„Mój boski kochanek okazał się kreaturą z piekła rodem. Nigdy więcej takich cwaniaczków”

oszukana kobieta fot. iStock, miniseries
„Spojrzałam w tamtą stronę i zdębiałam. To nie był mój Robert! To był zupełnie inny facet! Jedyne, co ich łączyło, to… okulary. Co tu jest grane?”.
Listy od Czytelniczek / 14.11.2023 20:30
oszukana kobieta fot. iStock, miniseries

– Życiem rządzi przypadek. Zapamiętaj to sobie, Renatko, raz na zawsze. Jeśli ktoś będzie ci wmawiał, że jest inaczej, nie wierz mu, on bredzi, życia nie zna! Ja na przykład – babcia lubiła podeprzeć swój wywód własnym przykładem.

– Zupełnie przez przypadek poznałam twojego dziadka Jeremiasza. Zawsze wracałam do domu piechotą. Tego dnia byłam bardzo zmęczona i kilka przystanków podjechałam autobusem. Gdy wysiadałam, jakiś dżentelmen podał mi rękę. Wszystko, co było dalej, to konsekwencja tej przypadkowej podróży.

Traktowałam tę opowieść jak żart

Z czasem jednak przekonałam się, że było w niej sporo prawdy. Prawie rok temu rozstałam się z Darkiem. Byliśmy ze sobą półtora roku i pewnie trwałoby to znacznie dłużej, gdybym przypadkowo nie wpadła na niego na ulicy. Szedł uśmiechnięty i radosny, obejmując dorodną blondynę. Rzecz w tym, że tego dnia miał być w podróży służbowej do Gdańska – tak mi przynajmniej powiedział.

Miał wrócić następnego dnia. Przypadek zrządził, że znalazłam się akurat wtedy na ulicy, zwykle pracowałam w biurze, a tego dnia, zamiast koleżanki, poszłam na spotkanie z klientem. Niemal rok dochodziłam do siebie po zdradzie Darka. Pomagała mi w tym bardzo Magda, moja przyjaciółka od serca, zawsze wiernie kibicująca moim związkom. Nie umiała zrezygnować z satysfakcji, jaką sprawiało jej to, że nigdy nie uważała Darka za materiał na partnera i chętnie powtarzała: „A nie mówiłam?!”.

Uporawszy się z przeszłością, byłam gotowa na nowy związek. Samotność mi nie służyła. Chciałam dzielić z kimś radości i smutki. I znowu moim życiem pokierował przypadek. Najwyraźniej babcia Amelia czuwała w zaświatach, abym nie przegapiła tego, co podsuwa mi los.

Chyba niebo mi go zesłało

Wracałam samochodem z podróży służbowej. Do domu zostało mi jakieś 40, może 50 kilometrów, gdy mój ford odmówił współpracy. Kichnął, prychnął, stanął i za żadne skarby nie chciał odpalić. Nie pomagały przekleństwa ani błagania. A że był wieczór, dochodziła dziewiąta, to i samochody jeździły rzadko.

Włączyłam światła alarmowe i zaczęłam się zastanawiać, gdzie szukać pomocy. Mogłam liczyć tylko na fart lub cud. Nie zdążyłam wysiąść z auta i machnąć na przejeżdżający samochód, gdy ten się zatrzymał. Po chwili wysiadł z niego elegancko ubrany mężczyzna.

– Potrzebuje pani pomocy? – zapytał, nim zdążyłam podziękować przypadkowi i opatrzności za to, że się pojawił.

– Niebo mi pana zesłało – powiedziałam. – Ten grat nie chce odpalić.

– Po prostu przejeżdżałem.

– Bogu dzięki! – westchnęłam z ulgą.

– Mogę zobaczyć – zaoferował, i nie czekając na zachętę, usiadł za kierownicą. – No cóż, nie ma paliwa!

Zrobiło mi się głupio jak nigdy w życiu

Ja, kierowca z dziesięcioletnim stażem, nie sprawdziłam, czy mam paliwo! Wyszłam na prawdziwą blondynkę, idiotkę. Zrobiłam przepraszającą minę i palnęłam:

– Spieszyłam się.

