„Załamałam się, gdy wylosowałam praktyki w noclegowni dla bezdomnych. Ciągle myślałam, że natknę się na moją matkę”

Smutna dziewczyna fot. Adobe Stock, SHOTPRIME STUDIO
„Nie wiem, co takiego w sobie miałam – a może nie miałam – że te doświadczone przez los kobiety tak chętnie mi się zwierzyły. Niektóre z nich wstydziły się tego, co je spotkało. Inne były pełne gniewu wobec świata. Część się użalała nad sobą, część z pokorą przyjmowała wyrok losu, niczym należną karę”.
/ 08.03.2023 07:15
Smutna dziewczyna fot. Adobe Stock, SHOTPRIME STUDIO

Wybrałam te studia, bo po pierwsze, chciałam lepiej zrozumieć własną pokręconą psychikę, a po drugie, chciałam mieć kiedyś ładny, dobrze prosperujący gabinet dla pacjentów, których stać będzie na moją pomoc. Dość się nabiedowałam. Ale by osiągnąć cel, musiałam teraz zaliczyć czterdzieści godzin praktyk w noclegowni dla bezdomnych.

Złośliwy los znowu pokazał mi środkowy palec. Trafiłam chyba najgorzej ze wszystkich, przynajmniej z mojego punktu widzenia. Najbardziej na świecie bałam się bowiem, że kiedyś tam właśnie wyląduję, i to z własnej winy, że jestem dziedzicznie obciążona patologią, która kiedyś ściągnie mnie na samo dno. Dlatego tyle się uczyłam, dlatego chciałam osiągnąć sukces…

– Chyba nie jest pani zachwycona swoim przydziałem – zauważył z uśmiechem profesor.

– Już wołałabym dom dziecka albo hospicjum – odwzajemniłam kpiący uśmiech. – Mam w tym niejakie doświadczenie…

– Życie nie zawsze daje nam to, czego chcemy, ale często to, czego potrzebujemy – odparł filozoficznie.

Ciekawe, czy musiałam mieć w życiorysie półroczny pobyt w bidulu, nim babcia mnie stamtąd zabrała, a potem regularne odwiedziny w hospicjum, gdzie umierała trzy miesiące? To naprawdę czyniło mnie lepszym człowiekiem? Raczej nauczyło polegać głównie na sobie i pozbawiło złudzeń. Im mniej oczekujesz od życia i ludzi, tym mniej się rozczarujesz. A dobre uczynki nie zawsze są wynagradzane.

Trzymałam się na dystans

No nic. Chcąc mieć to jak najszybciej z głowy, jeszcze tego samego dnia poszłam pod wskazany adres. Przestępowałam próg starego budynku, czując ucisk w żołądku. Długi, ciemny korytarz, rozjaśniany przez jedną żarówkę, wyglądał upiornie. Gdy znalazłam otwarte drzwi, zapukałam i zajrzałam. Kobieta i młody mężczyzna wydawali się zajęci.

– Dzień dobry, dzwoniłam dzisiaj w sprawie praktyk.

– A tak, tak, dzień dobry, miło mi. Jestem Jola. A to Paweł. Zaraz zaczniemy roznosić pościel dla nowo przyjętych. Możesz nam w tym pomóc – nie tyle spytała, ile wydała polecenie.

Nie dociekała też, czy chciałam tu być, po prostu ostrzegła, że mogę zobaczyć nieprzyjemne rzeczy.

– Przeżyję – uśmiechnęłam się krzywo.

Może być coś bardziej nieprzyjemnego niż widok zapijających się na śmierć rodziców albo babci w ostatni stadium raka? Dostałam całe naręcze pościeli, Paweł sięgnął po ręczniki i poszliśmy roznosić. Nigdy nie byłam w takim miejscu, ale mniej więcej wiedziałam, czego się spodziewać.

Ludzi, którzy zniszczyli swoje życie i wylądowali na ulicy. Wiem, nie powinnam osądzać, ale tutaj to było silniejsze ode mnie. Starałam się więc skupić na otoczeniu, tyle że… nie bardzo było się na czym skupiać. W każdej sali stały łóżka i niewielkie szafki, w których przebywające tu kobiety mogły schować mizerny dobytek. Zdecydowana większość wolała jednak trzymać reklamówki ze swoimi „skarbami” pod łóżkiem albo na nim, tuż obok siebie. Jak nic nie masz, dbasz o to „nic” jak o sztabkę złota.

