– Mamo, będę złą siostrą! – poinformowała mnie Karolinka, przepychając się w przedpokoju obok swojego pięcioletniego brata.
– Ale dlaczego? – czym prędzej podniosłam biednego Kajtka, który upadł na pupę. – Przecież ty jesteś wspaniałą starszą siostrzyczką!
– Ale nie Kajtka! – młoda błyskawicznie podążyła za moim tokiem myślenia. – Będę złą siostrą Kopciuszka! Fajnie, no nie?
I tak właśnie dowiedziałam się, w jakiej roli obsadzono moją córkę w szkolnym przedstawieniu. Oraz o tym, że w ogóle będzie jakieś przedstawienie.
Dość szybko poznałam też inne szczegóły
Jęknęłam na wieść, że sami mamy uszyć stroje i przygotować scenografię, co – biorąc pod uwagę detale takie jak karoca z dyni i piec z popiołem, który będzie można oddzielać od grochu – stanowiło pewne wyzwanie.
– Nie szalej! Idziemy w scenę minimalistyczną – pocieszyła mnie Majka, mama Gosi z klasy Karolinki. – Stroje, owszem, muszą być super, ale za scenografię będą robić takie płachty z namalowanymi wnętrzami, które rozpina się jako tło. My malujemy salę balową. Cieszysz się?
Westchnęłam tylko w odpowiedzi. Jestem samotną matką dwójki dzieci, pracuję na półtora etatu i nie mam kiedy pofarbować odrostów. Ba! Obciąć paznokci! A ona pytała, czy się cieszę, że będę musiała spędzić kilka, a może kilkanaście godzin, na malowaniu gigantycznego prześcieradła! Jasne… Wiedziałam jednak, że nie mogę odmówić. W przedstawienie zaangażowała się cała klasa i wszyscy rodzice. Mieliśmy szczęście, bo wychowawczynią naszych dzieciaków była pani z zacięciem artystycznym, która chciała pokazać im magię teatru, a przy tym rozwijać ich uzdolnienia. W naszym mieście można zapisać dziecko na zajęcia teatralne albo taneczne, ale to kosztuje. Pani Iwonka robiła to całkiem za darmo. Nie byłoby więc w porządku, gdybyśmy dali jej do zrozumienia, że nie mamy czasu pomóc w tym przedsięwzięciu. A Majkę bardzo lubię. Poznałyśmy się jeszcze, kiedy nasze córki były razem w przedszkolu, i można powiedzieć, że się zaprzyjaźniłyśmy. Maja jest wesoła, rozgadana, we wszystkim potrafi dostrzec dobre strony, no i – jak ja – jest samotną matką. Przy niej czułam się swobodnie, mogłam narzekać na to, jak ciężkie jest życie, i nikt nie patrzył na mnie z miną pod tytułem: „sama pogoniłaś chłopa, a teraz się użalasz”.
Fakt, „pogoniłam” swojego eksmęża, bo…
Nieważne. Dość powiedzieć, że nie był dobrym mężem, ani ojcem i dobrze się stało, że się rozwiedliśmy, zanim dzieci zaczęły rozumieć, jakim człowiekiem jest ich tata. Nie użalałam się też nad sobą zbyt często, po prostu czasami naprawdę było mi ciężko wszystko pogodzić: być dobrą pracownicą, troskliwą mamą, zadbaną kobietą i perfekcyjną panią domu.
– Ja cię rozumiem, kochana – zapewniała Majka. – Sama mam tylko Małgosię, a i tak ledwie daję radę. Ty z dwójką jesteś prawdziwą bohaterką! Ale teraz pomyśl, jak beznadziejne byłoby nasze życie bez dzieciaków. Mamy szczęście, że jesteśmy mamami, no nie?
Jak powiedziałam, Majka zawsze widziała jasną stronę każdej sytuacji. Szybko się okazało, że również tej z malowaniem bawełnianej płachty w kandelabry, kolumny i antyczne rzeźby mające sygnalizować widzom, że akcja przeniosła się do królewskiego pałacu.
– Zobacz, normalnie człowiek nie ma czasu, żeby tak po prostu siedzieć i sobie malować, no nie? Ciągle tylko gdzieś gonimy, coś załatwiamy… A teraz możemy posiedzieć razem, pogadać, dzieciaki się bawią. Fajnie jest, no nie?