Facet uśmiechnął się łagodnie i poprosił, bym chwilę poczekała. Po czym wsiadł do swego auta i odjechał.

– Nigdzie się nie ruszę, bo nie mogę! – chciałam powiedzieć, ale jego samochód zniknął za zakrętem.

Nie wiedziałam, dokąd pojechał, miałam tylko nadzieję, że wróci i wybawi mnie z kłopotów, bo zaczynało się ściemniać. Wrócił po kwadransie. Przywiózł baniak z 5 litrami benzyny, którą wlał do mojego forda, i ten po chwili odżył.

– Proszę bardzo, pani…

– Renato. Renata M. – wyciągnęłam do niego rękę. – Gdyby nie pańska pomoc, tkwiłabym tutaj do rana. Bardzo dziękuję. Ile jestem panu winna?

– Robert S. – pocałował moją dłoń. – Nie ma o czym mówić, cała przyjemność po mojej stronie.

Podając mi wizytówkę, znów zniewalająco się uśmiechnął na pożegnanie.

– Proszę bezpiecznie dojechać do domu. Dobranoc, pani Renato!

– Ależ ja muszę… – chciałam go zatrzymać i oddać mu pieniądze, ale on tylko machnął ręką i dojechał.

Nazajutrz całą historię opowiedziałam mojej przyjaciółce.

– Pokaż no tę wizytówkę – Magdę bardzo zaciekawiła moja przygoda. – Co to za facet, przystojny, chociaż…

– Przystojny owszem, nawet bardzo, i elegancki – odpowiedziałam. – Sama nie wiem, co robić, postawił mnie w głupiej sytuacji, nie wziął pieniędzy za paliwo, zostawił wizytówkę i odjechał. Ja powiedziałam mu tylko, jak się nazywam…

– Zostawił wizytówkę, bo chce, żebyś zadzwoniła – wydedukowała. – Zagrał va banque. Jest pewien, że zadzwonisz.

Nie lubię podstępów i wkurzyła mnie jego pewność, że zadzwonię, ale musiałam przyznać rację Magdzie.

„Robert S. – prawnik” – tak miał napisane na wizytówce – zagrał va banque i wygrał. Musiałam zatelefonować i podziękować za pomoc. Tego wymagało dobre wychowanie… i babska ciekawość.

Umówiliśmy się w najmodniejszej ostatnio restauracji w naszym mieście. Stroną zapraszającą byłam ja. Miałam przecież dług do spłacenia. Ciekawa byłam, czy przy bliższym poznaniu mecenas okaże się równie elegancki i interesujący, czy też wyjdzie z niego zwykły nudziarz. Nie miałabym nic przeciwko temu, aby był interesujący. Coraz bardziej doskwierała mi samotność.

Przyszedł z bukietem róż, czym od razu wprawił mnie w dobry nastrój. Kolacja była udana. Lokal zasługiwał na dobrą opinię. A Robert był taki, jak sobie wymarzyłam. Inteligentnie prowadził rozmowę, ciekawie opowiadał i umiał słuchać.

Zaczęliśmy się regularnie spotykać. Wydawał się coraz bardziej interesujący, pociągał mnie, miałam ochotę na więcej. Oczywiście moja przyjaciółka od serca nakazywała mi daleko idącą ostrożność, ale nie zważając na jej rady, zgodziłam się, byśmy zamieszkali razem, co znaczyło, że Robert wprowadził się do mnie.

Byłam przeszczęśliwa

Idylla trwała trzy miesiące. Któregoś dnia przypadkowo wpadłam do domu około południa i… zastałam go siedzącego przed telewizorem ze szklanką whisky w ręku. Gdy mnie zobaczył, zerwał się jak oparzony, ale natychmiast się opanował i wytłumaczył, że spadły mu z wokandy dwie sprawy, więc postanowił poczekać na mnie w domu. Wzięłam to tłumaczenie za dobrą monetę i pobiegłam do pracy.

– On cię z pewnością oszukuje – zawyrokowała Magda. – Ja się na tym znam… Trzeba go sprawdzić!

