy więcej godzin i nie mogłam poświęcać młodemu wiele czasu ani uwagi, co teraz chciałam mu wynagrodzić. Niewielki dom na wsi, bez internetu, telewizji, za to z sadem i ogrodem, gdzie można grać w piłkę. Niedaleko las, strumyk, sielska okolica. Reset, myślałam. Będziemy spacerować, grać w planszówki, „rozmawiać o życiu”, żartować, budzić się późno, w południe jeść śniadanie i śmiać się do rozpuku. Będziemy jeść czereśnie i truskawki i chodzić do sąsiadów po świeże mleko. Jednym słowem - odpoczniemy.

– Ale ci zazdroszczę… – jęknęła moja przyjaciółka, zalewając kawę wrzątkiem. – Gdyby moja rodzina miała taki domek na wsi…

– Cud, że w tym roku moja siostra cioteczna nie zajmuje go przez całe lato – westchnęłam. – Inaczej z mojego wyjazdu też byłyby nici. A ty i tak masz dyżur w przedszkolu.

– Ano mam – przytaknęła. – A Julka będzie siedzieć w domu i gnić przed telewizorem.

W tym roku Asi trafił się wyjątkowo długi dyżur, dający jej ledwie tydzień wolnego między dyżurami w lipcu i sierpniu.

Zabiorę dwójkę, będzie im raźniej, myślałam

– Słuchaj… właściwie… może ja wezmę Julkę ze sobą, co ty na to? – zaproponowałam.

Córka przyjaciółki była wszak moją córką chrzestną, więc poczułam się w obowiązku o nią zadbać. No i dlaczego miałaby nie pojechać z nami? Miejsce w domu było, łóżko wolne też, a dzięki temu może ja nadrobię zaległości w czytaniu, podczas gdy dzieciaki będą bawić się razem. Między naszymi dziećmi był jedynie rok różnicy, więc uznałam, że to w sumie dobry pomysł.

– Nie będę pytać, czy jesteś pewna. Już za późno. Zgadzam się! – Aśka rzuciła mi się na szyję. – Będę mieć wobec ciebie ogromy dług, ale zamierzam bezwstydnie skorzystać z twojej oferty! Tylko pamiętaj, że jakbyś miała jej dość, wystarczy, że zadzwonisz, a po nią przyjedziemy.

– No co ty, dwójka czy jedno, żadna różnica… – powiedziałam, nie mając pojęcia, jak bardzo się mylę.

W dniu wyjazdu okazało się, że Julka jest niezadowolona, ponieważ musiała opuścić na kilka tygodni koleżanki ze szkoły, z którymi od niedawna mogła znów się spotykać na placu zabaw. W zamian za jedyne towarzystwo dostała chłopaka i moją skromną osobę, więc siedziała naburmuszona, choć zapewnialiśmy ją wszyscy, że będzie super: zabawy, spacery, las, świeże powietrze.

Naburmuszenie nie opuszczało księżniczki Julii przez cały dzień. Postanowiłam się tym nie przejmować. Zobaczy, że jest fajnie, to zmieni zdanie. Nie zmieniła. Dom był prymitywny, łazienka głupia, bo bez nowoczesnego prysznica, a mój syn nudny. No i był chłopakiem, co w oczach Julki dyskwalifikowało go jako towarzysza zabaw. Kanapki obrzydliwe. Pająk w kącie obleśny. Strumyk beznadziejny. Od słuchania tego wybrzydzania żołądek wywracał mi się na drugą stronę, a nóż otwierał w kieszeni.

