„Moi synowie nie wiedzą, co to znaczy dobrze się bawić bez telefonów. Mają fioła na punkcie gier i elektroniki”

zamyślony mężczyzna fot. Adobe Stock, Prostock-studio
„Tak jest zawsze. Cokolwiek nie wymyślę – lepienie z gliny, łapanie ryb, budowanie domków dla ptaszków – wszystko jest nudne. Jak zabieram im komórki, to siedzą cały czas przy stole i jedzą ciastka albo szwendają się za mną po działce i jęczą: – Nudno, tata, kiedy wracamy do domu? Po co tu przyjeżdżamy, co mamy robić? Tu nic nie ma!”.
/ 12.07.2023 14:30
zamyślony mężczyzna fot. Adobe Stock, Prostock-studio

Późno zostałem ojcem, bo byłem już po czterdziestce. Dziś starszy syn ma dopiero 11 lat, a młodszy 8. Ale musiałem do tego rodzicielstwa dojrzeć. Wcześniej dzieci mnie denerwowały, a teraz chętnie spędzam z nimi czas. A raczej spędzałbym, gdyby one też tego chciały. I tu jest właśnie ten przysłowiowy sęk.

Czego to ja się nie nawymyślam, żeby zaoferować im ciekawą zabawę. Ciekawszą niż komputer, bo starszy najchętniej całe dnie spędzałby przy monitorze, a młodszy też już stoi mu za plecami i tylko krzyczy, że teraz jego kolej. Ale ja jestem rozsądnym tatą i dbam, żeby miały ruch i świeże powietrze. Więc w każdy ciepły weekend zabieram je na rodzinną działkę. I wcale nie pędzę do pielenia grządek, o nie! Teraz na przykład przygotowałem już kilka leszczynowych gałązek, będziemy robić łuk i strzały.

– Mateusz, Michał chodźcie – zawołałem zachęcająco. – Wszystko gotowe.

Chciałem im pokazać, że warto robić coś samemu

Odpowiedziała mi głucha cisza. Dzieciaki zaszyły się w domku. No tak, oczywiście, komórki w dłoniach i odchodzi granie. O tym nie pomyślałem. Na zabranie laptopa się nie zgodziłem, ale pomysłowa latorośl sobie radzi.

– No, koniec tego klikania, idziemy na dwór, w murach i przed ekranem cały rok siedzicie – zarządziłem.

– Oj, tata, zaraz, skończę tylko – starszy nawet na mnie nie spojrzał. – Tu też jest dobrze, drzwi są otwarte, mamy to świeże powietrze.

– Ale żadne zaraz, idziemy! – Jak zwykle, musiałem się użerać, żeby ich odciągnąć od elektroniki. – Wymyśliłem coś ekstra, zobaczycie. 

Łaskawie wyszli na dwór. Dumny pokazałem im przygotowane akcesoria, wręczyłem noże do strugania strzał.

– Zrobimy łuki, tarczę już powiesiłem – pokazałem na kawałek kartki przypiętej do okazałej czereśni.

– A po co? – Michał popatrzył na mnie. – To dobre dla dzieciaków, niech Mateusz strzela.

– Ja nie chcę – młodszy od razu zaprotestował. – To nudne.

Jak zwykle, podcięli mi skrzydła i cały zapał diabli wzięli. Tak jest zawsze. Cokolwiek nie wymyślę – lepienie z gliny, łapanie ryb, budowanie domków dla ptaszków – wszystko jest nudne. Jak zabieram im komórki, to siedzą cały czas przy stole i jedzą ciastka albo szwendają się za mną po działce i jęczą:

– Nudno, tata, kiedy wracamy do domu? Po co tu przyjeżdżamy, co mamy robić? Tu nic nie ma!

A mnie trafia szlag.

– Jak to nic nie ma – zaczynam krzyczeć. – Wszystko jest. Przyroda, zwierzęta, kamyki, kora do rzeźbienia, drzewa do łażenia. O, tropy można na ścieżce przy bajorku obejrzeć. Wiecie wy chociaż, co tu za zwierzaki żyją? Ja na działkę przyjeżdżałem i siłą trzeba było mnie stąd wyciągać. Całe dnie z chłopakami się bawiliśmy, w podchody, Indian… Z butelek robiliśmy instrumenty muzyczne, w kapsle graliśmy.

