Przez wiele, wiele lat byłem starym kawalerem. Ze wszystkimi nawykami tego stanu. Co prawda miałem kiedyś żonę, ale to było bardzo dawno temu i trwało zaledwie pół roku. Pobraliśmy się z wielkiej miłości. Tak nam się wydawało. Ale gdy minęło pierwsze zauroczenie, okazało się, że nic nas nie łączy. I że nie potrafimy wytrzymać razem pod jednym dachem. Zdecydowaliśmy się rozstać. Bez żalu i gniewu. Anna ponownie wyszła za mąż. Ma dzieci, wnuki. Jest szczęśliwa. Tymczasem ja nigdy nie myślałem o tym, by ożenić się po raz drugi. Mój kawalerski stan bardzo mi odpowiadał.
Mogłem robić, co chciałem i kiedy chciałem
Miewałem oczywiście miłostki, ale gdy tylko kobieta wspominała coś o wspólnym życiu, uciekałem, gdzie pieprz rośnie. Chyba bałem się, że poprzewraca do góry nogami mój uporządkowany świat. A taka rewolucja wydawała mi się gorsza niż życie w pojedynkę. Zresztą tak naprawdę nie czułem się samotny. Byłem nauczycielem. Po kilku godzinach spędzonych w szkole tęskniłem za ciszą i spokojem. Poza tym miałem wielu znajomych, z którymi zawsze mogłem się spotkać lub gdzieś wyskoczyć. Mijały lata, przeszedłem na emeryturę. Grono moich przyjaciół znacznie się skurczyło. Jedni odeszli z tego świata, inni wyprowadzili się do domów opieki, jeszcze inni bawili wnuki… A ja nie bardzo wiedziałem, co mam zrobić z wolnym czasem. W dzień chodziłem na spacery lub partyjkę szachów do klubu emeryta, wieczorami czytałem lub, trochę wstyd się przyznać, podglądałem ludzi mieszkających w blokach naprzeciwko. Siadałem przy oknie i obserwowałem, co się u nich dzieje. Gdy mieszkanie było daleko, używałem lornetki. Wiem, że takie podglądanie to nic dobrego, ale nie mogłem się opanować. To było lepsze niż serial w telewizji, bo prawdziwe…
Po kilku tygodniach znałem wielu swoich sąsiadów. Nie z imienia i nazwiska, ale z zachowania. Wiedziałem, w którym domu panuje ład i harmonia, a w którym bez przerwy dochodzi do awantur. Pewnego wieczoru zauważyłem, że okna w mieszkaniu na trzecim piętrze, dotąd szczelnie zakryte grubą kotarą, są odsłonięte, a pokój i kuchnia jasno oświetlone. Nawet lornetka nie była potrzebna, by zobaczyć, co się tam dzieje. A nie działo się właściwie nic szczególnego. Szczupła, drobna kobieta o srebrzystobiałych włosach żyła zwyczajnym, spokojnym życiem. Mimo to obserwowanie jej weszło mi w nawyk. Podglądałem ją nie tylko wieczorami, ale także w dzień. Lubiłem patrzeć, jak sprząta, myje okna, prasuje lub przygotowuje coś do jedzenia. Niezależnie od tego, co robiła, poruszała się z taką gracją, lekko i szybko. Mieszkała sama. Czasem wpadały do niej przyjaciółki. Siadały przy kawie i grały w brydża. Raz na dwa, trzy miesiące odwiedzała ją młoda dziewczyna, pewnie wnuczka. Przyjeżdżała zawsze z walizeczką, więc domyślałem się, że mieszka gdzieś daleko. Moja nieznajoma zawsze przygotowywała się do tej wizyty bardzo starannie: piekła ciasto, gotowała wystawny obiad. Musiał być wystawny, skoro tyle czasu spędzała w kuchni.
Wyobrażałem sobie, jakie frykasy gotuje
Marzyłem o schabiku albo szarlotce, i ślina mi ciekła na samą myśl o tych smakołykach. A potem szedłem do kuchni i podgrzewałem pulpety ze słoika kupione w sklepiku na rogu. W takich momentach smakowały wyjątkowo ohydnie. Po pewnym czasie wiedziałem o kobiecie z naprzeciwka bardzo dużo. Znałem rozkład jej dnia, nawyki, przyzwyczajenia. Domyślałem się, kiedy jest zdenerwowana, a kiedy w znakomitym humorze. Wiedziałem, co czyta i jakie programy w telewizji ogląda. Jej życie nie miało przede mną żadnych tajemnic. Poza jednym małym wyjątkiem – nie miałem pojęcia, jak wygląda jej sypialnia. Okno w tym pokoju zawsze było szczelnie zasłonięte. Przyznaję, trochę mnie to gniewało. Przecież jestem mężczyzną! Byłem coraz bardziej oczarowany nieznajomą. Zauważyłem, że wiele nas łączy. Tak jak ja wstawała bardzo wcześnie, czytała przy jedzeniu, a do kawy wlewała tylko podgrzane mleko. Lubiła też spacery. Przynajmniej raz dziennie, nawet zimą, wychodziła do pobliskiego parku. Czasem szedłem za nią, trzymając się w bezpiecznej odległości. Nie chciałem, żeby mnie zauważyła. Czasami żałowałem, że nawet nie wie o moim istnieniu. Korciło mnie, by ją poznać albo przynajmniej dowiedzieć się, jak ma na imię. Podpytać dozorcę albo sprzedawczynię w sklepiku, w którym robiła zakupy. Ale szybko odpędzałem tę myśl.