Kolejne dni wyglądały tak samo. Spacer to nuda, piłka nuda, pójście do sklepu we wsi obciach, gry planszowe beznadzieja… I tak dalej. Po tygodniu mój syn też zaczął narzekać, że on nie chce takich wakacji, że Julka psuje mu całą przyjemność i każdą zabawę, a on wcale nie prosił, żebyśmy ją zabierali. Fakt. Trzeba się było ugryźć wtedy w język, myślałam smętnie, przyznając mu rację w duchu, głośno jednak mówiąc, żebyśmy dali Julce jeszcze szansę, że może się rozkręci…

Owszem, rozkręciła się, i od słów przeszła do czynów. O ile w pierwszym tygodniu wakacji na wszystko narzekała, to w drugim zaczęła robić nam na złość. Podczas śniadania potrafiła wziąć cały słoik dżemu i upuścić go na podłogę, żebym miała trochę do posprzątania. A potem skarżyła się mamie przez telefon, że się boi, że wdepnie w szkło. Kiedy pokazałam dzieciom miseczki, z których jedliśmy truskawki z cukrem jeszcze jako dzieci, i mówiłam, jak się cieszę, że przetrwały – następnego dnia znalazłam je w śmietniku, wyszczerbione i popękane.

Nikogo nie złapałam za rękę, więc trudno było udowodnić celowe działanie. Dziwne jednak, że po trzydziestu niemal latach wszystkie cztery miseczki nagle same się potłukły. Drobiazgi z domu lądowały w trawie i pokrzywach za domem. A same pokrzywy raz teleportowały się do mojego łóżka. Przed poparzeniem uratował mnie zwyczaj sprawdzania, czy gdzieś pod kołdrą nie czają się pająki.

Cały czas łudziłam się, że będzie dobrze

– Nie możesz tak się zachowywać! – krzyknęłam, podnosząc głos, czego ja też nie powinnam robić, ale naprawdę miałam po kokardy jej głupich wybryków. A nawet nie tyle głupich, bo wiele można wybaczyć dzieciakom, które robią coś nieświadomie, ale czynionych z premedytacją.

Ona tylko się uśmiechała pod nosem.

– To nie jest śmieszne, Julka! To jest niebezpieczne. A gdybym miała uczulenie na pokrzywę i musiała teraz jechać do szpitala? A gdybyś faktycznie nadepnęła na szkło i trzeba by było zakładać szwy? Nie możesz robić złośliwie takich rzeczy!

Chcę wracać do domu! Nie chcę tu z wami być! – wybuchnęła, mówiąc wreszcie wprost, o co jej chodzi. – Chcę wracać do dziewczyn!

– Julka, zrozum, rodzice pracują całymi dniami, nie chcieli cię zostawiać samej w domu. Tu masz mnóstwo przestrzeni, świeżego powietrza i możesz się bawić, gdzie chcesz.

– Nie mam netu w komórce, bo tu nie ma zasięgu! – wrzasnęła tak głośno, że aż się cofnęłam. – Nie mogę z nikim porozmawiać, nie mogę nic zobaczyć! To dziura zabita dechami!

Byłam przerażona, że dziewięcioletnie dziecko może wrzeszczeć z taką wściekłością w głosie. Kiedy ja miałam dziewięć lat, wszystko było prostsze, pomyślałam, i zaraz naszła mnie refleksja, że mówię jak moja własna matka. Ale tak, było prostsze. Koleżanki na całe życie poznawało się w pięć minut na wakacjach. Wystarczyło zjeść razem lody albo powisieć na trzepaku i już miało się siostrę krwi. A teraz bez internetu, telewizji, aplikacji i Bóg wie czego jeszcze współczesne dzieci były złe i nieszczęśliwe.

– Nikt nie ma tu internetu, fakt. Ale to też może być fajne. Chodź, zrobimy ognisko. Prawdziwe ognisko, upieczemy ziemniaki i kiełbaski na patyku… – sądziłam, że wpadłam na genialny pomysł.

Ciepło płomieni, trzask palących się gałązek, smak pieczonej na kiju kiełbaski, parzące w palce ziemniaki z odrobiną soli. No, kto tego nie lubi? Zebraliśmy drewno i ułożyliśmy w zgrabny stos. To znaczy ja i mój syn, bo Julka siedziała jak zwykle obrażona. Uszykowaliśmy wszystko do jedzenia i gdy nadszedł wieczór, byliśmy gotowi do imprezy.

