Szykowaliśmy się do tej wyprawy jak na jakieś wielkie święto. Cieszyliśmy się, że po wielu miesiącach przerwy będziemy mogli popływać. Najbardziej szczęśliwy był nasz synek Bartek. Już od bladego świtu kręcił się po mieszkaniu i wypytywał, kiedy wreszcie wyjdziemy. A gdy w końcu wyszliśmy, popędził na parking jak szalony.
„Możecie się pośpieszyć? Jak dalej będziecie się wlec jak żółwie, to nas nie wpuszczą, bo będzie już za dużo osób na basenie” – pokrzykiwał.
Widać było, że chce jak najszybciej ruszyć w drogę. Jednak w pewnym momencie nagle się zatrzymał i zaczął spoglądać w alejkę prowadzącą do sąsiedniego bloku.
– Co się stało, synku? Dlaczego tak nagle stanąłeś? – spytałam, gdy go dogoniliśmy.
– O, zobaczcie! Tam siedzi jakaś pani. Chyba źle się czuje – odparł, wskazując przed siebie.
Spojrzeliśmy z mężem w tamtą stronę
Rzeczywiście kilkadziesiąt metrów od nas siedziała na ławce starsza kobieta. Była blada, ciężko oddychała. Znałam ją z widzenia, bo codziennie spacerowała po osiedlu ze swoim pieskiem. Był bardzo żywiołowy, więc kobieta szybko się męczyła tymi spacerami. Spuszczała go wtedy ze smyczy, a sama przysiadała na ławce i czekała, aż się wybiega.
– Spokojnie, kochanie, z tą panią nic złego się nie dzieje. Po prostu jest zmęczona po spacerze. Ma już swoje lata i nie jest taka silna jak ty – uspokoiłam synka.
Mały zastanawiał się przez chwilę.
– No nie wiem… A jak ją serce boli? Albo coś innego? Najlepiej pobiegnę i zapytam – krzyknął i zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, ruszył przed siebie. Zamienił z kobietą kilka słów i pędem wrócił do nas.
– I co? – zapytałam.
– Miałaś rację, mamo, nic jej nie boli. Tylko odpoczywa.
– A nie mówiłam? Niepotrzebnie się martwiłeś. Możemy spokojnie jechać – uśmiechnęłam się.
Spodziewałam się, że po tych słowach synek natychmiast ruszy w stronę parkingu. Tymczasem on stał i nad czyś intensywnie myślał.
– Wiesz co? Chyba nie możemy – odezwał się po chwili.
– A to dlaczego? – zdziwiłam się.
– Bo tej pani zginął piesek. Jakieś trzy godziny temu. Powiedziała, że obeszła całe osiedle, wołała i go nie znalazła. A to jej jedyny przyjaciel. Boi się, że coś mu się stało, bo nigdy nie znikał na tak długo – odparł.
– To przykre, ale cóż na to poradzimy? Możemy tylko wierzyć, że psiak jest cały i zdrowy i sam znajdzie drogę do domu. Albo ktoś pomoże tej pani go szukać. Chociaż na to drugie to bym raczej nie liczyła. Ludzie zapomnieli o życzliwości. Widzą dziś tylko czubek własnego nosa… – machnęłam ręką.
Nie zamierzał odpuszczać
Synek znowu się zamyślił.
– My też? – zapytał w końcu.
– Co my też? – nie zrozumiałam.
– No, widzimy tylko swój czubek nosa – przewrócił oczami, jakby nie mógł uwierzyć, że jestem taka niedomyślna.
– Nie, oczywiście, że nie. Przecież od małego ci z tatą powtarzamy, że nie wolno myśleć tylko o sobie i przechodzić obojętnie obok ludzkiego nieszczęścia, że trzeba pomagać potrzebującym i słabszym. Bo tak zachowuje się dobry człowiek… Mam nadzieję, że o tym pamiętasz.
– Pamiętam. I dlatego myślę, że powinniśmy poszukać Maksia. Bo ta pani jest już za bardzo zmęczona i sama sobie nie poradzi.
– My mamy szukać? Ale dlaczego? Przecież nawet jej nie znamy. Na pewno ma kogoś bliskiego, kto…
– To pomaga się tylko znajomym? – przerwał mi synek stanowczo. – Albo rodzinie? – wpatrywał się we mnie.
– Nie pewnie, że nie. Trzeba pomagać także obcym osobom. Ale… – zamilkłam, bo zabrakło mi argumentów.
– Ale spieszymy się przecież na basen. Sam powiedziałeś, że jak będziemy się wlec w żółwim tempie, to nas nie wpuszczą – pośpieszył mi z pomocą mąż.
Bartka to jednak nie przekonało
– No i co z tego? Popływamy kiedy indziej. Basen nie ucieknie. A teraz mamy ważniejszą sprawę do załatwienia. No, chyba że nie wierzycie w to, co mi mówiliście – przyglądał się nam z uwagą.
– Oczywiście, że wierzymy… Po prostu się zapomnieliśmy – zaczerwieniłam się.
– No to w porządku. Lecę do tej pani powiedzieć, że jej pomożemy – uśmiechnął się, a potem odwrócił się na pięcie popędził alejką przed siebie.
