Wierzyłam w znaki od dzieciństwa. Nie ja jedna w nie wierzę, jednak większość ludzi spodziewa się czegoś niezwykłego i spektakularnego, jak grom z jasnego nieba. A tymczasem boskie znaki są znacznie bardziej subtelne. Trzeba dopatrywać się ich w najdrobniejszych rzeczach – w dziwnym zbiegu okoliczności, nagłym deszczu i przypadkowym spotkaniu…
Jednak w niektórych przypadkach znaki bywają dużo bardziej dosadne. Czasem wręcz przerażające. Do tego stopnia, że same w sobie wydają się karą. Zaczęło się, kiedy nasza córka oznajmiła, że nie ma zamiaru brać udziału w przygotowaniach do sakramentu bierzmowania.
– Karola, błagam cię, nie przesadzaj z tą kontestacją. Przecież wszyscy twoi koledzy i koleżanki będą to robić – przekonywałam ją.
– Nie wszyscy. Na pewno nie ci, którzy są świadkami Jehowy – przewróciła oczami. – Albo satanistami.
– Nie wygłupiaj się, wiesz, o co mi chodzi – powiedziałam.
– O pozory? O to, co ludzie powiedzą, jak nie pójdę do bierzmowania? A może się boisz, że do piekła trafię? Przejęłabym się, gdybym wierzyła w takie pierdoły. Wybacz, mamo, ale jeśli dorosły człowiek wierzy w Adama i Ewę, w piekło i niebo, w niepokalane poczęcie i inne tego typu bajeczki, to powinien się leczyć na głowę.
Szok odebrał mi mowę. Po raz pierwszy zrozumiałam, jak to jest, gdy ktoś urazi twoje uczucia. Moja rodzona córka głęboko mnie dotknęła. Jako matkę i człowieka. Pyskowania i stawanie okoniem to jedno, ale kpienie z rzeczy, w które wierzę, w duchu których ją wychowałam, było podłe. Ktoś jej musiał namieszać w głowie. Sama tego nie wymyśliła. Cytowała kogoś, kto jej imponował, kogo miała za nonkonformistę, bezkompromisowego i odważnego. A był palantem kpiącym z cudzych wartości i priorytetów.
Nowa koleżanka z klasy wkręciła Karolinę w mocno nieciekawe towarzystwo – dużo starszych od niej chłopaków i dziewczyn, hałaśliwych i wulgarnych, w słowach, ubiorze i zachowaniu, już dorosłych, więc mogących legalnie kupować alkohol i papierosy. Absolutnie nie podobało mi się, że spędza z nimi czas, że nabiera ich obyczajów, słownictwa i cynicznych przekonań, że wraca cuchnąca dymem i piwem. Gdy próbowałam z nią rozmawiać, apelować do niej, gdy prośbą i groźbą starałam się nią wstrząsnąć, albo zamykała mi drzwi przed nosem, albo kończyło się kłótnią i szantażem.
– Uczę się, nie wagaruję się, więc przestań się czepiać moich znajomych. Jak mi zabronisz się z nimi spotykać, to ucieknę z domu – zagroziła mi.
Przywiozła ją do domu policja
Łudziłam się, że może mąż coś wskóra. Była jego ukochaną dziewczynką, córeczką tatusia. Ona też go uwielbiała i podziwiała, ale czasy, gdy chciała się z nim „ożenić”, już minęły. Ojciec przestał być dla niej alfą i omegą, najmądrzejszym i najwspanialszym mężczyzną na świecie. Niby czuła wobec niego większy respekt niż wobec mnie; gdy z nią rozmawiał, spuszczała z tonu, obiecywała poprawę. Ale potem i tak wychodziła, by wrócić nad ranem, jawnie lekceważąc nasze nerwy i troskę.
Modliłam się, żeby zmądrzała i zobaczyła, kim tak naprawdę są ludzie wokół niej. Kto chce jej szczęścia, a kto bawi się jej życiem. Błagałam Opatrzność o jakiś znak, który pomoże jej przejrzeć na oczy, zanim stanie się coś złego. Być może modliłam się za dużo? Może trzeba było siłą zaciągnąć Karolinę do psychologa? Może trzeba ją było zawozić do szkoły i odbierać po lekcjach? Bo znak, który wybłagałam u siły wyższej, był jak nokaut. Niewiele, bardzo niewiele brakowało, żeby doszło do tragedii, do nieodwracalnego spustoszenia na duszy i ciele mojego dziecka. Uważaj, o co prosisz, bo nigdy nie wiesz, jak twoja prośba zostanie zinterpretowana…
W piątek późnym wieczorem Karolinę przywiozła do domu policja. Gruby, postarzający ją makijaż spływał po jej policzkach razem ze łzami. Policjantka wyjaśniła, że nasza córka była pasażerką w aucie jednego z kolegów, gdy doszło do wypadku. Nikomu nie stała się krzywda, ale kiedy na miejscu zjawił się radiowóz, Karolina poprosiła, żeby odwieziono ją do domu.
