Lubiłam się uczyć. Miałam zresztą jasny plan na siebie i chciałam go konsekwentnie realizować. Już pod koniec szkoły podstawowej wiedziałam, że w przyszłości zwiążę się z branżą finansów. Lubiłam matematykę, z czasem zainteresowała mnie też ekonomia. Skupiałam się więc na edukacji i rozwoju osobistym.
Wolałam książki niż chłopaków
Kiedy więc koleżanki uganiały się za chłopakami i regularnie chodziły na wagary, ja ślęczałam nad książkami, pisałam wypracowania, a także poszerzałam wiedzę na własną rękę. Dzięki temu rodzice nie mieli ze mną żadnych problemów. Dziwili się nawet znajomym, którzy opowiadali o swoich nastoletnich córkach przerażające historie. Ja zawsze po lekcjach wracałam prosto do domu, a jeśli czasem mnie nie było, to znaczyło, że zostałam dłużej w bibliotece lub wybrałam się do księgarni.
Zdawałam sobie sprawę, że te dziewczyny, które się mnie trzymają, robią to wyłącznie ze względu na moje szkolne osiągnięcia. Ode mnie przecież dało się wszystko odpisać, pożyczyć zeszyt z notatkami czy poprosić o pomoc w związku z jakimś zadaniem domowym. Nie sądziłam, żeby którakolwiek z nich mnie lubiła. No, ale zadawanie się ze mną było po prostu korzystne.
Chciałam się rozwijać
Na studiach niewiele się zmieniło. Tyle tylko, że może trochę chętniej rozmawiałam z rówieśnikami. Mimo to, nie miałam jakichś bliższych znajomych, a czas spędzałam przeważnie sama. Zresztą, miałam sporo do roboty. Uczyłam się, szukałam materiałów na zajęcia, a z czasem też zaczęłam się starać o staż.
Tuż po ukończeniu nauki otrzymałam pracę w sektorze finansów. Szło mi nieźle, a współpracownicy doceniali moje zaangażowanie. Obowiązki zawodowe zdecydowanie stawiałam na pierwszym miejscu, tak, by nikt nie miał wątpliwości, co jest dla mnie najważniejsze. Chciałam zawalczyć o swoje miejsce w życiu, odpowiednio się ustawić i pozbyć zmartwień związanych z sytuacją materialną.
Rodzice zresztą byli ze mnie dumni. Szybko zamieszkałam we własnej kawalerce o sporym metrażu, której układ zupełnie mi wystarczał. Nie myślałam wtedy za bardzo o życiu prywatnym. Wystarczało mi, że mogłam spokojnie usiąść w fotelu i w wolnej chwili poczytać książkę. Wcześniejszy styl życia nie nauczył mnie zresztą niczego innego, więc i nie miałam za czym tęsknić.
Tomek był jak natrętna mucha
Tak się złożyło, że starsza siostra uparła się któregoś razu, że koniecznie muszę się z nią wybrać na imprezę do znajomych.
– Siedzisz cały czas w tym domu, Łucja! ‒ rzuciła z przekąsem. – Rusz się trochę! Wyjdź do ludzi! Przyda Ci się!
Nie wiem, czemu się zgodziłam. Może po prostu nie chciałam, żeby dalej mi truła. W ogóle nie rozumiałam, po co mam tam iść, skoro nawet nie znałam tych ludzi. Tak, jak zresztą podejrzewałam, tylko się tam nudziłam. W dodatku przyczepił się do mnie jeden taki Tomek, brat gospodyni. I za nic nie chciał odpuścić, chociaż mówiłam mu, że nie jestem zainteresowana.
Po tym beznadziejnym wieczorze, który zafundowała mi siostra, co rusz się do mnie zbliżał. Nachodził mnie w pracy, zdobył skądś mój adres i kilkakrotnie niby przypadkiem zjawiał się pod moim blokiem, a przede wszystkim ciągle dzwonił. Z początku starałam się mu tłumaczyć, że bez sensu traci na mnie energię, ale on nie ustępował. Dlatego w końcu zaczęłam wszystkie połączenia odrzucać. To niestety niewiele dawało. A minęły już trzy tygodnie.
Tomek znowu dzwonił, a ja konsekwentnie nie odbierałam. Ten facet nie rozumiał słowa „nie”. Wciąż za mną łaził i coś sobie wyobrażał, chociaż milion razy mówiłam mu, że nic z tego nie będzie. Czy naprawdę był aż tak zdesperowany? Mnie wtedy wydawało się, że nie potrzebuję faceta. A zwłaszcza takiego. Zresztą, przecież miałam jeszcze czas na związki.
Byłam jednak szczerze wzburzona, gdy nazajutrz rano znów zastałam Tomka pod swoim blokiem.
– Tomek, czego ty nie zrozumiałeś? – zaczęłam, zanim zdążył się odezwać. – Nie szukam faceta!
– Ja wiem, wiem! – Zrobił przepraszającą minę. – Rozumiem, że mogłaś się poczuć trochę nękana, więc ja… chciałem ci tylko zaproponować moją przyjaźń, Łucja.