Nie zastanawiałam się, co miała na myśli, byłam zbyt zajęta i zadowolona, że w domu mam faceta. Nie przywiązywałam wagi do słów przyjaciółki. W pracy szło mi dobrze, zaczęłam jeszcze więcej zarabiać, planowaliśmy z Robertem egzotyczny urlop… Nie miałam głowy do prowadzenia śledztwa, powodu, by to robić, też nie widziałam. Gdy wracałam do domu, mój mężczyzna już tam był, a na stole czekał dobry obiad. Byłam naprawdę zadowolona.

Pewnego dnia, kiedy zostawiałam w hipotece dokumenty, przypadkowo usłyszałam, jak mężczyzna stojący obok przedstawia się jakiejś kobiecie.

– Mecenas Robert S.!

Spojrzałam w tamtą stronę i zdębiałam. To nie był mój Robert! To był zupełnie inny facet! Jedyne, co ich łączyło, to… okulary. Co tu jest grane? Byłam zbyt oszołomiona, by podejść do mężczyzny. Najpierw chciałam porozmawiać z moim Robertem S. Byłam pewna, że to jakieś nieporozumienie. Wklepałam na komórce numer Roberta, ale nie odpowiadał. Pocieszałam się, że może jest w sądzie albo rozmawia z klientem.

W domu nikogo nie było. Brakowało rzeczy mojego faceta. I nie tylko. Brakowało również kilku cenniejszych przedmiotów. Zniknęły dwa laptopy. Moja biżuteria oraz 20 000 zł z kasetki, których nie zdążyłam wczoraj wpłacić na konto.

Magda poszła ze mną na policję

Widziałam, z jakim trudem powstrzymuje się, by nie wykrzyczeć sakramentalnego „a nie mówiłam”, ale moja mina powstrzymywała ją od wszelkich uwag. Pan policjant wysłuchał mojej opowieści, coś tam notował.

– Czy ma pani rachunki na skradzione laptopy? – chciał wiedzieć.

– Tak, na pewno, nie mam ich przy sobie, ale mogę przynieść… – odpowiedziałam po chwili namysłu.

– To bardzo dobrze.

– I uważa pani, że kradzieży dokonał pan Robert S., mecenas Robert S.?! – upewniał się jeszcze.

– Tak, ten pan mieszkał ze mną i właśnie dzisiaj zniknął wraz z rzeczami, które wcześniej wymieniłam.

To ja jestem Robert S. – usłyszałam donośny głos za plecami.

Odwróciłam się. Przede mną stał mężczyzna, którego widziałam w hipotece.

– Ale to nie pan ze mną… – jąkałam się.

– Rzeczywiście, ja z panią nie – uśmiechnął się prawdziwy S.

– Rozumiem, że rozpozna pani swojego Roberta S.? – spytał policjant.

– Oczywiście!

Za lustrem weneckim stało pięciu mężczyzn. Trzeci od lewej to był… Robert! Podpisałam odpowiednie dokumenty i wraz z prawdziwym Robertem S. wyszłam z komisariatu.

– Ten pani S. – wyjaśniał mecenas – ukradł mi portfel. Był w nim dowód osobisty i kilka wizytówek. Dzięki temu został adwokatem. Wcześniej był przedstawicielem handlowym, lekarzem, a nawet policjantem. To zwykły oszust. Życzę pani szczęścia – pożegnał się prawdziwy mecenas.

– Widzisz, Magduś – zwróciłam się do przyjaciółki. – Babcia miała rację, naszym życiem rządzi przypadek, a nie rozsądek, gdybym przypadkowo…

A nie mówiłam! – Magda z widoczną satysfakcją postawiła kropkę nad i.

Czytaj także:
„Mąż wynagradza mi zdrady drogimi prezentami. Pozwalam mu na to, bo diamenty są wieczne, a miłość – niekoniecznie”
„Mojego synka zabrała mi okrutna choroba. Każdego dnia chcę do niego dołączyć, ale muszę żyć dla jego rodzeństwa”
„Byłam dla matki zbędnym balastem, bo wolała swoich fagasów. Gdy kolejny ją porzucił, stanęła z walizkami w moim progu”

Redakcja poleca

REKLAMA