„Żałuję, że pomogłam Marcie. Dałam jej dach nad głową, a ona żyła na mój koszt i jeszcze wpędziła mnie w długi”

Kobieta, która została oszukana fot. Adobe Stock, Valerii Honcharuk
„Nie wiem, gdzie teraz mieszka Marta. Może i dobrze, bo gdybym wiedziała, mogłabym zrobić coś głupiego. Przez nią biegamy z mężem do urzędu skarbowego i wszystko wyjaśniamy. Kosztuje nas to wiele nerwów i czasu. Żałuję, że wyciągnęłam do niej pomocną dłoń”.
/ 03.03.2022 06:41
Kobieta, która została oszukana fot. Adobe Stock, Valerii Honcharuk

Martę poznałam w pracy. Dołączyła do naszego zespołu dwa lata temu. Od początku była jakaś dziwna. Milcząca, jakby nieobecna. Przychodziła do pracy punktualnie o ósmej i równo o szesnastej wychodziła. Nie plotkowała z nami, nie opowiadała o swoich sprawach, nie robiła przerwy na kawę. Cichutko pracowała i znikała jak duch.

Przez pierwsze dni próbowałam ją wciągnąć do naszego towarzystwa, proponowałam wspólny wypad. W pokoju jest nas pięć i tworzymy bardzo zgrany zespół. Czasem idziemy gdzieś po pracy na kawę czy drinka. Wszystkie mamy samodzielnych mężów i już odchowane dzieci. Nie musimy więc pędzić do domów na łeb na szyję.

– Marta, może wyskoczysz z nami do kawiarni? Dają tam świetną szarlotkę – proponowałam.

Zawsze odmawiała. Mówiła tylko, że naprawdę nie może, bo bardzo się spieszy, i wybiegała z biura jak oparzona. Dziewczyny były wkurzone jej zachowaniem.

– Zadziera nosa, pewnie uważa, że nie jesteśmy godne jej towarzystwa – paplała Kaśka, ale ja czułam, że tu musi chodzić o coś innego.

– Daj spokój, może ona ma jakieś poważne problemy? Poczekajmy, zobaczymy, o co chodzi – odpowiadałam.

Dwa miesiące później od razu po pracy pojechałam do szpitala, by odwiedzić chorą przyjaciółkę. Aby dotrzeć na oddział, musiałam przejść koło przyszpitalnej przychodni. Właśnie zbliżałam się do gabinetów, gdy w tłumie zobaczyłam Martę. Siedziała obok ciemnoskórego mężczyzny z obandażowaną głową i ręką w gipsie i coś do niego mówiła. Zaciekawiona postanowiłam do nich podejść.

– Cześć, co za spotkanie… – powiedziałam, a Marta wyraźnie się spłoszyła.

– To jest Abdul mój mąż – przedstawiła mi swojego towarzysza i spojrzała na mnie niepewnie.
Widać było, że nie bardzo wie, co ma dalej mówić. 

– Przyszliśmy na wizytę kontrolną. Dwa miesiące temu miałem wypadek samochodowy. Żona musi się mną opiekować – wyjaśnił szybko ciemnoskóry mężczyzna świetną polszczyzną.

– Dlaczego nie powiedziałaś, że masz takie problemy? – szepnęłam do Marty.

– Nie chciałam wam zawracać głowy. Zawsze byłyście takie pogodne. A mnie ostatnio nie jest do śmiechu – odparła cicho i spojrzała ukradkiem na męża.

Skinęłam głową i poczekałam, aż Abdul wejdzie do gabinetu.

– No, teraz możemy swobodnie rozmawiać. Mów, o co chodzi – powiedziałam.

– No dobrze, ale nie będzie to romantyczna historia – zaczęła.

Widziałam, że coś ją trapi

Dowiedziałam się, że Abdul pochodzi z Nigerii. Przyjechał do Polski na studia. Tam się poznali, pokochali i wreszcie pobrali. Niestety, codzienne problemy szybko zaczęły dawać się im we znaki.

Abdul nigdzie nie mógł znaleźć pracy i zniechęcony przestał w ogóle jej szukać. Nie chciał też zajmować się domem, bo to nie przystoi mężczyźnie. A na dodatek dwa miesiące temu miał ten wypadek.

– Wszystko jest na mojej głowie. Praca, dodatkowe zlecenia, pranie, gotowanie, sprzątanie – wyliczała Marta. – No i jeszcze musimy się wyprowadzić z mieszkania, bo nie stać nas na płacenie za wynajem. Naprawdę nie wiem, gdzie my się teraz podziejemy – żaliła się.

– Faktycznie, jesteś w kropce – odparłam współczująco.

Zaczęłam się zastanawiać, jak mogłabym jej pomóc. I nagle mnie olśniło. Mieszkanie! Przecież pół roku wcześniej mój mąż odziedziczył po babci kawalerkę. Wystawiliśmy ją na sprzedaż, bo nasz dom wymagał remontu, ale poważnych kupców na razie nie było.

