„Moja córka miała doskonałe świadectwo i nie dostała się do żadnej z wymarzonych szkół. Czułem się bezradny jako rodzic"

Córka nie dostała się do wymarzonego liceum fot. Adobe Stock, Rido
Marysia zaliczała się do elitarnego grona najlepszych uczniów nie tylko w klasie, ale w całej szkole. Reformy szkolnictwa spowodowały jednak wiele zawirowań, które moja córka przypłaciła miejscem w wymarzonym liceum. Czy to sprawiedliwe?
/ 12.07.2021 15:27
Córka nie dostała się do wymarzonego liceum fot. Adobe Stock, Rido

Moje dziecko jest ambitne. Chce się uczyć tam, gdzie sobie wymarzyło, a nie tam, gdzie jest wolne miejsce. Za moich szkolnych lat rodzice do znudzenia mi powtarzali, że najważniejsza jest nauka. Zapewniali, że zagwarantuje mi to później godne i dostatnie życie.

Dzięki zdobytemu wykształceniu dziś mogę zapewnić mojej rodzinie dobrobyt

Tę samą prawdę starałem się przekazać moim córkom. Z powodzeniem, bo obie zawsze świetnie się uczyły. Marta, starsza, z łatwością dostała się do najlepszego liceum w mieście, a obecnie jest na drugim roku studiów prawniczych.

Podobnie miało być z moją młodszą, Marysią, jednak reforma edukacji i związane z nią zawirowania sprawiły, że tegoroczne lato było dla nas naprawdę trudne i pełne stresu. Marysia zaliczała się do elitarnego grona najlepszych uczniów nie tylko w klasie, ale w całej szkole. Byliśmy pewni, że bez problemu dostanie się do każdego liceum, jakie sobie wybierze, a później na wymarzone studia.

Po wynikach egzaminów gimnazjalnych oraz po obejrzeniu świadectwa Marii mieliśmy powody do dumy. Choć ona nigdy nie chciała brać udziału w żadnych olimpiadach, to w każdym innym roku naboru jej świadectwo oraz punkty za egzaminy zapewniłyby jej miejsce w dowolnej szkole. Mogła aplikować do nieograniczonej liczby placówek, ale ostatecznie wybrała tylko dwie szkoły, bo nie wyobrażała sobie nauki gdzie indziej.

Chciała spełniać swoje marzenia

Do jednej z wybranych szkół chodziła Marta, a druga po prostu odpowiadała oczekiwaniom Marysi i na dodatek znajdowała się blisko naszego domu.

– Ale wiesz, Marysiu, jak jest teraz z tym naborem do szkół – tłumaczyłem córce. – Dla świętego spokoju aplikuj do kilku innych. Tak na wszelki wypadek. Nie musisz ich przecież wybierać, ale dobrze jest mieć wyjście awaryjne.

– Przestań podcinać jej skrzydła, Witek – obruszyła się Alicja, moja żona. – Niech robi, co chce. Z jej wynikami może wybierać i przebierać, dostanie się wszędzie – ucięła ostro dyskusję.

Nie chciałem podcinać Marysi skrzydeł, broń Boże, ale też nie chciałem kłaść na jej barkach ogromnej presji. Ona, pewna swego, nie przejmowała się naszym gadaniem i po prostu aplikowała do dwóch wybranych przez siebie szkół.

Jej decyzja. Konsekwencje też będą jej…

Nasze województwo czekało na wyniki wyjątkowo długo. Uczniowie z innych miast już dawno wiedzieli, do jakiej szkoły pójdą od września. My musieliśmy stresować się dłużej. A właściwie tylko ja, bo Alicja, Marta i Marysia w ogóle nie dopuszczały do siebie niepomyślnego scenariusza.

Świetnie bawiły się na wakacjach najpierw w Grecji, a później na Mazurach. I właśnie jeden z poranków na Mazurach – ten, kiedy w systemie pojawiły się wreszcie wyniki pierwszej rekrutacji – zabrał wakacyjną radość całej rodzinie.