Bałem się, że jeśli się ujawnię i przyznam, że ją podglądałem, przepędzi mnie na cztery wiatry. Zacznie szczelnie zasłaniać okna i nie będę mógł na nią patrzeć. A bez tego nie wyobrażałem już sobie życia. Postanowiłem więc nie ryzykować. Byłem pewny, że do końca swoich dni będę mógł wielbić i podziwiać ją tylko na odległość. Jak w powieści o romantycznej, ale nigdy niespełnionej miłości. Na szczęście los postanowił dopisać tej historii zupełnie inne zakończenie.
To było ubiegłej zimy
Pewnego poranka zauważyłem, że moja nieznajoma wybiera się na spacer. Byłem trochę zdziwiony, bo pogoda nie sprzyjała przechadzkom. Od kilku godzin padał śnieg i chodniki pokryła gruba warstwa białego puchu. Ubrałem się ciepło i podreptałem za nią. Jak zwykle szła w stronę parku. Brnąc przez głęboki śnieg, pomyślałem, że ludzie w naszym wieku nie powinni w taką pogodę wychodzić z domu. Bo można się przewrócić i złamać nogę albo rękę. A wiadomo, jak taki uraz długo się potem goi.
„Jest pani bardzo nierozsądna” – mruknąłem do siebie.
Zrobiłem kolejny krok i… To, co się potem działo przypominało scenę ze starej komedii z Charlie Chaplinem. Najpierw potknąłem się o niewidoczną pod śniegiem krawędź chodnika. Potem, by się ratować przed upadkiem, zacząłem machać rękoma i przebierać nogami. Nic to jednak nie pomogło. Straciłem równowagę i runąłem jak długi w głęboką zaspę utworzoną przez odśnieżarkę. Padając, modliłem się, żeby nie była za bardzo zmrożona. Leżałem w niej chyba z minutę i zastanawiałem się, czy jestem cały. Na szczęście śnieg był miękki i zamortyzował upadek. Ruszyłem nogami, w porządku, rękami, też nic nie bolało.
– Proszę spokojnie leżeć, zaraz zawołam pogotowie – usłyszałem nagle kobiecy głos.
Odgarnąłem śnieg z oczu i zobaczyłem nad sobą zatroskaną twarz mojej nieznajomej. Czerwony ze wstydu próbowałem wygramolić się z zaspy.
– Nic mi nie jest – rzuciłem od niechcenia, gdy wreszcie mi się to udało.
– Na pewno? Takie upadki bywają niebezpieczne – nie poddawała się.
– Na pewno. Ucierpiała tylko moja męska duma – odparłem, otrzepując się ze śniegu.
– No to w porządku. Na wszelki wypadek odprowadzę jednak pana do domu – powiedziała, chwytając mnie pod ramię.
– Dziękuję, naprawdę nie ma takiej potrze… – przerwałem, bo w głowie zaczęła mi świtać niepokojąca myśl. – To pani wie, gdzie mieszkam? – zapytałem ostrożnie.
– Oczywiście, w tamtej kamienicy na czwartym piętrze. Trudno, żebym nie wiedziała. Ciągle mnie pan podgląda… – roześmiała się.
Miałem ochotę zapaść się pod ziemię.
– Wiedziała pani o tym? – jęknąłem.
– No pewnie! W ogóle sporo o panu wiem. Bez podglądania. Wasz dozorca jest bardzo gadatliwy… – odparła.
– I nie jest pani na mnie zła? – zdziwiłem się.
– Oczywiście, że jestem. Ale nie za podglądanie. Takiego wielbiciela chciałaby pewnie mieć niejedna kobieta. Jestem zła za to, że nie próbował mnie pan poznać – odparła zalotnie.
Poczułem, jak robi mi się na sercu tak jakoś dziwnie ciepło. Od tamtego wydarzenia minął rok. Bardzo zaprzyjaźniliśmy się z Helenką. Miło spędzamy razem czas. Zastanawiam się, jak w ogóle mogłem bez niej żyć. Coraz częściej myślę o tym, by się jej oświadczyć. Pal licho mój uporządkowany świat. Niech żyje rewolucja!
Czytaj także:
„Randki traktuję jak przesłuchanie. Bajerantów eliminuję na starcie, szukam tylko bogatych i mądrych kandydatów”
„Zaprosiłem córkę na randkę. Chciałem, żeby pomimo rozwodu rodziców, nadal miała prawidłowy wzorzec męskości”
„Nie wiem, czy dam radę być samotną matką. Może powinnam przymknąć oko na to, że mój facet przespał się z eks?”