Roznosiłam kolejne prześcieradła i poszewki, starając się zbyt blisko nie podchodzić. Po pierwsze, zapach mnie odpychał. Po drugie, nie chciałam złapać wszy czy pluskiew. Po trzecie, zwykle trzymałam ludzi na dystans.

– Dziękuję, kochana… – słyszałam z różnych stron. – Dziękuję…

Nie bardzo wiedziałam, jak reagować

Paweł zachowywał się dużo swobodniej niż ja. Znał te kobiety, niektóre chyba całkiem dobrze. Wdawał się w pogawędki, żartował, ba, nawet flirtował. Przyznaję, byłam pod wrażeniem. Ja tu byłam z konieczności, on zdawał się dobrze bawić.

– Chyba nie bardzo chcesz tu być… – zagadnął mnie, kiedy w kuchni gotowaliśmy wielkie gary wody na herbatę i kawę zbożową.

– Aż tak to widać? – zdziwiłam się. – Sorry…

– Nie przepraszaj, rozumiem. Marzy ci się czysty, jasny gabinet i rozwiązywanie problemów pierwszego świata. Kiedyś myślałem podobnie, ale moja była zaciągnęła mnie tu na wolontariat. Dla miłości facet wiele zrobi, ale gdy się rozstaliśmy, nadal tu przychodziłem. Ma w sobie coś uzależniającego taka pomoc, na podstawowym, elementarnym poziomie. Chodzi o ciepło. Wyspać się w cieple, ogrzać ciało gorącą herbatą, napełnić żołądek ciepłym posiłkiem, umyć się w ciepłej wodzie i wytrzeć czystym ręcznikiem…

– Okej, łapię – przerwałam mu, zanim zacznie mówić o ogrzaniu duszy ciepłym uśmiechem i nakarmieniu jej ciepłą rozmową.

– Nie przekonam cię, wiem. Albo sama to poczujesz, albo nie. Grunt, że spróbowałaś.

Powoli się przede mną otwierały

Rozdawaliśmy herbatę. Z miejscowej restauracji przyjechali ludzie z garnkami zupy i pomagali nam ją rozlewać. Też rozmawiali przyjaźnie z tymi kobietami. Tylko ja odstawałam. Nie pasowałam tu, nie chciałam tu być. Za bardzo się bałam, że któraś z tych bezdomnych okaże się moją matką.

– Ależ masz piękne włosy… – jedna z kobiet, w wieku nieokreślonym, podeszła do mnie i wyciągnęła dłoń.

Odruchowo się cofnęłam. Jej ręka opadła jak zwiędnięta.

– Kiedyś też farbowałam na blond… – uśmiechnęła się niemal z rozrzewnieniem. – A potem… farba do włosów przestała być priorytetem…

Coś w jej głosie kazało mi zapytać:

– Co się stało?

– Życie się stało. Długi firmy, którą założyłam, nieuczciwy wspólnik… Z dnia na dzień wszystko straciłam, a to, co mi zostało, mieściło się w kartonie. Dzieci mieszkają z ojcem, nie bardzo chcą się do mnie przyznawać. Nawet im się nie dziwię, pech może być zaraźliwy. Oby nie okazał się dziedziczny…. – westchnęła i wyciągnęła z kieszeni wymięte zdjęcie dwójki dzieci w wieku szkolnym. Rozprostowała je na kolanie. – Pogięło się…

Czegoś nie rozumiałam. Miała męża, dzieci, firmę, sukces… Okej, podwinęła jej się noga, ale czemu do teraz się nie podniosła?

– Czemu nie próbuje pani do nich wrócić? Tak trudno wstać i zrobić pierwszy samodzielny krok, choćby chwiejny? Znaleźć pracę, jakąkolwiek, potem jakieś mieszkanie, choćby pokój…?

– No widzisz, trudno. Dla mnie trudno, ale kiedyś to zrobię. Jak znajdę w sobie odwagę, jak będę gotowa na zmianę, na sukces i na porażkę. Teraz jest, jak jest, ani lepiej, ani gorzej. Trwam. Z dnia na dzień, bez planów, bez nadziei, ale też bez rozczarowań… – pokręciła głową i spojrzała na mnie niemal z podziwem. – Ależ się rozgadałam. Dobra jesteś…

I odeszła. Taka szczupła, z trzęsącymi się dłońmi, w których trzymała kubek z gorącą herbatą, taka samotna…

Każda miała inną historię

W ciągu następnych dni wysłuchałam jeszcze wielu opowieści. Nie wiem, co takiego w sobie miałam – a może nie miałam – że te doświadczone przez los kobiety tak chętnie mi się zwierzyły. Niektóre z nich wstydziły się tego, co je spotkało. Inne były pełne gniewu wobec świata. Część się użalała nad sobą, część z pokorą przyjmowała wyrok losu, niczym należną karę. Mnie najbardziej intrygowały te, które swój upadek na dno hierarchii społecznej traktowały jak coś zwykłego, co się zdarza, i tyle. Pani Zosia opowiadała mi o swoich kotach, które latem dokarmiała na działkach.