– Wszyscy gotowi? – zapytała Marysia, zbiegając po schodach ze swoim laptopem i siadając do kuchennego stołu.

– Kurczę, nadal nie wiem, do której ze szkół iść… Chciałabym do obu.

– Może dostałaś się tylko do jednej. Wtedy nie będziesz miała problemu – skomentowała Marta, zajmując miejsce naprzeciwko siostry i sięgając po kubek z kawą. Marysia tylko parsknęła śmiechem i pochyliła się nad klawiaturą, by zalogować się do systemu.

A potem zapadła cisza… Popatrzyłem badawczo na młodszą córkę, od razu zgadując, że jej milczenie nie zwiastowało niczego dobrego.

Nie dostałam się… nigdzie – powiedziała drżącym głosem.

Z ust Alicji wyrwało się coś na kształt szlochu. Marta odwróciła laptop siostry w naszą stronę. Na ekranie widniał smutny komunikat, informujący o tym, że moja córka, prymuska i dziewczyna z wielkimi planami na przyszłość, nie pójdzie do żadnego z dwóch wybranych przez siebie liceów.

Spokojnie, skarbie, jest jeszcze rekrutacja uzupełniająca. Na pewno gdzieś się dostaniesz – pocieszałem córkę, obejmując ją i głaszcząc ją po włosach.

Ja nie chcę dostać się… gdzieś, tato. Ciężko pracowałam na to, by dostać się do tam, gdzie marzyłam, a nie tam, gdzie będzie wolne miejsce. Jak matoły z ostatniej ławki.

Nie wiedziałem, co jej odpowiedzieć

Miała rację. Marysia to typ spokojnej dziewczyny. Nie w głowie jej imprezy, używki ani chłopcy, najważniejsza zawsze była dla niej nauka. Mimo swojego usposobienia nie narzekała na brak przyjaciół, którzy akceptowali ją i lubili taką, jaka była.

Miała konkretny plan na przyszłość, a szkoły, które wybrała, miały jej pomóc w zrealizowaniu go. Gdyby urodziła się rok wcześniej… Ech… Mimo pięknej pogody ostatnie dni naszych wakacji na Mazurach upłynęły w niewesołej atmosferze. Marysia, po rozmowach z kolejnymi koleżankami w gimnazjum, załamywała się coraz bardziej.

Nie każda z nich dostała się do wymarzonego liceum, ale każda miała zapewnione miejsce w jakiejś placówce. A większość z nich uczyła się gorzej od Marii, co tylko potęgowało jej frustrację. Różnica między tymi dzieciakami a moją córką była taka, że oni złożyli papiery do wielu szkół, co zwiększyło ich szanse na dostanie się gdziekolwiek.

Wiedziałem, że to nie był dobry moment na uwagę w rodzaju: „a nie mówiłem”, ale cóż, ostrzegałem ją. Problem w tym, że choć wielu przyszłych licealistów cieszyło się, że pójdzie do jakiejkolwiek szkoły, to Marysia nie byłaby takim osiągnięciem usatysfakcjonowana. Podobnie jak jej siostra zawsze mierzyła wysoko.

Z jednej strony mnie to cieszy, ale wiem także, że w związku z takim podejściem czeka ją w życiu parę rozczarowań. Jak to teraz z liceum. Wróciliśmy do domu. Nikt z nas nie miał już ochoty na wakacje, skoro nasze myśli i tak krążyły nieustannie wokół jednego tematu.

Marysia musiała wziąć udział w rekrutacji uzupełniającej dla uczniów, którzy nie dostali się nigdzie lub byli niezadowoleni z przydziału.

Zasady drugiej rekrutacji były takie same jak w przypadku pierwszej

Kandydaci mieli szansę zajęcia miejsc rówieśników, którzy wybrali już konkretną szkołę i tym samym zwolnili miejsca w innych, do których pierwotnie aplikowali. Stres, rzecz jasna, taki sam, jeśli nie większy.