Rzeczywiście, popołudnia spędzone nad malowaniem tła upłynęły nam całkiem przyjemnie. Małgosia (dobra wróżka) i Karolinka (zła siostra) w przypływie dobrego nastroju zajmowały się nawet Kajtkiem szkolonym na księcia. Pięciolatek wprawdzie niewiele rozumiał z pomysłów trzecioklasistek, jak np. oświadczyny na jednym kolanie, ale przynajmniej miałyśmy całą trójkę z głowy.
Byłam bardzo dumna, ale i koszmarnie zmęczona
Przedstawienie miało się odbyć w karnawale, pod koniec stycznia. Próby szły pełną parą, każda mała aktorka miała już gotową suknię na wielki bal, a aktorzy – rycerskie zbroje wraz z bronią białą w postaci mieczy i szpad. Płachty z tłami też były już ukończone – nasz pałac zdecydowanie wygrywał z domem macochy oraz pomarańczową karocą z dyni. Na zebraniu miały być ustalane ostatnie szczegóły.
– Proszę państwa, mam fantastyczną wiadomość! – zaczęła pani Iwonka. – Nasze dzieci zostały zaproszone ze swoim przedstawieniem do domu opieki dla seniorów. To taka akcja, w której dzieci mogą…
Nie słuchałam dalej. Owszem, dałam radę przygotować scenografię i suknię dla Karolinki, ale prawdę powiedziawszy, byłam już zmęczona całym tym przedstawieniem, chociaż nawet jeszcze się nie odbyło. Najwyraźniej nie tylko ja byłam zniecierpliwiona.
– Czy to konieczne? – zareagował któryś z ojców. – Dzieciom wystarczy jedno przedstawienie w szkole! Mają jeszcze gdzieś jeździć?
– Ojej, no właśnie! – poparła go jedna z mam. – Spektakl spektaklem, ale dzieci muszą się uczyć, przecież niedługo kończy się semestr. To bez sensu, żeby gdzieś jeszcze jeździły na pół dnia!
Rozległy się potakiwania i wyrazy poparcia. Jasne, wszyscy byli wdzięczni pani Iwonce, że przygotowała „Kopciuszka” z naszą klasą, ale nie mieli najmniejszej ochoty inwestować czasu w kolejne przedstawienie. Ostatecznie więc wychowawczyni wycofała się z tego pomysłu, a ja i reszta rodziców odetchnęliśmy z ulgą, że zaoszczędziliśmy kilka godzin z życia. Sztuka udała się wspaniale! Pani nauczyła dzieci nie tylko kwestii, ale i piosenek, więc wyszedł z tego mały musical. Nie obyło się bez kilku zabawnych wpadek, ale one sprawiły tylko, że dzieciaki były jeszcze bardziej urocze. Gdy Karolinka, Małgosia oraz macocha i damy dworu ustawiły się wraz z Kopciuszkiem do zdjęcia na tle naszej malowanej płachty, poczułam niesamowitą radość oraz dumę, że jestem współautorką tego przedsięwzięcia. A zaraz potem ulgę, na pewno znaną wszystkim rodzicom dzieci w wieku szkolnym, że jest już „po”.
Że nareszcie można odpuścić i odpocząć…
– Szkoda, że babcia Janki tego nie widziała – powiedział ktoś za mną i rozpoznałam mamę „macochy”. – Wie pani, tydzień temu był Dzień Babci, ale nie miałyśmy jak pojechać do mojej mamy. Szkoda, byłaby taka wzruszona…
Pomyślałam, że moja mama pewnie też byłaby szczęśliwa, widząc wnuczkę na scenie. Niestety, mama zmarła, kiedy Karolinka miała dwa lata. Córka nawet jej nie pamiętała. Mój ojciec odszedł dawno temu i miał nową rodzinę, więc nie interesował się wnukami od córki z pierwszego małżeństwa. Z drugą babcią i dziadkiem, z przyczyn oczywistych, Karolinka nie miała kontaktu. Mimowolnie mój wzrok powędrował w kierunki pary starszych państwa, którzy obejmowali dziewczynkę w sukni damy dworu. Metr dalej siwobrody dziadziuś gratulował małemu „heroldowi” z mieczem przy boku.