Wszyscy, tłumacząc się kryzysem, chcieli zapłacić połowę ceny. Nie zgadzaliśmy się, więc stała pusta. Przecież do czasu, aż jej nie sprzedamy, Marta mogła w niej zamieszkać! Nie zamierzałam zarabiać jej kosztem. Po prostu chciałam, żeby płaciła czynsz i rachunki.

– Wiesz, może będę mogła ci pomóc. Muszę tylko pogadać z mężem. O szczegółach porozmawiamy jutro w pracy – powiedziałam zadowolona i szybko się pożegnałam, bo Abdul właśnie wychodził z gabinetu.

Wpadłam jeszcze na krótko do przyjaciółki, a potem pobiegłam do domu. Byłam zaaferowana. Chciałam jak najszybciej porozmawiać z mężem o tym wynajmie. Mietek na początku się wahał.

– A jak nie będą chcieli się wyprowadzić albo płacić czynszu – kręcił nosem.

Ale ja nie odpuszczałam.

– Daj spokój, przecież to fajna dziewczyna, nie zrobi nam żadnego numeru. Ludziom trzeba pomagać. A poza tym te pieniądze za czynsz będziemy mogli odłożyć na wakacje – męczyłam go. Wreszcie się zgodził.

– No dobra, tylko powiedz jej dokładnie, co i jak, żeby później nie było kłopotów – zastrzegł.

– Zobaczysz, wszystko będzie w porządku – odparłam uradowana.

Następnego dnia opowiedziałam o wszystkim Marcie. Była naprawdę szczęśliwa.

– Nie wiem, jak mam ci dziękować. Są jeszcze na świecie dobrzy ludzie… A już myślałam, że będziemy musieli zamieszkać pod mostem – cieszyła się.

Ustaliłyśmy, że wprowadzi się z mężem do kawalerki pierwszego dnia następnego miesiąca.

– Czynsz jest niski. Jak będziecie oszczędzać energię, to mieszkanie nie będzie was wiele kosztować. Tylko nie spóźniajcie się z płatnościami. Nie chcemy żadnych zaległości. No i pamiętaj o naszej umowie. Jak będzie kupiec, wyprowadzacie się. Postaram się, żebyście mieli co najmniej miesiąc na znalezienie innego lokum – powiedziałam, wręczając jej książeczki opłat.

– O nic się nie martw. Jak w takiej sytuacji mogłabym zawieść twoje zaufanie? Musiałabym być ostatnią świnią! – zapewniała mnie.

Po przeprowadzce Marta zupełnie się zmieniła. Odżyła! Dziękowała mi za dobre serce i opowiadała koleżankom w pracy, jaki to ze mnie dobry człowiek. I jak to im się cudownie mieszka. Byłam przekonana, że dotrzymuje słowa i regularnie płaci wszystkie rachunki.

Do głowy mi nawet nie przyszło, żeby to sprawdzić. Srodze się jednak zawiodłam… Dowiedzieliśmy się o tym przypadkiem. Któregoś dnia wybraliśmy się do przyjaciół na Starym Osiedlu. Kiedy przechodziliśmy koło bloku, w którym mieszkała kiedyś babcia, zaczepiła nas dozorczyni.

– Ci wasi znajomi już czwarty miesiąc nie płacą czynszu. Wiem, bo im wezwania ze spółdzielni nosiłam – powiedziała.

– To niemożliwe, na pewno zaszła jakaś pomyłka – powątpiewałam, ale dozorczyni pokręciła głową.

– Żadna pomyłka! Zarząd już chce pana wpisać na czarną listę dłużników – odparła.
Mąż spojrzał na mnie groźnie.

– Jutro wszystko wyjaśnię, obiecuję – zapewniłam go.

Następnego dnia od razu po przyjściu do pracy wyciągnęłam Martę na korytarz.

– Co jest grane? Podobno od czterech miesięcy nie płacisz czynszu – zapytałam, starając się zachować spokój.

– Jak to nie, przecież płacę! – odparła, patrząc mi prosto w oczy.

– Nie kłam, rozmawiałam wczoraj z dozorczynią – wybuchłam.

– A to jędza! – syknęła. A potem spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem. – Nie gniewaj się, mieliśmy trudności. Sama wiesz, jaką mam sytuację – zaczęła tłumaczyć. – Ale teraz wszystko jest już w porządku. Abdul znalazł niezłą fuchę, najdalej za tydzień wszystko uregulujemy.

– Obiecujesz? Naprawdę nie chcę już słyszeć o żadnych zaległościach! Pamiętaj, że ci zaufałam.

– Przysięgam! Nie denerwuj się już, będzie dobrze – uspokajała mnie.

Jakoś dałam się udobruchać. Ale mój mąż już nie

– To zwykłe wykręty – stwierdził, gdy opowiedziałam mu o tłumaczeniach Marty. – Tydzień to ostateczny termin. Jak nie zapłacą, wywalę ich na bruk – zagroził.