Marysia ponownie aplikowała do dwóch wymarzonych szkół, ale wybrała też kilka innych, tak na wszelki wypadek. Nadal nie była chętna na takie rozwiązanie, ale tym razem udało mi się ją namówić.

Na wyniki rekrutacji uzupełniającej musieliśmy czekać aż do końca sierpnia. Nie muszę chyba mówić, że dla mojej córki nie były to najlepsze wakacje. Dzień, a właściwie wieczór przed ogłoszeniem wyników, siedziałem z nią w ogrodzie.

Choć leżała na hamaku, a w dłoniach trzymała książkę, wiedziałem, że nie czytała. Nie przewracała kartek. Czekała na decyzję o przyjęciu do szkoły jak na wyrok. Bardzo chciałem jej pomóc, ale nie miałem pojęcia jak.

Pierwszy raz zetknąłem się z czymś takim jak bezradność w roli rodzica

I nie spodziewałem się, że to może być aż tak przykre, tak smutne i dołujące. Nie chciałem sypać pustymi frazesami, które tak naprawdę nikogo nie pocieszają, a wręcz irytują jeszcze bardziej.

– Tato…? – zaczęła niepewnie Marysia, spoglądając na mnie znad książki.

Jej jasne włosy w ciepłym świetle popołudniowego słońca sprawiały wrażenie rudawych, co pasowało do jej delikatnej urody.

– Tak?

– A jeśli nie dostanę się do żadnej szkoły?

– Nie przejmuj się, skarbie. Na pewno od września pójdziesz do szkoły. Nie mogę obiecać, że będzie to jedno z twoich wymarzonych liceów, ale pamiętaj, że poziom nauki w dużej mierze zależy od tego, ile ty sama z siebie dasz.

Nie wiem, czy moje słowa ją uspokoiły, ale gdy pół godziny później wróciłem z lemoniadą zrobioną przez Alicję, Marysia spała spokojnym snem na lekko kołyszącym się hamaku.

Następnego dnia wszystko było jasne. Maria nie dostała się ani do pierwszej, ani do drugiej wymarzonej szkoły.

Została jednak przyjęta do dwujęzycznego liceum, którego wcześniej nie brała pod uwagę – dziwne, bo uwielbia uczyć się języków i przychodziło jej to z dużą łatwością. Początkowo oczywiście była mocno rozczarowana takim obrotem spraw, ale dość szybko poznała osoby z nowej klasy i z większością spotkała się jeszcze w wakacje.

Ach, te grupy na Facebooku i wirtualne znajomości, które wyprzedzają te realne... Grunt, że naprawdę przypadli jej do gustu. A szkoła to przecież nie tylko nauka konkretnych przedmiotów, to również integracja, nawiązywanie relacji, które mogą potrwać do końca życia, bo właśnie te szkolne zwykle okazują się najtrwalsze.

Dlatego cieszę się, że moja córka spędzi trzy kolejne lata swojego życia z ludźmi, z którymi dobrze się dogaduje. To dobra uczennica i wierzę, że osiągnie wiele, nawet jeśli nie skończy najlepszego liceum w mieście.

Zawsze będę w nią wierzył i będę ją wspierał. Z jednej strony mi żal, że nie spełniła swoich pragnień, a z drugiej myślę, że to jednak dobrze. W końcu w życiu spotka ją jeszcze niejeden zawód, a im prędzej nauczy się radzić sobie z nimi, tym lepiej dla niej.

Czytaj także: 
„Moja córka poszła na nocowanie do koleżanki. A tam... upiła je matka Gośki. Kobieta alkoholizuje 16-latki!”
„Nasz syn ma firmę budowlaną. Wstyd nam we wsi, bo wyzyskuje ludzi, zatrudnia na czarno bez umowy i ubezpieczenia”
„Czułem się jak król życia. Piłem, ćpałem, zmarnowałem karierę i zniszczyłem małżeństwo. Zawiodłem też córki”

Redakcja poleca

REKLAMA