– Małgośka też nie ma dziadków na miejscu – mruknęła siedząca obok mnie Majka, zupełnie jakby czytała mi w myślach. – Rodzice mieszkają w Bieszczadach, widujemy ich ze dwa, trzy razy w roku. Zawsze w takich momentach mi ich brakuje…
Wtedy przypomniałam sobie propozycję pani Iwony, żeby dzieci pojechały z przedstawieniem do domu seniora. Przyszło mi do głowy, że w tej idei nie chodzi tylko o to, by starsi ludzie mieli trochę rozrywki, ale także o korzyści dla dzieci. Większość z nich miała dziadków daleko albo nie miała ich wcale. Może pomysł, by zagrały jeszcze raz dla babć i dziadków, chociaż niekoniecznie własnych, nie był taki głupi? Zagadnęłam wychowawczynię…
– Wiedzą panie, ja bardzo chętnie pojadę z dziećmi, ale rodzice nie chcieli się zgodzić… – Pani Iwonka była pełna wątpliwości.
– Rodzice nic nie będą musieli robić – uznałam. – Ja i Maja… mama Małgosi pojedziemy jako opieka. Wszystko zabierzemy, spakujemy, poprzebieramy i ucharakteryzujemy dzieci. Co pani na to?
Wychowawczyni spodobał się ten pomysł
Klasa także się ucieszyła, że będzie jeszcze jedno przedstawienie. Pozostali rodzice trochę kręcili nosami, ale w końcu uznali to za wycieczkę, i cieszyli się tylko, że oni sami nic nie muszą już robić. W domu pogodnej starości przyjęto nas z wyczekiwaniem i radością. Nie spodziewałam się, że dla pensjonariuszy przedstawienie trzecioklasistów będzie aż taką atrakcją. Pierwsi widzowie przyszli zająć miejsca już pół godziny przed sztuką, a przedstawienie dawaliśmy przy widowni wypełnionej po brzegi!
– Kochani! – zwróciła się do dzieci pani dyrektor ośrodka po spektaklu. – Bardzo wam dziękujemy, że chcieliście do nas przyjechać. Mieszka tu u nas wiele babć i dziadziusiów, którzy nie mają swoich własnych wnuków albo mają ich gdzieś bardzo daleko. Sprawiliście im dzisiaj ogromną radość i dlatego chcemy was zaprosić na mały poczęstunek.
„Mały poczęstunek” okazał się przyjęciem z ciastami i słodyczami. Dzieciaki ochoczo ruszyły do stołu z łakociami, pozwalając się po drodze zaczepiać pensjonariuszom, z których każdy chciał im osobiście pogratulować i podziękować.
– Popatrz na Małgosię – szepnęła mi do ucha Maja, cały czas obserwująca córkę. – Widzisz?
Spojrzałam i zobaczyłam dziewczynkę wiążącą buta starszej pani na wózku inwalidzkim. Moja córka i jej dwie koleżanki zajadały się ciasteczkami i słuchały opowieści innej kobiety. Dwaj chłopcy pokazywali pewnemu dziadkowi, jak się fechtuje plastikowymi mieczami… Poczułam, że przyjazd tam był naprawdę dobrym pomysłem. W autobusie dzieci wciąż od nowa przeżywały przedstawienie. Ale rozmawiały nie tylko o tym. Ktoś mówił, że szarlotka była pyszna, a ktoś inny, że jego babcia też mieszka w takim miejscu, i zastanawiał się, czy jakieś inne dzieci przyjeżdżają do niej z przedstawieniami.
– Pani Iwono, jak pani w ogóle wpadła na ten pomysł? – odezwałam się do nauczycielki.
– Kilka lat temu nie mogłam dostać pracy w oświacie – uśmiechnęła się. – Pracowałam w takiej placówce. Często pytałam pensjonariuszy, czego im trzeba, co im przynieść albo załatwić. Wie pani, oni wszyscy chcieli tylko jednego: żeby ktoś ich odwiedzał, nawet ktoś obcy. A najbardziej tęsknili za swoimi wnukami, w ogóle za dziećmi. A z kolei dzieci – jak wynikało z rozmów – rzadko widują się ze swoimi dziadkami. Stąd ten pomysł.
To było nasze pierwsze przestawienie w domu seniora. Jestem jednak pewna, że uda nam się zorganizować kolejne. Dzieciaki już się dopytują, bo bardzo im się podobało, że były traktowane jak gwiazdy, a potem dostały zaproszenie na poczęstunek. Pani Iwonka już myśli nad kolejnym tytułem do opracowania. Jasne, znowu trzeba będzie poświęcić trochę czasu, przysiąść nad malowaniem scenografii czy szyciem kostiumów, ale to na pewno nie będzie czas stracony! Widok rozjaśnionych uśmiechem oczu staruszków i dumnych z siebie dziecięcych buziek jest wart każdego wysiłku!
Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”