Parsknęłam niepowstrzymanym śmiechem.
– Poważnie, Tomek? – spytałam rozbawiona. – A na co mi twoja przyjaźń?
Zostawiłam go chyba trochę oszołomionego i ruszyłam dalej, wciąż się trochę śmiejąc.
Rzuciłam się w wir pracy
Szybko wyrzuciłam z głowy tę przelotną znajomość z Tomkiem. Nie miałam czasu na głupoty – musiałam przecież zająć się pracą. Miałam wtedy gorący okres w firmie i nie mogłam sobie pozwolić na dekoncentrację. Z tego powodu właściwie trochę się cieszyłam, że moja siostra miała focha. Tak, chodziło oczywiście o Tomka. No cóż, skoro chciała się zachowywać jak obrażony dzieciak, jej sprawa. Ja i tak nie miałam wtedy czasu latać do niej do domu na kawki i herbatki.
Z rodzicami utrzymywałam zdawkowy kontakt. Czasem wpadałam w weekend, gdy mama się uparła, no i oczywiście nie odmawiałam jej odwiedzin u mnie. Tyle tylko, że większość czasu spędzałam w pracy, przez co byłam dość mało uchwytna. Nie uważałam jednak, żebym robiła coś złego – w końcu zajmowałam się swoim życiem. Jak mi się wtedy wydawało, najlepiej jak było można.
Trochę zazdrościłam koleżankom
Mijały lata, a ja się nie zmieniałam. Pięłam się po szczeblach kariery i szybko osiągnęłam jej wyżyny. Niczym innym się nie przejmowałam. Któregoś razu koleżanka z pracy zaprosiła mnie na swoje imieniny – nie, żebyśmy się przyjaźniły, po prostu zapraszała wszystkich z naszego zespołu.
Przyznam, że trochę mi było dziwnie, gdy tak siedziałam między nimi. One wszystkie przyszły z mężami lub partnerami życiowymi, poza Julią, która była świeżo po rozwodzie. Wszystkie jednak miały dzieci. Szybko zdałam więc sobie sprawę z tego, że właściwie nie mam z nimi o czym rozmawiać. One opowiadały sobie o osiągnięciach swoich córek w nauce, o wynikach sportowych synów. O tym, kto dostał się na jakie studia i w jakiej dziedzinie był najlepszy. A ja milczałam.
Z czasem rozmowa zeszła też na zwierzęta domowe, ale i tu nie miałam się czym pochwalić. Nie miałam ani kota, ani psa i w zasadzie nie interesowałam się czworonogami. To nie było dla mnie. Poza tym, przecież nie miałam czasu, żeby się nimi zajmować. Moja praca wymagała skupienia, a ze zwierzakiem było tyle samo zachodu, co z małym dzieckiem.
Zrobiło mi się jakoś przykro. Czułam, że nie należę do tego świata i choć jakaś moja część chciała się w niego wpasować, postanowiłam uciec. Wrócić do swojego, który tak dobrze znałam. Pożegnałam się więc szybko, pożyczyłam koleżance jeszcze raz wszystkiego najlepszego i wyszłam. Byłam prawie pewna, że wtedt rozmowa skupiła się na mnie.
Chyba coś przegapiłam
Teraz mam 45 lat. Nie mam dzieci, męża, ani nawet partnera. Nie umawiam się też na randki. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, jak się w takiej sytuacji zachowuje i… chyba zwyczajnie nie znajduję w sobie odwagi, by zacząć. Nie sądzę, żebym jeszcze podobała się mężczyznom. Pewnie jestem nudna, przygnieciona życiem i nieatrakcyjna. Zresztą, gdzie miałabym szukać wolnego faceta w tym wieku? A tylko tego brakowało, żeby wystartował do mnie ktoś, kto chciałby się po prostu zabawić.
Z perspektywy czasu żałuję, że nie spojrzałam na Tomka trochę przychylniej. Jakiś miesiąc temu podpytałam o niego Julię, bo uznałam, że w sumie może warto byłoby mu dać szansę. Jak się jednak okazało, od roku był po ślubie i wraz z żoną spodziewali się pierwszego dziecka. Nie próbowałam się z nim spotykać, by zapytać, czy chociaż ta oferta z przyjaźnią jest jeszcze aktualna. Zbyt głupio się czułam.
Wiem, że przegapiłam swoją szansę. I nie sądzę, żebym zbudowała sobie jeszcze kiedyś życie prywatne. Teraz pozostaje mi tylko praca i samotność. No i może rodzina, która przecież musi mnie znosić.
Łucja, 45 lat
Czytaj także: „Mój boski kochanek okazał się kreaturą z piekła rodem. Nigdy więcej takich cwaniaczków” „Wyjechałam za pracą, a córkę zostawiłam przyjaciółce. Okazało się, że nie mam do czego wracać”
„Żonaty szef wypłacał mi ekstra premię za gorące igraszki na jego biurku. To był dla mnie złoty interes”