Dlaczego w ogóle zakochałem się w Darii? Myślę, że to z powodu jej subtelności. Nigdy wcześniej nie spotkałem takiej dziewczyny – ona była dla mnie niczym elf z baśni. Wiotka, zwiewna, cicha i tak strasznie nieśmiała, jakby była małą, zgubioną w wielkim świecie dziewczynką.
Poznaliśmy się na urodzinach naszej wspólnej znajomej
Kiedy Gosia nas sobie przedstawiała, Daria, podając mi rękę, spuściła wzrok i spłonęła rumieńcem. Wydała mi się wyjątkową dziewczyną, zupełnie inną od współczesnych „lasek”, jakby przeniosła się tu z przeszłości. Przez cały wieczór próbowałem ją poderwać, a ona albo się do mnie leciutko uśmiechała, albo znowu peszyła i płoszyła się jak dzikie zwierzątko. Wyglądało to tak, jakbym ja też się jej spodobał, ale równocześnie jakby bardzo się mnie obawiała, co było… niesamowicie seksowne. Nie czułem, że się ze mną bawi. Po prostu była inna.
Musiałem ją zdobywać jak rycerz damę. Kiedy w końcu zgodziła się podać mi swój numer telefonu i przyjęła zaproszenie na randkę, poczułem się tak, jakbym zdobył wymarzony górski szczyt. Zaczęliśmy się umawiać, lecz Daria nadal stanowiła dla mnie wyzwanie. Minął cały miesiąc, nim pozwoliła się pocałować. I znowu nie czułem, że się ze mną drażni, że stosuje sprytne babskie gierki, by wzbudzić moją samczą ambicję, żeby mnie maksymalnie „podkręcić”.
Nie, ona była naprawdę niesamowicie wprost nieśmiała. Gdy brałem ją w ramiona, cała dygotała. Pytałem ją wtedy:
– Zimno ci? Czemu drżysz?
Odpowiadała szeptem:
– To ze szczęścia.
Na początku jej wierzyłem. Że jest ze mną szczęśliwa. Jednak im dłużej byliśmy razem, tym częściej dochodziłem do wniosku, że z Darią jest coś jednak nie w porządku. Mocno nie w porządku… Nigdy nie miała własnego zdania: zgadzała się ze mną dosłownie w każdej sprawie. Nigdy się ze mną nie kłóciła, nawet jeśli byłem dla niej niemiły albo powiedziałem coś głupiego. Łagodziła konfliktowe sytuacje, obracając je w żart albo ignorując moje błędy.
Zawsze też starała się być dla mnie miła, nawet gdy miała gorszy dzień, bo na przykład bolała ją głowa lub dostała w pracy reprymendę od szefowej. Ale to jeszcze nie było najgorsze. Bardziej martwiło mnie to, że często płakała pozornie bez powodu, a gdy pytałem, co się stało, odpowiadała nieodmiennie:
– Nic.
Gdy mimo wszystko próbowałem ją naciskać i prosiłem, by mi się zwierzyła ze swoich smutków, ona jeszcze bardziej zamykała się w sobie, w swojej skorupce. Jak trącany patykiem ślimak. Parę razy w irytacji zdarzyło mi się podnieść na nią głos, ale szybko mnie tego oduczyła – bo kuliła się, jakby się bała, że ją uderzę. Okropny widok. Po prostu straszny!
Dziewczyna, której przychyliłbym nieba, zachowywała się jak maltretowany przez pana pies. Jak sarna złapana w sidła. Jak ktoś, kto oczekuje od losu samych najgorszych rzeczy. Zrozumiałem, że Daria ma jakiś poważny problem i że najprawdopodobniej chodzi o bardzo ciężkie przeżycia z przeszłości.
Może była bita w dzieciństwie? Może ktoś ją nękał, molestował albo nie daj Boże, zgwałcił?
Kochałem Darię, mojego nieśmiałego elfa, i zrobiłbym wszystko, żeby ją uratować, przegnać dręczące ją strachy. Chciałem przywrócić jej radość życia, zaufanie do ludzi i pewność siebie. Byłem więc dla niej tak łagodny, troskliwy i wyrozumiały, jak tylko potrafiłem. Tylko że… to jej wcale nie pomagało! Im bardziej się nią opiekowałem, tym bardziej bezradna się stawała.
– Czy możesz zadzwonić i poprosić moją szefową, żeby mi dała urlop w tym czasie, kiedy chcesz mnie zabrać nad morze?
Potrzebowałem chwili, by zrozumieć tę karkołomną prośbę.
– Ja… – wskazałem na siebie palcem – mam prosić twoją szefową o urlop – wskazałem palcem na nią – dla ciebie? Kiwnęła głową. – A ty nie możesz?
Pokręciła głową.
– Czemu, na Boga?
