„Wody odeszły mi przy pierwszym tańcu. Rodząc, myślałam o tym, że zniszczyłam własne wesele i nigdy nie rzucę welonem”

Kobieta, która urodziła podczas wesela fot. Adobe Stock, UA_PM
„Po chwili poczułam ostry skurcz, po kilkunastu minutach następny. Wcześniej zrzucałam to na stres, ale nie. Dotarło do mnie, że to jednak nie emocje, ale początek porodu. O Boże, nie pokroję z Igorem tortu, nie doczekam oczepin. Puściły mi nerwy i zalałam się łzami”.
/ 28.02.2022 11:39
Kobieta, która urodziła podczas wesela fot. Adobe Stock, UA_PM

O Boże, nie pokroję tortu z Igorem, nie doczekam się oczepin, nie rzucę welonem! W tamtej chwili nie byłam w stanie o niczym innym myśleć. Igor jest miłością mojego życia. Od razu po zaręczynach zaczęliśmy planować ślub i wesele.

Uroczystość miała się odbyć za dwa lata, w urokliwym pałacyku na Pomorzu. Trochę martwiliśmy się, że musimy czekać tak długo, ale wcześniejszych terminów nie było. Postanowiliśmy więc uzbroić się w cierpliwość. Wymarzyliśmy sobie to miejsce i nie chcieliśmy z niego rezygnować.

Niecałe pół roku przed ślubem zorientowałam się, że jestem ciąży. Byłam zaskoczona, bo przecież się zabezpieczaliśmy. A tu mi lekarz oświadczył, że to dziesiąty tydzień. Gdy to usłyszałam, to aż się popłakałam ze złości. Nie dlatego, że nie chciałam tego dziecka.

Ustaliliśmy z Igorem, że nie będziemy czekać z powiększeniem rodziny. Ale która panna młoda chce iść do ołtarza z wielkim brzuchem i spuchniętymi nogami? Przez głowę przebiegła mi nawet myśl, żeby przełożyć uroczystość, ale szybko ją odpędziłam. Nie zamierzałam czekać kolejnych dwóch lat na wolny termin. 

Przez całą ciążę czułam się znakomicie. I co najważniejsze, bardzo niewiele przytyłam. W specjalnie skrojonej sukni prezentowałam się więc świetnie. Gdy w dniu ślubu szykowałam się do kościoła, byłam naprawdę szczęśliwa.

Zdawałam sobie sprawę z tego, że nie wolno mi tańczyć do białego rana, a toast wzniosę bąbelkami bez alkoholu, ale się tym nie przejmowałam. Święcie wierzyłam, że to będzie niezapomniany dzień. I rzeczywiście był… Wszyscy w rodzinie twierdzą, że nigdy nie byli na takim weselisku jak nasze. I pewnie nie będą.

Rodzić zaczęłam już kościele. Wypowiedziałam słowa: „i że cię nie opuszczę aż do śmierci” i poczułam bardzo delikatny skurcz w podbrzuszu. Do rozwiązania zostały mi jeszcze trzy tygodnie, byłam więc pewna, że to z emocji i wzruszenia.

Przecież chwilę temu patrzyłam w oczy miłości swojego życia i składałam małżeńską przysięgę. Gdy więc skurcz się powtórzył, postanowiłam o tym nie myśleć. Sądziłam, że jak już msza się skończy, nieco ochłonę, opanuję wzruszenie, to dolegliwości miną.

Po uroczystości wyszliśmy z Igorem przed kościół. Czekali tam na nas wszyscy goście. Podchodzili, składali życzenia, gratulowali. Z uśmiechem przyjmowałam kwiaty, dziękowałam za życzenia, ale czułam się coraz gorzej. Nadal jednak nie dopuszczałam do siebie myśli, że to pierwsze oznaki porodu.

Tyle przecież słyszałam i czytałam o silnych, trudnych do zniesienia bólach zwiastujących przyjście dziecka na świat. A mój ból był absolutnie do zniesienia. Kiedy więc już przyjęłam wszystkie życzenia i wycałowałam wszystkich gości, pojechałam z mężem do fotografa i pozowałam do zdjęć. Słowem się nie zająknęłam, że coś mi dolega. Był taki szczęśliwy i przejęty…

Nie chciałam mu psuć nastroju marudzeniem

Po sesji zdjęciowej pojechaliśmy na przyjęcie weselne. Goście przywitali nas owacjami. Wzniesiono toast, wszyscy wypili po lampce szampana. Didżej zaprosił nas na środek sali, do pierwszego tańca. Gdy sunęłam z Igorem po parkiecie w takt walca, ból jeszcze bardziej się nasilił.