Cudnie było! Ogień trzaskał i grzał, a choć było gorąco, i tak siedziało się przy nim z przyjemnością. Nawet Julka trochę się rozchmurzyła i zjadała trzecią z kolei kiełbaskę, ocierając buzię z wytopionego tłuszczu. Ściemniło się, a dzieciaki wcale nie chciały iść spać. Okej, niech im będzie. Może ten wieczór stanie się początkiem prawdziwie radosnych i beztroskich wakacji. Oby. Jeszcze się łudziłam.

– Zaraz wracam, idę do łazienki. Uważajcie, proszę, na ogień – ostrzegłam, podnosząc się z drewnianej ławeczki, którą lata temu obok paleniska postawił mój wujek.

Nie było mnie jakieś dwie minuty. Góra trzy, jeśli liczyć od momentu, kiedy odwróciłam się w stronę domu. Kiedy wróciłam, sucha trawa wokół ogniska płonęła. Julka patrzyła z fascynacją, jak zajmują się kolejne źdźbła, a żar rozpełza się coraz dalej i dalej… Mój syn stał przerażony pod niewielką szopą, w której trzymaliśmy narzędzia ogrodowe. Byli bezpieczni. Na razie, upomniałam się w myślach, i pobiegłam po koc. Potem dusiłam nim płomienie, próbujące pochłonąć kolejne fragmenty trawnika.

– Michał, odkręć wodę i przynieś wąż ogrodowy! – krzyknęłam do syna.

Wiedziałam, że posłucha. Choć był młodszy od Julki, wolałam zwrócić się o pomoc do niego. Udało mi się zdławić większość ognia, nim przyciągnął gumowy wąż, z którego wypływała woda. Ugasiłam resztki „pożaru” i zalałam ognisko, nie bacząc na to, że topię ziemniaki, które miały być atrakcją wieczoru. Kiedy upewniłam się, że sytuacja została opanowana, bez sił opadłam na mokrą ziemię. Ręce mi się trzęsły, jakbym była alkoholikiem na odwyku. Michał przybiegł i przytulił się mocno.

Mogła zrobić krzywdę sobie i nam

– Już wszystko dobrze, wszystko okej, synku – powtarzałam, głaszcząc go po plecach. – Co się stało?

– Julka podpaliła swój patyk. Powiedziała, że spali tę budę… – wyjąkał łamiącym się głosem. Czułam, że się bał. Ja też się bałam.

– I powinnam ją spalić! Wtedy wróciłabym do domu!

Oho. Przesadziła. Teraz ja też się wściekłam. Patrzyłam na stojącą kilka metrów smarkulę i nie mogłam uwierzyć, jaki diabeł w niej siedzi. Dziewięć lat! Ja w jej wieku wstydziłam się powiedzieć, że nie lubię pani nauczycielki, a ona nie miała skrupułów, by podpalić suchą trawę, żeby spalić dom…

Mogła zrobić ogromną krzywdę sobie i nam, pozbawić nas dachu nad głową, wszystkich rzeczy, które mieliśmy ze sobą… Mogła zniszczyć własność mojej rodziny, miejsce, z którym wiązało się tyle wspomnień… Byle wrócić do internetu, koleżanek i smartfona, w którym działają wszystkie aplikacje. Mnie trzęsły się ręce i nogi, ledwie byłam w stanie ułożyć sensowne zdanie, a ona stała tam, zadowolona z siebie, a potem znowu naburmuszona, bo jej plan się nie udał.