– Wstydzę się…
– To się przełam.
– A jak odmówi? Co wtedy?
– Pojedziemy w innym terminie. Sorry, kochanie, ale musisz to zrobić sama.
Chciałem jej pomóc wyjść na prostą, nie zamierzałem jej jednak wyręczać w tego typu życiowo-zawodowych sprawach. Przecież to absurd. Nie byłem jej ojcem, opiekunem, nauczycielem ani aniołem stróżem. A ona nie była dzieckiem, choć tak się zachowywała. Jakby moja obecność zwalniała ją z obowiązku bycia dorosłą, odpowiedzialną kobietą podejmującą własne decyzje i występującą we własnych interesach. To było dziwaczne, meczące i niepokojące, ale wciąż kochałem Darię tak bardzo, że nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby ją zostawić.
Chciałem jej dobra, chciałem ją „naprawić”, tylko nie miałem pojęcia, jak. Czasem w nocy budził mnie jej cichy szloch. Tuliłem ją wtedy i zazwyczaj się uspokajała, nawet się nie budząc. Kilka razy słyszałem, że powtarza przez sen: „mamo”. Wtedy uzmysłowiłem sobie, że nic, ale to dosłownie nic nie wiem o jej przeszłości. Nigdy nie opowiadała mi o swoim dzieciństwie, nigdy nie zająknęła się na temat swojej rodziny, choćby jednym słówkiem. Nie mówiąc już o tym, że nie poznała mnie z żadnym swoim krewnym.
Może jest sierotą? Może wychowała się w domu dziecka?
W końcu zebrałem się w sobie i postanowiłem przeprowadzić ze swoją ukochaną poważną rozmowę.
– Słoneczko, tak dalej być nie może. Przykro mi, ale nasz związek zmierza donikąd. Nie wiem, kim jesteś. Nie wiem, czemu jesteś taka, jaka jesteś. Nie wiem, co się dręczy. Nic nie wiem i błądzę, snując przypuszczenia. To coraz bardziej mnie męczy, proszę, musimy coś zrobić…
W jej szarych oczach zalśniły łzy. Widziałem, że się boi, co sprawiało mi niemal fizyczny ból, ale wiedziałem też, że muszę być twardy. Dla jej dobra.
– Nie potrafisz żyć – ciągnąłem więc dalej. – Chcę ci pomóc, ale nie dam rady, jeśli nie powiesz, o co chodzi.
Zagryzła wargi i pokręciła głową.
– W takim razie… lepiej się rozstańmy – zaryzykowałem i postawiłem wszystko na jedną kartę. – Nie będę codziennie patrzeć na twój smutek, nie będę słuchać, jak płaczesz przez sen. Nie mam już na to siły. To mnie po prostu dobija…
Daria impulsywnie chwyciła mnie za rękę i poprosiła zdławionym głosem:
– Nie opuszczaj mnie. Błagam, nie zostawiaj mnie… Proszę, proszę!
– Więc musisz mi zaufać. Kocham cię, bardzo cię kocham, jesteś dla mnie najważniejsza. Wszystko się ułoży. Ale musisz być ze mną szczera. Powiedz, co cię dręczy?
Daria wzięła głęboki wdech, zamknęła oczy, a potem wyznała pustym głosem:
– Moja mama mnie nienawidzi.
– Na pewno nie – zaprzeczyłem odruchowo, bo nie mieściło mi się w głowie, by jakakolwiek matka mogła nie kochać swojego dziecka.
– To prawda. Nienawidzi mnie. I ma rację, zasłużyłam na to.
– Nie mów tak!
– Chciałem ją przytulić, ale się odsunęła.
– Kiedy powiem ci prawdę, ty też mnie znienawidzisz. Dlatego nic nie mówiłam. Tak bardzo chciałam, żebyś mnie kochał!
– I kocham cię. Nie znienawidzę cię, cokolwiek zrobiłaś. Wiem, że nie jesteś zła.
– Jestem. Zabiłam swojego brata.
– Co? Co ty…?
Takiej odpowiedzi się kompletnie nie spodziewałem.
– Jak to zabiłaś? Kiedy?
– Miałam osiem lat, Marek tylko pięć. Byłam starsza, powinnam go pilnować. Było lato, poszliśmy pobawić się nad jeziorem. Wpadł do wody. Widziałam, jak się topił. Widziałam… – płynęły łamiące mi serce zwierzenia. – Nie krzyczał, woda zalewała mu buzię, machał rękami, szedł pod wodę i wypływał, wszystko w ciszy, bez słowa, tylko te pluski... A ja nic nie zrobiłam. Tak się bałam… Umarł przeze mnie!
– Kochanie, przecież to był wypadek! – krzyknąłem wzburzony. – Byłaś tylko dzieckiem! Nie ma w tym twojej winy. To dorośli powinni was pilnować.
