„Załatwiłam córce pierwszą pracę na zmywaku, a ona mnie wyśmiała. Liczyła na ta, że pieniądze będą spadać jej z nieba”

nastolatka fot. Getty Images, Westend61
„Oznajmiła mi, że nie będzie pracować za marne grosze i myć brudnych talerzy po obcych ludziach. I jak ja mam jej teraz wytłumaczyć, że pieniądze nie rosną na drzewach, a każdą pracę należy szanować?”.
/ 23.08.2024 19:30
nastolatka fot. Getty Images, Westend61

Przyznaję: to ja rozpieściłam Monikę. Darek, mój mąż, zginął w wypadku samochodowym, gdy córcia chodziła do pierwszej klasy. W tym momencie całe swoje uczucia przelałam właśnie na nią. Chociaż samej bardzo trudno było mi pozbierać się po tej tragedii, wiedziałam, że muszę być silna dla mojego dziecka. Nie mogłam się załamać. Bo kto wtedy zadbałby o naszą rodzinę?

Przeniosłyśmy się z córką na wieś

Na szczęście moi rodzice nie byli jeszcze najstarsi i stanęli na wysokości zadania. To wspólnie z nimi dźwigałam ciężar codzienności, a babcia i dziadek kochali małą równie mocno, jak ja.

– Po co masz dziecko dalej spłacać kredyt to za to mieszkanie. Sama wiem, że z jednej pensji nie jest łatwo wyżyć, a renta rodzinna dla Monisi po ojcu to jakieś śmieszne grosze – powiedziała mama tuż po pogrzebie. – Sprzedaj to mieszkanie, spłać zaległe raty i wprowadźcie się obie do nas. Dla nas z ojcem ten dom i tak jest za duży – przekonywała.

Miałam duże wątpliwości. W końcu mała właśnie straciła ukochanego ojca. Nie chciałam zmieniać jej też całego życia, a moi rodzice mieszkali poza miastem. Musiałabym przenieść córkę do innej szkoły, straciłaby kontakt ze swoimi przyjaciółkami. Po kilku miesiącach doszłam jednak do wniosku, że ta przeprowadzka jest dla nas najrozsądniejszym rozwiązaniem. Jako pielęgniarka nie zarabiałam kokosów. Rata kredytu, czynsz i inne wydatki zwyczajnie zaczęły przerastać mój skromny budżet. I to właśnie wtedy postanowiłam zrobić wszystko, żeby mojej ukochanej córci niczego nie zabrakło.

Mieszkanie w końcu wynajęłyśmy. Dzięki temu miałam na spłatę hipoteki i jeszcze zostawało nieco grosza, który skrupulatnie odkładałam na konto oszczędnościowe dla córki.

– Wiesz, z tym wynajmem to był jednak dobry pomysł – nawet moja matka, która wcześniej była zdecydowanie przeciwna wpuszczaniu obcych ludzi do domu, pochwaliła moją decyzję. – Dzięki temu to M-3 będzie kiedyś dla naszej Moniczki na start.

– Tak, chcę, żeby w życiu miała łatwiej i nie szarpała się tak z codziennością – do dzisiaj pamiętam swoje słowa.

Monika szybko zadomowiła się u dziadków na wsi. Miała do dyspozycji ogród i podwórko, szkoła była kameralna, znalazła nowe przyjaciółki, które mieszkały niemal tuż za płotem. Wsiąknęła w lokalne życie i towarzystwo.

Dla niej harowałam całymi dniami

Tymczasem ja skupiłam się na pracy. Codziennie dojeżdżałam prawie czterdzieści kilometrów do powiatowego szpitala, gdzie podłapałam etat. Rodzice byli już na emeryturze, ale na szczęście zdrowie im dopisywało. Ojciec jeszcze dorabiał na pół etatu w miejscowej szkole jako konserwator, a mama miała czas, żeby opiekować się wnuczką.

Teraz myślę, że całą trójką rozpieszczaliśmy ją do granic możliwości. Ja wciąż brałam kolejne nocne dyżury, żeby dorobić. Dodatkowo miałam też prywatnych pacjentów, którzy wynajmowali mnie do opieki po operacjach, robienia zastrzyków czy opatrunków. Dzięki temu mogłam opłacać Monice prywatne lekcje języków, wysyłać ją na wszystkie szkolne wycieczki, kolonie i obozy.

– Sama nie mam czasu podróżować, to niech chociaż dziecko zobaczy kawałek świata – przekonywałam swoją koleżankę, która jako pierwsza zwróciła mi uwagę, że chyba za bardzo się przemęczam i rozpieszczam córkę.

– Ale ty Sabina już ledwie trzymasz się na nogach. Urlopy spędzasz na prywatnych dyżurach, nie masz chwili oddechu. Nawet nie pomyślisz, żeby kogoś sobie poszukać. A już od dawna z dziewczynami widzimy, że doktor K. się za tobą ogląda – puściła do mnie oko, ale wiedziałam, że Agnieszka mówi całkiem poważnie.