Chwilę później usłyszeliśmy, jak tłumaczy zupełnie zaskoczonej, ale i zachwyconej kobiecie, żeby się nie martwiła, bo mama i tata pomogą jej w szukaniu psa. I on oczywiście też. Patrzyłam na to jak zaczarowana. Gdy już doszłam do siebie, zerknęłam na męża. Dostrzegłam, że ma niewyraźną minę.
– No i co ty na to, kochanie? Bo ja mam ochotę zapaść się ze wstydu pod ziemię
– szepnęłam
– Szczerze? Ja też. Uczyliśmy dziecko, że trzeba pomagać, a jak przyszło co do czego, to nawet do głowy nam nie przyszło, żeby wcielić te nauki w życie. Wychodzi na to, że potrafimy tylko dużo i pięknie gadać.
– Masz rację… Na szczęście nasz syn jest mądrzejszy od nas. Dużo mądrzejszy – uśmiechnęłam się, a potem dziarsko ruszyłam za Bartkiem. Mąż bez słowa sprzeciwu pośpieszył za mną.
Wzruszyła się, że jej pomożemy
Chwilę później ustalaliśmy z panią Helenką, bo tak miała na imię starsza pani, plan działania. Umówiliśmy się, że my ruszymy na poszukiwania, a ona poczeka na nas w cieniu na ławce.
– Dość już się pani nachodziła. Teraz kolej na nas. I obiecuję, że nie spoczniemy, dopóki nie przyprowadzimy Maksia. Całego i zdrowego – zapewniłam.
– Naprawdę? Dziękuję, bardzo dziękuję. Nie spodziewałam się, że ktoś mi pomoże. Dobrzy z was ludzie. Serdeczni. Niewielu dziś takich – odparła wzruszona.
Biegaliśmy po okolicy prawie dwie godziny. Ale w końcu znaleźliśmy psiaka. Biedak wszedł w krzaki rosnące na skraju osiedla, zaczepił obrożą o gałęzie i nie mógł się uwolnić. Był tak przerażony, że nawet nie szczekał, tylko skamlał cichutko. To cud, że mąż go w ogóle usłyszał i dostrzegł w tej gęstwinie. Kiedy pani Helenka zobaczyła swojego ulubieńca, to aż się popłakała ze szczęścia.
– Nawet nie wiecie, ile to dla mnie znaczy. Po śmierci męża zastałam sama jak palec. Maksio to mój lek na samotność. Nie wyobrażam sobie bez niego życia – tłumaczyła przez łzy.
Gdy to usłyszałam, to jeszcze bardziej się zaczerwieniłam ze wstydu. Przecież gdyby nie nasz synek, ta biedna kobieta nadal zamartwiałaby się o los swojego psiaka. A tak tuliła go i cieszyła się, że nic mu się nie stało. Tamtej niedzieli nie dotarliśmy na basen. Pani Helenka zaprosiła nas do siebie na kompot i przepyszny domowy sernik. I nie wypuściła z mieszkania, dopóki nie zjedliśmy po trzy kawałki. Nikt rozsądny nie kąpie się z pełnym brzuchem, więc wróciliśmy do domu.
Uwielbia Bartka i traktuje go niemal jak wnuka
– Nie jesteś zawiedziony, że sobie nie popływałeś? – zapytałam synka.
– Ani trochę. Przecież znaleźliśmy Maksia. Pani Helenka się cieszy. A basen? Tak jak mówiłem, nie ucieknie – uśmiechnął się od ucha do ucha.
Gdzieś tam kiedyś usłyszałam, że robienie dobrych uczynków wprawia człowieka w znakomity nastrój. W przypadku mojego synka sprawdziło się to w stu procentach. Zresztą nie tylko w jego, bo ja też czułam się radosna jak nigdy. A i mąż podśpiewywał sobie pod nosem.
Jak się zapewne domyślacie, to nie było nasze ostatnie spotkanie z panią Helenką. Od tamtego dnia odwiedziliśmy ją już kilka razy i szybko polubiliśmy, bo to przesympatyczna i ciepła osoba. Uwielbia Bartka i traktuje go niemal jak wnuka. A i on jest wpatrzony w nią jak w obrazek. Gdyby mógł, to spędzałby u niej całe dnie. Razem wyprowadzają Maksia, grają w różne gry, chodzą na lody… Chwilami jesteśmy nawet o to trochę z mężem zazdrośni, ale szybko nam przechodzi. Bo jak mawia pani Helenka, rodzice są od wychowywania, a babcie od rozpieszczania. A my ze swoich obowiązków wychowawczych wywiązaliśmy się chyba na medal?
Czytaj także:
„Nie mam już siostry. Jej lodowate serce nie chciało nawet pożegnać ojca, a wyciąga łapy po spadek po nim”
„W spadku po ojcu dostałam figę z makiem, a siostra zgarnęła fortunę. Zżerała mnie zazdrość, więc urządziłam jej piekło”
„Siostra okradła mnie ze spadku po rodzicach. Przebiegła małpa podsunęła ojcu dokumenty, gdy już nie wiedział, co podpisuje”