Kiedy na świat przyszły nasze bliźniaki, Kaja i Maciuś, śmialiśmy się z mężem, że za jednym zamachem mamy już wszystkie dzieci w domu. Choć muszę przyznać, że czasem bywało bardzo ciężko – dzieci wszystko robiły niemal jednocześnie.
Razem płakały, że są głodne, w tym samym momencie oznajmiały, że mają mokrą pieluchę. Ledwo jedno zasnęło, zaraz budziło się drugie, i tak w kółko. Ale dawaliśmy sobie radę, zresztą – co tu kryć – nie mieliśmy innego wyjścia.
Kiedy mój mąż szedł do pracy, pomagała mi przy dzieciach sąsiadka. Starsza pani, która swoje wnuki ma w Norwegii i strasznie za nimi tęskni. Nawet pieniędzy ode mnie nie chciała za swoje poświęcenie.
– Kochana, mnie wystarczy do życia emerytura, a wy macie przecież spore wydatki – mawiała, kręcąc głową.
Fakt. Wszystkiego trzeba było przecież nastarczyć podwójnie! Mąż brał więc dodatkową robotę, popołudniami pracował jako „złota rączka”, wynajmując się do drobnych domowych napraw.
Nie, no to jest przecież absolutnie niemożliwe!
Nasze bliźniaki rosły jak na drożdżach, więc błogosławiłam sklepy z tanią odzieżą i portale internetowe, na których mamy wymieniały się rzeczami za drobną opłatą. Kiedy dzieci skończyły dwa lata, uznałam, że już dość tego niańczenia.
– Maluchy pójdą do żłobka, a mamusia do pracy! – postanowiłam, uznając, że dzieciom nie stanie się przecież krzywda, a ja muszę wreszcie odciążyć ich tatę, bo wprost się zaharowywał, zarabiając na rodzinę.
– Na pewno wracasz? – kiedy zadzwoniłam do swojego szefa, nie był do końca przekonany.
– Na sto procent! Za miesiąc dzieciaki idą do żłobka, jestem gotowa na nowe wyzwania! – zapewniłam go.
Lubiliśmy się nawzajem, dlatego ani przez moment nie bałam się, że nie będę miała dokąd wracać po ciąży i urlopie macierzyńskim. Termin mojego powrotu do pracy zbliżał się wielkimi krokami, jak również moment, w którym miałam oddać moje dzieciaczki na pół dnia pod opiekę kogoś obcego. Przejmowałam się tym do tego stopnia, że z nerwów, co rano, zbierało mi się na wymioty.
– A nie jesteś przypadkiem w ciąży? – zasugerowała moja siostra, kiedy się jej zwierzyłam.
– Co ty! Przy dwójce dzieci nie mamy czasu na seks! – roześmiałam się.
Po chwili jednak przypomniałam sobie nasz romantyczny wieczór sprzed trzech tygodni, gdy to moja mama zabrała wnuki na dwa dni do siebie… A potem uświadomiłam sobie, że spóźnia mi się okres, i zrobiło mi się słabo. Postanowiłam jednak nic nie mówić Sławkowi, zanim nie zrobię testu. Dla pewności kupiłam dwa. Oba wyszły pozytywnie.
– Dziecko? – mąż najpierw oniemiał, a potem wziął mnie w ramiona.
– Kochanie! To cudownie!
– No ale i kłopot… – zaczęłam.
– Jaki kłopot? – Sławek nie chciał nawet o tym słyszeć.
Kochany! On jest zawsze tak pozytywnie do wszystkiego nastawiony.
– Dziecięcych rzeczy to mamy przecież nawet dla dwojga maluchów, nie tylko dla jednego!
Optymizmem Sławka łatwo się… zarazić
– Ja tutaj widzę dwa zarodki – stwierdził ginekolog podczas badania USG.
Dosłownie oniemiałam, dopiero po chwili zdołałam wykrztusić:
– Pan chyba sobie żartuje?
– Ani trochę, miła pani, będzie miała pani bliźnięta! To bardzo rzadkie zjawisko, jeśli ktoś nie leczył się na bezpłodność lub nie stosował zapłodnienia in vitro… – dodał.
„Rzadkie? No proszę, najwyraźniej nie w naszej rodzinie!” – przebiegło mi przez myśl.
A lekarz złapał się za głowę, gdy do niego dotarło, że przecież w mojej karcie jest już wpisana ciąża mnoga.
– Kiedy pani rodziła? Dwa lata temu? No coś podobnego! Taki traf! – czułam, że będzie miał o czym opowiadać swoim kolegom po fachu.
