„Żałuję, że przez karierę zaniedbałam swoją córkę. Kiedy zmarła, przejęłam opiekę nad wnuczką i pokochałam to”

Kobieta, która porzuciła córkę fot. Adobe Stock
Moją największą miłością w życiu była nauka. Poświęciłam się jej całkowicie, chociaż miałam małą córkę. Natalia zamieszkała z moimi rodzicami. Odwiedzałam ich co tydzień. Pamiętam, jak bardzo chciała mi się przypodobać!
/ 19.03.2021 15:51
Kobieta, która porzuciła córkę fot. Adobe Stock

Kiedy urodziłam córkę, jeszcze nie skończyłam 18 lat. Nie planowałam tej ciąży. Ojciec mojego dziecka też nie. Też był bardzo młody, w dodatku nieodpowiedzialny, i szybko się ulotnił. Nawet nie bardzo za nim tęskniłam. Wiedziałam, że to nie miłość mojego życia. Ponieważ tą miłością była – i wtedy, i później – nauka.

Od zawsze marzyłam, żeby zostać naukowcem. Byłam bardzo ambitna. Miałam wielkie plany i od najwcześniejszych lat szkolnych najlepsze oceny na świadectwie. Wspaniale się uczyłam, planowałam studia na wymarzonym wydziale i nagle… Tymczasem jedna noc z chłopakiem z roku naznaczyła całe moje późniejsze życie. A także życie mojej córki i wnuczki.

Nie chciałam być matką

Ciąża była dla mnie szokiem i prawdziwym dramatem. Ja po prostu nie chciałam dziecka. A już szczególnie wtedy! Pamiętam, że myślałam poważnie o aborcji. Pochodzę jednak z bardzo tradycyjnej, katolickiej rodziny i moje wychowanie zaważyło na ostatecznej decyzji. Sumienie nie pozwoliło mi na ten krok. Ale to nie oznaczało, że zrezygnowałam ze swoich marzeń. Pewnej bezsennej nocy dałam sobie słowo: to, co się stało, w żadnym razie nie przekreśli moich planów. Nie zrezygnuję ze studiów, urodzę to dziecko i zostanę naukowcem.

Wiedziałam przy tym, że mogę liczyć na pomoc moich rodzicach. Byłam ich ukochaną jedynaczką. Właściwie to nawet się ucieszyli, że będą wychowywać małe dziecko. Zawsze chcieli mieć więcej niż jedno, ale po mnie mama nie mogła już zajść w ciążę. Jak to często żartobliwie określałam, „cierpiała na nadmiar uczuć macierzyńskich”, więc z góry wiedziałam, że moje dziecko zazna w tym domu dużo miłości. Nie pomyślałam tylko o jednym. Babcia babcią, ale dziecku brak będzie matki…

Byłam dla córki zupełnie obca

Mijały lata. Skończyłam studia na wydziale biologii, obroniłam pracę magisterską, następnie zostałam asystentką na uczelni, napisałam doktorat, habilitowałam się. Później prowadziłam wiele ciekawych projektów naukowych, wydając kolejne publikacje. Stałam się cenionym naukowcem. Często wyjeżdżałam na konferencje w całej Polsce i za granicę.

Tymczasem moja córka, Natalia, mieszkała z dziadkami. Ja siedziałam w Warszawie, oni byli 50 km od stolicy. Widywałam się z nimi tylko w weekendy. Natalka była bardzo ambitną dziewczynką. Świetnie się uczyła. Przypominała trochę mnie, gdy byłam w jej wieku. Potem dopiero uświadomiłam sobie, że po prostu instynktownie upodabniała się do mnie, żebym ją zaakceptowała.
– Będę naukowcem tak jak mamusia – mówiła, robiąc poważną minę.

Starałam się okazywać jej miłość, jednak nie przychodziło mi to łatwo. Widywałyśmy się rzadko. Brak więc było tej bliskości, która jest przecież podstawą silnej emocjonalnej więzi między dzieckiem a matką. W rezultacie byłyśmy sobie obce. Jednak ona doskonale wiedziała, kim dla niej jestem. Porównując swoją sytuację, swój dom, który tworzyli jej dziadkowie, z domami koleżanek, gdzie była mama i tata – prawdopodobnie czuła się gorsza, odrzucona. I chciała mi się przypodobać. Często pytała, kiedy zabiorę ją do mojego domu w Warszawie. I czasem faktycznie zabierałam ją na kilka dni.

Ale zazwyczaj nie miałam na to czasu. Poza tym przez kilka lat spotykałam się z pewnym mężczyzną, również naukowcem, i dziecko zwyczajnie mi zawadzało. On był znaną postacią w świecie akademickim, moim mentorem. Był również żonaty. Nasza relacja niektórym może się wydawać dziwna, bo ja nie miałam nic przeciwko jego żonie. Nie chciałam rozbijać jego małżeństwa i rodziny. Po kilku latach po prostu rozstaliśmy się bez żalu, pozostając nadal przyjaciółmi z pracy.

