Był niemal 20 lat starszy ode mnie, dokładnie 19, ów Marek poznany na urodzinach Filki. Różnica wieku dawała mu już na starcie pewnego rodzaju przewagę. Więcej przeżył, więcej doświadczył, on akurat w szczególności więcej, bo życie potoczyło mu się aż nazbyt wartkim nurtem, rozpędzona górska rzeka. Wiedziałam od Filki, która już mi o nim co nieco opowiadała, że był kumplem jej męża z pracy.
Owdowiał przed trzydziestką, a jego młoda żona chorowała długo i umierała w cierpieniach. Doszedł do siebie, po kilku latach ponownie się ożenił, ale i tym razem szczęście go ominęło. Druga żona puściła go kantem, w dodatku w przysłowiowych skarpetkach. Znowu został sam, poharatany duchowo, ale też materialnie. Z tym drugim się uporał, rany psychiczne nie chciały się goić. Gdzieś tam jeździł, podróżował, medytował, zamykał się w klasztorach. Dokładnie nie wiedziałam.
Kiedy go poznałam, był sam. Na przyjęciu i w ogóle
– Uważaj na niego – ostrzegła mnie Filka – to trochę dziwak i przecież stary. Może ci się wydać interesujący, ale taki… Nie wiadomo, co w nim siedzi.
Na pierwszy rzut oka wcale nie wyglądał na starszego ode mnie ani od moich znajomych. Dwa razy potwierdzałam, czy ten facet to aby na pewno on, Marek. Podobał mi się – szczupły, wysportowany, z opaloną twarzą, ubrany w umiarkowanie modne ciuchy z nonszalancją nieobecnego tu i teraz chłopca. Wydał mi się zagubiony i bezradny. Uśmiech był jego tarczą, uśmiech mówiący nieśmiało: „ach, przepraszam, że żyję, ale skoro już…”.
Musiało minąć trochę czasu, nim zrozumiałam naturę tego wycofania. I że to ja miałam się stać trofeum. Dla każdego byłoby to oczywiste – jestem przecież młodsza, właściwie całkiem jeszcze młoda, uważana za ładną, wykształcona, z dobrze płatną pracą – ale nie dla mnie.
Mężczyźni mnie onieśmielają i czuję się wobec nich bezradna. W każdym szukam akceptacji dla swojej kobiecości, choćby odrobiny podziwu, ale rzadko znajduję, a może oni tak to potrafią maskować. Wiem, że ja też maskuję, że męsko-damskie relacje to odwieczna gra, ale jestem w tej grze wyjątkowo kiepska. Mam nieskomplikowaną naturę. Nie umiem czytać między wierszami, nie potrafię rozgryźć tych wszystkich grepsów, którymi ludzkość mości sobie otulające miękko kokony.
Poza tym od wielu lat przyzwyczaiłam się, by być traktowana jako profesjonalistka. Nawet w układach prywatnych, nie mówiąc już o zawodowych, funkcjonuję jako kobieta sukcesu. Piękna, słyszę nieraz, choć w to nie wierzę, ale przede wszystkim inteligentna, bystra, zaradna, wiedząca, czego chce. Choć tak naprawdę – wcale nie wiedziałam, a i dalej nie wiem. Praca nie przynosiła mi aż takiej satysfakcji, jak to z boku wyglądało.
Moje pierwsze małżeństwo rozpadło się, ponieważ oboje z mężem byliśmy zbyt zajęci, by je, że tak powiem, realizować. Po kilku latach nagle zauważyliśmy, że jesteśmy sobie obcy, każde z nas ma swój świat i te światy już w żadnym miejscu się nie stykają. Rozeszliśmy się grzecznie, miło, obojętnie. Czy nie żałowaliśmy? Ja na pewno, świadomość, że zaprzepaściłam coś cennego, długo nie dawała mi spokoju. Pokazuję światu twarz uśmiechniętą i zadowoloną, popisuję się rozlicznymi zainteresowaniami i rozległością horyzontów.
Znalazłam krąg przyjaciółek, które z różnych względów uciekły bądź uciekały – choćby na jeden wieczór w tygodniu – od męża. A seks jest przereklamowany – tę mantrę powtarzałam sobie uparcie niczym pacierz przed zaśnięciem. A jednak brakowało mi miłości. Brakowało mężczyzny. Niektórzy podobali mi się bardzo, ale byli zajęci. Ci wolni budzili zniechęcenie. Albo – jak mój były – pracoholicy bez szans na uleczenie, albo sfrustrowani alkoholicy, albo narcystyczni balowicze.
Czułam, że jestem gotowa na wielką zmianę w życiu, ale wciąż niewiele się działo
Czas pędził jak pendolino. Portale randkowe? Wolę staroświeckie swaty. I Filka, nie nazywając tego po imieniu i w ogóle nic głośno nie mówiąc, podjęła się roli swatki. 19 lat… Ostatecznie to nie jakaś przepaść.