Mimo to wytrwałam do końca i wróciłam do stołu. Pomyślałam, że kiedy goście zaczną się bawić, to wymknę się z sali i trochę odpocznę. Ale już po chwili poczułam ostry skurcz, po kilkunastu minutach następny…

To właśnie wtedy dotarło do mnie, że to jednak nie emocje i zmęczenie, ale początek porodu. Pamiętam, że pomyślałam wtedy: „O Boże, nie pokroję z Igorem tortu, nie doczekam oczepin, nie rzucę welonem!” Zrobiło mi się tak przykro i  smutno, że aż się rozpłakałam. I to na cały głos.

– Rany boskie, co ci się stało? – przeraził się mąż.

– To już! Zaczęło się! – wykrztusiłam.

– Co się zaczęło? Nasze wspólne życie? Tak cię to martwi, że aż płaczesz? – patrzył na mnie zdziwiony.

– Nie, idioto! Nasze dziecko pcha się na świat! – ryknęłam i osunęłam się na podłogę, bo ból dosłownie zwalił mnie z nóg.

Nie pamiętam dokładnie, co działo się potem. Wiem tylko, że nagle wokół mnie zrobiło się bardzo tłoczno i głośno. Ktoś krzyczał, żeby wieźć mnie do lekarza, inny, by wezwać karetkę. Ktoś zaczął kręcić film komórką. Wyobrażacie to sobie?

Na szczęście moja mama szybko otrząsnęła się z szoku i przejęła dowodzenie. Przepędziła gości na koniec sali, a Igorowi i ojcu kazała zaprowadzić mnie na górę, do apartamentu małżeńskiego. Pogotowie przyjechało zaledwie po kilkunastu minutach. Miałam nadzieję, że zabiorą mnie do szpitala.

– Na to jest już za późno. Urodzi pani lada chwila. Już widać główkę! – powiedział lekarz.

– Ale jak to, tutaj? To niemożliwe! – wrzasnęłam.

– A czego ty, kochana, chcesz od tego miejsca? Przecież to przepiękny pałac. No i to nastrojowe wnętrze: zabytkowe meble, płatki róż na łóżku, świece, bukiety kwiatów… Naprawdę wolałabyś białe, zimne ściany w szpitalu?

– No… Nie… – wykrztusiłam z trudem.

– No to bierz się do roboty. Przy następnym skurczu przyj. Pół godzinki i będzie po wszystkim – uśmiechnął się.

Byłam szczęśliwa i zrozpaczona

Nie oszukał mnie. Urodziłam po dwudziestu dwóch minutach. Córeczkę. Gdy ją zobaczyłam i przytuliłam, pomyślałam wzruszona, że to najpiękniejszy ślubny prezent, jaki mogłam dostać.

Potem ratownicy zapakowali mnie na nosze i zabrali wraz z dzieckiem do szpitala na badania. Przed wejściem czekali na nas wszyscy goście. Wiwatowali, krzyczeli! Chyba jeszcze głośniej niż wtedy, gdy witali mnie i Igora po ceremonii w kościele.

– O kurczę, już się martwię – westchnął mój mąż, gdy zapakowaliśmy się wszyscy do karetki.

– Czym? – zdziwiłam się.

– Tym, że nasza córka tak lubi się bawić. Przecież to nie przypadek, że akurat dziś postanowiła wydostać się na ten świat. Wyczuła dobrą imprezę i nie mogła się opanować! 

Czytaj także:
„Zmuszałam córkę do nauki i nawet nie wiedziałam, co u niej słychać. Dowiedziałam się, gdy znalazłam ją na porodówce”
„Zdradziłam męża i zaszłam w ciążę, ale to jego wina. To on wodził mnie za nos choć wiedział, że nigdy nie da mi dziecka”
„Córka i zięć wyjechali za pracą, a wnuczki zostawili u mnie. Nie radzę sobie z byciem mamą, tatą i babcią w jednym”

Redakcja poleca

REKLAMA