W moim życiu nie było miejsca na prawdziwą miłość. Ani damsko-męską, ani tym bardziej macierzyńską. Kiedy Natalia urosła i stała się nastolatką, przestała się do mnie upodabniać. Już jej tak nie zależało na mojej akceptacji. Miałam wręcz wrażenie, że robi wszystko, by się ode mnie odróżnić. Opuściła się w nauce, wcześnie zaczęła umawiać się z chłopakami i ostro imprezować. Miałam z nią w tym okresie wiele „poważnych rozmów”, starałam się częściej zabierać ją do siebie, zainteresować na powrót nauką, a przede wszystkim uchronić przed błędami, które sama popełniłam w młodości.

Córka zaczęła się ode mnie oddalać

Niestety, właśnie wtedy odkryłam, że mój wpływ na jej postępowanie jest bliski zeru. Miała do mnie ewidentny żal. Zauważyłam, że sprawia jej przyjemność robienie mi na złość. Nie robiło na niej wrażenia to, że niemal ze łzami w oczach błagałam ją, żeby wzięła się do nauki i rzuciła podejrzane towarzystwo, w którym się obracała.

Śpiewała wtedy w grupie rockowej, chodziła z jakimś długowłosym posępnym młodzieńcem. W szkole miała trójczyny. Jak tylko skończyła 18 lat, wyprowadziła się od dziadków i zamieszkała z tym chłopakiem. Kilka razy pojechałam do nich. Jednak rozmawiałam wtedy tylko z nim; ona nie chciała gadać. Wydawał się nawet sympatyczny, choć bardzo zagubiony. Martwiłam się. I miałam rację.

Zanim Natalia skończyła 20 lat, już była w ciąży. A jej chłopak wyjeżdżał właśnie w trasę koncertową. Rozstali się.
– Zabierz dziecko i przyjedź do mnie do Warszawy – proponowałam.
– Nie, dziękuję, poradzę sobie – odpowiadała z niezrozumiałą dla mnie dumą.

Przez pewien czas znów mieszkała u dziadków. Skończyła jakieś marne studium pomaturalne, a później znalazła sobie mieszkanie i pracę w innym mieście. Nie chciała kontaktów ze mną. Bolało mnie to, bo przecież nie byłam jakąś wyrodną matką. Owszem, osobiście nie dałam jej wystarczająco dużo matczynego ciepła i miłości, ale nie dorastała przecież u obcych, którzy by ją zaniedbywali czy maltretowali! Nie mogłam tego zrozumieć… Ale cóż, trudno: nie chce, to nie.

Żałowałam tylko, że nie mam kontaktu z wnuczką. Zupełnie jakby Natalia chowała ją przede mną. Przez pięć kolejnych lat widziałam moją wnuczkę Kasię tylko kilka razy. Kiedy ujrzałam ją po raz pierwszy w dniu jej chrztu, i gdy Natalia pozwoliła mi na chwilę wziąć małą na ręce, doznałam przedziwnego uczucia. Ogarnęła mnie jakaś tkliwość, czułość dla tego maleństwa… Zupełnie jakby to było moje własne dziecko! Pierwszy raz w moim życiu, a miałam już swoje lata, doznałam tego, co zwykle czują kobiety w stosunku do małych dzieci…

Pokochałam swoją wnuczkę do szaleństwa

„Może wreszcie dojrzałam do macierzyństwa?”– pomyślałam wtedy. Właściwie... wiele moich koleżanek z uczelni, które decyzję o zostaniu matką odkładały przez lata, teraz jedna po drugiej zachodziły w ciążę. Dlaczego więc... Odrzuciłam tę myśl. „Przecież ja już mam dziecko” – powiedziałam sobie i nagle jakby dotarła do mnie smutna prawda. Nigdy nie byłam dla Natalii matką! Nigdy nie miałam jej przy sobie… Coś ważnego mnie ominęło.

Kiedy Kasia miała osiem lat, Natalia zginęła w wypadku samochodowym. Nie chcę nawet wracać pamięcią do tamtych chwil. Rana, która powstała wtedy w moim sercu, nigdy do końca się nie zagoi. Ale był na świecie ktoś jeszcze bardziej nieszczęśliwy niż matka Natalii. Jej córka. Gdyby nie to, że musiałam zająć się Kasią, nie wiem, czy bym się pozbierała. A tak straciłam dziecko, ale jednocześnie w moim życiu pojawiło się inne.

