„Żal mi było 7 zł na kawę czy zakupy w lumpeksie. Za swoje skąpstwo zapłaciłam wysoką cenę”

Kobieta żałuje skąpstwa fot. Adobe Stock, motortion
Aby nie poddać się lenistwu typowemu dla wielu kobiet, ściśle trzymałam się codziennej dyscypliny – wstawałam wcześnie, jadłam śniadanie i obmyślałam plan dnia. Nie chodziłam po sklepach, wszystko gotowałam sama.
/ 14.07.2021 10:13
Kobieta żałuje skąpstwa fot. Adobe Stock, motortion

Lubiłam zaglądać do koperty ukrytej w szufladzie i przeliczać uciułane banknoty. Chyba dlatego nie założyłam sobie konta.

Kilka lat temu mój pracodawca zmusił mnie do przejścia na emeryturę. Jestem dość zdrowa i pełna energii, więc chętnie pracowałabym dłużej, jednak nie było już dla mnie miejsca. Nie narzekałam jednak. Jestem wdową, mam małe potrzeby, za to zawsze umiałam oszczędzać (o tym za chwilę).

Żałowałam sobie pieniędzy

Aby zaś nie poddać się lenistwu typowemu dla wielu kobiet w mojej sytuacji, ściśle trzymałam się codziennej dyscypliny – wstawałam wcześnie, jadłam śniadanie i obmyślałam plan dnia. Potem szłam na zakupy, czasem na cmentarz, na którym od kilkunastu lat leżał mój mąż i wracałam do domu. Wstawiałam obiad, najczęściej na dwa dni i siadałam przed telewizorem lub zatapiałam się w lekturze wypożyczanych z biblioteki książek. Czasem dzwoniła do mnie jedna lub druga przyjaciółka.

– Dzień dobry, Helenko. Taki piękny dzień. Może pójdziemy na kawkę do cukierni? – pytała starsza, Wanda.

– Dzisiaj w lumpeksie u Ali jest wyprzedaż. Wybrałabyś się tam ze mną? – proponowała przez telefon Adrianna. Jeśli chodziło o wzajemne odwiedziny lub spacer do parku, byłam zawsze chętna. Wkładałam piękną bluzkę, spinałam kołnierzyk broszką od męża i albo czyniłam honory domu, albo szłam z Wandą czy Adą na ten spacer. Jednak gdy chodziło o wyjście związane z wydawaniem pieniędzy, wykręcałam się, jak tylko mogłam.

Wymyślałam niedyspozycje, migreny, odwiedziny zmyślonej krewnej, cokolwiek. I wcale nie chodziło o to, że nie miałam pieniędzy. Ja, wstyd się przyznać, po prostu byłam dusigroszem.

Żałowałam sobie często dwóch złotych na loda czy kilkunastu na nową apaszkę, nie mówiąc już o jakichś wielkich szaleństwach zakupowych. Pieniądze nieprzeznaczone na wydatki codzienne odkładałam do koperty na czarną godzinę. Po kilku latach uzbierałam niezłą sumkę.

Nie wiem, jak długo jeszcze żałowałabym sobie pieniędzy na drobne przyjemności i te trochę większe, gdyby nie to, co zdarzyło się rok temu w maju. Było niedzielne popołudnie, wyjątkowo gorące. Siedziałam w domu przed telewizorem, gdy usłyszałam pukanie do drzwi. Poszłam otworzyć i w progu zobaczyłam nieznaną kobietę w średnim wieku. Trzymała się framugi i ciężko łapała powietrze.

– Proszę pani… Proszę pani… Czy może mi pani dać wody? Choruję na serce i źle się poczułam od tego upału. Muszę wziąć leki, a nie mam przy sobie nawet złotówki. Do domu daleko…

– Ależ proszę, proszę – otworzyłam drzwi i pomogłam kobiecie wejść.

– Nie chcę robić kłopotu i nanieść piasku na dywan. Może do kuchni?

Poczytałam jej troskę za dobrą monetę i weszłyśmy do kuchni. Wtedy zasłabła i osunęła się na podłogę. Zaczęłam ją cucić, chłodzić skronie wodą. Już miałam dzwonić po pogotowie, gdy kobieta oprzytomniała na tyle, że mogła usiąść na krześle. Podałam jej wodę, a ona zażyła lekarstwa.

– Może wezwę pogotowie? Z sercem trzeba uważać – zaoferowałam.

– Nie trzeba. Już mi lepiej, dziękuję – nieznajoma energicznie wstała z krzesła i podeszła do okna. – O, słońce zaszło za chmury. Nie będzie tak gorąco – to mówiąc, skierowała się do wyjścia. Drzwi na korytarz były uchylone, ale pomyślałam, że nie zamknęłam ich przez nieuwagę. Kobieta wyszła, ja przekręciłam zamek, po czym podreptałam do pokoju. Firanka wydęła się od wiatru, więc chciałam zamknąć balkon.

Wtedy zobaczyłam tę kobietę, jak szybko odchodzi z jakąś inną kobietą. „Dlaczego w takim razie do mnie przyszła sama? I dlaczego nie zapukała po drodze do mieszkających piętro niżej sąsiadów?” – zastanawiałam się. Odpowiedź znalazłam wieczorem, gdy zajrzała do mnie sąsiadka z prośbą o pożyczenie pięćdziesięciu złotych.

– Oczywiście, pani Jadziu – zostawiłam ją w przedpokoju i poszłam do sypialni po pieniądze. Otworzyłam szufladę… Jeden wielki bałagan. Wysunęłam kolejną – to samo. Ręczniki w szafce także były przekopane! Prędko wybebeszyłam szufladę, w której zawsze trzymam pieniądze. Koperta była pusta. A więc okradziono mnie!

Nie zamknęłam porządnie drzwi i zajęta ratowaniem kobiety nie zauważyłam, że ktoś wszedł do mieszkania. A ponieważ z powodu mojego słabego słuchu, telewizor nastawiony był głośno, nie słyszałam, kiedy koleżanka intrygantki plądrowała mi pokój. Łupem złodziejek padło pięć tysięcy złotych!

Zgłosiłam sprawę na policję, całkiem dokładnie opisując wygląd zamieszanej w kradzież kobiety, ale nie odnaleziono jej. Przepadła razem z pieniędzmi. Wtedy powiedziałam sobie: „Dość oszczędzania, ciułania każdego grosza! Po prostu dość! Gdybym sobie tak nie skąpiła, gdybym tamtej niedzieli wyszła na kawę z Adą…”. To nieprzyjemne zdarzenie bardzo mnie zmieniło. Wychodzę częściej do cukierni z moimi przyjaciółkami, nie żałuję pieniędzy na ciuszki. Pieniądze dają szczęście, gdy mądrze się z nich korzysta, i gdy nie są celem samym w sobie. A do grobu ich nie zabiorę.

Czytaj także: 
„Po rozwodzie wszystkie przyjaciółki się ode mnie odsunęły. Bały się, że... ukradnę im mężów"
„Od 20 lat mam kochanki w całej Europie. Myślałem, że Zosia nic nie wie. Miałem ją za głupią gęś”
„Kiedy tata trafił do domu opieki, mama znalazła sobie kochasia. Byłam na nią wściekła. Przecież to zdrada!"

Redakcja poleca

REKLAMA