A może i znajomym podczas grilla
Dla niego to była medyczna sensacja, a dla mnie i Sławka… Problem? „Znowu dwoje dzieci! – powtarzałam, wracając do domu. – A pierwsza dwójka ledwo co wyrosła z pieluch… To wiele zmieni w naszym życiu. Właściwie wywróci je do góry nogami! Boże, jak my sobie damy radę?!”. Jakoś musiałam zakomunikować tę „radosną” nowinę mężowi, który cały tamten dzień spędził w pracy.
– Kochanie, jak sądzisz, jakie jest prawdopodobieństwo zajścia w mnogą ciążę? – zapytałam go przy kolacji.
– Chyba całkiem spore… Jeden do stu? – zapytał.
– Trochę mniej – przyznałam, odsuwając talerz z nietkniętym jedzeniem. – A zajście w bliźniaczą ciążę po raz drugi? – popatrzyłam na niego.
Nie zrozumiał od razu, tylko wpatrywał się we mnie baranim wzrokiem.
Bywa romantycznie. A potem budzą się dzieci
– Nie powiesz chyba, że…? – zaczął.
– A właśnie, że powiem! – uśmiechnęłam się, choć chciało mi się płakać.
– Jakie to… szczęście… Naprawdę!
– Sławek był wyraźnie wzruszony, ale ja już nawet nie próbowałam powstrzymać łez.
– Jak my sobie teraz damy radę?! – krzyknęłam. – Już teraz ledwo wiążemy koniec z końcem, ty prawie nie bywasz w domu! To jakiś koszmar!
– Renatko, co ty mówisz! – Sławek wstał od stołu, przytulił mnie mocno. – Zawsze marzyliśmy o dużej rodzinie, pamiętasz? Kajka i Maciek to takie wspaniałe dzieciaki…
– Przecież nie mówię, że nie są wspaniałe! Kocham nasze dzieci, ale za chwilę będzie ich czworo! Wszystkie trzeba ubrać, oprać, nakarmić! A potem posłać do szkoły… – wyliczałam. – A ja znowu na wiele miesięcy zostanę uziemiona w domu. Jakim cudem ty sam zarobisz na to wszystko?
– Nie mam pojęcia – przyznał mąż.
– Ale wiem jedno: mamy dach nad głową i zdrowie. Poradzimy sobie. Są rodziny w gorszej sytuacji materialnej, a mają nawet więcej dzieci. Zresztą… co możemy teraz zrobić? Stało się. Trzeba było wcześniej myśleć, zamiast iść na żywioł, prawda?
Niby tak. Zdrowy rozsądek Sławka wziął górę nad moim przygnębieniem. Uznałam, że nie ma sensu dłużej się zamartwiać. Następnego dnia zadzwoniłam do pracy. Szef, kiedy usłyszał, co mam do powiedzenia, parsknął śmiechem.
– Chyba żartujesz? – zapytał. – Coś takiego zdarza się chyba raz na milion!
– Pewnie tak, nie wiem, czy ktoś to obliczał – przyznałam. – Ale jeśli pozwolisz… chciałabym jednak wrócić do biura i pracować najdłużej, jak się da. Naprawdę potrzebuję wytchnienia przed kolejną fazą pieluch i karmienia. A i dzieci powinny się trochę usamodzielnić, przecież niedługo nie będę dla nich miała już tak dużo czasu. Obiecuję pracować sumiennie…
– No przecież wiem, jak pracujesz – stwierdził Krzysztof. – Wracaj, wszyscy czekamy na ciebie.
Czy po takim zapewnieniu miałam prawo czymkolwiek się martwić?
Przecież większość ciężarnych drży o swoje miejsce pracy, a mnie szef witał z otwartymi ramionami, mimo że wracałam tylko na kilka miesięcy.
– Prawdziwa ze mnie szczęściara – przyznałam wieczorem, kiedy jak zwykle poszliśmy ze Sławkiem do pokoju dzieci, żeby popatrzeć na ich zaróżowione od snu buzie.
– Oboje mamy szczęście – szepnął mąż, przytulając mnie mocno.
Ten romantyczny nastrój przerwał wrzask Maćka, który ma bardzo lekki sen. Po chwili solidarnie dołączyła do niego siostra. Cóż, samo życie…
Czytaj także:
„Pragnę dziecka, ale ledwo wiążemy koniec z końcem, a była mojego faceta wysysa z nas ostatnie pieniądze na alimenty”
„Wybaczyłam mężowi zdradę, ale nadal nie było między nami dobrze. Postanowiłam zajść w ciążę, żeby uratować małżeństwo”
„Koleżanka wykorzystywała mój awans, żeby się lenić. Wymykała się do lekarza, a wracała z nowymi paznokciami”