A ja zawsze byłam osobą garnącą się do starszych, dojrzałą ponad wiek już jako dziecko i nastolatka. Przyjaciółka mojej mamy była najlepszą moją przyjaciółką, matka mojego chłopaka najdelikatniejszą powiernicą młodzieńczych sekretów. Ale to jednak co innego… Marek nie znał moich ulubionych kapel, nie miał pojęcia o filmach, które ja spokojnie mogłam oglądać kilka razy, gardził serialami, obyczajowymi powieściami i „brukowymi piśmidłami”, do których zaliczał moje ulubione miesięczniki.
Tego dowiedziałam się już na starcie. O czym będę z nim rozmawiać? – myślałam w popłochu. Okazało się, że głównie o życiu. Co za temat! Paradoksalnie, w przeciwieństwie do samego życia – nigdy się niekończący. Pierwsza randka, druga… Wpadłam. Cudownie jest spotkać pokrewną duszę. Zwykle miałam wrażenie, że Marek wyciąga mi słowa z ust. Czasem mówiłam, rzecz jasna. Ale najczęściej on.
Opowiadał w tak zajmujący sposób – o dzieciństwie, rodzicach, rodzinnym domu, o pierwszych miłościach, zawodach i rozgoryczeniach, o swoich małżeństwach, o chorobie i śmierci pierwszej żony, o szaleństwie drugiej, o relacjach z ludźmi, o podróżach. Pochodziliśmy z różnych środowisk, a jego doświadczenia swoją intensywnością i dramatyzmem biły na głowę moje, ale utożsamiałam się z nim o wiele częściej, niż zdawałoby się to możliwe.
Odniosłam wrażenie, że Marka właściwie w ogóle nie interesuje rzeczywistość dnia powszedniego. Cała jego natura zanurzała się w jakiejś dużo głębszej studni, niż to się dzieje u innych ludzi. W towarzystwie przypadkowych osób niemal się nie odzywał, jak na tym pierwszym spotkaniu u Filki. Wcale nie widziałam w tym wielkiej zalety, gdyż we dwoje zaczęliśmy oddalać się od ludzi, żyć na coraz bardziej samotnej wyspie. On po prostu taki był i niewiele z tym mogłam zrobić. Ale też nie bardzo się starałam, było mi dobrze z samym Markiem, z tym, co i jak do mnie mówił.
Pojechaliśmy razem na wakacje, podczas których zrozumiałam, że i praktyka życia codziennego nam służy. Polubiłam harcerski styl, który był mu najbliższy, wędrówki po górach, noce w namiocie, gotowanie na butli gazowej, przyglądanie się gwiazdom przy flaszce wina.
– Jeśli chcesz się przekonać, czy da się żyć z kobietą, weź ją pod namiot. Najlepszy egzamin. Jeśli nie zda, lepiej sobie odpuścić.
Traktowałam to jako dowcip, ale owszem, zdałam i nawet mnie to ucieszyło. Zaraz po urlopie zamieszkaliśmy razem, swoje mieszkanie wynajęłam.
– Wypociny – podsumowywał to, co oglądałam albo czytałam. – Nie szkoda ci czasu na takie głupoty?
– To nie są głupoty.
Popatrzył z udawanym zdumieniem.
– Nie mogę uwierzyć, że tak myślisz.
I może faktycznie nie myślałam? Broniłam swoich wyborów dla zasady, a w gruncie rzeczy po prostu lubiłam głupoty?
– Po co w ogóle czytać czasopisma? Nie lepiej „wieczne pisma”?
Lepiej, wiem o tym. Coraz częściej widziałam, że Marek dociera do sedna mojej istoty, coraz mniej udawało mi się ją przed nim ukryć: tak, mam poważne luki w wykształceniu, nie przeczytałam niektórych podstawowych lektur, zamiast nich śledzę z wypiekami na twarzy kolejne odsłony naszej lub nie naszej Bridget Jones albo kryminały, od których tylko wybuch granatu mógłby mnie oderwać.
– Twoje standardy są takie wysokie. Zmiłuj się, jestem zmęczona, mam wszystkiego dosyć, chcę się po prostu rozerwać, a nie brnąć w jakieś ciężkie klimaty.
– To samo robisz, gdy wcale nie jesteś zmęczona – upierał się Marek.
– Ale ja ciągle jestem zmęczona.
– Gadanie!
Trochę mnie to bolało, ale też mobilizowało. Miał rację, chciał ze mnie wyciągnąć coś więcej, niż ja sama w sobie widziałam. Znaczyło to, że on widzi, a więc to jest, a więc warto się do tego dokopywać.
– Ludzie tak łatwo sobie odpuszczają. To wszystko są wymówki – albo zmęczona, a bo zajęta, za gorąco, za zimno, za wcześnie, za późno, pora na intelektualny wysiłek zawsze nieodpowiednia. Rusz mózgiem, a sam odrzuci całe to badziewie.
– Uważasz, że wszystko, co mnie interesuje, jest badziewne?
– Nie gniewaj się, ale tak. Szczerość jest najważniejsza.
– Taka szczerość rani.
– Lepsze rany niż debilnie dobre samopoczucie, moja kochana.