Aby go uspokoić zapewniłam, że pierwsza wystawię ich walizki za próg. Przez tydzień Marta unikała mnie jak ognia. Robiła wszystko, byśmy nawet przez sekundę nie były sam na sam. Dobrze wiedziała, że przy koleżankach nie będę ją o nic pytać ani robić wymówek. Ósmego dnia nie pojawiła się w pracy.

Od dziewczyn dowiedziałam się, że poszła na zwolnienie lekarskie. Próbowałam się do niej przez cały dzień dodzwonić, ale telefon był wyłączony. Mietek miał dość.

– Jutro pójdę do spółdzielni. Jeżeli nie zapłacili, do widzenia – powiedział.

Wrócił purpurowy ze złości.

– Przez twoje głupie pomysły możemy zapomnieć o wakacjach – krzyknął od progu. – Musiałem zapłacić wszystkie zaległości wraz z odsetkami i bieżący czynsz. Inaczej wykluczyliby mnie ze spółdzielni, skierowali sprawę do sądu i najpewniej wpisali na listę dłużników. Wyszło w sumie dwa i pół tysiąca złotych.

– O rany, wszystkie nasze oszczędności – zdenerwowałam się.

– No właśnie. Jedziemy do mieszkania – zarządził. – Mam już naprawdę dość tych twoich lokatorów!

Drzwi otworzyła Marta. Była wyraźnie zaskoczona naszym widokiem.

– Czy coś się stało? – zapytała.

– A stało się! Od kilku miesięcy nie płacicie czynszu, więc się pakujcie – powiedział mąż.

– Jak to, przecież mówiłam Ewie, że mamy przejściowe trudności… Wszystko uregulujemy – zaczęła biadolić.

Ale Mietek był nieugięty.

– Nie ma mowy – przerwał jej. – Sam to już zrobiłem. Jesteście nam winni dwa i pół tysiąca złotych!

I wtedy z pokoju wychylił się Abdul.
– Tak, a na jakiej podstawie tak twierdzisz? Przecież to ty jesteś właścicielem mieszkania. Żadnego papierku nie podpisywaliśmy! – mruknął.

– No właśnie, skoro nas wyrzucacie, nie zobaczycie ani grosza – dodała szybko Marta.
A potem spojrzała na mnie z pogardą i dodała:

– Wiesz nie spodziewałam się, że jesteś taka wredna. Najpierw oferujesz pomoc, a potem twój mąż nas wyrzuca. To nieuczciwe i nieludzkie! – nadąsała się.

Nie wytrzymałam.

– Wynocha albo wezwę policję i powiem, że się włamaliście. Czy twój mąż ma w porządku wszystkie papiery?! – krzyknęłam.

Groźba podziałała, bo zaczęli się pośpiesznie pakować. Po pół godzinie stali w drzwiach.

– Jeszcze pożałujecie – syknęła Marta.

– Już żałujemy! – odparłam.

Przez kilka dni mąż chodził jak struty. Nie mógł sobie darować, że zgodził się na ten wynajem. Ja też byłam wściekła na Martę, że tak perfidnie mnie oszukała. Nawet nie mogłam jej porządnie obsztorcować, bo nie pokazywała się w pracy. Po tygodniu humory trochę się nam poprawiły. Zadzwoniła agentka i powiedziała, że jest kupiec na kawalerkę. I chce zapłacić uczciwą cenę.

– Zrobimy remont domu i może jednak pojedziemy na te wakacje – cieszył się mój mąż.
Wydawało się, że kłopoty mamy już za sobą. I wtedy do drzwi zapukał listonosz.

– Polecony do męża, ze skarbówki – szepnął, wręczając mi kopertę.

Mietek otworzył i złapał się za głowę.

– Zobacz, co ta oszustka zrobiła – krzyknął i podał mi pismo.

Wynikało z niego, że urząd skarbowy wszczął przeciwko niemu postępowanie karno-skarbowe. Powód? Nieujawnione dochody z wynajęcia kawalerki.

– No, to teraz się zacznie. Koleżanka ładnie ci podziękowała za dobre serce – powiedział załamany.

Nie wiem, gdzie teraz mieszka Marta. Może i dobrze, bo gdybym wiedziała, mogłabym zrobić coś głupiego. Na razie biegamy z mężem do urzędu skarbowego i wszystko wyjaśniamy. Kosztuje nas to wiele nerwów i czasu. Ale mamy nadzieję, że uda nam się z tego wyplątać. Tylko czy urzędnicy uwierzą, że szczerze chcieliśmy pomóc ludziom w potrzebie?

Czytaj także:
„Upojne noce z żoną szefa otworzyły mi drzwi do kariery. Nie sądziłem, że to również one zniszczą mi życie”
„Matka mnie wydziedziczyła, bo miałam dziecko z żonatym. Mój brat zataił, że na łożu śmierci spisała nowy testament”
„Wody odeszły mi przy pierwszym tańcu. Rodząc, myślałam o tym, że zniszczyłam własne wesele i nigdy nie rzucę welonem”

Redakcja poleca

REKLAMA