Jej twarz wykrzywił grymas powstrzymywanego płaczu.
– Wszyscy tak mówili, nawet tata, ale to nieprawda. Marek zginął przeze mnie. I mama nigdy mi nie wybaczyła. Od czasu jego śmierci już nigdy mnie nie przytuliła, nie pogłaskała, nie pocałowała, bo to ja powinnam… nie on…
Daria wybuchnęła płaczem, nie była w stanie dalej mówić. Wziąłem ją na kolana i delikatnie głaskałem jej wstrząsane szlochem plecy. Zalała mnie fala współczucia, a zaraz potem złości – na jej matkę. Rozumiem, że była w szoku i rozpaczy po stracie dziecka, ale jak mogła latami przerzucać winę i odpowiedzialność na swoje drugie dziecko? Jak mogła nie współczuć własnej córce?
To Daria widziała śmierć swojego brata...
Aż mi się serce ściskało na myśl, co ta ośmioletnia dziewczynka wtedy czuła, jaka była przerażona, zagubiona. Potrzebowała bliskości, czułości, a matka ją odepchnęła i wpędziła w koszmarne wyrzuty sumienia, druzgocząc jej życie, łamiąc charakter. Moja dziewczyna nie potrafiła dorosnąć, bo zatrzymała się na etapie dziecka desperacko szukającego miłości i akceptacji – a zrobiła jej to rodzona matka! Miałem ochotę głośno przeklinać tę okrutną, samolubną kobietę, ale się powstrzymałem, bo czułem, że w ten sposób wcale Darii nie pomogę. Zrozumiałem też, że sam niewiele tu zdziałam.
W przypadku tak poważnie poranionej duszy niezbędna była pomoc specjalisty. I chociaż nie przepadam za psychologami, zaproponowałem Darii, by zaczęła chodzić na terapię. Z początku się opierała, potem jednak uległa. Wolała się zgodzić, niż mnie stracić. Cieszyłem się, bo widziałem, że wizyty u terapeutki jej pomagają. Opowiadała mi, czego dowiaduje się o samej sobie podczas sesji, o tym, jak powinna na siebie patrzeć, jak rozumieć słowa innych na swój temat, o tym, że może kiedyś nabierze dość odwagi, by powiedzieć: „to nie moja wina”, o nadziei, że kiedyś w te słowa uwierzy, o tym, że każdy ma prawo do szczęścia i egoizmu, więc ona też.
Obserwowałem, jak stopniowo się otwiera, staje mniej bojaźliwa, za to bardziej radosna, a nawet przekorna. Wydawało mi się, że jest coraz lepiej… Aż pewnego dnia po powrocie z pracy znalazłem na stole list. Serce momentalnie mi przyspieszyło. Bałem się. Gdyby chodziło o przekazanie zwykłej informacji, Daria napisałaby esemesa albo zadzwoniła. Otworzyłem kopertę i szybko przeczytałem króciutki list. To było pożegnanie:
„Mirek, przepraszam, nie szukaj mnie. Kocham cię, ale to wszystko jest dla mnie za trudne. Nie chcę widzieć w mamie niedobrej osoby, to ona najbardziej cierpi. Chcę zacząć od nowa, zapomnieć o przeszłości. Przepraszam i dziękuję. Daria. PS Błagam, nie szukaj mnie”.
A więc uciekła ode mnie. I od siebie też. Poznałem jej tajemnicę i chciałem jej pomóc uwolnić się od brzemienia tego okropnego poczucia winy. Chciałem, by stawiła czoła problemowi i prawdzie, a tym samym swojej matce, ale najwyraźniej ją to przerosło. Wolała schować głowę w piasek, niż przyznać, że mama zniszczyła jej życie i skrzywiła psychikę. Żadna rozpacz, żaden ból tego nie usprawiedliwia.
Utrata jednego dziecka nie upoważnia do krzywdzenia drugiego, do wmawiania mu własnej winy. Daria nie potrafiła jednak tego zaakceptować. Byłem rozczarowany, zraniony, może nawet zły, że zostawiła mnie w taki sposób, ale przede wszystkim było mi strasznie żal mojego zagubionego, zranionego elfa. Daria wybrała drogę prowadzącą donikąd. Ucieczkę, zamiast walki o samą siebie.
Minęło kilka lat. Jestem sam. Czuję się jak wdowiec
Daria jest miłością mojego życia, nikt jej nie zastąpi. Nie szukam jej, tak jak prosiła, ale marzę, że wróci do mnie. Słyszysz, słoneczko? Wciąż cię kocham i wciąż na ciebie czekam.
Czytaj więcej prawdziwych historii:
Moja przyjaciółka zakochała się w psychopacie
Nie wiem, czy dam radę być samotną matką
Wujek chciał oddać babcię do domu starców