Miałam dość. Miałam po dziurki w nosie tej dziewuchy. Strach się bać, jaką będzie nastolatką. Kazałam jej natychmiast iść do domu i położyć się spać. I to bez telefonu, bo go zarekwirowałam. Zadzwoniłam za to do mojej przyjaciółki i doniosłam jej o wszystkim. Przestałam kryć głupie wybryki Julki, opowiedziałam o pokrzywach, miskach, wyrzucaniu przedmiotów z domu. I o podpaleniu, którego mała piromanka dokonała tego wieczoru.

Muszę przyznać, że rodzice Julki przyjechali bardzo szybko, nie zważając na późną porę. Przerażeni, wściekli, zażenowani… Nie wiedzieli, co mi powiedzieć. Poza przeprosinami, choć to nie oni powinni mnie przepraszać. Osoba, która powinna powiedzieć magiczne słowo, w ciszy wsiadła do samochodu i nawet nie zaszczyciła nas jednym spojrzeniem. To my, dorośli, zbieraliśmy jej ubrania i drobiazgi.

– Zmarnowała ci wakacje, przepraszam… – jęczała Aśka, zamykając jej walizkę.

– Uspokój się. Nie zmarnowała, mam jeszcze kilka tygodni. Ale fakt, że mocno podniosła mi ciśnienie. Może nie trzeba jej było brać tu na siłę…

– Jeszcze jej broń! – oburzyła się moja przyjaciółka. – Muszę obmyślić taką karę, żeby smarkuli w pięty poszło. Gdyby coś wam się stało, nigdy bym sobie tego nie wybaczyła… – Aśka prawie płakała i wiedziałam, że mówi szczerze. Znałyśmy się od pierwszego dnia podstawówki i byłyśmy sobie bardzo oddane. Niemniej otwartym pozostaje pytanie, czyja to wina, że Julka miała takie pomysły i że nie wahała się wprowadzać ich w czyn. – Jedziemy. Odpocznijcie, mimo wszystko. Dziękuję za chęci, troskę i starania. I jeszcze raz przepraszam.

Kiedy odjechali, odetchnęłam z ulgą. Przyznaję, że pilnowanie cudzego dziecka niemal całą dobę, by nie popełniało głupot, było bardzo męczące. Synek też odetchnął. Wreszcie mogliśmy spędzać lato tak, jak to sobie wymarzyliśmy. Leżeliśmy w hamaku, graliśmy w piłkę, brodziliśmy w strumyku. Czytałam książki, które kupiłam przed wyjazdem. Oglądaliśmy spadające gwiazdy i Drogę Mleczną, a także szukaliśmy satelitów. Zbieraliśmy kwiaty i podglądaliśmy rano sarny, gdy wychodziły z lasu. A kiedy mieliśmy ochotę, to po prostu leżeliśmy w sadzie i patrzyliśmy, jak rosną jabłka i śliwki.

Nie wspominaliśmy o Julce. Wiem, że nadal jestem jej chrzestną matką, najlepszą przyjaciółką jej mamy i będę widywać ją dość często. Na razie jednak nie chcę o niej myśleć. Nie chcę wspominać tych koszmarnych dni, kiedy musiałam mieć oczy dookoła głowy i zastanawiać się, co jeszcze może wywinąć dzieciak, który ledwie odrósł od ziemi i nie umie jeszcze porządnie deklinować rzeczowników…

No nic, mam nauczkę. Odtąd będę trzymać język za zębami i przemyślę każdy pomysł, który wpadnie mi do głowy, zanim wypowiem go głośno.

Czytaj także:
„Przygarnęłam pod swój dach młodszą kuzynkę. Mam jej dość, bo zachowuje się jak nieodpowiedzialny dzieciak”
„Córka z rodziną traktuje mój dom jak hotel, a mnie jak gosposię. Żałuję, że zgodziłam się przygarnąć ich pod swój dach”
„Przygarnęłam syna siostry, by miał się kto mną zaopiekować na starość, a wyszło, że spłacam jego kredyty”

Redakcja poleca

REKLAMA