– Bo wiesz, dziecko, latem mieszka się na działkach. To jest dopiero życie… Świeże powietrze, gwiazdy nad głową, las szumi niedaleko…

Dzieci pani Zosi wyparły się matki wariatki, gdy pojawiły się u niej „problemy z głową”, a potem już jakoś samo poszło.

– Jedna butelka, druga, trzecia, wiesz, jak jest.

Kiwałam głowa, bo przecież wiedziałam doskonale.

– Ale teraz już od czterech miesięcy i sześciu dni nic, ani kropli, i oby tak zostało.

Nocami nie mogłam spać. Historie kobiet z noclegowni kołowały mi w głowie. Sądziłam, że po dzieciństwie, jakiego doświadczyłam, mam prawo krytycznie oceniać takich ludzi, ale… nie miałam pojęcia, jak niewiele trzeba, by trafić na ulicę, by z człowieka o uporządkowanym życiu stać się wyrzutkiem, bezdomnym, pijakiem, żebrakiem.

Kiedy zaczęłam sypiać lepiej? Gdy przestałam tylko słuchać, a zaczęłam działać. Nic wielkiego, ot, ciepłe, życzliwe gesty. Ramka na zdjęcie dla kobiety, która drżącymi palcami rozprostowywała zagięcia na fotografii dzieci. Obrazek z kotami dla pani Zosi. Ciepły, wełniany szal, ale „niegryzący”, dla staruszki, której wiecznie było zimno…

Dziękowały, tuliły prezenty, a mnie się oczy szkliły, zaś gdzieś głęboko w środku robiło tak miękko i ciepło, jakby rozpuszczał się lodowiec. O tym mówił Paweł. Nie zmienimy na pstryknięcie ich życia. Ale możemy dać im herbatę i czyste skarpetki. Ramkę na zdjęcie, ciepły szal, dobre słowo. A w zmian zyskamy coś, czego się nie spodziewaliśmy. Praktyki mijały szybko. Sprzątałam sale i kuchnię, nawet łazienkę, nosiłam ciężkie pojemniki i reklamówki z jedzeniem i odkrywałam, że po takiej wspólnej pracy, owszem, bolą mnie mięśnie, ale najbardziej te „od śmiechu”, te najrzadziej używane. Po dwóch tygodniach Jola podpisała mi kartkę dla profesora.

Wiedziałam, że zdam

– Będzie nam cię brakować – przygarnęła mnie i przytuliła. – Powodzenia na studiach.

– Ale… czemu tak mnie żegnasz, jakby miała tu nigdy nie wrócić? Nie chcesz mnie już tutaj? Nie szukacie wolontariuszy?

– Czy ja dobrze słyszę? – Paweł uśmiechnął się i klepnął mnie w plecy jak dobrego kumpla. – Poczułaś to, prawda?

Prawda. Dlatego nie mogłam po prostu wyjść, zamknąć za sobą drzwi i zapomnieć o tych kobietach, które w noclegowni robiły sobie przystanek. I przerwę. Od brudu, głodu, chłodu, ostracyzmu.

– No i jak, pani Joanno? – zagadnął mnie podczas egzaminu profesor. – Jak praktyki?

– Wciąż trwają. Przynajmniej te z życia – odwzajemniłam jego uśmiech.

Wiedziałam, że zdam. Nie mogło być inaczej, skoro ze czterdzieści kobiet trzymało za mnie kciuki. Wyszłam z piątką i poszłam po ciastka. W końcu obiecałam im świętowanie.

Czytaj także:
„Wpajałam synowi, że trzeba pomagać, a jak przyszło co do czego, stałam jak słup soli. Miałam ochotę spalić się ze wstydu”
„Pomagaliśmy ciotce, jak mogliśmy, a ona i tak była dla nas nieznośna. Znaleźliśmy sposób na tę starą wiedźmę…”
„Szwagierka szarogęsiła się w moim domu. Niby pomagała, ale czuła się uprawniona do wchodzenia z butami w nasze życie”

Redakcja poleca

REKLAMA