Ale co ona mogła wiedzieć? Wprawdzie miała dwójkę dzieci, ale jej mąż prowadził dobrze prosperującą hurtownię budowlaną, dlatego Aga pracowała właściwie tylko, dlatego że sama chciała. O rachunki i codzienne wydatki nie musiała się martwić. Tymczasem na moich barkach spoczywała przyszłość Moniki. Nie chciałam, żeby córka kiedykolwiek poczuła się gorsza tylko, dlatego że wychowuje ją samotna matka. Więc machałam ręką i twierdziłam, że ja nie potrzebuję odpoczynku.

– Odpoczywa to się po śmierci – często się śmiałam, gdy ktoś próbował mi mówić, żebym nieco zwolniła z tą pracą i zadbała trochę o siebie.

Wymagania córki cały czas rosły

I tak mijały kolejne lata. W pogoni pomiędzy domem, szpitalem a prywatnymi wizytami u pacjentów ledwie zauważyłam, że Monia ze słodkiego dziecka dawno zmieniła się w nastolatkę. Teraz chodziła do liceum i miała o wiele większe wymagania niż w dzieciństwie. Już nie chciała w prezencie kolejnych zabawek, modnych lalek czy gier.

Coraz więcej pieniędzy potrzebowała na ciuchy, kosmetyki, gadżety, wyjścia ze znajomymi. Pierwszy zimny prysznic wylał mi się na głowę, podczas gwiazdki przed jej siedemnastymi urodzinami. Kupiłam jej zestaw kosmetyków, fajną książkę i bluzkę, którą doradziła mi koleżanka. Gdy córka rozpakowała swój prezent, wyraźnie się skrzywiła.

– Coś nie tak?  – zapytałam. – Przecież lubisz kosmetyki, myślałam, że się ucieszysz. Zobacz tam są perfumy, które zawsze ci się podobały.

– Hm… Ale mamo. To jest jakaś taniocha z sieciówki. Totalny obciach. Takie coś to może przejdzie w podstawówce, ale nie w moim wieku – wysyczała wyraźnie niezadowolona.

No tak, perfumy kosztowały ponad dwie stówy. Czy to rzeczywiście tak mało jak na zapach dla nastolatki? Tym bardziej, że w prezencie były jeszcze inne rzeczy. Zestaw do makijażu, błyszczyk, pędzel do pudru… Całość kosztowała mnie prawie pięć stów, a ona kręci nosem, że prezent za tani.

W końcu Monika pokazała mi jakiś luksusowy zapach od projektanta. Bagatela osiemset złotych. Wtedy pierwszy raz zdenerwowała mnie swoimi wymaganiami. Uświadomiłam sobie, że ta dziewczyna na drogie ubrania, buty, kosmetyki i inne zachcianki przepuszcza fortunę. A jest córką samotnej matki. Pielęgniarki na państwowej pensji, a nie jakiejś gwiazdy show biznesu, która może sobie pozwolić na zakup absurdalnie drogich torebek dla dziecka.

Na osiemnastkę Monika dostała pieniądze na prawo jazdy. Później razem z chrzestnymi i dziadkami zrzuciliśmy się jej na samochód.

– Niech dziecko jeździ do szkoły. Ile jeszcze będzie tułać się po tych przystankach, brnąć w śniegu i tłuc rozklekotanymi busami – moim rodzice byli zgodni ze mną, że to dobra inwestycja.

Wychowałam rozpieszczoną pannicę

A Monia? Doskonale widziałam, że ten używany fiat uno to nie był szczyt jej marzeń. Nic jednak nie powiedziała, bo doskonale wiedziała, że większe wymagania nie przejdą. Od tej pory zaczęłam jednak bardziej uważnie obserwować córkę i doszłam do zatrważającego wniosku. Wychowałam rozpieszczoną pannicę.

Tak, muszę to przyznać. Dziewczyna była zapatrzona w siebie i wydawało jej się, że wszystko jej się należy. Dla niej wydanie lekką ręką kilku stówek na nowe buty, których wcale nie potrzebowała czy wypad na weekend było czymś normalnym. Jasne, wiem, że młodość rządzi się swoimi prawami. I wcale nie chciałam robić ze swojego dziecka jakiejś ascetki. Ale zwyczajnie nie mogłam sobie pozwolić, żeby jeszcze bardziej szastała kasą. Po prostu nie było nas na to stać.

W końcu umówiłam się na kawę z Agnieszką i otworzyłam się przed swoją jedyną przyjaciółką.