– Tata, to jakieś retro jest, suchary – starszy się wykrzywia. – Wiem, wiem, opowiadałeś, że nie mieliście zabawek. Ok, rozumiem, ale my mamy, nie musimy sobie strugać patyczków. Proszę, daj spokój.

Za moich czasów dzieci miały jakieś pasje

Poczułem się nagle jak zgrzybiały staruszek. Fakt, że czasy były inne, nie było lego, transformerów i tych tam, bakuganów. Jak ktoś miał żelaźniaka, to był gość! Nasze zabawki były proste. Ale kiedy przypominam sobie to szare, PRL-owskie dzieciństwo to wcale takie nudne i nijakie mi się ono nie wydaje.

Machnąłem ręką na dzieciaki i usiadłem przy stole, w cieniu. Otworzyłem butelkę schłodzonej oranżady i przez chwilę bezmyślnie obracałem w ręku kapsel... Kapsel – przecież to był kiedyś rarytas. Kiedy tata przynosił do domu butelki pilnowało się, żeby otwierał je delikatnie, tak żeby nie uszkodzić kapsli. Były bezcenne. Do środka wkładało się plastelinę, a na nią naklejało flagę pracowicie narysowaną na małej karteczce. Całość trzeba było z wierzchu zabezpieczyć folią – to było najtrudniejsze trzeba się było nieźle namęczyć, żeby to ładnie wyglądało. Bo kapsel musiał być ładny. No i dobry – czyli bez kancery i wyjeżdżony. Szło się z takim arsenałem na podwórko i całymi godzinami szlifowało o kamienny murek. Im gładszy spód tym dalej niósł. No i robiło się wyścig pokoju.

Uśmiechnąłem się do swoich wspomnień. Byłem mistrzem w rysowaniu najtrudniejszych tras. I zawsze miałem w kieszeni zapas czerwonej cegły albo białego wapienia. To była zabawa!

Albo w „wywołuję wojnę”. Pamiętacie? Najlepiej na piasku, rysowało się koło, rzucało nożem… Na podwórku zbierała się cała ekipa. Kto tylko skończył lekcje, zaraz wyrywał się z domu na dwór. Bo tam  zawsze coś się działo – dwa ognie, zbijak, kwadraty…

Wziąłem łyk i zapatrzyłem się na butelkę. Poskrobałem palcem nalepkę. O, właśnie – etykietki! Przecież cała Polska wtedy coś zbierała – naklejki z butelek, opakowania po czekoladach, wycinało się z gazet zdjęcia aktorów i sportowców… No i oczywiście absolutny szał, czyli historyjki z Donaldów – gum do żucia. To było dopiero coś! Pamiętam, jak staliśmy z kumplami z nosami przyklejonymi do okien PEWEX-u i patrzyliśmy na kolorowe opakowania balonówek. Zdobyć gdzieś parę centów albo bony! Historyjki się zbierało, zszywało z nich książeczki, wymieniało z kolegami. To były czasy!

Chociaż ja miałem inną pasję. Właściwie dwie. Pierwsza to znaczki, takie na szpilce. Pamiętam, jak pojechałem z tatą nad morze i wydębiłem od niego całą serię metalowych znaczków z wizerunkiem starych modeli samochodów. Potem musiałem jeszcze stoczyć z mamą bitwę, żeby pozwoliła mi powiesić w pokoju  słomianą matę. To na niej przypinało się te kolekcje. Z czasem zacząłem też zbierać inne znaczki, z nazwami miast… Ciekawe, czy teraz jeszcze takie produkują? Mógłbym odnaleźć swoje, powinny być gdzieś w piwnicy. Powiesiłbym w pokoju chłopaków mapę Polski, powpinał tam znaczki z miast, w których byliśmy…. Eee, znowu powiedzą, że to nudne, szkoda mojego zapału i energii.