Moi rodzice byli już wtedy mocno schorowani, zresztą przez myśl mi nawet nie przeszło prosić ich o pomoc. Postanowiłam uczynić wszystko, aby Kasia miała szczęśliwe dzieciństwo. Nie zamierzałam zastępować jej matki. Wiedziałam, że zawsze będę opowiadać jej o Natalii. Żeby wiedziała, jaka była jej mama. Jednocześnie chciałam, żeby miała kogoś, kto będzie dla niej rodziną, komu może zaufać i z kim będzie się dobrze czuła. Bardzo pragnęłam jej to dać.

Wzięłam roczny urlop. Postanowiłam bowiem spędzić z dzieckiem więcej czasu. Nie chciałam od razu wysyłać Kasi do nowej szkoły. Zbyt wiele zmian w tak krótkim czasie mogłoby źle wpłynąć na jej psychikę. Chciałam, żeby najpierw oswoiła się z nową sytuacją i żebyśmy mogły się dobrze poznać. Teraz już wiedziałam, że bliskość, przebywanie ze sobą na co dzień jest bardzo ważne. A ja odmówiłam tego własnemu dziecku...

Mogę śmiało powiedzieć, że każdy dzień z Kasią był dla mnie wielką przygodą. Odkrywałam nieznany mi ląd. Rodzicielstwo. Miałam w domu dziecko, które musiałam wychować. Do obowiązków, które wydawały mi się kiedyś nudne, teraz podchodziłam z radością. Kasia niejednego mnie nauczyła. Na przykład… gotowania. A właściwie musiałam przy niej po prostu rozwinąć swoje umiejętności kulinarne, bo była alergiczką i niejadkiem. Trzeba się było bardzo starać, żeby jedzenie jej smakowało i nie szkodziło. Choć przyznam, że z początku denerwowało mnie stanie przy garach... Przedtem praktycznie wcale nie gotowałam. Zwykle jadałam w stołówkach studenckich lub w niewielkich restauracjach. Dopiero przy Kasi odkryłam, że przyrządzanie różnych smakowitych specjałów może być naprawdę przyjemne!

Zmieniłam mieszkanie na większe, żeby Kasia miała swój własny pokój. Chociaż przez pierwsze pół roku i tak spałyśmy w jednym łóżku… Mała zasypiała, kurczowo trzymając mnie za rękę. Często budziła się w środku nocy z płaczem, wołając mamę. Biedna dziewczynka... Zresztą nie raz i nie dwa i dla mnie kończyło się to płaczem. Tęskniłam za córką, której nigdy właściwie nie kochałam. A teraz oddałabym całą moją karierę, byle tylko mogła być tu z nami.

Starałam się poświęcać Kasi jak najwięcej czasu. Być blisko zawsze, gdy tego potrzebowała. Kupowałam jej drogie zabawki i kolorowo ilustrowane książki, zabierałam na krótkie wypady w Polskę i za granicę. Kiedy nadszedł wrzesień, wybrałam dla niej najlepszą prywatną szkołę w okolicy, aby mogła rozwijać swoje pasje. Miałam wiele satysfakcji, bo okazało się, że radzi sobie świetnie i sprawia mi to wielką przyjemność.

Jedynymi smutnymi okresami w tej całej sielance były choroby Kasi. Wszystkie te uciążliwe choroby wieku dziecięcego oraz liczne infekcje przynoszone ze szkoły. Kiedy zachorowała na anginę ropną i miała wysoką gorączkę, przesiedziałam całą noc przy jej łóżeczku. Wydzwaniałam do koleżanek, które miały już odchowane dzieci, zasypując je milionem drobiazgowych pytań. Z czasem jednak i z tą kwestią sobie poradziłam.

Kasia ma teraz 10 lat. Jest bardzo pilną uczennicą, ale nie zamęczam jej nauką. Wiem dobrze, że dziecko potrzebuje w tym wieku również zabawy, żeby mogło się prawidłowo rozwijać i być szczęśliwe. Przede wszystkim staram się uczyć i ją, i siebie radości przeżywania każdego dnia. Czyli tego, czego tak naprawdę brakowało mi przez całe życie. Mam wrażenie, że oddaję teraz mojej wnuczce dług, który zaciągnęłam wiele lat temu u córki. Wiem, że nigdy nie przytulę już swojego dziecka… Jednak kiedy przytulam Kasię, to tak jakby Natalia była gdzieś obok nas. I kto wie, może naprawdę jest całkiem blisko?

Czytaj więcej prawdziwych historii:
Daria jako 8-latka widziała śmierć swojego brata. Wmówiła sobie, że to ona go zabiła
Marek był 19 lat starszy. Od zawsze mi imponował, ale... gardził mną
Wyglądam bardzo młodo. Powinnam się cieszyć, a to moje przekleństwo

Redakcja poleca

REKLAMA