– Miałaś chyba rację. Monika szasta pieniędzmi na prawo i lewo, a gdy próbuję jej kupić coś tańszego, już nie tylko wywraca oczami, ale zwyczajnie wrzeszczy i zaczyna robić mi awantury, że nie możemy dziadować. Twierdzi, że jej znajomi mają wszystko nowsze i lepsze. Telefony, laptopy, ciuchy… – wreszcie udało mi się wydusić to, co od dawna leżało mi na sercu.

– Wiem. Nie będę mówić, a nie mówiłam. Ale prawda jest taka, że razem z dziadkami przesadziliście. Moniczka zawsze miała wszystko podsunięte pod nos. Spełnialiście każdą jej zachciankę, niczego nie wymagając w zamian.

– Chyba coś w tym jest. Ja wszystko sponsorowałam, a moja matka sprzątała jej w pokoju, prała i prasowała ciuchy, podsuwała smakołyki pod nos.

– No właśnie. Próbowałam delikatnie uświadomić ci to od dawna, ale byłaś głucha i ślepa na argumenty, a ja bałam się wtrącać w twoje wychowanie dziecka. Tylko widzisz, moja Agata i Tomek mają swoje własne zadania w domu. Agata nawet w wakacje dorabia u ciotki w sklepie. Wiesz, powykłada towar na półki, posprawdza daty, przebierze warzywa, zmyje podłogi.

Załatwiłam córce pracę na zmywaku

Nagle mnie olśniło. To był jakiś pomysł. A może i dla Moniki nie byłoby jeszcze za późno, żeby uświadomić jej, że pieniądze wcale nie rosną na drzewach? Że naprawdę trzeba się nieźle napracować, żeby kupić sobie nie tylko najnowszy smartfon, ale i kolejną markową bluzkę, która po jednym założeniu i tak zalega na dnie szafy?

Podzieliłam się swoim odkryciem z przyjaciółką, a Aga obiecała, że podpyta o jakąś pracę na wakacje dla mojej córki. Koleżanka po kilku dniach podpowiedziała mi rozwiązanie. Otóż jej sąsiadka prowadzi pensjonat i salę weselną.

– Karolina wciąż poszukuje kogoś do pomocy przy imprezach. Ponoć ma obłożenie na bardzo długo. Kazała przysłać twoją Monikę na rozmowę. Potrzebuje kogoś na soboty, kto stanąłby na zmywaku – słowa Agnieszki bardzo mnie ucieszyły, ale miałam swoje wątpliwości.

– Ale Monia da sobie tam w ogóle radę? – nie byłam pewna.

– Jasne, wszystko jej pokażą. Wystarczy, że będzie dokładna. Dostanie umowę zlecenie i uczciwą stawkę za godzinę.

Doszłam do wniosku, że to świetne rozwiązanie. Córka nieco sobie dorobi i mnie odciąży. A przy okazji zobaczy, jak wygląda praca i przekona się, że pieniądze nie biorą się znikąd. Niestety, mój plan szybko poległ. Dlaczego? Bo Monika… zwyczajnie mnie wyśmiała. Przecież ona nie będzie pracować za marne grosze na zmywaku.

– I jak ty sobie to mamo wyobrażasz? Że zmarnuję cały sobotni wieczór i noc? Nie spotkam się ze znajomymi, po to, żeby myć jakieś brudne gary i talerze po obcych ludziach? Przecież połamię sobie paznokcie. Też masz pomysły. Jeszcze za taką stawkę? To przecież jakieś marne grosze – zakończyła ze śmiechem.

– Ale to dobra stawka – próbowałam jej wytłumaczyć, ale nie dała mi dojść do słowa.

Zwyczajnie odmówiła dorabiania i powiedziała, że dobrze jest tak jak jest. I co ja mam teraz zrobić? Czuję, że z czasem będzie jeszcze gorzej. Jak to dziecko zmierzy się za kilka lat z dorosłością? Przecież zaraz będzie zdawać maturę. Pójdzie na studia. I myśli, że od razu dostanie na start pensję dyrektora i możliwość przychodzenia do pracy kiedy jej się będzie podobać?

Nie mam pojęcia, jak przygotować ją na przyszłość. Wiem, że zawaliłam po drodze i nie nauczyłam Moniki ani obowiązków, ani szacunku do pieniądza. Ale muszę coś z tym zrobić. Tylko, czy to w ogóle jest jeszcze możliwe?

Sabina, 45 lat

Czytaj także:
„Ukochany wyciągnął mnie z biedy i nauczył kochać. Miałam żyć przy nim jak w bajce, ale wydarzyła się tragedia”
„W każdy weekend żona każe mi kopać grządki na działce. Polubiłem machanie łopatą, gdy dokopałem się do łóżka sąsiadki”
„Kochanek kłamał, że nie sypia z żoną, ona go zdradza, a on tylko ją utrzymuje. Gdy poznałam prawdę, odegrałam się”

Redakcja poleca

REKLAMA