Co to teraz zresztą za przyjemność, zbierać coś? Chłopaki chcą żołnierzyki to wycyganią parę groszy od babci, idą i kupują. Tak jak zamki, fortece, fort, wieżyczki obronne. Wszystko jest, wystarczy mieć kasę. Żadnych emocji, czekania, radości, że dostało się coś wymarzonego. No i o nic się nie trzeba starać, nic robić samemu. A my z tatą zrobiliśmy kiedyś miasto i pole bitwy ze starych pudełek, masy papierowej, mchu zebranego w lesie. Cały dzień czekałem, aż tata wróci z pracy, żeby mi pomógł z trudniejszym elementami. A potem tygodniami wykańczaliśmy ten poligon… Koledzy mi zazdrościli. 

Jeszcze jednej rzeczy kumple mi zazdrościli – puszek. Przyjechał kiedyś jakiś kumpel ojca, który mieszkał za granicą i przywiózł mu parę piw w prezencie. W puszkach! To była zdobycz! Ustawiało się to to na kredensie, w piramidkę. Istny szał!

Chciałbym, by synowie mieli co wspominać

Odstawiłem butelkę, oparłem się wygodnie. Popatrzyłem na działkę. Pusto tu teraz, nic nie hodujemy, ledwie kilka krzaczków owocowych. Kiedyś było tu pełno warzyw, bo to zawsze taniej.

Ale i tak tata znalazł wolną przestrzeń, powiesił linę do wspinania, zbił drabinkę do podciągania się. Robiliśmy zawody – kto da radę więcej, kto wyżej się wespnie. Takiej „siłowni” nikt tu na działkach nie miał, więc chłopaki przychodzili do mnie. A znów dwa ogródki dalej kumpel miał domek na drzewie. Zaraz, jak mu tam było? O – Waldek. Może nie domek, raczej platformę na wielkim orzechu, ale widok stamtąd był przedni. No i biegaliśmy do lasu, gdzie zbudowaliśmy sobie szałas…

A moje chłopaki co? Nikogo tu nie znają. Kiedy mieli poznać, jak nosy cały czas w komórce trzymają? Zresztą, pewnie inne dzieciaki tak samo, bo cicho tu teraz, pusto. My całymi bandami biegaliśmy po ścieżkach, skrzykiwaliśmy się na mecze, podchody.

No fakt, nie mieliśmy tylu kolorowych zabawek. Ale czy to było szare i nudne? Pewnie, że wspominam te czasy z sentymentem, bo to moje dzieciństwo i moja młodość. Ale chociaż doceniam komórki i nie wyobrażam sobie życia bez Internetu – zwłaszcza, że jestem informatykiem – to chyba nie zamieniłbym się z moimi dzieciakami. Co oni będą pamiętać ze swoich szczenięcych lat? Ile kto miał transformerów? Jaki zestaw lego? Ile punktów zdobyli na jakimś tam poziomie w grze?

A ja? Kim ja będę dla nich? Mój ojciec nauczył mnie wielu rzeczy, był dla mnie prawdziwym wzorem. A ja trochę się czuję jak sponsor, a nie tata. Ja pamiętam swoją pierwszą wyprawę z ojcem na ryby… Gdzieś jest pewnie mój pierwszy scyzoryk, który dostałem od dziadka i którym omal sobie palca nie uciąłem. Do dziś mogę pokazać głaz, który zdobywaliśmy z chłopakami z osiedla i z którego zleciałem, ścierając sobie kolano. Potrafię wymienić wszystkich kumpli – tych, z którymi grałem w kapsle i łaziłem tam, gdzie łazić nie wolno było. Zabawek nie pamiętam. Może najlepsze żelaźniaki, plastikowe, małe żołnierzyki. Za to umiem zrobić łuk i pierwszorzędną procę!

I wiecie co? Żal mi moich dzieciaków. Nudzą się. Ja nie nudziłem się nigdy, chociaż wokół mnie była ta szara, biedna rzeczywistość…

Czytaj także:
„Goniłam za pieniędzmi i przegapiłam dzieciństwo córki. Gdy wnuczka miała 10 lat, zorientowałam się że robię to samo”
„Dopiero kiedy zachorowałem, zrozumiałem, że moja córka jest mi obca. Przegapiłem jej dzieciństwo w pogoni za kasą”
„Żal mi dzieci mieszczuchów, które krowy widują tylko na zdjęciach i całe dnie spędzają w domu. Co to za dzieciństwo?”

Redakcja poleca

REKLAMA