– Trochę trudno z tym wytrzymać, wiesz?
– Wolisz fałsz? Głaskanie się po główkach pełnych zdradliwych myśli?
– Nie mam zdradliwych myśli.
– Znowu ta dosłowność…
– Co za nieznośny z ciebie typ. Nie jestem poetką, tylko ekonomistką. Od początku o tym wiedziałeś.
– A wiesz, na początku wydawałaś mi się inteligentniejsza.
– Chociaż raz się pomyliłeś!
Co ja robię? Związałam się z profesorem nauk wszelkich, po co mi to?
Ale służyło mi. Wchodziłam w świat dotychczas mi obcy i to było, w każdym razie bywało, fascynujące. I dawało satysfakcję.
– Co się z tobą dzieje, Agata? Zapominasz o starych psiapsiółach, ładnie to tak? I to ja sama przyłożyłam do tego palec – Filka wydawała się niepocieszona, straciła mnie na dobre. – Aż tak się zakochałaś?
– Szczerze mówiąc, nawet nie wiem, czy rzeczywiście jestem zakochana…
– To co się dzieje?
– Wiesz, Marek nie lubi, jak wychodzę bez niego. Zawsze ma dla mnie, dla nas, jakieś zajęcie. Boi się, że mu się wymknę z rąk.
– Ale to jest chore.
– Bo ja wiem? Trochę go rozumiem. I tak mamy mało czasu dla siebie.
– Mało czasu? Zwariowałaś? Nie spędzasz go z nikim innym!
– Długo siedzę w pracy.
– To się nie liczy.
Tak, moje życie poza pracą ograniczyło się wyłącznie do Marka. Ale przecież mnie nie więził. Postanowiłam to w końcu wykorzystać.
– Kochanie, jutro wieczorem spotykam się z dziewczynami.
– Jakimi dziewczynami?
– No, moimi. Filka, Kaśka, Monika, nieważne, w większości ich nie znasz.
– I nie mam ochoty poznawać! – jego głos brzmiał obco, lodowato.
– Dobrze, bo to są moje koleżanki – z naciskiem na moje – udawałam, że nie czuję zimna w jego głosie.
– Głupie gęsi.
Zamurowało mnie.
– Nie znasz ich, dlaczego tak mówisz?
– A co, przypadkiem nie mam racji? Znam ciebie, więc…
– Uważasz mnie za głupią?!
– Och Madziu, oczywiście, że ciebie nie, ale wiem, do jakich ludzi masz słabość – zaczął się jednak cofać.
– Na przykład do ciebie.
– Ja jestem wyjątkiem.
Zatkało mnie.
– Masz do czynienia z psychopatą – orzekły dziewczyny, byłam zbyt przejęta jego słowami, by nie zrelacjonować im rozmowy z Markiem.
W końcu taki jest–był sens naszych spotkań: ulżyć sobie.
– Pogoń dziada!
– Wróć do siebie i bynajmniej nie mam na myśli tylko mieszkania!
– Chrzań go, trzymaj życie w swoich rękach. Nie możesz go oddać komuś innemu, żeby sobie pogrzebał, poustawiał, porządził. To twoje życie, nikomu nic do niego!
Po powrocie czułam się zagrzana do walki niczym rozjuszony byk
– Odchodzę od ciebie. Proszę, nie utrudniaj sprawy. Podjęłam już decyzję i nie zamierzam się z niej wycofać.
– Gąski tak zarządziły?
– To moja decyzja.
– Dziwny zbieg okoliczności.
– Nie jest dziwny. Myślałam o tym już od pewnego czasu.
– Naprawdę? Szkoda, że nie powiedziałaś wcześniej, porozmawialibyśmy o tym. Nie żal ci? – spojrzał na mnie z ironią.
– Żal, ale mam dość roli wiecznej uczennicy. Nie po to zwiałam od rodziców, żeby się znowu poddawać cudzej opiece. Mamy i taty w jednym, a do tego całego pokoju nauczycielskiego.
– Więc rób, jak uważasz, Agatko. Twoje prawo. Nawet, przyznaję, imponujesz mi swoim zdecydowaniem, nie spodziewałbym się po tobie…
– Chociaż raz zasługuję na szóstkę? Gdy od ciebie odchodzę? Co za perwersja!
Patrzył na mnie swoimi błękitnymi oczami, nagle ciepłym, błagalnym wzrokiem. Czy dostrzegłam w nich łzy?
– Zjedzmy coś. Porozmawiajmy.
Dałam mu szansę. Tak w każdym razie mi się wydawało. Dzisiaj, z perspektywy patrząc, myślę, że to on nie dał mi szansy. Jestem na etapie historii sztuki starożytnej. Z dziewczynami spotykam się rzadko. Tak trudno im to wytłumaczyć. Czemu się dziwić, skoro sama nie rozumiem.
Czytaj więcej prawdziwych historii:
Moja przyjaciółka zakochała się w psychopacie
Nie wiem, czy dam radę być samotną matką
Wujek chciał oddać babcię do domu starców