Nie chciała mówić nic więcej o tym, co zaszło. Jej pobladła twarz i wytrzeszczone oczy były aż nadto wymowne. Stało się coś złego. Zrobiłam Karolinie kilka kanapek, przyniosłam herbatę, pomogłam jej się rozebrać. Nie zadawałam żadnych pytań, choć zmartwienie niemal odbierało mi rozum. Uzbroiłam się w cierpliwość i czekałam. Kiedy wyszła wreszcie spod prysznica, cała różowa od szorowania, nie wytrzymałam.
– Powiedz mi, córcia, proszę…
Widziałam po jej minie, że walczy ze sobą, że nie chce się zwierzyć, pewnie by nie usłyszeć: doigrałaś się. Ale musiała to z siebie wyrzucić, oczyścić się też od środka. Wreszcie rozpłakała się i szlochając, zacinając się, pociągając nosem, opowiedziała, co zaszło. Nie przerywałam ani słowem, choć niekiedy musiałam mocno zaciskać pięści, żeby nie krzyczeć z żalu.
Bawili się jak zwykle w parku
Piwo, papierosy, głupie żarty. Robert, kolega starszy o pięć lat, zaproponował jej przejażdżkę nowym autem. Zgodziła się, choć widziała, że wypił co najmniej dwa piwa. Ruszyli w stronę przedmieścia, potem ku lasom na obrzeżach miasta. Robert popisywał się brawurową jazdą, chcąc jej zaimponować.
Ona z nim flirtowała, bo myślała, że tego oczekuje i że uzna ją za gówniarę, jeśli będzie zachowywać się jak grzeczna panienka. Przestraszyła się, gdy zapuścili się w okolice, których nie znała. Nim zdążyła o cokolwiek zapytać, położył dłoń na jej udzie. Zareagowała odruchowo: odtrąciła go. Spróbował znowu, bardziej stanowczo. Uderzyła go po dłoni. Wtedy się wściekł i powiedział, żeby nie zgrywała cnotki, bo dobrze wiedziała, na co się pisze, a jemu należy się coś za przejażdżkę.
– Chciałam wyskoczyć, mamuś, naprawdę, chciałam uciec, ale on chyba się domyślił i przyspieszył, więc nie mogłam, bałam się, tak się bałam…
Pogłaskałam ją po głowie i przytuliłam. Karolina mówiła dalej. Była pewna, że Robert skręci do lasu, a tam już nic jej nie uratuje. I wtedy coś białego uderzyło w szybę.
Ptak. Rozbił się z przerażająco głośnym plaśnięciem, zostawiając po sobie krwawą plamę.
Robert stracił kontrolę nad autem i wylądował w rowie. Rzadko uczęszczaną drogą szczęśliwym trafem przejeżdżała akurat ciężarówka. Kierowca pomógł im wydostać się z samochodu i zadzwonił po policję. Po teście alkomatem Roberta zawieziono na komendę.
Karolina uznała to za dostateczną nauczkę
– Dostanie wyrok. I zabiorą mu prawko, a ojciec chyba go zabije za zniszczenie wozu. Dlatego nic nie powiedziałam. W końcu nic mi nie zrobił, zamiar to za mało, prawda? A ja sama wsiadłam, sama zgodziłam się z nim pojechać… Tak się wstydziłam, mamuś, byłam taka głupia…
Tuliłam ją i głaskałam, walcząc z wyobraźnią podsuwającą inne finały tego zdarzenia. Mogła zostać zgwałcona, pobita, porzucona gdzieś w lesie, nawet zabita. Wypadek mógł się okazać dużo groźniejszy, mogła zginąć albo zostać kaleką.
– Boże drogi, dziecko… – jęknęłam mimowolnie.
– Przepraszam, mamo, tak cię przepraszam, już nie będę taka durna, obiecuję…
– Najważniejsze, że nic ci się nie stało.
– Powiesz tacie? Może lepiej mu nie mówić, co? Wścieknie się, rozczaruje…
– Musimy mu powiedzieć. To nie jest coś, co można zachować w sekrecie.
– Da mi szlaban do końca życia – mruknęła Karolina.
Pomyślałam, że zaczyna odżywać, ale wtedy zapytała:
– Czy to był cud? Ten ptak. Znak, żebym się opamiętała, bo skończę w takiej krwawej plamie jak on? Dość straszny… – wzdrygnęła się.
Mnie też przeszły ciarki i naszły poważne wątpliwości. No bo jeśli tak miała wyglądać boska interwencja i troska, to w przyszłości sto razy się zastanowię, nim poproszę o pomoc czy jakikolwiek znak z nieba. A może to wcale nie był znak z nieba?
Czytaj także:
„Moja córka jest grzeczna, posłuszna, cicha, nie sprawia żadnych kłopotów wychowawczych. I to mnie właśnie martwi...”
„Moja córka miała doskonałe świadectwo i nie dostała się do żadnej z wymarzonych szkół. Czułem się bezradny jako rodzic"
„Mój ojciec porzucił matkę i założył nową rodzinę. Przykro mi, że moja córka ma dziadka, który w ogóle się nią nie interesuje”